~17~
Wyrzucane przez silniki powietrze huczało, tworząc niemal nieprzerwane buczenie. Siedziałam w odrzutowcu Hydry, ze związanymi za plecami rękami i starałam się ignorować chłód, który odczuwałam. Gdyby nie fakt, że podczas uderzenia w twarz wpadłam w śnieg i ponownie byłam praktycznie cała mokra, prawdopodobnie wciąż odczuwałabym całkiem przyjemne ciepło po całej nocy ogrzewania się przy ogniu.
Obok mnie siedział Zimowy Żołnierz, który "miał mnie pilnować". Tak, jakbym mogła uciec znajdując się jakiś kilometr nad ziemią w samolocie z pięcioma mężczyznami uzbrojonymi po zęby, z czego jeden był świetnie wyszkolonym zabójcą.
— Wiesz co — odezwałam się do Zimowego Żołnierza, tak, aby nikt inny mnie nie słyszał — mógłbyś uczyć się od tego idioty, jak wiązać ludzi. — Poruszyłam swoimi ciasno związanymi nadgarstkami. Sznur nieprzyjemnie wpijał mi się w skórę i choć z tego żartowałam, gdzieś z tyłu głowy zastanawiałam się jak przeżyją to moje ręce. Nie byłam pewna czy są takie chłodne przez zimno czy nie dopływała mi do nich krew...
Na słowa, które wypowiedziałam, mężczyzna uraczył mnie tylko krótkim spojrzeniem i nawet nie silił się, żeby to skomentować. Z jego twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji.
Podróż nie trwała zbyt długo. Z jednej strony mnie to cieszyło, bo dawało nadzieję na ogrzanie lub chociaż uwolnienie rąk, z drugiej jednak moje obawy zaczęły wzrastać, bo nie wiedziałam co mnie teraz czeka. Wylądowaliśmy przed masywnym szarym budynkiem. Wyglądem przypominał trochę bunkier. Najbrzydszy bunkier jaki kiedykolwiek widziałam. Był jednak dosyć dobrze ukryty i to mu trzeba było oddać. Znajdował się u podnóża góry, a jego kolor idealnie maskował się na jej szarym tle.
Właz odrzutowca otworzył się. Pierwszy wyszedł, jak się wcześniej dowiedziałam, Rumlow, a za nim ruszył mężczyzna, który pilotował. Nie czekając długo również dwóch osiłków, którzy poprzednio wyciągnęli mnie z drewnianego domku, złapało mnie za ramiona i podrywając mnie do góry, zaczęli iść za Rumlowem, ciągnąc mnie za sobą. Dopiero po chwili udało mi się stanąć na nogach i stawiać własne, choć trochę koślawe kroki.
Z początku myślałam, że Zimowy Żołnierz został w odrzutowcu, dopóki nie skręciliśmy i nie zauważyłam go kątem oka. Najwyraźniej umiał się nienaturalnie cicho poruszać.
Weszliśmy do szarego budynku, wcześniej mijając dwóch uzbrojonych po zęby wartowników. Ogromne metalowe drzwi zamknęły się za nami z hukiem, który świadczył o ich ciężarze.
Zaczęliśmy przemierzać zatęchłe korytarze. Starałam się zapamiętać drogę i o ile na początku mi to wychodziło, to z czasem pojawiło się coraz więcej zakrętów oraz skrzyżowań, które wyglądąły niemal identycznie i wszystko mi się pomieszało. Nie dało się pominąć faktu, że na każdym z korytarzy znajdowali się wartownicy. Byli rozstawieni w całym budynku, a każdy z nich miał przy sobie co najmniej jeden pistolet oraz broń cięższego kalibru, nie wspominając o kilku przedmiotach przypiętych do bioder. W dwóch z nich rozpoznałam pałkę do bicia i paralizator. Wzdrygnęłam się. Nie chciałam wiedzieć, do jakich celów ich uzywali. Jednocześnie stało się jasne, że nigdy w życiu nie dam rady uciec z tej fortecy w pojedynkę.
