~24~
Szłam szybkim krokiem w kierunku biura Fury'ego. Nie miałam ochoty dłużej siedzieć na zebraniu i słuchać jak rozprawiają nad powodami zabicia mojej mamy i ojczyma. Było to zbyt bolesne, zbyt wczesne. Zaledwie godzinę wcześniej rozpaczałam nad ich stygnącymi ciałami, ledwo mogłam wyrzucić z głowy ten obraz, a co dopiero nad tym debatować.
Dlatego postanowiłam się oddalić. Nie wiedziałam tylko co ze sobą zrobić. Najchętniej zaszyłabym się w jakimś zakamurku, w którym nikt by mnie nie znalazł, ale nie chciałam bezczynnie siedzieć i rozmyślać o tym wszystkim, żeby jeszcze bardziej się zdołować. Nie różniłoby się to od siedzenia na zebraniu, tyle tylko, że głosy pochodziłyby z mojej głowy.
Postanowiłam więc wykorzystać to, że Mściciele i Nick są zajęci i wejść do jego gabinetu. Już wcześniej się nad tym zastnawiałam, ale nigdy nie wydawało mi się to realne. Miałam nadzieję znaleźć w systemie lub w aktach jakieś informacje na temat Zimowego Żołnierza. Gdzieś na pewno były. Od Steve'a wiedziałam już co nieco o przeszłości Bucky'ego, a teraz miałam szansę dowiedzieć się co Hydra mu zrobiła.
Nie było najlepszym pomysłem włamywanie się do gabinetu dyrektora T.A.R.C.Z.Y., ale będąc w tym stanie niezbyt mnie obchodziło. Aktualnie czułam, że nie mam nic do stracenia, nawet jeśli zostałabym złapana.
Przemierzając korytarze, mijałam wielu agentów, którzy jednak nie zwracali na mnie zbytniej uwagi. Od pewnego czasu czułam jednak jakby ktoś mnie obserwował. Starałam się to ignorować, kiedy jednak stało się tak uciążliwe, że wręcz czułam wypalaną dziurę w plecach, przystanęłam raptownie i rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie zauważyłam, więc ruszyłam dalej.
W końcu dotarłam pod odpowiednie drzwi. Rozejrzałam się, upewniając się, że na korytarzu nikogo nie ma, po czym nadusiłam klamkę, ale nic się nie zdarzyło. Naparłam z całej siły na drzwi, ale nadal pozostały zamknięte.
Przeklęłam pod nosem. Jak mogłam być tak naiwna, żeby założyć, że Fury zostawi swoje drzwi otwarte? Niestety nie miałam swojego zmyślnego urządzenia, którego użyłam do otworzenia drzwi Tonego, podczas jego nieobecności.
Pewien pomysł wpadł mi jednak do głowy. Przysunęłam dłoń do zamka i spróbowałam otworzyć go lub chociaż zepsuć swoją mocą. Skupiłam się najmocniej jak mogłam na emocjach, które mnie trawiły, ale nic się nie stało. Stałam jak głupia w miejscu i musiałam wyglądać, jakbym próbowała otworzyć drzwi siłą umysłu.
Westchnęłam zirytowana. Zdecydowanie potrzebowałam jeszcze wielu treningów. Oparłam się o przeciwległą ścianę i zacisnęłam ręce w pięści, spuszczając głowę.
Byłam wściekła. Przed oczami wciąż miałam widok dwóch zakrwawionych ciał leżących na podłodze i karteczki, którą zostawił Rumlow.
W głowie słyszałam głos Natashy: Chcieli sprowokować Alex.
Dlaczego akurat ona musiała na tym ucierpieć? Nic nie zrobiła. Wysłała mnie tylko do Tony'ego... Chciała, żebym się zmieniła, ale nie miała nic wspólnego z tym całym bagnem. To mnie chciał Rumlow. Od początku chodziło o mnie.
Wściekła uderzyłam pieścią w ścianę. Usłyszałam dziwny dźwięk, a kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam wielkie wgniecenie w ścianie i białą energię wokół dłoni.
— Naprawdę? — warknęłam zirytowana.
