~6~

Przez następne dwa tygodnie byłam pilnowana. W ogóle nie mogłam wychodzić z budynku.
Moimi niańkami byli Steve i Clint, czyli (według mojego wujka) najbardziej odpowiedzialni i wychowani członkowie Avengers.

Cóż co do Steve'a nie mogę się nie zgodzić. Ciągle przynudza jakimiś zasadami dobrego zachowania i tak dalej, ale Clint? Uważam, że jest raczej skrajnie irytujący, wkurzający i wiecznie wesołkowaty. Bardziej "odpowiedzialny i wychowany" jest Bruce, ale z nim mnie nie zostawiają. Chyba boją się, że mogłabym go wkurzyć i obudzić jego "gorszą" stronę.

Przez dwa tygodnie musiałam więc słuchać kazań Steve'a na temat mojego złego zachowania. Kiedy tylko używałam jakiegoś "brzydkiego" słowa, Rogers od razu mnie upominał, bo "przecież trzeba szanować język ojczysty...".

Clint był bardziej znośny. Oczywiście jeśli do określenia "znośny" zaliczyć głupie żarty, bezsensowne docinki i dziwne uśmiechy. Przynajmniej nie prawił mi kazań i nie zwracał zbytniej uwagi na moje wulgaryzmy, których sam czasem używał.

Kiedy tylko miałam chwilę wolną i nie musiałam siedzieć z tymi bałwanami, zazwyczaj wychodziłam na dość obszerny taras zapalić papierosa. Musiałam jednak uważać, bo kiedy tylko jedna z moich nianiek mnie nakrywała, kończyło się to pogadanką na temat "papierosy są bardzo szkodliwe dla zdrowia i powinnaś ich unikać".
Dlatego, gdy istniała możliwość, że moi opiekunowie nie są, aż tak zajęci swoimi sprawami i mogą mnie nakryć, wolałam nie słuchać po raz setny tego samego wykładu, który i tak znałam z domu, więc po prostu włóczyłam się po wieży, albo dzwoniłam do Andrew, żeby jakoś zabić czas i trochę z nim pogadać.
Jako, iż mój przyjaciel (jedyny zresztą), miał ostatnio dość dużo pracy, większość czasu spędzałam na samotnych wędrówkach, podczas których dokładnie obczajałam co gdzie jest, do czasu, aż Rogers albo Barton mnie nie znajdywali.

Najgorzej jednak było wieczorami, kiedy reszta ekipy wracała do wieży. Siedziałam wtedy zamknięta w pokoju, wśród tych okropnych różowych ścian, głównie z dwóch powodów, które nazywały się Stark i Romanoff. Ta dwójka najbardziej działała mi na nerwy.

Musiałam przyznać, że to były dwa najbardziej nudne, monotonne i wkurzające tygodnie w moim życiu. 

Dzisiaj jednak coś może się zmienić. Dzisiaj kończy się mój szlaban i mogę zacząć wychodzić z tej zakichanej wieży. Co prawda, nie mogę chodzić do żadnych klubów, ani innych takich, a kiedy wychodzę "ktoś", czyli dokładniej mówiąc osoba, która w danym momencie mnie pilnuje, musi mnie nadzorować, ale lepsze to niż siedzenie całymi dniami w czterech ścianach.

***

Szłam korytarzem w stronę salonu. Nie słyszałam żadnych dźwięków wydawanych przez telewizor, które zawsze roznosiły po całym piętrze, kiedy pilnował mnie Clint. To mogło oznaczać tylko, że pilnował mnie Steve, który zazwyczaj czytał jakieś nudne książki.
Ewentualnie Bartona mogły porwać jakieś pozaziemskie istoty, żeby robić na nim eksperymenty, a teraz czają się gdzieś, żeby dopaść i mnie.
Bardziej jednak stawiałam na tę pierwsza opcję.

Weszłam do salonu z zamiarem zobaczenia dobrze zbudowanego blondyna na jednej z kanap, ale nikogo w nim nie było. Zamiast tego usłyszałam dziwne odgłosy, dobiegające z kuchni.
Skierowałam się więc w stronę pomieszczenia. Kiedy tylko do niego weszłam okazało się, że jednak druga opcja była tą dobrą.

W kuchni rzeczywiście czaiła się pozaziemska istota, czyli dokładniej mówiąc Thor myszkujący w lodówce... Znowu.
Czy ten gość robi w ogóle coś innego oprócz jedzenia, spania, rzucania tym swoim młotkiem i... jedzenia?

Spojrzałam na stół, na którym znajdował się stos żywności.
Ogromny pieczony kurczak, dwie pizze, jakieś hamburgery i Bóg wie co jeszcze.
Zaraz... to całe jedzenie znajdowało się już wcześniej w tej lodówce? Nigdy wcześniej go nie widziałam. Rzeczywiście, koleś ma dar do wygrzebywania niezłego żarcia z najgłębszych otchłani tego mroźnego pudła...