W końcu przystanęliśmy przy jakichś drzwiach. Znajdował się na nich napis, ale był po rosyjsku, więc nie miałam pojęcia co oznaczał. Rumlow wszedł do środka, nakazując strażnikom i Zimowemu Żołnierzowi, aby zaczekali razem ze mną. Po chwili dało się słyszeć stłumioną rozmowę dobiegającą z pomieszczenia.
— Dowódco.
— Czy Zimowy Żołnierz wykonał misję? — Pomimo tego, że nic nie rozumiała z wymiany zdań, ku mojemu zdziwieniu mężczyzna, który się odezwał brzmiał raczej jak dobry dziadziuś niż jak zbir.
— Tak. Sprowadził dziewczynę.
— To świetnie. Wiesz co masz robić.
Z całej rozmowy zrozumiałam tylko ostatnie zdanie wypowiedziane po angielsku. Właśnie zaczełam się zastanwiać, co mają ze mną zrobić, kiedy drzwi nagle ponownie się otworzyły, przyprawiając mnie o zawał serca. Udało mi się dostrzec wnętrze pomieszczenie. Przy biurku dojrzałam starszego, lekko siwego mężczyznę w okularach, który faktycznie wyglądał bardziej jak dobry dziadziuś niż złoczyńca. Było jednak coś bardzo niepokojącego w jego wzroku, co przeszyło mnie, kiedy mężczyzna na mnie spojrzał. Przeszedł mnie dreszcz strachu i teraz już naprawdę poważnie zaczęłam się obawiać o swój los.
— Idziemy — powiedział ostro Rumlow i zamknął za sobą drzwi, przerywając mój kontakt wzrokowy ze starszym mężczyzną. Ruszył przed siebie, a żołnierze za nim, ciągnąc mnie za sobą. Szatyn znowu trzymał się na szarym końcu.
Kiedy skręcaliśmy w jeden z korytarzy, zauważyłam na twarzy Rumlowa cień uśmiechu, to sprawiło, że mój żołądek się zacisnął, a ja przełknęłam nerwowo ślinę. Zaczynałam czuć coraz większy niepokój.
Po chwili doszliśmy do metalowych drzwi na końcu jednego z korytarzy. Brunet naparł na nie, a one otworzyły się z niemiłym zgrzytem. Stojący po moich bokach mężczyźni wprowadzili mnie do środka. Pomieszczenia oświetlała tylko jedna żarówka, więc nie było w nim za jasno. Na środku stał dziwny metalowy stół, a obok znajdował się podobny, ale o wiele mniejszy, na którym leżały jakieś narzędzia i strzykawki. Rumlow skinął głową, na co mężczyźni zaczęli prowadzić mnie w stronę stołu. Nic nie robiąc sobie z mojego oporu i szamotaniny, umieścili mnie na metalowej powierzchni. Czułam pod plecami nieprzyjemne, promienujące zimno. Rozcięli sznury, które krępowały moje ręce i nadal nie zważając na moją szarpaninę, przypięli mi ręce oraz nogi skórzanymi pasami.
— Możecie odejść — powiedział brunet, a oni posłusznie wyszli z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Patrzyłam na jego poczynania, śledząc najmniejszy ruch, niczym przestraszone zwierzę. Podszedł powoli do stołu, na którym znajdowały się różne narzędzia. Wziął do ręki strzykawkę i po chwili znalazł się obok mnie.
— Pora wprowadzić porządek — oznajmił.
Hydra wprowadza porządek. A porządek rodzi się w bólach.
— Gotowa na ból? — zapytał, uśmiechając się triumfalnie.
— Goń się, sadysto — zdołałam z siebie wydusić, próbując uwolnić swoje ręce. Moje próby spełzły jednak na niczym. Pomimo tego, że próbowałam grać twardą, panika wzbierała w moim ciele, co objawiło się zaciskającym gardłem.