Nie mogłam otworzyć pieprzonych drzwi, ale za to niszczenie wszystkiego dookoła świetnie mi wychodziło.
To wszystko było takie dziwne i trudne. Zsunęłam się po ścianie w dół, siadając zrezygnowana na podłodze.
Po dłuższej chwili, wgapiania się w czubki własnych butów, usłyszałam nad sobą głos.
— Dobrze, że tu jesteś. Chciałem z tobą porozmawiać. — Niechętnie podniosłam głowę, spoglądając na Nicka.
Zauważyłam, że jego wzrok przeniósł się na dość długi moment na wgniecenie, które zrobiłam, ale nie skomentował tego. Podszedł jedynie do drzwi, otwierając je i puszczając mnie przodem, wszedł za mną do środka.
Drzwi się zamknęły, a ja śledziłam jak podchodzi do biurka i siada za nim na wygodnym, obrotowym krześle. Wskazał fotel, stojący na przeciwko, a kiedy zignorowałam go, pozostając w tym samym miejscu, on również wstał i tym razem oparł się o mebel.
— O co chodzi? — zapytałam niezbyt przyjemnie.
— Chcę zaproponować ci przyłączenie się do Mścicieli — oznajmił prosto z mostu.
Moje oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, a brwi podjechały do góry.
— Co? — wydusiłam niezbyt mądrze, jednocześnie prychając z rozbawieniem. — Chyba coś ci się pomyliło...
— Masz niezwykłe moce, mogłabyś je wykorzystać — wszedł mi w słowo, jednocześnie obrzucając niezbyt przyjaznym spojrzeniem za moją reakcję. Jego wzrok szybko jednak złagodniał, a on kontynuował. — Ponadto słyszałem, że coraz lepiej dogadujesz się z drużyną – z Tonym... z Kapitanem.
Tym razem tylko jedna z moich brwi powędrowała ku górze. Czy on coś sugerował?
— To, że przyjaźnię się bohaterem, nie znaczy, że chcę nim zostać — podkreśliłam.
— Mogłabyś to rozważyć...
— Nie — tym razem to ja przerwałam mu. Nie miałam ochoty zakopywać się w jeszcze większe problemy, a należenie do grupy superbohaterów, którzy mieli połacie wrogów, raczej się do tego zalicząło. W tym momencie rozległo się pukanie, po którym drzwi się otworzyły i w progu stanęła agentka Hill.
— Przepraszam, że przeszkadzam, szefie, ale... mamy coś.
Fury natychmiast oderwał się od biurka i wyszedł z pomieszczenia. Hill czekała na mnie, a gdy ja także je opuściłam, zamknęła drzwi i ruszyła za dyrektorem.
Byłam ciekawa o co chodzi, więc podążyłam za nimi.
W mgnieniu oka znaleźliśmy się w głównej sali Helicarrieru. Przy komputerach panował chaos. Pełno osób krzątało się w tą i z powrotem, a przy mostku stali zaalarmowani Avengersi.
Dołączyliśmy do nich, a Maria zaczęła wyjaśniać sytuację.
— Doszło do dwóch ataków. Hydra zajęła nasz statek i budynek w centrum miasta – biurowiec. Nie mamy wszystkich informacji, ale pewne jest, że w budynku są cywile, a na statku załoga i kilku naszych ludzi.
— Działają na dwa fronty — odezwał się Kapitan. — Chcą nas zmusić do rozdzielenia.
— Co robimy? — zapytała Natasha, patrząc na Fury'ego.
— Jest was za mało, mogę dać wam do pomocy moich ludzi, ale nie wszystkich — powiedział, zamyślony Nick. — Musimy być gotowi na każdą sytuację, nie wiadomo czy nie zaatakują też Helicarriera.
— Ja polecę — zapronowała, wyrywając ich z zamyślenia. Jeśli chciałam pomóc Zimowemu Żołnierzowi, musiałam się jakoś do niego dostać.
— Nie ma mowy — zaoponował natychmiast Stark.
