~12~
Wycelowałam i zadałam cios. Oczywiście znowu nieudany. Moja ręka została zablokowana, delikatnie wykręcona za plecy i już po chwili stałam tyłem do Steve'a, który trzymając mnie za ręce, skutecznie ograniczał mój zakres ruchów.
Próbowałam się wyrwać, ale na próżno. Uchwyt, choć nadal delikatny, lekko się wzmocnił.
— Dobra wygrałeś — burknęłam. Rogers puścił mnie, a ja odeszłam kawałek dalej.
— To nie fair — mruknęłam i zrobiłam naburmuszoną minę, niczym małe dziecko. — Ty zawsze wygrywasz.
— Po prostu musisz jeszcze trochę poćwiczyć — odparł Rogers i uśmiechnął się pod nosem.
— Więc ćwiczmy — powiedziałam i ustawiłam się w pozycji jaką kilka dni temu pokazywał mi blondyn.
— Nie, na dzisiaj koniec. Musisz odpocząć.
— Mówisz jak nadopiekuńczy rodzic.
— Bo się o ciebie martwię.
— To przestań. Ćwiczmy dalej.
— Nie — Rogers dalej upierał się przy swoim. — Co za dużo, to niezdrowo.
Przewróciłam oczami. Wzięłam swoją bluzę, która leżała na ławce pod ścianą i niezadowolona ruszyłam w stronę wyjścia z sali treningowej. Jednak zanim zdążyłam przekroczyć próg pomieszczenia, usłyszałam głos blondyna.
— Jutro o tej samej porze.
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem i wyszłam z sali.
— Oczywiście — mruknęłam, chociaż Steve i tak nie mógł już tego usłyszeć.
Wolnym krokiem szłam w kierunku "swojego" pokoju. Mimo, że mieszkałam tu już dosyć długo, nadal nie byłam z tego powodu zadowolona. To, że trochę zaczęłam dogadywać się z Thorem i Steve'em wcale nie sprawiało, że nagle przekonałam się do pomysłu mieszkania pod jednym dachem z moim wujkiem. Po prostu, było mi trochę łatwiej to znieść, kiedy mogłam do kogoś otworzyć buzię, nie tylko po to, żeby powiedzieć, że ma się odwalić.
Weszłam do pokoju i rzuciłam bluzę na łóżko.
Przeszłam do łazienki, zrzuciłam z siebie ubrania i weszłam pod prysznic.
Odkręciłam wodę i poczułam jak spływa na moje spięte mięśnie. Ostatnio ciągle miałam zakwasy. Treningi z Rogersem robiły swoje.
Na początku tylko biegaliśmy i wykonywaliśmy drobne ćwiczenia takie jak pompki czy brzuszki. Później Steve pokazał mi jak uderzać i wykonywałam to na worku treningowym. W końcu doszło do treningu, w którym mierzyłam się z blondynem. Zaczęliśmy to kilka dni temu, a on ciągle wygrywał. Nie to, żebym się dziwiła, jest przecież Kapitanem Ameryką, ale liczyłam, że uda mi się chociaż raz go podejść albo chociaż zadać cios z zaskoczenia. Niestety wszystkie moje próby spaliły na panewce.
Przez ten czas, kiedy Steve mnie uczył, zdążyłam go lepiej poznać. Nie była to żadna wielka przyjaźń, ale zawsze coś. Nigdy bym nie pomyślała, że uda mi się z nim dogadać. Jego zasady, dobre maniery i zachowania były mi kompletnie obce. Opowiedział mi swoją historię, a ja jemu moją. Oboje straciliśmy przyjaciół. Oboje tęskniliśmy. Może to nas połączyło. W każdym razie poznałam go bardzo dobrze, niektóre jego zachowania zrozumiałam, a on zrozumiał moje. I co najważniejsze – nie oceniał mnie. Byłam mu za to bardzo wdzięczna.
Na początku byłam źle nastawiona do treningów, ale teraz nawet mi się spodobały. Kiedy wykonywałam te wszystkie ćwiczenia, mogłam zapomnieć o Nim. Kiedy coś robiłam odrywałam moje myśli od tego wszystkiego. Oczywiście Rogers też miał w tym niemały udział. Pomógł mi to zrozumieć i nie obwiniać się o to, co się stało. Wysiłek fizyczny stał się moim oderwaniem od rzeczywistości. Ćwiczyłam dużo i coraz częściej, przez co byłam często zmęczona. Przynajmniej nie nudziło mi się tak jak na początku i mniej czasu spędzałam na pomaganiu innym w ich obowiązkach, chociaż jeszcze się to zdarzało.