Kiedy szok spowodowany widokiem całej kupy jedzenia zniknął, przypomniałam sobie, że teoretycznie nie powinno przecież go tu być. Za to powinien być Steve albo Clint, których najwyraźniej tu brakowało.
Thor odwrócił się żeby postawić na stole mleko, które właśnie wygrzebał. Zorientował się, że nie jest sam i spojrzał na mnie.

— Witaj, niewiasto — powiedział i uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. — Pewnie zastanawiasz się, co tu robię?

— Ta, nie da się ukryć. I nie mów tak do mnie, mamy dwudziesty pierwszy wiek.

— W Asgardzie tak zwracamy się do kobiet. — Blondyn wydawał się trochę zmieszany.

— Ale nie jesteśmy w Asgardzie.

— Dobrze, więc jak mam ci mówić?

— No, nie wiem — udałam, że się zastanawiam. — Może po imieniu?

— Dobrze, więc... Witaj, Alex —  powiedział, a na jego twarz znów wstąpił miły uśmiech.

— Tak, tak. Darujmy sobie grzeczności. Lepiej powiedz czemu tu jesteś i... — tu spojrzałam na stół — co ty, do cholery, robisz...

— Przyrządzam śniadanie...

— Nie ma co, śniadania to wy macie w tym Asgardzie na bogato... To czemu tu jesteś?

— Pilnuję cię. Steve i Clint są dzisiaj potrzebni na misji.

Zastanowiłam się nad tym, co powiedział. Nie będzie Rogersa i Bartona, a to oznacza... że nie będzie też ciągłego upominania o słownictwo, dobrych manier, głupich żartów i bezsensownych zaczepek...
O tak, to będzie piękny dzień.

— Zbieraj się, wychodzimy.

— Co? Ale śniadanie...

— Dobra, zjedz to swoje śniadanie, ale się pośpiesz — powiedziałam, po czym sama chwyciłam kawałek pizzy i zaczęłam go jeść.

***

Po około dwudziestu minutach staliśmy już w windzie jadącej na dół.
Cudem udało mi się odciągnąć Thora od jedzenia, a i tak zjadł bardzo dużo i to w tak krótkim czasie. Naprawdę nie wiem, gdzie on to wszystko zmieścił. No, bo jednak kurczak, półtora pizzy, trzy hamburgery, jedenaście kanapek i dwa kartony mleka nie mogły tak po prostu zniknąć sobie w jego żołądku, prawda?

— Gdzie tak właściwie się wybieramy? Bo wiem, że do midgardzkich klubów ci nie wolno. Stark wszystko mi powiedział.

Ech... że też musiał mi przypominać o tym smutnym fakcie. To, że na razie nie mogłam sama wyjść i się zabawić, nie oznaczało przecież, że miałam całymi dniami siedzieć zamknięta w czterech ścianach.

— Jedziemy po farbę, nie zniosę dłużej widoku tych różowych ścian...

— Zaraz, jedziemy?

— A co myślałeś, że będę się wlokła przez tyle przecznic do najbliższego centrum handlowego? — Ledwo to powiedziałam, a winda zatrzymała się na poziomie minus pierwszym.

Świetnie. Parking i jednocześnie pracownia Tony'ego. Stark dosyć często w niej przesiadywał, dzięki czemu nie musiałam go oglądać.

Drzwi windy otworzyły się, ukazując ogromne, rozświetlone pomieszczenie. Po prawej stronie były stoły zawalone najróżniejszego typu częściami, narzędziami i nieskończonymi projektami. Obok stała zbroja Iron Mana bez ręki, która leżała sobie rozłożona na jednym z blatów. Widocznie Tony wprowadzał jakieś ulepszenia.

Spojrzałam w lewo gdzie znajdowały się samochody i kilka motorów.

Widać, że Stark nie ma czego robić z kasą. 

Zaczęłam iść w kierunku aut, przyglądając się każdemu. W końcu stanęłam przy białym porsche cayman. Otworzyłam drzwi i wsiadłam do środka na miejsce kierowcy. Wątpię, żeby gromowładny bóg z innej planety miał prawo jazdy.

Kluczyki znajdowały się w stacyjce. Nie było co się dziwić, że nikt nawet nie pofatygował się ich wyjąć skoro ryzyko, że ktoś ukradnie samochód było bardzo znikome. Auto znajdowało się w jednym z najlepiej strzeżonych budynków Nowego Jorku. W końcu, kto włamałby się do wieży pełnej super-bohaterów z mocami i najnowszą technologią, tylko po to, żeby ukraść samochód, którego właściciela było stać na setki podobnych?