Rumlow spojrzał na mnie z pogardą i gwałtownie wbił strzykawkę w moje ramię. Syknęłam pod wpływem bólu, który zadała mi igła gwałtownie wbijając się w moje ciało. Niemal od razu poczułam jak zimny płyn rozchodzi się po moich żyłach. Zacisnęłam ręce w pięści, czując nieznośne pieczenie. Gdy cały płyn znajdowął się już w moich żyłach, Rumlow wyjął strzykawkę z mojego ramienia i odrzucił ją na podłogę.
— Pilnuj jej — rozkazał i wyszedł z chorym uśmiechem na twarzy, zostawiając mnie z Zimowym Żołnierzem.
Szatyn nawet nie drgnął. Stał nieruchomo pod ścianą, podczas gdy ja wbijałam sobie paznokcie we wnętrza dłoni, próbując zdusić nieznośne pieczenie w całym ciele. Czułam jakby substancja dotarła do każdej żyły, wywołując okropne uczucie przypalania ogniem. Zacisnęłam zęby i poruszyłam się niespokojnie, wbijając paznokcie jeszcze mocniej w skórę, tym samym próbując odpędzić ból.
Po raz kolejny tego feralnego dnia poczułam jak w moim ciele narasta energia. Kiedy jej poziom osiągnął stan kulminacyjny, czekałam, aż znów ze mnie ujdzie. Coś jednak poszło nie tak – energia, zamiast wypłynąć ze mnie jak ostatnie trzy razy, wstrząsnęła silnie moim ciałem. Tak, jakby nie mogła się z niego wydostać. Wstrząs był tak mocny, że cały stół podskoczył razem ze mną. Byłam prawie pewna, że gdybym nie była przywiązana znalazłabym się na ścianie albo przynajmniej na podłodze.
Kiedy energia do mnie powróciła, poczułam niewyobrażalny wręcz ból. Jakby całe moje ciało stało w ogniu. Z mojego gardła wydostał się głośny krzyk. Zaczęłam szarpać rękami, aby je wyswobodzić, ale nic to nie dało. Miałam ochotę zwinąć się w kulkę, zacisnąć oczy i ręcę i przeczekać aż ból minie, tak jak to często robiłam podczas bólów brzucha.
Nie wiem ile tak leżałam, szarpiąc się i krzycząc. Każda minuta wydawała się wiecznością, a ból nie odchodził, momentami nawet wzrastał.
Prze cały ten czas Zimowy Żołnierz stał obok drzwi nieruchomo z oczami utkwionymi w mojej osobie. Był niczym posąg – niewzruszony. Ani razu nie przestąpił nawet z nogi na nogę.
*Pov Bucky*
Stałem tam cały czas, pilnując mojego celu. Krzyk dziewczyny wdzierał się do mojej głowy, szarpała się na wszystkie strony. Coś w głębi mnie nakazywało mi podejść i jej pomóc. Zgasiłem w sobie jednak to pragnienie, ukrywając je gdzieś głęboko. Dostałem rozkaz i musiałem go wykonać. To była moja misja. Musiałem być posłuszny.
Po jakimś czasie dziewczyna przestała krzyczeć. Leżała nieruchomo, oblana potem i ciężko oddychała. Spojrzała na mnie, a w jej oczach dało się dostrzec wyczerpanie, ból, ale też determinację. Strachu nie dostrzegłem, choć nie byłem pewny dlaczego. Mógłbym przysiąść, że jeszcze kiedy przemierzaliśmy korytarze była pełna obaw. Czyżby wraz z nadzieją pozbyła się strachu? A może tak dobrze go maskowała?
Wszystkie moje ofiary zawsze patrzyły na mnie ze strachem, z przerażeniem. Błagały o życie, o okazanie litości. Ona nie. Nie odezwała się ani słowem, nie prosiła o pomoc, skrawek miłosierdzia. Gdyby nie determinacja, którą wyrażały jej oczy, pomyślałbym, że po prostu poddała się i pogodziła ze swoim losem.
Jednak to zdecydowanie nie było to. Pierwszy raz od bardzo dawna coś odbiegało od bardzo dobrze mi znanej normy. Wyjście z tego schematu było niepokojące i intrygujące jednocześnie. Patrzyłem w jej oczy nie mogąc tego pojąć. Co było z nią nie tak?
