~3~

Siedziałam przywiązana do krzesła z taśmą na ustach. Po godzinie zaprzestałam już nawet prób uwolnienia.
Na przeciwko mnie znajdowała się Natasha, która kompletnie nie zwracała na mnie uwagi.

Jedno, choć niechętnie, musiałam jej przyznać – była bardzo skuteczna. Rudowłosa czytała już trzecie czasopismo, a ja po prostu siedziałam i wgapiałam się w nią morderczym spojrzeniem. 

No, bo co innego miałam robić? Moje próby uwolnienia spełzły na niczym, bo cóż, jak to ująć... Natasha bardzo mocno wiąże.

Nadzieja na uwolnienie jednak powróciła, kiedy usłyszałam dźwięk otwieranej windy i kroki wychodzących z niej osób. 

Nareszcie! Za moment będę wolna! 

Przybysze (jak się domyśliłam był to mój wujek, do którego się nie przyznawałam i reszta jego ekipy) rozmawiali o czymś, ale nie dało się rozróżnić poszczególnych słów. 

— Ale jestem głodny! — spojrzałam w stronę Thora, który wszedł rozochocony do kuchni, a na mój widok przystanął raptownie. — Stark... Chyba powinieneś to zobaczyć...

— O co cho... — nie dokończył, wytrzeszczając na mnie oczy. W wejściu do pomieszczenia ukazała się reszta drużyny, widocznie zaniepokojona zaniemówieniem Tony'ego.

No pięknie, teraz wgapiało się we mnie pięć par oczu. Wszyscy skupili swoją uwagę na mojej osobie, tylko Natasha dalej nie odrywała wzroku od gazety.
Stark był tak zaskoczony, że nie mógł wykrzesać z siebie słowa (chyba pierwszy raz w życiu). Po dłużącej się ciszy (podczas, której i tak nie mogłam nic powiedzieć z powodu taśmy na ustach) pierwszy odezwał się Clint.

— No, to widzę, że nieźle tu sobie poradziłyście — uśmiechnął się żartobliwie, a ja spojrzałam na niego wymownym wzrokiem. 

Halo! Facet, ja siedzę przywiązana do krzesła z zakneblowanym ustami! 

— Nie patrz tak na mnie, młoda, zawsze mogło być gorzej.

Przewróciłam oczami i zmarszczyłam brwi. 

Wątpię, żeby mogło być gorzej i czy ktoś mógłby mnie wreszcie, do cholery, rozwiązać?! 

Clint najwyraźniej odgadł co chodzi mi po głowie, bo wziął jeden z kuchennych noży, podszedł do mnie i zaczął przecinać liny przytwierdzające mnie do krzesła. W tym czasie Stark odzyskał mowę.

— Co tu się... stało? — zapytał, w ostatnim momencie gryząc się w język. — Nat? — W jego głosie było słychać złość, której pomimo starań nie udało mu się ukryć.

Wywołana znudzona zamknęła magazyn i odłożyła go na stół.

— Wkurzyła mnie — odparła z obojętnym wyrazem twarzy. Naprawdę potrafiła nie zdradzać swoich emocji. Clint zaśmiał się cicho na usłyszane wyjaśnienia. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, na co on tylko niewinnie się uśmiechnął.

— Musiałaś ją związać?! 

Rudowłosa wzruszyła ramionami.

— Stark — Kapitan położył dłoń na ramieniu mężczyzny, sygnalizując mu tym samym, żeby się uspokoił.

— Dobrze, może porozmawiajmy gdzieś indziej — powiedział i wyszedł z kuchni, a za nim reszta pomijając Clinta, który mnie uwalniał i Thora, który jak już wcześniej mówił – był bardzo głodny.

Po niecałych dwóch minutach byłam wolna. Choć musiałam przyznać – długo mu zajęło oswobodzenie mnie, co jak się domyśliłam miało związek ze sposobem wiązania Natashy.

— Nie gniewaj się na Nat, ona bywa czasem... dosyć bezpośrednia — wyjaśnił szatyn.

— "Dosyć bezpośrednia"? — prychnęłam, pocierając bolące nadgarstki. — Ona przywiązała mnie do krzesła!

— No tak... — parsknął mężczyzna i dołączył do boga, który myszkował w lodówce w poszukiwaniu przekąski.

Zmarszczyłam brwi. Czy on potrafił się śmiać z każdej sytuacji? Bo jeśli tak, to nie byłam pewna czy się polubimy. Wzięłam pudełko z pizzą i poszłam ją zjeść do "swojego" pokoju.

Był to jeden z tych razów, kiedy zimna pizza nie smakowała za dobrze. Czułam jakby każdy kęs przewalał mi się w żołądku, choć bardzo możliwe, że było to spowodowane otaczającym mnie ze wszystkich stron intensywnym różem, którego nie znosiłam.

Po zjedzeniu jakże zdrowego posiłku, wygrzebałam ze swojej torby lekką kurtkę i ruszyłam w stronę windy. Nie miałam zamiaru cały czas siedzieć w tym przeklętym pokoju. Co z tego, że mieszkam, a właściwie jestem tu przetrzymywana wbrew swojej woli, dopiero od paru godzin...

Udało mi się dotrzeć do windy niezauważoną i już miałam do niej wsiadać, kiedy usłyszałam za plecami głos Starka.

— Gdzie się wybierasz?

— Wychodzę.

