~18~
— Masz ją złamać!
— Próbuję, ale to nie jest takie proste.
— Więc postaraj się bardziej! Avengersi w końcu ją znajdą, nie jest pierwszą lepszą dziewczyną. Tak łatwo nie odpuszczą. Wiesz czego możemy dzięki niej dokonać?!
— Co mam zrobić?
— Zrobisz tak...
*Pov Alex*
Czułam chłód, przeszywający moje ciało, którym wręcz ciągnęło od betonowej podłogi, na której leżałam. Chłód mieszał się z bólem, który trawił każdy kawałek mojego ciała. Nie miałam nawet siły podnieść się do pozycji siedzącej. Byłam cała obolała i nawet próby zmiany pozycji kończyły się rwaniem w mięśniach i bólem głowy.
Do pomieszczenia, w którym mnie zamknęli, przez małe zakratowane okienko wpadał słaby blask księżyca. To okienko to właściwie wszystko co miałam, bo oprócz niego w mojej, jak nazawał ją Rumlov, celi nie było niczego innego, nie licząc wiadra, które robiło za moją toaletę. Żadnej pryczy, żadnego, choćby wytartego, koca... Tak więc to małe, brzydkie okienko było praktycznie wszystkim co miałam. Dzięki niemu widziałam przynajmniej co się dzieje na zewnątrz i mogłam określić ile dni mnie już tak przetrzymywali.
Pięć dni. A właściwie pięć dób, które wydawały się co najmniej trzema tygodniami. Pomijając jednak kwestie odczuć i tak było to zdecydowanie za długo. Dlaczego Mściciele jeszcze mnie nie uratowali? Rozumiałam, że znalezienie mnie może trochę potrwać, ale lepiej by było, gdyby się pośpieszyli, bo zaczynałam tracić już swój hard ducha i determinację, a razem z nimi nadzieję. Tortury, którym jeszcze kilkukrotnie poddawał mnie Rumlov, za każdym razem wyczerpywały mnie coraz bardziej. Po każdym takim zabiegu byłam o wiele bardziej oboloła i załamana, choć nie dawałam tego po sobie poznać. Naprawdę zaczynałam być przerażona, że znalezienie mnie może się wcale nie okazać takie łatwe i będę musiała tu spędzić kolejne dni, a może nawet tygodnie... O miesiącach czy latach nie chciałam nawet myśleć, bo sprawiało mi to psychiczny ból.
Moje ciało, choć teraz ulepszone, najwyraźniej miało takie samo zdanie, bo po ostatnich ekscesach na metalowym stole trzęsłam się cała przez godzinę i za nic nie mogłam tego opanować.
Obawiałam się, że jeśli moje reakcje będą się pogarszać wkrótce odpowiem Rumlowowi na pytanie, które zadawał mi za każdym razem, a odpowiedź wcale już nie będzie taka harda...
Szatyn za każdym razem wstrzykiwał mi to samo świństwo. Właściwie nie byłam już nawet pewna ile razy to robił, ale na pewno za dużo jak na pięć dni. Nie wspominając, że czasami robił to kilka razy pod rząd i po nocach. Za każdym razem, kiedy substancja przestawała działać, a on zwlekał mnie wykończoną ze stołu, zadawał to samo pytanie ("Masz mi coś do powiedzenia?" boleśnie wryło mi się w pamięć, a ostatnio zaczęło mi się nawet śnić w koszmarach), ale tak naprawdę nie chciał, żebym mu odpowiadała. Chciał, żebym milczała. Płaszczyła się przed nim. Chciał, żebym była posłuszna. Choć byłam już na granicy swojej wytrzymałości nie udało mu się mnie jeszcze złamać. On zaś powoli zaczynał tracić cierpliwość. Właściwie nie byłam pewna, czy w ogóle ją jeszcze miał. Za każdym razem, kiedy nie udawało mu się zmusić mnie do posłuszeństwa, był wściekły, więc obrywało mi się jeszcze od niego. Z jednej strony cieszyłam się z tego, że udało mi się tak długo wytrwać, z drugiej zaczynałam obawiać się co będzie, jeśli w końcu sięgnie po inne środki. Do głowy przychodziły mi naprawdę brutalne wizje, a fakt, że dla niego pewnie nie były pierwszyzną raczej nie pomagał. Poza tym nie muszę chyba wspominać, że dotąd nie widziałam w tym budynku żadnej kobiety, co dodatkowo działało na moją wyobraźnię i wręcz paraliżowało ciało...