— Dlaczego? — oburzyłam się. — Brakuje wam ludzi, a ja mam moc — powiedziałam, postanawiając przemilczeć fakt, że nad tą mocą nie panuję. — Dodatkowo ostatnio dużo ćwiczyłam ze Steve'em, a Natasha nauczyła mnie korzystać z broni!
— Powiedziałem: nie.
— Dlaczego?! — podniosłam głos.
— Nie narażę cię — powiedział, chwytając mnie mocno za ramiona i posyłając wymowne spojrzenie.
— Dam sobie radę — oznajmiłam już łagnodniej, chcąc go uspokoić.
Stark zamyślił się na chwilę i już myślałam, że rozważa moją propozycję, ale kiedy się odezwał, stało się jasne, że szukał jedynie odpowiednich argumentów.
— Teoretycznie jesteś tylko cywilem. Moce czy nie moce, nie należysz do żadnej organizacji, która zwalcza przestępczość, więc twoje działanie może zostać odebrane jako niezgodne z prawem.
Spojrzałam na niego rozzłoszczona. Oczywiste było, że to nie stanowiło żadnego problemu w obliczu zagrożenia. Nie przypominałam sobie, żeby Stark był w jakiejś organizacji, kiedy latał samopas po mieście i ratował ludzi, zanim jeszcze dołączył do Mścicieli. Poza tym nawet jeśli ktoś by się czepiał, mogli to załatwić z palcem w nosie. Fury miał wiele wpływów i znajomości – był dyrektorem T.A.R.C.Z.Y.! Zresztą Stark miał nie mniejsze zasięgi. Wymyślił tą całą gadkę tylko po to, żeby zmusić mnie do zostania.
Spojrzałam na Furego w oczekiwaniu, że zaprzeczy słowom Tony'ego. Powie, że mają za mało ludzi i że mogę się przyłączyć. On jednak milczał. Zmarszczyłam brwi. Dlaczego?
I wtedy to do mnie dotarło. Czekał, aż przyjmę jego propozycję. Czy naprawdę musiałam wkopać się w problemy, żeby wyciągnąć z nich kogoś innego? Najwyraźniej tak to działało, a ja nie miałam innego wyjścia, bo Fury dalej uparcie milczał.
— Zgadzam się — powiedziałam, patrząc prosto na niego. Kąciki jego warg uniosły się lekko do góry i skinął głową, chcąc mi podziękować. Tak naprawdę nie było za co. Sam mnie podpuścił i do tego zmusił. Czy wiedział co było moją motywacją? W każdym razie, czułam się trochę zmanipulowana.
— Słucham? — zapytał zdezorientowany Stark. — Na co się zgadzasz?
— Gratuluję — Fury zwrócił się w stronę Tony'ego. — Twoja bratanica właśnie dołączyła do Avengersów.
— Że co?!
— Fury zaoferował mi propozycję, a ja ją przyjęłam. Teraz działam zgodnie z prawem, prawda?
— Fury... — zaczął Stark tonem, który był zdecydowanie daleki od przyjaznego.
— Tony — przerwał mu w porę Steve.
— Nie wmówisz mi, że ci to odpowiada — rzucił brunet, mierząc w blondyna palcem.
— To nie jest nasza decyzja — powiedział Rogers, patrząc na niego znacząco. O dziwo, Stark się wycofał, ale widziałam, że wciąż był wzburzony.
— Wracając... — kontynouwał dyrektor T.A.R.C.Z.Y. — Wciąż jest was za mało. Nie mogę wysłać nigdzie Bannera, bo albo zatopi statek, albo zawali budynek, w którym są cywile.
— Spokojnie, zostanę tutaj — oznajmił Bruce tak spokojnie, jakby napięta sytuacja w ogóle nie dawała mu się we znaki.
— Dobrze. Więc Thor, Stark i Brooke lecą na statek, a Rogers, Romanoff i Barton do biurowca.
— O, nie — zaprotestował Tony. — Skoro już musi lecieć, wyślij ją do budynku.
Dobrze wiedziałam z jakiego powodu o to prosił, więc nie zamierzałam się z nim spierać w tej kwestii. Zdecydowanie wolałam nie kusić losu, bo już dzisiaj przekonałam się jak ironiczy potrafi być.