Thor otworzył drzwi i wsiadł do auta od strony pasażera. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, uruchamiając samochód. Przyglądałam się wnętrzu pojazdu. Mój wzrok zatrzymał się na radiu i przypominało mi się jak Stark "rozmawiał" z Jarvisem podczas jazdy do Avengers Tower.

 Ciekawe czy Jarvis ma dostęp do wszystkich samochodów...

— Jarvis?

— Tak, panno Brooke? 

 Czyli jednak ma.

— Wyznacz trasę do najbliższego centrum handlowego — powiedziałam i niemal natychmiast na nawigacji, która znajdowała się nad radiem, wyświetliła się trasa zaznaczoną zieloną linią.
Spojrzałam przed siebie i wzięłam głęboki wdech. Już długo nie prowadziłam.

— Nie chciałbym być wścibski, ale czy ty masz w ogóle prawo jazdy?

— Teoretycznie...

— Co to znaczy teoretycznie?

— To znaczy, że na teście praktycznym wjechałam tylko w trzy kosze na śmieci, ale i tak mi nie zaliczyli. — Thor, gdy to usłyszał, lekko pobladł. — Nie przejmuj się, przecież i tak jesteś nieśmiertelny... — rzuciłam i wyjechałam z garażu z piskiem opon.

***

Po piętnastu minutach byliśmy na miejscu. Zaparkowałam samochód na parkingu i wysiadłam z niego. Chwilę po mnie, na chwiejnych nogach, wyszedł Thor. Chyba nie czuł się za dobrze, bo był lekko zielony na twarzy.

— Niedobrze mi... — burknął i oparł się o samochód. 

Dziwne, czy bogom może zrobić się niedobrze od jazdy samochodem?

— Mogłeś tyle nie jeść przed wyjściem — odparłam, chociaż wiedziałam, że na jego samopoczucie prawdopodobnie bardziej wpłynęła moja piracka jazda, która była pełna gwałtownych zahamowań i skrętów, niż to, że napchał się jedzeniem.

Ruszyłam w stronę wejścia do centrum handlowego, a Thor chwiejąc się lekko na boki, szedł za mną.
Wkroczyliśmy do środka. Dookoła nas pełno było reklam, informujących o promocjach, wyprzedażach i innych rzeczach tego typu. Mnóstwo ludzi chodziło od sklepu do sklepu z rękami pełnymi siatek, które były wypchane po brzegi.

Szliśmy powoli, przystając czasami przy wystawach sklepowych. Ludzie dziwnie się na nas gapili. Zastanawiałam się  dlaczego?

Odwróciłam się, żeby spojrzeć na Thora i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że blondyn ma na sobie swoją "zbroję" i czerwoną pelerynę, która powiewała za nim lekko, gdy szedł.

— Nie mogłeś założyć normalnych ciuchów? — szepnęłam konspiracyjnie, zwalniając tak, aby iść obok niego.

— Przecież to jest normalne odzienie, w Asgardzie zawsze je noszę.

— Ale to nie jest Asgard! — burknęłam już po raz kolejny tego dnia i przyspieszyłam, tak, że znowu zostawiłam go trochę z tyłu.

Szłam dalej, rozglądając się za sklepem, w którym mogłabym kupić farbę do pomalowania ścian.
W końcu, po dziesięciu minutach poszukiwań mi się udało. Odwróciłam się w stronę Thora.

— No, nareszcie znalazłam... —  przerwałam, kiedy zorientowałam się, że za mną nikt nie stoi.

Rozejrzałam się dookoła. Po blondynie nie było ani śladu.
Gdzie on się podział? Zawróciłam, idąc w kierunku, z którego przyszłam. Rozglądałam się na wszystkie strony. Przecież nie mógł się zapaść pod ziemię. Zaraz na pewno go znajdę, przecież to ogromny, napakowany facet z czerwoną peleryną na plecach.

Zaraz, zaraz... Dlaczego ja go w ogóle szukam? Z tego co wiem, to on miał pilnować mnie, a nie na odwrót.

Świetnie zostałam niańką boga z innej planety...


Szukałam go przez dobre dwadzieścia minut.
W końcu udało mi się znaleźć tego młotka. Stał, wgapiony w wystawę sklepu elektronicznego, na której były wystawione telewizory na sprzedaż. Na kolorowych ekranach leciały przeróżne filmy i reklamy, aby można było ocenić, który telewizor ma lepszy obraz.
Thor stał wpatrzony w ekran, na którym leciał jakiś film o średniowieczu. Jeździło tam pełno rycerzy na koniach i trwała jakaś bitwa. Podeszłam do niego z założonymi na piersiach rękoma.