Przez cały czas byłam pilnowana (tak jakbym mogła uciec z bazy Hydry, w której było pełno uzbrojonych żołnierzy), choć ku mojej radości prawie zawsze przez Zimowego Żołnierza. Tylko kilka razy zdarzyło się, że zamiast szatyna przed drzwiami stała dwójka osiłków. Wtedy do mojej głowy przychodziły różne niepokojące myśli, wśród których między innymi zastanawiałam się czy na pewno są całkowicie oddani dowódcy i czy nie przyjdzie im do głowy odwiedzić mnie w mojej celi... Po rozmowach jakie prowadzili mogłam być wdzięczna losowi, że jeszcze mnie nie tknęli, co zakrawało na cud...
Podejrzewałam, że krótkie kilka godzin, kiedy to oni mnie pilnowali Zimowy Żołnierz spędzał na śnie. Ja spędzałam je na czuwaniu. Zmuszałam się wtedy do siedzenia w najdalszym, najciemniejszym rogu pomieszczenia, gdzie nie dochodziło światło padające z okienka i choć moje ciało krzyczało z bółu, musząc utrzymywać pozycję siedzącą, nigdy nie odważyłam się położyć w ich obecności. Kiedy natomiast zaglądali przez, również zakratowany, drobny prostokąt w górnej części drzwi, aby zobaczyć co robię, szybko zamykałam oczy i udawałam, że śpię.
Mogło wydawać się to dziwne, ale kiedy pilnował mnie Zimowy Żołnierz (co jak już wspominałam miało miejsce przez większość czasu), czułam się o wiele spokojniejsza. Nie byłam pewna dlaczego tak było, ale za wszelką cenę starałam się nie pokazywać tego Rumlowowi. Miałam świadomość, że robi wszystko, żeby mnie zastraszyć i ustanowienie moim strażnikiem, groźnego żołnierza, mordercy i mojego porywacza, który zachowywał się jak maszyna i spełniał każdy rozkaz miało mnie zastraszyć. Gdyby dowiedział się, że o wiele bardziej boję się jego tępych osiłków ze zwierzęcymi popędami z pewnością by to wykorzystał.
Fakt, że obecność Zimowego Żołnierza nie wywowyła we mnie strachu o życie, wołał o pomstę do nieba i stawiał przede mną naprawdę poważne pytania o moje zdrowie umysłowe. Było w tym coś zdecydowanie nienaturalnego. Przecież to właśnie ten mężczyzna mnie porwał. Brał udział w ataku na tak potężną organizację jaką jest T.A.R.C.Z.A., próbował zabić moich przyjaciół... kto wie co zrobił ze Steve'em? To on wpakował mnie w samolot i wywiózł na cholerną Syberię czy cholera wie gdzie... Jednocześnie jednak nawet mnie nie związał, nie strzelił do mnie (co oczywiście mogło być rozkazem) i ani razu nie uderzył, co włączało go do naprawdę wąskiej grupy osób, z którymi miałam styczność w tym budynku, a które tego nie zrobiły... Co więcej, to on ochronił mnie przy moim pierwszym spotkaniu z Rumlowem.
Nie byłam więc pewna czy wpływ na brak lęku miały wszystkie z powyżej wymienionych czy fakt, że on tak naprawdę ledwie przejawiał choć strzępy emocji... Poza tym praktycznie się nie odzywał. Tylko jeden raz udało mi się nakłonić go do czegoś, co właściwie było imitacją rozmowy.
Siedziałam na podłodze i wpatrywałam się w głowę szatyna, którą widziałam za otworem w drzwiach. Stał niewzruszony, nie wykonując żadnych ruchów, a jednak wiedziałam, że idealnie wszystko słyszy.
Po chwili usłyszałam odgłos kroków, krótką wymianę zdań i drzwi otworzyły się ze zgrzytem. Zimowy Żołnierz wszedł do środka z powykrzywianą, starą metalową tacką. Na niej znajdował się, również metalowy, kubek z wodą oraz miska z szarą breją bez smaku, która chyba miała uchodzić za owsiankę. Codziennie rano dostawałam ten zestaw. Wieczorami zamiast brei bez smaku, na tacce znajdowały się dwie kromki chleba i kawałek podstarzałego sera. Woda była zawsze zimna, przez co jednocześnie drażniła gardło i przynosiła ulgę w pragnieniu.
Szatyn postawił przede mną tackę i stanął przy przeciwległej ścianie, przyglądając mi się uważnie. Tak, jak zawsze podczas posiłków (jeśli w ogóle można je tak nazwać...) byłam pilnowana. Nie byłam pewna czy boją się, że spróbuję ich zadźgać tępą, zużytą łyżką czy raczej obawiali się, że zaktrzuszę się i umrę zanim zdążą mnie wykorzystać. To drugie nie było wcale niemożliwym scenariuszem, bo byłam tak oboloła, że czasem z wielką trudnością przychodziło mi przełykanie.