*Pov Alex*
Wpatrywałam się w oczy Zimowego Żołnierza od dobrych paru minut. On robił to samo. Nie odwrócił wzroku, nie odezwał się ani nie poruszył. Jedyną oznaką, że żyje były mrugające od czasu do czasu powieki i brwi, które dosłownie na sekundę się zmarszczyły.
Kontakt wzrokowy został przerwany, kiedy usłyszałam jak drzwi się otwierają. Spojrzałam w tamtym kierunku, widząc jak do pomieszczenia wszedł Rumlow.
— Usłyszałem, że przestałaś krzyczeć — powiedział jakby zawiedziony i podszedł do mnie. Odpiął mi ręce i nogi, po czym zwlekł mnie ze stołu. Wszystkie mięśnie miałam obolałe, czułam ból przy każdym nawet najmniejszym ruchu. Mężczyzna złapał mnie za włosy, zmuszając, abym na niego spojrzała. — Chcesz mi coś powiedzieć?
Czułam jak serce nerwowo łomocze mi w piersi. Zebrałam się jednak w sobie i plunęłam mu prosto w twarz. Na początku był tak zdziwiony, że nawet się nie ruszył. Szybko jednak doszedł do siebie, otarł twarz dłonią i spojrzał na nią, po chwili przenosząc wzrok na mnie. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, jednak po oczach widziałam, że jest wściekły.
— Ty mała, bezczelna... — zaczął, ale wymierzony mi prosto w policzek cios zagłuszył resztę jego słów. Padłam na ziemię, dodatkowo boleśnie uderzając głową o podłogę, przez co przed oczami pojawiło mi się kilka czarnych plam. Rumlow podszedł do mnie i kopnął mnie w brzuch, na co z moich ust wydarł się zgłuszony jęk i automatycznie podwinęłam nogi, chcąc się zasłonić. Kątem oka zauważyłam, jak Zimowy Żołnierz zrobił krok w moją stronę. Wyglądało to tak, jakby chciał coś zrobić, ale po chwili zrezygnował i z powrotem cofnął się na swoje miejsce.
Złapałam się za promieniujący bólem brzuch i zakaszlałam kilka razy. Po krótkiej chwili w pomieszczeniu rozległ się mój cichy śmiech. Rumlow myślał, że będę go błagać o litość, a ja wycięłam mu taki numer! Gdzieś z tyłu głowy, chodziła mi myśl, że jednak nie ma się z czego śmiać, ale byłam tak wykończona, że niezbyt mnie to obchodziło.
Mój śmiech i tak został jednak nagle przerwany. Mężczyzna był już tak rozjuszony całą sytuacją, że kopnął mnie prosto w twarz. Siła z jaką to zrobił, sprawiła, że wylądowałam kawałek dalej. Z mojego nosa trysnęła krew, brudząc i tak już zniszczone ubranie, a szczęka i górne zęby pulsowały takim bólem, że ledwo je czułam.
— Zobaczymy czy będziesz się śmiała jak z tobą skończę — warknął. — Zaprowadź ją do celi — zwrócił się do szatyna i sam wyszedł.
*Pov Bucky*
Rumlow wyszedł. Podszedłem do dziewczyny i dźwignąłem ją z ziemi za ramię, chcąc spełnić kolejny rozkaz. Krew cały czas leciała jej z nosa, brudząc ubranie. A może leciała i z nosa i z ust? Trudno było stwierdzić, bo właściwie całą twarz miała w czerwonej cieczy.
Wyszedłem z pomieszczenia, zmuszając dziewczynę, aby poszła za mną. Kurczowo trzymałem jej ramię, ale ona najwyraźniej nie zamierzała się sprzeciwiać i posłusznie szła za mną.
Nie mogłem jej zrozumieć. Dlaczego to zrobiła? Wiedziała, że jeśli się postawi będzie jeszcze gorzej. Ale to tylko kwestia czasu, odezwał się głos w mojej głowie, w końcu wszyscy się poddają.
Nikt nie da rady sprzeciwić się Hydrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top