Rozdział 5

Jedną z nielicznych zalet choroby był fakt, że Stark nie gadał. Znaczy gadał, tylko mniej niż zwykle. Steve leżał i patrzył w sufit. Myślał o wszystkim i o niczym. Z przemyśleń co jakiś czas wyrywał go katar i potrzeba kichnięcia, tym razem jednak było to pukanie do drzwi. Dafne weszła do pokoju i usiadła na skraju łóżka.

-Jak się czujesz?-spytała.

-Umieram-uśmiechnął się-jak to możliwe, że ja choruję a ty nie?

-Może to kwestia przystosowania. Ja, Clint, Natasha... długo byliśmy agentami, uczyliśmy się dostosowywać do różnych sytuacji, ignorować ból fizyczny i psychiczny. Może to wpłynęło na nasz system odpornościowy. Ciężko kogoś skrzywdzić skoro nawet na choroby jest odporny. Inni myślą, że jesteśmy nienormalni-jej wzrok był nieobecny. Jeździła dłonią po pościeli. Rogers ujął jej dłoń.

-Kiedy się wybudziłem, każdy mówił o Kapitanie Ameryce, wielkim bohaterze, który dotrwał do naszych czasów. Ty nie. Nigdy nie traktowałaś mnie jak bohatera. Nie byłem dla ciebie Kapitanem Ameryką tylko Stevenem Rogersem, idiotą, który uczył cię tańczyć, który nie radził sobie nawet z własnymi koszmarami. Poradziłem sobie nie dzięki twojemu współczuciu i podziwie, a sile i prawdzie. 

Dziewczynie poczerwieniały policzki. Postanowiła zmienić temat.

-A jak z koszmarami?-spytała.

-Zniknęły-powiedział szybko Rogers.

-Dlaczego mam wrażenie, że kłamiesz?-Uniosła jedną brew. Nie wierzyła ani przez sekundę, że koszmary tak nagle go opuściły.

****

Clint miał zamiar wejść do pokoju Steve'a i powiedzieć Dafne, żeby mu pomogła, jednak kiedy cicho otworzył drzwi i zobaczył co się działo nie miał serca. Daf siedziała naprzeciw Rogersa. Słyszach ich śmiech. Słyszał ich rozmowy.Słyszał ich wspominki o dawnych czasach. Wiedział dużo jeśli chodziło o ich znajomość. Dafne miała go tylko rozmrozić, jednak dość szybko okazało się, że jeśli ktoś ma mu pomóc z oswojeniem się z nowym środowiskiem to tylko ona. Przyszła po raz pierwszy i ostatni, a przynajmniej tak twierdził Fury. Nie dowiedziała się niczego. Nie odpowiadał. Następnego dnia przysłali innego lekarza. Steve nie obdarzył go nawet spojrzeniem, a gdy przyszedł Fury spytał o dziewczynę o imieniu Dafne. Stwierdził, że albo ona albo nikt. Tak już zostało. 

Stali się przyjaciółmi, ale w jego oczach to już dawno przerodziło się w coś więcej. To był instynkt starszego brata. Oczywiście nie był naprawdę jej bratem, ale ona była dla niego jak siostra.

Widział jak ciężko było jej sobie poradzić, kiedy Kapitan odszedł.

-I gdzie jest Daf?-Spytała Natasha, która przeglądała jakieś czasopisma.-Miałyśmy jechać do sklepu kupić prezenty na święta.

-Nie miałem serca przerywać ich rozmowy-powiedział Burton.

-Jaka szkoda. Ale ja mam-Romanoff wpadła do pokoju jak burza, chwyciła dziewczynę za rękę i za nim ta zdążyła cokolwiek powiedzieć obie były już w samochodzie i jechały do centrum handlowego razem z Clintem.

-Nie patrz tak na mnie, nic nie zrobiłam-powiedziała Daf. Natasha przeniosła wzrok na Clinta, który siedział na tyłach.

-Na mnie tym bardziej, ja też nic nie zrobiłem-bronił się Burton.

Po zrobieniu zakupów i usilnym próbowaniu nieprzyznawania się do Clinta, który kupił doczepiane uszy elfa i elfie buty i paradował w nich po galerii, wrócili do domu. Tam jednak czekał na nich szok. Kuchnia wyglądała jak pobojowisko. Wszędzie były czerwone plamy, na podłodze leżały noże i pudełka po lodach. 

Na kanapie w salonie siedział Stark zajadając kanapki.

-Coś ty zrobił?!-Krzyknęła Dafne.

-Kanapki-pokazał jej talerz.

-Z lodami?

-Szukałem koperku, ok?! Jestem chory, umieram na katar, chcę spędzić swoje ostatnie chwile tak jak to sobie wymarzyłem! 

Steve stanął w drzwiach.

-Próbowałem go powstrzymać...-powiedział jednak napotkał spojrzenie Daf-no dobra, nie próbowałem, to było śmieszne jak próbował kroić chleb łyżką.

****

W restauracji było tłoczno i gwarnie. Steve patrzył w dobrze mu znane zielone oczy. Zastanawiał się o czym Dafne chciała porozmawiać.

-A więc...-zaczął-po co to wszystko?

-Wyczułeś podstęp?-spytała uśmiechając się znad kieliszka.

-Wiedziałaś, że nic ci nie powiem w bazie, bo tam są kamery. Wymyśliłaś to wszystko, żeby wyciągnąć ze mnie koszmary.

-Nie wyciągnąć. Przekonać cię żebyś pozwolił sobie pomóc. A cała reszta się zgadza.

Steve westchnął. Myślał, że ją znał. A ona była taka jak wszyscy. Wstał i wyszedł. Dziewczyna pobiegła za nim.

-Chce ci pomóc-powiedziała.

-Chcesz tego czego chcą wszyscy, informacji. Nie dostaniesz ich.

Odszedł.

-Myślisz, że nie wiem jakie to uczucie? Bać się zamknąć oczy, zobaczyć potwory przeszłości? Nie przeszłam tyle co ty-podeszła do niego-nigdy nie przejdę. A ty nigdy nie przejdziesz tego co ja. Za tydzień, może wcześniej, koszmary się nasilą, później będziesz robił wszystko, żeby nie zasypiać, nie wchodzić do tej mrocznej krainy.

-Jakie jest rozwiązanie?-spytał marszcząc brwi.

-Osoba którą kocham pomogła mnie. Osoba którą ty kochasz, pomoże tobie.

Wyciągnęła do niego rękę. Chwycił ją delikatnie i pozwolił jej się poprowadzić do szpitala.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top