Wyszłam spod prysznica, wytarłam się dokładnie ręcznikiem i ubrałam. Włosy związałam i ruszyłam w kierunku kuchni, aby pozbyć się palącego uczucia pragnienia.
Weszłam do pomieszczenia i pierwszym co rzuciło mi się w oczy był Thor, który pochłaniał ciastka czekoladowe. No tak, oczywiście. On znowu w jedzeniu, a jakże by inaczej. Szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już, że ciągle coś pochłania.
— Cześć Młotku — rzuciłam i podkradłam mu jedno ciastko, od razu wpychając je sobie do buzi.
Blondyn spojrzał na mnie i uśmiechnął się promiennie. Z racji tego, że nie mógł odpowiedzieć, bo miał pełną buzię, pomachał mi tylko lekko ręką. Chyba przyzwyczaił się już do tego, że nazywałam go Młotkiem, ewentualnie czasem Olbrzymem.
Pyszne czekoladowe ciastko z trudem przeszło przez moje suche gardło. Podeszłam do lodówki, otworzyłam ją i wyjęłam z niej butelkę zimnej wody. Nogą zamknęłam drzwiczki, po czym odkręciłam butelkę i zaczęłam pić dużymi łykami. Zimny napój przyjemnie nawilżał moje gardło i zwalczał uczucie pragnienia.
— O, tu jesteś — usłyszałam i nie zdążyłam jeszcze odstawić butelki od twarzy, kiedy poczułam klepnięcie w plecy. Momentalnie się zakrztusiłam. Próbując opanować falę kaszlu, która mnie zalała, spojrzałam kto był tego przyczyną. Oczywiście, Clint. Szatyn stał teraz na przeciwko mnie i nie posiadał się z radości, widząc mnie dławiącą się własną wodą.
Kiedy wreszcie udało mi się opanować kaszel, spojrzałam na niego spod byka i trzepnęłam go w ramię.
— Jesteś idiotą — skwitowałam.
— Ale za to mnie kochasz — wyszczerzył się do mnie.
— Wcale nie — spojrzałam na niego jak na głupka, którym zresztą był. Czy on zawsze musiał mnie wkurzać?
— Nieważne, potrzebuję twojej pomocy przy treningu.
— Nie chce mi się — jęknęłam i znowu poczęstowałam się ciastkiem Thora.
— Chodź i nie marudź — złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę sali strzelniczej. Niezadowolona podążyłam za nim, rzucając Thorowi błagalne spojrzenie proszące o pomoc. Blondyn wzruszył tylko ramionami i dalej wcinał swoje ciastka. Dzięki, Młotku.
***
— Że co? — zapytałam znowu, niedowierzając własnym uszom.
— Masz brać te małe tarcze i wyrzucać je w górę. — Od dziesięciu minut wpatrywałam się w Bartona, który próbował mi wyjaśnić, na czym ma polegać moje zadanie.
— Przecież tu stoi maszyna, która służy właśnie do tego — wskazałam na kupę żelastwa.
— Tak, wiem, ale potrzebuję do tego człowieka.
— Po co?
— Bo muszę się do kogoś odezwać, a maszyna raczej nie będzie śmiała z moich żarcików — uśmiechnął się do mnie głupkowato.
— Ja też nie — zgasiłam jego zapał.
— Ale ty jesteś bardziej nieprzewidywalna — burknął, obrażony przez moją wcześniejszą uwagę.
Przewróciłam oczami i w końcu się zgodziłam. Muiałm przyznać, że po części go rozumiałam. To ustrojstwo wyrzucało małe tarcze, w które Clint miał strzelać, tylko w kilka miejsc. Barton tak długo na niej ćwiczył, że wiedział już gdzie zostaną one wyrzucone i strzelanie do nich nie sprawiało mu większego problemu. Potrafił nawet odgadnąć, gdzie zostanie wyrzucony kolejny cel i wypuszczał strzałę, zanim jeszcze ten znalazł się w powietrzu.
— To zaczynasz czy nie? — zapytał szatyn, a ja rzuciłam mu mordercze spojrzenie i wyrzuciłam pierwszy krążek do góry.
***
Kolejna mała tarcza znalazła się w powietrzu. Dosłownie sekundę później trafiła w nią strzała i krążek wybuchł, jak ponad pięćdziesiąt poprzednich. Wszystkie cele trafione. Ten gość jest niemożliwy.
— Ręce mnie już bolą — jęknęłam zrezygnowana. Coraz ciężej było mi zachować element zaskoczenia i chyba powoli zaczynałam utożsamiać się z tą maszyną.
— Dobra, dobra, już nie marudź. Koniec na dziś — poinformował mnie szatyn.