— Dokąd?

— Nie wiem. Najlepiej jak najdalej od ciebie — powiedziałam i wsiadłam do windy, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.

***

Szłam powoli chodnikiem, paląc papierosa.
Pogoda nie była za ładna. Szare chmury przesłaniały całe niebo – zbierało się na deszcz. I choć za bardzo mnie to nie obchodziło, zarzuciłam na siebie kurtkę, bo od czasu do czasu powietrze przecinał lodowaty podmuch wiatru.

Na szczęście nie miałam się przekonać czy nadchodzący deszcz będzie równie zimny, bo udało mi się dotrzeć do celu, zanim zaczęło padać. Stanęłam przed nie za dużym, podniszczonym budynkiem. Szary tynk gdzie nie gdzie odpadał, ukazując stare cegły.
Budynek zdecydowanie różnił się od nowoczesnych budowli Nowego Jorku, miał już swoje lata.

Rzuciłam papierosa na ziemię, zgniatając go butem, po czym podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Głośna muzyka oraz okrzyki bawiących się osób wręcz we mnie uderzyły. Weszłam do środka i zaczęłam przeciskać się przez tłum w stronę baru.
Kiedy wreszcie udało mi się do niego dostać, usiadłam na jednym z wielu krzeseł. Niemal od razu przywitał mnie dobrze znany mi głos.

— Hej, Alex! Wreszcie wpadłaś! — spojrzałam za ladę baru na wysokiego, brązowowłosego chłopaka. Andrew – bo tak miał na imię, był barmanem w tej zacnej instytucji, którą osobiście dosyć często odwiedzałam. Odbywały się tu świetne imprezy, a dodatkowo można było nieźle się napić, nawet bez dowodu, więc lubiłam tu przychodzić.

— Cześć, Andrew! — przywitałam się z nim, próbując przekrzyczeć tłum. — Co słychać?

— Mam pełne ręce roboty — powiedział, jednocześnie podając jakiejś dziewczynie drinka. — A jak tobie mija życie?

— Raczej nie za dobrze... — mężczyzna przyjrzał mi się badawczo, próbując odczytać emocje z mojej twarzy.

— Podać ci coś? — zapytał wreszcie.

— Już myślałam, że nigdy nie spytasz — powiedziałam i wyszczerzyłam się w jego stronę.

***

Przyłożyłam zimny kieliszek do ust i zaczęłam powoli sączyć, już któregoś z kolei, drinka.
Nie miałam pojęcia ile tu przesiedziałam, ani która była godzina, ale nie zwracałam na to najmniejszej uwagi.

Przez cały ten czas rozmawiałam z Andrew, który od czasu do czasu zostawiał mnie na chwilę samą, żeby przygotować drinka lub zetrzeć blat, na którym coś się rozlało.

Już od dłuższej chwili siedzieliśmy i razem obserwowaliśmy bawiących się ludzi.

Naprawdę nie rozumiałam – jak oni mieli na to siłę? Niektórzy skakali i wrzeszczeli na parkiecie odkąd się pojawiłam.

Rozejrzałam się powoli po sali, a mój wzrok padł na wysokiego, czarnowłosego mężczyznę. Od razu go rozpoznałam. Felix – tutejszy kobieciarz. Za każdym razem wychodzi z lokalu z inną kobietą. Stali bywalcy tego miejsca znali go bardzo dobrze.

Spojrzałam porozumiewawczo na Andrew, który zdążył już zauważyć mężczyznę. Mierzyliśmy się przez chwilę spojrzeniami, po czym nasze oczy zaczęły dokładnie skanować całe pomieszczenie.

— Stawiam na blondi w białej koszulce i mini — rzuciłam, wgapiając się w kobietę, stojącą pod ścianą w towarzystwie kilku koleżanek.

— Szatynka w koszuli w kratę i obcisłych rurkach — powiedział Andrew, a ja spojrzałam w stronę stolika, przy którym siedziała wskazana przez niego osoba.

Podaliśmy sobie ręce, na znak zatwierdzania zakładu. Teraz wystarczy tylko poczekać i zobaczyć kogo tym razem wybierze nasz kochany Felix...

Zaczęłam pić kolejnego drinka, uważnie przyglądając się mężczyźnie. Po dłuższej chwili brunet wyszedł z lokalu z blondynką, którą wskazałam.

Uśmiechnęłam się, patrząc triumfująco na Andrew i wyciągając w jego stronę dłoń. Klnąc pod nosem, wcisnął mi do ręki dziesięć dolarów.

— Tym razem ci się udało — powiedział zirytowany.

— Tak samo jak ostatnie pięć — mój uśmiech się poszerzył.

Cóż, mogłam powiedzieć, że Felix był naprawdę dobrym źródłem zarobku. Przynajmniej dla mnie...

W spokoju dokończyłam pić swojego drinka, dalej wpatrując się w drzwi, za którymi przed chwilą zniknął czarnowłosy. Nagle drzwi ponownie się otworzyły i stanął w nich dobrze zbudowany mężczyzna.

Zaraz, chwila. Przyjrzałam się dokładniej osobnikowi. Blond włosy, niebieskie oczy... Przecież to ten cały Steve... Zaraz! Steve?! Ale co on tu robił?!

Rogers zaczął rozglądać się niepewnie po lokalu, najwyraźniej kogoś szukając. A ja nawet wiedziałam kim był ten ktoś...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top