Prolog

Walka trwała w najlepsze pozostawiając za sobą pogorzelisko i wiele trupów. Avengersi nie przypuszczali, że tak ciężko będzie pokonać Australijską Mafię. Nawet wezwanie Hulka nie pomogło jakoś szczególnie. A liczba ofiar wciąż rosła.

Głównym celem drużyny był przywódca Mafii - Slegt.

Kapitan Ameryka i Iron Man byli już blisko złapania go. Jednak priorytety się zmieniły, kiedy bohaterowie zobaczyli wyrzutnię rakiet skierowaną na pobliskie miasto.

-Stark!-powiedział Steve do przyjaciela-ty zajmij się rakietą, a ja złapię Slegta!

Walka z szefem mafii nie trwała długo. Kapitan wywlókł go spoza bazy.

-Mam go. Jak u ciebie Stark?

-Gorzej. Ta wyrzutnia nie chce się wyłączyć. Oj. Steve, radze ci uciekać

-Co? Co się dzieje?

-Ta wyrzutnia nie należy do mafii. Miała zabić ich przywódce. Uciekaj za nim rakieta wystrzeli!

Jednak było za późno. Rogers zdążył jedynie unieść tarczę i zamknąć oczy.

*****

Obudził się w znanym mu już dość dobrze miejscu. Ciemne ściany, okna, które wychodziły na korytarz i duże przeszklone drzwi. Brakowało mu jedynie stukotu obcasów o marmurową podłogę.

-Mocno oberwał-usłyszał głos swojej przyjaciółki, Natashy.

-To Steve, on przeżył zamrożenie w lodowcu na 70 lat-odezwał się jakże optymistycznie Tony.

-Istnieje różnica między zamarznięciem a wpadnięciem z wielką prędkością na skały-skwitowała Nat. 

-Aż tak źle ze mną było?-spytał Kapitan i lekko się podniósł co poskutkowało ogromnym bólem w okolicach klatki piersiowej.

Jednak nikt mu nie odpowiedział, choć Tony wręcz rwał się do opowiedzenia mu o jego żałosnym stanie, ktoś go uprzedził.

W sali rozległ się znajomy dla Steve'a stukot butów o marmur.

-Gorzej-odezwał się ciepły kobiecy głos-złamana ręka, skręcona kostka, cztery złamane żebra, pięć ran szytych i wiele powierzchownych, ale po za tym nic ci nie jest i będziesz żyć.

Rogers natychmiast podniósł się do pozycji siedzącej co sprawiło mu wiele bólu, gdy tylko usłyszał ten głos. Nie był w stanie w to uwierzyć, musiał zobaczyć. I zobaczył. Niska, jak dla niego oczywiście, brunetka o łagodnych rysach twarzy ubrana w szarą bluzkę, jeansy i nieco za duży kitel, stała uśmiechając się, trzymając w dłoni teczkę z wynikami i świdrując go swoimi zielono-szarymi oczami. Poczuł się zupełnie tak jak wtedy, kiedy dopiero co obudził się z przydługiej lodowej śpiączki. Wtedy przyglądały mu się te same oczy. Wtedy ta sama kobieta stała nad nim z teczką z wynikami badań. Teraz tylko nie wyglądała na zmęczoną. Dawniej zrywała wiele nocy pod rząd aby regularnie móc sprawdzać czy jego stan się nie pogarsza.

-Steven Rogers-powiedziała

-Dafne Adler-odpowiedział

-Tony Stark-odezwał się Tony po czym dodał-to tylko na wypadek jakby ktoś chciał wiedzieć.

-Jest pewna granica, między bohaterstwem a głupotą, miło by było, gdybyś nauczył się ją dostrzegać a co za tym idzie nie przekraczać jej-ton głosu Panny Adler był twardy i stanowczy.

-Ty swego czasu też nie rozpoznawałaś tej granicy-odparował Steve.

-Ludzie się zmieniają-jej wzrok był zamglony i na chwilę stał się smutny.-To już... Ile? Trzy lata?

-Tak, coś koło tego...

-Dobra, pogadacie na randce, ważne sprawy mają pierwszeństwo. Po pierwsze: Czy Steve wyjedzie stąd do tygodnia? Mamy w planach wyjazd... spokojnie-dodał szybko widząc minę Dafne, która mówiła jasno "On nie idzie na żadną misję"-wyjazd na ferie zimowe, mamy urlop. I po drugie: Czy w ramach podziękowań za poskładanie naszego kolegi w jeden kawałek i jako nasza stara przyjaciółka jedziesz z nami?-Tony mrugnął do Steve'a porozumiewawczo.

-Po pierwsze Stark: Za dwa dni będzie wolny. Po drugie: jakkolwiek bardzo chciałabym jechać na urlop i wymigać się od spędzania świąt z moją rodziną, wątpię, żeby Fury dał mi miesiąc wolnego. 

Stark uśmiechnął się tajemniczo.

-W zasadzie to wytargowałem ci ten urlop jakieś dwa tygodnie temu. Nie musisz dziękować. Wpadniemy do ciebie we wtorek i... zabierz ciepłe rzeczy. We Włoszech jest zimno o tej porze roku.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top