— Zgoda. Barton na statek, a Brooke do budynku. Jednak mogę wam dać tylko po dwudziestu ludzi. Przydałby się jeszcze ktoś, zważywszy na to, że Alex nie ma jeszcze takiego doświadczenia, a w grę wchodzi życie cywili.
— Znam kogoś... — powiedział Steve.
— Myślisz o...
— Tak — przerwał, nie dając Natashy skończyć. — Zadzwonię do niego — oznajmił, po czym odszedł z telefonem.
— No, kochani, pora wskakiwać w stroje — powiedział Stark.
Wszyscy szybko się rozeszli, tylko ja dalej stałam w miejscu.
— Hill, znajdź jej coś — poprosił Fury.
— Tak jest, szefie.
***
Po kilkunastu minutach szłam już szybkim krokiem w kierunku hangaru. Miałam na sobie czarne bojówki i nieco za dużą skórzaną kurtkę, która miała chronić mnie przed ewentualnymi otarciami, a pod nią, również czarny, bezrękawnik. Maria stwierdziła, że na misję lepiej jest mieć obuwie usztywniające kostki, więc moje nogi zdobiły sznurowane botki, także brązowe, które sięgały mi jednej trzeciej długości łydki i miały chronić moje kostki przed niefortunnym skręceniem. Dodatkowo Hill dała mi co nieco do walki. W kaburze udowej, która była przyczepiona do mojej prawej nogi, znajdował się całkiem groźnie wyglądający pistolet. Dostałam również rękawiczki bojowe, bez palców, które na kostkach i przy nadgarstkach były usztywnione, tak, aby przy zadawaniu ciosu nie uszkodzić sobie dłoni. Włosy już nie opadały mi luźno na ramiona, a były związane w kucyk.
Tak przygotowana weszłam do hangaru. Prawie wszyscy byli już w quinjetach. Przed maszynami czekało kilku agentów i Fury.
Nagle przede mną wyrósł także Tony. Nieoczekiwanie zostałam mocno przytulona. Stałam jak sparaliżowana, kompletnie się tego nie spodziewając. W momencie, w którym chciałam go objąć, poczułam silne ukłucie w karku. Odskoczyłam od niego jak oparzona.
— Co ty robisz? — zapytałam z wyrzutem, rozmasowując bolące miejsce i patrząc na niego, jak na wariata.
— Ja? Nic takiego — odparł najzwyczajniej w świecie, a jego wyraz twarzy pozostał nieodgadniony.
Przewróciłam oczami zirytowana i ruszyłam w stronę odrzutowca.
— Alex! — usłyszałam za sobą i odwróciłam się, żeby znów spojrzeć na Starka. — Uważaj na siebie.
— Tak... ty też... — mruknęłam, po czym zmierzyłam go ostatni raz wzrokiem i weszłam do quinjeta.
W środku było pięciu agentów T.A.R.C.Z.Y. oraz Steve z Natashą.
— Jestem — zameldowałam się, zwracając na siebie uwagę ostatniej dwójki.
— Świetnie, możemy ruszać — powiedział Rogers, a gdy podniósł głowę, zdziwiony zmierzył mnie wzrokiem.
— No, no. Widzę, że Hill ma całkiem niezły gust — rzuciła Romanoff. — Prawda, Steve?
— Taak... — obydwie uśmiechnęłyśmy się półgębkiem, obserwując jak policzki Kapitana robią się lekko czerwone.
— Ruszajmy — zarządziła Natasha. Właz od quinjeta się zamknął, a ten od hangaru otworzył i po chwili wystartowaliśmy, lecąc w stronę naszego celu. Za nami poleciał jeszcze jeden odrzutowiec, w którym, jak się domyśliłam, była reszta agentów, którzy mieli nam pomóc.
— Nie miał ktoś jeszcze z nami lecieć? — zapytałam Natashy. — Przecież Steve po kogoś dzwonił.
— Spotkamy się z nim na miejscu — wytłumaczyła rudowłosa.
— Dotrze na czas?
— O to się nie martw. — Uśmiechnęła się tajemniczo. — Ma swoje sposoby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top