Teraz nie było inaczej. Z wielkim wysiłkiem podniosłam kubek do ust i upiłam łyk lodowatej wody. Zakaszlałam, czując jak drażni mi gardło. Następnie wzięłam do rąk miskę i zaczęłam powoli jeść, całą siłą woli starając się przełknąć jedzenie. Jednocześnie przyglądałam się szatynowi, którego wzrok supiony był na mnie.
— Jak się nazywasz? — zapytałam, kiedy udało mi się przełknąć to, co miałam w ustach.
Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem, po czym powiedział:
— Zimowy Żołnierz. — Jego głos był zachrypnięty. Najwyraźniej bardzo rzadko go używał.
— Ale tak naprawdę — powiedziałam, odkładając miskę na bok. — Nie chcę znać twojego pseudonimu. Pytam o imię.
Szatyn ściągnął lekko brwi. Trudno było stwierdzić czy zastanawia się nad swoim imieniem czy nad tym, dlaczego go o to pytam.
— Nie znasz swojego imienia?... — w połowie zapytałam, a w połowie oznajmiłam. Po złości pomieszanej z bezradnością, która pojawiła się w jego oczach, wiedziałam, że trafiłam w sedno.
Mój mózg pierwszy raz od kilku dni zaczął pracować na wyższych obrotach, kiedy przyglądając się stojącemu przede mną szatynowi, próbowałam rozwikłać jego sytuację. W końcu połączyłam kropki.
— Oni ci to zrobili, prawda? To dlatego zachowujesz się jak dobrze zaprogramowana maszyna... Ty nie masz pojęcia kim jesteś...
Poczułam chłód metalu, na szyi. Już nie siedziałam, a stałam przyskrzyniona do ściany.
— O co ci chodzi? — zapytał mężczyzna. Od razu było widać, że jest zły, wręcz wściekły, choć w jego oczach widziałam również niezrozumienie. Był zagubiony i nie dziwiłam mu się. Nie mogłam sobie nawet wyobrazić jak to jest nie pamiętać nawet własnego imienia. Tego kim się jest...
— Denerwujesz się, bo nic nie pamiętasz — wychrypiałam, starając się łapać jak najwięcej powietrza, bo metalowa dłoń na moim gardle, delikatnie mówiąc, mi to utrudniała. — Ktoś w końcu mnie znajdzie — powiedziałam pewnie, jednocześnie sama chcąc w to wierzyć. — Przyjdą tu i mnie uratują... Mogę ci pomóc...
Szatyn puścił mnie, wskutek czego osunęłam się z powrotem na podłogę, biorąc gwałtownie głęboki oddech. Chwilę mi się przyglądał, po czym wyszedł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Nie obchodziło go nawet, że zostawia mnie samą z łyżką i potencjalnym zapychaczem gardła, którym mogę się udusić. Wiedziałam jednak, że nie odejdzie daleko.
Musiał mnie pilnować.
Dlaczego zaoferowałam mu pomoc? Czułam, nie ja wiedziałam, że tak naprawdę jest inny. Widziałam, że targa nim bardzo mało emocji, zaledwie garstka. Najczęściej była to po prostu zwykła obojętność. Spełniał każdy rozkaz, bez mrugnięcia okiem. Czasem wybuchał w nim gniew, kiedy coś szło nie po jego myśli lub konsternacja, kiedy nie był pewien co się dzieje albo nie mógł sobie czegoś przypomnieć.
Czułam jednak, że pod tym wszystkim kryło się coś jeszcze, coś dobrego, a po mojej krótkiej imitacji rozmowy z nim byłam tego pewna. Po głowie krążyły mi myśli kim tak naprawdę jest, kim był zanim Hydra porwała i jego, zanim go złamała tak, jak chciała złamać mnie...
Nie miałam jednak zbyt wiele czasu, żeby nad tym rozmyślać. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do pomieszczenia weszło dwóch osiłków.
— Idziemy — zakomunikował jeden z nich.
Podnieśli mnie z ziemi i wyprowadzili. Tym razem jednak nie szliśmy w dobrze już znanym mi kierunku. Prowadzili mnie gdzieś indziej. Mój żołądek zacisnął się boleśnie ze stresu. Czyżby Rumlow jednak wymyślił coś nowego?...
