~2~

Promienie słońca, wpadające przez źle zasłonięte okno, skutecznie utrudniały mi dalsze spanie. Otworzyłam powoli oczy i podnosząc się do pozycji siedzącej, rozejrzałam po pokoju.

Na podłodze dostrzegłam rozbitą ramkę i kawałki szkła, co przypomniało mi o wydarzeniach dnia poprzedniego.
Jako, że nie byłam na razie w nastroju do sprzątania, stwierdziłam, że później się tym zajmę i przeniosłam wzrok na siebie, a raczej na swoje pogięte ubrania, w których wczoraj, rzuciwszy się na łóżko, musiałam zasnąć.

Sięgnęłam po telefon, a widząc, że dochodzi dwunasta, niechętnie zwlekłam się z łóżka. Uważając na odłamki szkła, wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni, czując, pomimo długiego snu, palącą potrzebę kofeiny.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy weszłam do pomieszczenia i zobaczyłam w nim swoją rodzicielkę.

— A ty nie w pracy? — mruknęłam i nalałam sobie świeżo zaparzonej kawy, po czym upiłam spory łyk.

— Nie. Wzięłam sobie dzisiaj wolne, bo muszę załatwić parę spraw — powiedziała, po czym wzięła tacę, na której stały dwa kubki z kawą i ruszyła z nią do salonu.

Zmarszczyłam brwi, jednocześnie dalej pijąc ze swojego kubka.
Czyżbyśmy mieli gościa? Nie miałam zamiaru odstawiać przedstawienia z dobrym wychowaniem czy chociażby rozmawiać z przybyszem, ale po chwili ciekawość wygrała i zdecydowałam się chociaż zobaczyć kto nas odwiedził.

Odłożyłam kubek na blat i przeszłam do salonu.

Wszystkie moje mięśnie się spięły, a szczęka zacisnęła gdy go ujrzałam. Siedział tam. Największy egoista na świecie. Miliarder, playboy i dupek w jednym. Tony Stark.

— Dzień dobry, Alexandro... — powiedział z tym swoim uśmieszkiem na twarzy.

Przez chwilę patrzyłam na niego, nie do końca dowierzając, że znowu tu siedzi. Szybko jednak się otrząsnęłam i odpowiedziałam najbardziej niemiłym głosem, na jaki było mnie stać w tamtym momencie:
— Chyba jednak nie taki dobry, skoro tu jesteś.

— Długo się nie widzieliśmy — stwierdził, jakby nie usłyszał moich poprzednich słów.

— Moglibyśmy jeszcze dłużej. Jakoś mi to nie przeszkadza.

— Słyszałem, że masz problemy.

— A kto ich nie ma? — warknęłam, próbując nie dać po sobie znać, jak bardzo wyprowadzała mnie z równowagi jego osoba.

— Chyba mnie nie zrozumiałaś. Mam na myśli to, że...

— Już dzisiaj pojedziesz do wujka — przerwała mu moja matka. — Idź się spakować.

Zamarłam. 

Jak to już dzisiaj?! Myślałam, że dadzą mi jeszcze chociaż tydzień wolności! Czy ktoś mógłby mnie chociaż raz zapytać o zdanie? Ciągle miałam robić to, co oni chcą. Chodzić na pieprzone studia, wyjeżdżać do jeszcze bardziej pieprzonych wujków...

— Nienawidzę was. Nienawidzę was wszystkich — stwierdziłam i poszłam do swojego pokoju, trzaskając drzwiami najmocniej jak się dało. Mogłam się im sprzeciwić, ale co by to dało? I tak w jakiś sposób by mnie tam zaciągnęli. Znałam ich, tak łatwo by nie odpuścili. I pewnie pod pretekstem "to dla twojego dobra" przeleciałabym pół miasta z Iron Manem, żeby zamieszkać z nim i z tą jego "super bandą'".

Chcąc, nie chcąc (zdecydowanie nie chcąc) zaczęłam się pakować. Co w tym przypadku, oznaczało wrzucanie czego popadnie do dość dużej, czarnej torby.

Po kwadransie byłam gotowa. Wtedy też drzwi mojego pokoju otworzyły się i stanęła w nich moja rodzicielka.

— Spakowałaś się już? — zapytała.

— Mhm.

— To chodź...

