Rozdział 1
Peron King's Cross jak zwykle pękał w szwach. Steve obserwował go zza szyby. Widział rozpłakane matki, żegnające się ze swoimi pociechami, które albo też były rozbeczane, lub widocznie bardzo chciały już znaleźć się z dala od rodziców. Przez chwilę blondyn wyobraził sobie jak jego rodzice odprowadzają go do pociągu. Pewnie kazaliby mu się skupić na nauce a nieco mniej na Quidditchu i zachowywać przyzwoicie. Uniósł na to lekko kącik ust. Takie życie musiało być miłe, posiadanie kochającej rodziny. Jego opiekunka w sierocińcu, pani Stewart, również kazała im się skupić na nauce, ale w bardziej krzyczący i agresywny sposób.
- O czym myślisz? - Bucky pacnął go w ramię - O Peggy?
Steven spojrzał na przyjaciela, mrużąc oczy. Znali się praktycznie od zawsze, razem dorastali w domu dziecka, ale i tak ten potrafił go niesamowicie irytować, na przykład pytaniami o Peggy, w której się zdecydowanie nie podkochiwał. Przez chwilę wyobraził ją, siedzącą z T'Challą i innymi Prefektami. Szybko się otrząsnął.
- Nie. O niczym - mruknął, machając ręką - Nie mogę się doczekać pierwszego treningu.
- Ah, uwierz mi, ja też - jęknął James, rozkładając się na siedzeniu - Tylko mam nadzieję, że nie trafi nam się żaden kretyn na tego obrońcę. Musimy pokonać w tym roku Ślizgonów, po tej porażce w zeszłym roku nadal nie mogę spojrzeć na siebie w lustrze.
- Po prostu chcesz się pośmiać z Zemo i pokazać mu, że jesteś lepszy - zauważył blondyn, unosząc brew.
- Możliwe - Barnes wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Konflikt między tą dwójką sięgał początków Hogwartu. Bucky i Steve wychowywali się w sierocińcu i nie spali na pieniądzach, natomiast Helmut pochodził z rodziny wpływowych arystokratów. Ślizgon często się z nich wyśmiewał, co wzmocniło się, kiedy podobnie jak Barnes został jednym ze ścigających Slytherinu. I od kiedy młodsza siostra Jamesa, Rebecca, uczęszczała do Hogwartu, Helmutowi również zdarzyło się jej parę razy dokuczyć, na co jej starszy brat nie mógł pozwolić. Była jego jedyną rodziną i był w stosunku do niej czasem nawet zbyt nadopiekuńczy.
- Tsa, dałbym mu nieco spokoju w najbliższym czasie - powiedział Tony Stark, kiedy wraz z Bruce'em, Natashą, Samem i Clintem weszli do przedziału. Ubrani byli już w szaty swoich domów i usiedli obok przyjaciół, Natasha obok Bucka i Steve'a reszta naprzeciwko nich - Nie słyszeliście, co się stało? Wszyscy o tym gadają!
- Wychowujemy się w sierocińcu, gdzie świętujemy, kiedy do kogoś przylatuje sowa, a te wredne babsztyle niczego z niej nie zabiorą. Skąd mielibyśmy? - prychnął Bucky, ale Rogers nieco spoważniał.
- Co się stało? - nie rozumiał, prostując się.
Pomimo tego, że wychowywali się w domu dziecka dla czarodziejów, nie dostawali Proroka Codziennego. Był to jeden z dziwniejszych zakazów w tej placówce. No i wielu z wychowanków nie było na niego po prostu stać. Nie każdy umierał z zapełnioną skrytką u Gringotta. Niektóre dzieciaki nie miały żadnych funduszy, tak ich osierocili rodzice lub zostali podrzuceni pod drzwi, bez żadnego nazwiska czy chociażby imienia.
- W Sokovii, takim miasteczku typowo tylko dla naszych, zaatakował jakiś czarodziej. Nazywał się chyba Ultron, nie pamiętam dokładnie - wyjaśnił Bruce, poprawiając okulary - Złapali go, ale zabił wielu czarodziejów. Mugolaków, czystej krwi, każdego.
- I co to ma wspólnego z tym bogatym pacanem? - nie rozumiał Barnes, nieco się niecierpliwiąc, po czym dodał sarkastycznie - Był tam? Ojej, jak mi przykro, pokój jego przeklętej duszy...
- Nie, ale mieszkał tam ze swoim ojcem, którego zabili. Tak samo jak tą jego laskę, Heike - wyjaśniła smutno Natasha - Rodzice bliźniaków Maximoff też nie żyją...
- Merlinie... - wyszeptał blondyn.