Szliśmy całkiem innymi korytarzami, w tej części budynku jeszcze nie byłam. Niedługo trwało nim doszliśmy przed drzwi. Mężczyzni wprowadzili mnie do środka, a ja natychmiast zauważyłam Rumlowa, Zimowego Żołnierza i dwóch mężczyzn w białych kitlach. Na środku pomieszczenia stał dziwny fotel. Na podłokietnikach miał metalowe przypięcia, a nad oparciem znajdowała się jakaś kupa żelastwa. Mężczyźni siłą posadzili mnie na nim i przypięli moje ręce. Odeszli kawałek dalej, a obok mnie pojawili się teraz faceci w kitlach.
— Co do... — nie zdążyłam dokończyć, bo do mojej buzi został włożony jakiś czarny ochraniacz.
— A teraz — powiedział Rumlow — wreszcie nad tobą zapanuję. Będziesz mi posłuszna. Zaczynajcie.
Pdczas, gdy moje oczy rozszerzyły się w zdziwieniu i przerażeniu, na moją głowę zostało nałożone coś na kształt niekompletnego hełmu. Rumlow stał i patrzył na mnie z triumfującym uśmiechem, a Zimowy Żołnierz przeszywał mnie wzrokiem, stojąc pod ścianą. Nie byłam pewna co, ale zobaczyłam coś w jego oczach. Natychmiast do mnie dotarło do czego mogła służyć ta maszyna. Zaczęłam się szamotać, ale nic to nie dało. Moje nadgarstki jedynie poraniły się od metalowy zapięć.
— Przytrzymajcie ją — nakazał mężczyzna ubrany w kitel i natychmiast dwóch osiłków znalazło się obok, dociskając moje ramiona do fotela. Próbowałam się wyrwać i chciałam krzyczeć, ale ochraniacz wypełniający całą moją buzię mi to uniemożliwiał.
Mężczyźni włączyli maszynę. Doznałam dziwnego uczucia, jakby coś wdzierało mi się do głowy i kopało prądem jednocześnie. Zacisnęłam mocno zęby na ochraniaczu i spięłam wszystkie mięśnie, czując ból. To niemożliwe! Nie mogłam tak, jak Zimowy Żołnierz zapomnieć kim jestem i jak się nazywam!
Coś jednak coraz bardziej napierało. Czułam nieznośne napięcie i coraz większe ciśnienie rozsadzające moją głowę od środka. Chciałam krzyczeć, żeby przestali, ale przez zaciśnięte na ochraniaczu zęby, wydobywały się tylko głośne jęki. Ból był tak wielki, że po moich policzkach niekontrolowanie popłynęły łzy.
Nagle coś się jednak zmieniło. Poczułam jakąś barierę. Tak, jakby coś blokowało temu ustrojstwu dostanie się do mojej głowy. Ciśnienie spadło, eliminując ból i pozwalając mi normalnie oddychać, zamiast spazmatycznie wciągać powietrze.
Nie miałam wątpliwości, że była to zasługa mocy, która ostatnimi czasy się we mnie znalazła. Uchodząca z mojego ciała energia, tym razem nie była tak destruktywna jak wcześniej, ale mały wybuch w obrębie dwóch metrów wystarczył. Coś zgrzytnęło i maszyna się wyłączyła. Mnie udało się w tym czasie wypluć ochraniacz z buzi.
— Nie! — krzyknął Rumlow. — To niemożliwe!
— Coś ci nie wyszło — powiedziałam, nie mogąc powstrzymać uśmiechu tryumfu, który wykwitł na mojej twarzy. Łzy spowodowane bólem przestały lecieć mi z oczu i teraz miałam tylko lekko mokre policzki.
Pierwszy raz odkąd ujawniła się we mnie ta dziwna energia, czułam się jak wygrana, a nie ofiara. Pierwszy raz nie pogorszyła mojej sytuacji, a ochroniła mnie.
Rumlowowi jednak nie było to zdecydowanie na rękę. Choć przez ostatnie dni miałam okazję uczestniczyć w jego torturach i poznałam jego gniew, tak rozjuszonego go jeszcze nie widziałam. Podszedł do mnie, odpiął moje ręce i gwałtownie pociągnął za włosy, zmuszając mnie, żebym wstała.
— Jesteś taka sama jak twój parszywy ojciec — warknął przez zaciśnięte zęby i rzucił mnie na podłogę. Kiedy to usłyszałam, coś we mnie pękło. Z poczucia zwycięstwa przeszłam w gniew. Trafił w czuły punkt.
— Nic nie wiesz o moim ojcu! — krzyknęłam, kiedy on rzucił mnie na podłogę przed sobą.
— Wiem więcej niż myślisz. Obserwowałem go, a kiedy wreszcie nadarzyła się okazja – zlikwidowałem.
— Co?!