— Za chwilę przyjdę — warknęłam, dając jej do zrozumienia żeby zostawiła mnie samą. Wyszła bez słowa, zamykając za sobą drzwi z westchnięciem.

Ostatni raz rozejrzałam się po swoim pokoju. Przywoływał tyle wspomnień...
Mój wzrok zatrzymał się na zdjęciu, które leżało na łóżku. Na zdjęciu mojego taty. Podeszłam i delikatnie wzięłam je do ręki. Przyglądałam mu się chwilę, a potem złożyłam i wsunęłam do kieszeni.
Chwyciłam torbę i wyszłam z pokoju.

***

Siedziałam w czerwonym, ekskluzywnym porshe i wgapiałam się w widok za oknem. Musiałam przyznać  nie był on zbyt ciekawy. Szare ulice, szare budynki, szare niebo. Wszystko tego dnia było przerażająco szare... ale zawsze lepsze od patrzenia na niego... W sumie ta szarość doskonale odzwierciedlała mój nastrój.  

Mój kochany wujek próbował ze mną rozmawiać, ale niezbyt mu to wychodziło. Mówił, zadawał pytania, ale ja i tak siedziałam i gapiłam się w okno, nie odzywając się do niego ani jednym słowem. Nie miałam zamiaru, chociażby ze względu na to, że nie znalazłam się w tym samochodzie dobrowolnie.

W końcu sobie odpuścił. Spojrzał na zegarek i powiedział:

— Jarvis, zadzwoń proszę do Kapitana i powiedz mu, że jednak zdążę na to spotkanie.

— Tak jest, Panie Stark — odpowiedziała sztuczna inteligencja, którą doskonale znałam.

Po około dwudziestu minutach jazdy byliśmy już pod wielkim wieżowcem z napisem Avengers.
No tak, witaj więzienie! Teraz tylko wsadźcie mnie do jakiejś celi i nie wypuszczajcie aż się zestarzeję!

Wysiadłam z samochodu i patrząc posępnie na budynek, zarzuciłam swoją torbę, która nawiasem mówiąc  nie była zbyt lekka  na ramię. 

— Może ci pomogę i...

— Nie — odparłam chłodno, przerywając mężczyźnie w połowie zdania i ruszyłam w stronę wieży. Stark ruszył za mną.

Weszliśmy do środka przez dwuskrzydłowe, szklane drzwi. Rozejrzałam się dookoła, oceniając wygląd pomieszczenia. Parter był dosyć duży i przeważały w nim jasne barwy. Krzątało się tu kilka osób, zapewne pracowników. Pod ścianami stało kilku ochroniarzy, a na środku szeroki blat, za którym siedziała kobieta o blond włosach, wstukująca coś zawzięcie w klawiaturę komputera.

Weszliśmy do windy i Stark nacisnął przycisk z numerem ostatniego piętra. Ruszyliśmy w górę.

— Mam dla ciebie przygotowany pokój.

— Mhm.

— Jakby ci się coś nie podobało, możesz śmiało zmieniać albo zwrócić się do mnie...

— Mhm.

Moje odpowiedzi nie były zbyt wyczerpujące, ale uważałam, że w zupełności wystarczyły. Nie miałam zamiaru być dla niego miła i udawać, że wszystko jest okej. Zresztą, czy ja kiedykolwiek byłam dla kogoś miła? Hmm... Może kiedyś, ale było to tak dawno, że nawet nie pamiętałam jakie to uczucie...  

Kiedy dojechaliśmy na ostatnie piętro, drzwi windy otworzyły się, a ja ujrzałam grupę ludzi przebywających w salonie.

— Kochani, wróciłem! — Zgromadzeni zwrócili na nas swoją uwagę. — To moja bratanica Alexandra...

— Alex — poprawiłam go, przewracając oczami. 

— Em... Tak, a to Steve, Clint, Bruce, Natasha i Thor — przedstawił każdego Stark, wskazując na nich kolejno palcem.

— Siemka — powiedziałam, ze znudzeniem przyglądając się każdemu z osobna.

— Siemka...? — zapytał wysoki blondyn, chyba Steve, ale przerwała mu rudowłosa kobieta.

— Tony, musimy się śpieszyć, spotkanie za chwilę się rozpocznie...