— Możesz mi wyjaśnić, co ty, do cholery, robisz? Szukam cię po całym centrum handlowym! — Zaczęłam gwałtownie gestykulować rękami. Blondyn stał zmieszany i widziałam, że chce się wytłumaczyć. — Nic nie mów! Po prostu kupmy tą cholerną farbę i wracajmy!

Nieźle na niego nawrzeszczałam. Jednymi słowy, dostał porządny opieprz. Z przerażeniem stwierdziłam, że chyba za długo przebywałam ze Steve'em.
Chociaż w sumie, bardziej byłam wkurzona na to, że musiałam marnować na niego swój cenny czas, niż na to, że po prostu mnie zostawił.

Złapałam go za nadgarstek i pociągnęłam z powrotem w stronę odnalezionego przeze mnie sklepu.

Po kupieniu jasno-szarej farby i kilku pędzli, wałków i przyborów do malowania, wróciliśmy do auta i, tym razem z Jarvisem robiącym za kierowcę, wróciliśmy do wieży.
Thor przez całą drogę siedział cicho niczym skruszone dziecko.

***

Staliśmy w moim pokoju, przyglądając się tym ohydnym różowym ścianom. Wszystkie meble zostały przesunięte na środek pokoju przez Thora, który uparł się, że mi pomoże, bo "przecież nie wypada, aby niewiasta sama wykonywała tak ciężką pracę".
Nakryłam je specjalną folią, aby nie pobrudziły się podczas malowania. Sięgnęłam po wałek i kilka pędzli i, z zamiarem wyjaśnienia blondynowi jak ma malować, podeszłam do niego. Zanim jednak cokolwiek zdążyłam powiedzieć, Thor podniósł otworzoną puszkę z farbą i zamachnął się, gwałtownie ją opróżniając. Patrzyłam osłupiała, jak w ciągu kilku sekund, farba rozbryzguje się na ścianie, przy okazji całą mnie ochlapując.

Thor stał dumny, uśmiechając się i podziwiając swoje dzieło. Kiedy otrząsnęłam się z szoku i spojrzałam na swoje zachlapane ubranie, wiedziałam już co muszę zrobić.

— Już nie żyjesz... — powiedziałam i wzięłam do ręki drugie wiadro. Podeszłam do niego, stanęłam na palcach i przechyliłam mu je nad głową. Uśmiech momentalnie zszedł mu z twarzy.
Szara ciecz wylała się, brudząc mu twarz, włosy i ubranie.

W ciągu paru minut rozpętała się prawdziwa bitwa. Farba była wszędzie, nawet na oknach.

Uciekałam po całym piętrze, zostawiając po sobie szare odciski stóp. Za mną próbował nadążyć Thor, któremu bieganie po śliskiej, ubrudzonej podłodze i skakanie przez kanapy nie szło tak sprawnie, jak mi.

W końcu jednak udało mu się mnie dopaść.

Podbiegłam do windy z zamiarem zjechania na niższe piętra i tym samym odcięcia się od goniącego mnie mężczyzny. Jak szalona wciskałam przycisk, ale drzwi windy się nie otwierały.
Usłyszałam za sobą ciężkie kroki. Odwróciłam się i bezsilnie patrzyłam, jak blondyn powoli się do mnie zbliża. Kiedy był już na tyle blisko, żeby farba mogła mnie dosięgnąć, zamachnął się trzymaną w ręce puszką.
Wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Instynktownie schyliłam się, żeby nie nie oberwać, jednocześnie słysząc za sobą dźwięk otwieranych drzwi windy. Farba przeleciała mi nad głową i dało się słyszeć, jak na czymś się rozchlapuje.
Wstałam i obróciłam się. To, co ujrzałam sprawiło, że nogi się pode mną ugięły, a ja zaczęłam się niekontrolowanie śmiać.

Przede mną stał Stark, cały umazany szarą farbą, która wręcz z niego spływała. Obok niego stali Steve, Clint i Natasha, którym też się trochę oberwało. Ich miny były bezcenne.
Za nimi stał Bruce, który jako jedyny był nieposzkodowany.

Ja razem z Thorem, ledwo stałam, trzęsąc się ze śmiechu.
Śmiałam się. Prawdziwie i szczerze od bardzo dawna. I jeszcze z czegoś co było legalne!

Kiedy szok minął, Tony wkroczył do środka i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego czerwonej twarzy nie mogła zakryć nawet farba.

Szara ciecz była wszędzie. Na ścianach, suficie, kanapach, szafkach i na podłodze w postaci śladów stóp i rozlanych kleksów.

— Co wyście tu, do cholery, zrobili?! — Stark zaczął się na nas wydzierać.

Słów jakimi nas raczył nie był w stanie okiełznać nawet Steve, bo gdy tylko upomniał go, że używa wulgaryzmów, Tony wściekł się jeszcze bardziej i wtedy już nikt nie był w stanie go uspokoić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top