Nawet Bucky już nie żartował. Sytuacja była poważna i strasznie smutna. Stracić rodziców, których nigdy się nie poznało, to jedno. Ale stracić rodzinę, która cię wychowała i miłość, to było coś zdecydowanie gorszego. Steve nie przepadał za Ślizgonem, ale współczuł mu. Tak samo jak bliźniakom, których nawet prawie w ogóle nie znał. Pietro kojarzył z opowiadań Clinta, a Wandę z opowiadań Thora, przyjaźniła się z jego młodszym bratem.
- Gramy w Eksplodującego Durnia? - Tony przerwał krępującą ciszę. Nigdy nie należał do ludzi poważnych, więc taki tekst chwilę po ogłoszeniu tych okropnych wiadomości zupełnie nikogo nie zdziwił.
- Jasne.
- Czemu by nie...
***
Peter przeprosił grupkę Ślizgonów, której wparował do przedziału i szybko z niego wyszedł. Na pociąg, jak co roku, się spóźnił, przez co nie znalazł swoich przyjaciół. Modląc się, aby tym razem wszedł do prawidłowego przedziału, otworzył go. Jednak znowu pudło, bo zamiast Neda i MJ znalazł tam Shuri, Krukonkę z jego roku. Wiedział, że pochodzi z bogatej i wpływowej rodziny i że ma starszego brata, który był Prefektem i grał w gryfońskiej drużynie Qudditcha. Ta odsunęła wzrok od książki i spojrzała na niego, lekko zdziwiona.
- Wybacz, szukałem moich przyjaciół - wyjaśnił zdenerwowany - Znowu spóźniłem się na pociąg...
- Rozumiem, rozumiem. Ale radziłabym szybko znaleźć jakiś przedział, bo prefekci cię dojadą - powiedziała pogodnym głosem - Jak chcesz, możesz zostać tutaj. Mam Kociołkowe Pieguski.
- Nie chcę się wpychać... - mówił nieco bardziej zawstydzony chłopak, ale ta tylko machnęła ręką.
Widząc, że jej to naprawdę nie przeszkadza i że jego dom może zaraz serio stracić punkty, postanowił się dosiąść. Ustawił swój bagaż, po czym usiadł naprzeciwko Krukonki, która z uśmiechem rzuciła w niego paczką słodyczy.
- Weź całe. Obkupiłam się u Pani z Wózkiem - powiedziała, otwierając sok dyniowy.
- Dzięki - Krukon otworzył pudełko - Jestem Peter, tak w ogóle. Peter Parker.
- Wiem, jesteśmy przecież na tym samym roku - roześmiała się Shuri - Oczywiście, że cię kojarzę. Siedzę za tobą na Mugoloznastwie.
Chłopak się nieco zaczerwienił ze swojej głupoty. No tak, spędzili razem w jednym domu pięć lat. Czemu mieliby się nie znać? Postanowił zmienić temat, aby nie wyjść na jeszcze większego idiotę.
- Co czytasz? - zapytał, po czym wziął do ust jedno z ciastek.
- Nasz nowy podręcznik do Mugoloznastwa - odparła, otwierając książkę z powrotem - To mój ulubiony przedmiot.
- Lubisz mugoli? - zdziwił się Parker.
Z tego co wiedział wiele zamożnych czystokrwistych rodów na pałało do nich sympatią. W myślach przypomniał mu się chociażby taki Zemo, który znany był z wyśmiewania mugolaków i wyzywania ich od szlam. Na szczęście, ich drogi nigdy się nie skrzyżowały i nie doznał jeszcze tej ''przyjemności''.
- Tak, uważam ich i ich wynalazki za okropnie fascynujące - odpowiedziała dziewczyna - Od zawsze mnie ciekawią. Chciałabym po szkole mieć jakąś pracę związaną z kontaktem z nimi. Tylko szkoda, że nie znam żadnego mugola, mam tyle pytań...
- Pochodzę z rodziny mugoli - zauważył Peter z cieniem dumy w głosie. Wyprostował się lekko. Nie była to do końca prawda, w końcu jego mama była charłakiem, ale wychowywał się przecież w zwyczajnej rodzinie. O magicznych korzeniach uświadomił mu dopiero list z Hogwartu i wizyta profesor Hill.
- O kurczę, ale super! - podekscytowała się Shuri, zamykając podręcznik i odrzucając go na drugi koniec siedzenia - Mogę ci zadać kilka pytań? Jestem taka ciekawa! Mam ich mnóstwo...
- Jasne, pytaj o co chcesz!
Ten rok zapowiadał się bardzo, bardzo interesująco.
Siema!
To ma być luźny fanfic. Zamysł na fabułę jakiś mam, ale rozdziały będą dodawane wtedy, kiedy najdzie mnie wena. Będą tu shipy kanoniczne i niekanoniczne, jeśli chcecie wiedzieć jakie, to zerknijcie sobie do tagów lub nie i zróbcie sobie niespodziankę.
Następne rozdziały będą dłuższe, ale nie przewiduje, aby były dłuższe niż 1500 słów
Ciao!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top