— Wystarczyła jedna opanowana łajba T.A.R.C.Z.Y i zjawił się wielki wybawiciel — prychnął z pogardą, a mi zacisnęło się serce. — Uratował całą załogę razem z innym agentem. Później pojawił się jeszcze drugi Stark. Iron Man we własne osobie — zakpił. — Kiedy zdetonowałem ładunek, który znajdował się na statku i wszystko znalazło się w płomieniach, twój kochany wujek uratował agenta, który pomagał twojemu ojcu. Wybrał nieznajomego człowieka, zamiast własnego brata — wysyczał z kpiną, a mi odebrało mowę. Przez chwilę nie mogłam nabrać powietrze i myślałam, że się duszę. Kiedy wreszcie udało mi się wziąć oddech, wszystko przyspieszyło. W mojej głowie rozszalała się burza, a moje serce zaczęło bić tak szybko, że miałam wrażenie, iż połamie mi żebra.
Rzuciłam się na bruneta, ale zanim zdążyłam zadać jakikolwiek cios, poczułam oszałamiające uderzenie w twarz i znów upadłam na podłogę. Tym razem nie wstałam. Poczułam jak łzy płyną po moich policzkach.
*Pov Bucky*
Byłem zaskoczony, kiedy zobaczyłem jak dziewczyna wyłączyła maszynę tą dziwną energią. Chwilę późnej Rumlow zaczął mówić coś o jej ojcu. Twarz szatynki od razu się zmieniła. Z determinacji przeszła w szok i ból pomieszany z gniewem. Rzuciła się na niego, ale on był już na to gotowy. Uderzył ją z siłą, której jeszcze nie widziałem i znów upadła. Zaczęła płakać. Pierwszy raz widziałem jak płacze. Nie jak lecą jej łzy bólu, spodowane torturami, ale jak naprawdę się załamuje i płacze. Odkąd tu była poddawali ją bólowi fizycznemu, torturom, a wszystko po to, żeby ją złamać, a ona okazała słabość po kilku słowach o kimś kto i tak już nie żył. Nie mogłem tego pojąć.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rumlowa.
— Skoro nie da się nad tobą zapanować, dopilnuję, abyś już nigdy nie weszła mi w drogę — oznajmił, wyjął z kabury pistolet i wycelował w dziewczynę.
Nagły dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa. W jednym momencie doskoczyłem do mężczyzny i przystawiłem mu swój pistolet do głowy. To był impuls. Odruch. Coś we mnie kazało mi to zrobić, a ja bez zastanowienia to wykonałem. Dopiero, kiedy już trzymałem pistolet przy skroni bruneta, zorientowałem się co zrobiłem.
Dziewczyna patrzyła na mnie zszokowana z lekko uchylonymi ustami. Rumlow wydawał się nie mniej zaskoczony od niej. Opamiętałem się i schowałem pistolet.
Brunet opuścił broń i spojrzał na mnie w zamyśleniu.
— Zresetować go — powiedział, a ja wiedziałem już co mnie czeka. Moje oczy zaszkliły się lekko na przypomnienie tego bólu.
— Maszyna nie jest do końca sprawna. Ta dziwna energia coś uszkodziła. Proces może przebiec niepoprawnie...
— Powiedziałem, zresetować go! — wydarł się Rumlow, co natychmiast ucięło wszelką dyskusję.
Mężczyźni w białych kitlach podeszli, posadzili mnie na fotelu i przypięli ręce. Włożyli mi do ust czarny ochraniacz, a ja zacisnąłem na nim zęby, przygotowując się na nadchodzący ból. Po chwili na moją głowę został nałożony hełm. Maszyna została włączona, a ja poczułem niewyobrażalny ból. Napiąłem wszystkie mięśnie. W pomieszczeniu rozległ się mój krzyk, doskonale i głośno słyszalny, nawet pomimo zajętych ust.
Ból rozdzierał każdą komórkę mojego mózgu. Wolałem umrzeć niż czuć go choćby sekundę dłużej. Dopiero po bardzo długiej chwili przyszła ulga.
Urządzenie zostało wyłączone, a ja odpięty od fotela. Ledwo łapałem powietrze, oddychając ciężko. Czułem pot, spływający po całym moim ciele i lekkie drganie mięśni.
— Żołnierzu? — usłyszałem nad sobą i spojrzałem na mężczyznę, który stał przede mną. Na mężczyznę, kóry wydawał mi rozkazy, któremu musiałem być posłuszny.
— Gotowy na rozkaz — odpowiedziałem, również po rosyjsku.
Mężczyzna przeniósł wzrok na dziewczynę, która znajdowała się na podłodze.
— Zabij ją.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top