— Tak wiem, Nat. Mam do ciebie prośbę — powiedział i odszedł z kobietą kawałek dalej. Zaczęli szeptać. W pewnym momencie usłyszałam coś w stylu "Nie jestem niańką, Stark". Po chwili mężczyzna zwrócił się w moim kierunku:

— Chodź, Alex, pokażę ci twój pokój, a potem Natasha zrobi ci coś do jedzenia. Na pewno jesteś głodna.

Wzruszyłam tylko ramionami i ruszyłam za Starkiem. Minęliśmy kilka drzwi, zanim dotarliśmy do odpowiednich. Wyglądało na to, że wszyscy tu mieszkają. To mogło utrudniać niektóre sprawy...

Tony otworzył białe drzwi, a moim oczom ukazał się przestronny pokój z łazienką. Miał duże okna, białe meble i... różowe ściany?!
Ile ja miałam według niego lat?!

— Dlaczego te ściany są różowe?! 

— Cóż, dziewczyny chyba lubią różowy...

— Tak! Pięcioletnie! — prychnęłam zła, ze zgrozą przyglądając się wściekłemu różowi, wyglądającemu jakby właśnie został wyrzygany przez jednorożca.

— Jak mówiłem: możesz tu zmienić co chcesz. Ja na razie muszę lecieć, mamy ważne spotkanie. Natasha z tobą zostanie — powiedział i wyszedł, zostawiając mnie samą.

Przymknęłam powieki, zaciskając szczękę i licząc od dziesięciu w dół. W głowie już postanowiłam kupić sobie farbę i przemalować te cholerne ściany. Na razie musiałam się jednak przebiedzić i wytrzymać w tym pokoju bez popadania w załamanie nerwowe. Stwierdziłam, że najlepszym rozwiązaniem będzie wzięcie długiej, odprężającej kąpieli, żeby oderwać się od tego wszystkiego. Podziękowałam więc niebiosom w duchu, że mam przynajmniej własną łazienkę i ruszyłam w jej kierunku.

***

Siedziałam w wannie chyba godzinę. Kiedy z niej wyszłam poczułam, że naprawdę jestem głodna. Mój żołądek wyraźnie dawał o sobie znać, wydając bliżej nieokreślone dźwięki. W końcu nie miałam niczego w ustach od wczorajszego popołudnia. Ubrałam się więc i wyruszyłam na poszukiwanie kuchni. 

Długo nie szukałam. Kuchnia znajdowała się dość blisko, bo przylegała do salonu.
Weszłam do środka i zobaczyłam rudowłosą siedzącą na krześle.
Na stole leżało pudełko z pizzą.

— Zamówiłaś pizzę? — mruknęłam, próbując ukryć swoje rozbawienie.

— Gotowanie nie idzie mi najlepiej — wyznała, a ja wzięłam kawałek pizzy i zaczęłam go jeść. — Gdzie byłaś tak długo? Zaczynałam już myśleć, że zwiałaś.

— Dobry pomysł, ale nie, nie zwiałam... Brałam kąpiel.

— Tak długo? Dziwne, że nie jesteś jeszcze cała pomarszczona — mruknęła, przeglądając jakieś czasopismo.

Spojrzałam na nią ponuro, a kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Widząc jak dobrze się bawi, żartując sobie ze mnie, nie mogłam pozostawić tej uwagi bez odpowiedzi.

— To twój naturalny kolor, czy jesteś miłośniczką wiewiórek? — zapytałam po chwili milczenia, w której skończyłam pierwszy kawałek przysmaku.

Jej brew wyskoczyła do góry, ale wciąż nie odrywała wzroku od gazety.

— To miała być riposta? — zapytała, a na jej twarzy błąkał się uśmiech, który nie do końca umiałam odczytać. — Lepiej zajmij się tą pizzą i nic nie mów — powiedziała, przerzucając stronę.

— A jak nie to...? — brnęłam dalej w tę sytuację, bo jej opanowanie i tajemniczy uśmiech działały na mnie dziwnie irytująco.

— To sama cię uciszę.

— Chciałabym to zobaczyć — prychnęłam, a kobieta uniosła na mnie wzrok znad swojej lektury.

Nie minęła chwila, a już tego pożałowałam. Może jednak trzeba było się nie odzywać...  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top