Dziękując niebiosom, że moja męka dobiegła końca, wyszłam z sali. Moja twarz od razu spotkała się z czyimś umięśnionym torsem. Podniosłam głowę do góry i mój wzrok spoczął na twarzy Steve'a,
— Musimy pogadać — oznajmił, a jego ton zdradzał, że to nie będzie jakaś luźna pogawędka. Jęknęłam niezadowolona. Byłam już zmęczona, ręce cholernie mnie bolały i naprawdę nie miałam ochoty na sztywne i poważne rozmowy. W ostateczności jednak, zgodziłam się i pozwoliłam, aby odprowadził mnie do pokoju, mówiąc przy okazji o co chodzi.
— Jutro wyjeżdżam na misję — zaczął blondyn.
— Świetnie, czyli będę musiała zostać z Clintem? — mruknęłam. Miałam już po dziurki w nosie jego, jego wyrzucanych w powietrze tarczek i żartów, którymi zasypywał mnie dzisiaj przez cały trening.
— Nie, Clint też jedzie. Jadą wszyscy oprócz Bruce'a.
Spojrzałam na niego zaskoczona.
— Jak to?
— Obszar, na którym będziemy działać jest dosyć zaludniony. Jest tam dużo cywili i Fury boi się, że mogło by dojść do niepotrzebnych incydentów z udziałem Hulka.
— Czyli zostawiacie mnie z bombą, która w każdej chwili może wybuchnąć?
— Ciekawa metafora... Postaraj się go nie wkurzać.
— Niczego nie obiecuję — zastrzegłam.
— Ech, nieważne. Nie wiesz czy mamy melisę?
— Po co ci melisa?
— Muszę porozmawiać z Bannerem — powiedział.
Wszystko jasne.
— Druga szafka nad zlewem — powiedziałam i rozbawiona, że znam tę kuchnię lepiej niż on sam, weszłam do pokoju.
***
Obudził mnie przeraźliwy dźwięk budzika. Zaspana sięgnęłam po urządzenie i wyłączyłam alarm. Dzisiaj Steve i reszta jadą na misję. Będę miała tydzień wolnego od mojego wujka. Chociaż akurat Steve, albo Thor mogliby zostać. No bo co ja będę robić z Bannerem? On prawie cały czas siedzi w laboratorium.
Wykonałam wszystkie poranne czynności i akurat kiedy szłam do kuchni, żeby coś zjeść, usłyszałam hałas dochodzący z lądowiska. Poszłam w tamtym kierunku. Wiedziałam gdzie się znajduje, bo na początku mojego pobytu zwiedziłam całą wieżę. Najbardziej dziwiło mnie to, że lądowisko wcale nie było na dachu. Można powiedzieć, że był to duży taras przyłączony do jednego z wyższych pięter budynku.
Wyszłam przez szklane drzwi i stanęłam jak wryta. Znajdowała się tu odrzutowiec, ale nie taki zwykły. Wyglądał bardziej na samolot bojowy. Z boku widniał napis T.A.R.C.Z.A.
Przede mną stali już wszyscy członkowie Avengers. Wszyscy rozmawiali i żegnali się z Bannerem.
Steve zobaczył mnie i podszedł.
— Zachowuj się — powiedział i poczochrał mnie po głowie.
— A ty postaraj nie dać się zabić, czy coś... — nie byłam za dobra w pożegnaniach i w byciu dla kogoś miłym, ale dla Steve'a ostatnio trochę się starałam.
— Postaram się — powiedział i uśmiechnął się pod nosem.
— Więc ja może też — odwzajemniłam gest.
Pożegnałam się jeszcze z Thorem i ruszyłam do środka.
— A ze mną się nie pożegnasz? — usłyszałam za sobą głos Starka.
— Nie mam takiego zamiaru — burknęłam, nawet się nie odwracając i przekroczyłam próg. Usłyszałam jeszcze tylko ciche "Nie przejmuj się" wypowiedziane przez Kapitana.
***
Siedziałam na kanapie, jedząc popcorn i oglądając jakiś film. Steve i reszta wylecieli około godziny temu, więc miałam spokój. Bruce, tak jak podejrzewałam, zaszył się w swoim laboratorium.
Relaksowanie się świętym spokojem, przerwał mi dźwięk wydobywający się z mojej komórki. Podniosłam urządzenie. Włączył się przypominacz, który od kilku dni nastawiałam, żeby nie zapomnieć o treningach z Rogersem. Teraz raczej ze mną nie poćwiczy. Odłożyłam telefon na stolik i dalej oglądałam film, a przynajmniej próbowałam, bo moje myśli cały czas odbiegały do sali treningowej. Nie mogłam się skupić na filmie.
Po chwili się poddałam. Wyłączyłam telewizor, pustą miskę po popcornie odłożyłam do kuchni i ruszyłam w stronę sali treningowej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top