To jest dramat
Stwierdzenie, że Pietro się starał, było niedopowiedzeniem. Pietro Maximoff oszalał na punkcie swojej dziewczyny, poza którą świata nie widział. Nie wiedział, czy to ten jej piękny uśmiech, duże, błyszczące oczy, dziwaczne poczucie humoru czy zamiłowanie do seriali medycznych, ale nie musiał wiedzieć.
Kiedy tylko wybiła północ, osiemnasty marca zmienił się w dziewiętnasty marca, chłopak wybiegł z domu, gotowy zaserwować Dafne najlepsze urodziny, jakie kiedykolwiek miała.
Wspiął się na balkon i zapukał w okno, ponieważ aktualnie balkon Dafne robił za drzwi wejściowe do domu Adlerów. Dziewczyna na początku w ogóle nie zareagowała, ale za trzecią próbą zdezorientowana sturlała się z łóżka, wstała, krzyknęła, zobaczyła, że to nie morderca tylko Pietro, znowu krzyknęła, bo wyglądała okropnie, pobiegła do łazienki szybko się ogarnąć i po jakiś dwudziestu minutach wreszcie wpuściła swojego chłopaka do środka.
— Co ty wyprawiasz? — spytała zaspanym głosem, przecierając oczy, które dopiero co pomalowała maskarą. Przeklęła pod nosem i szybko sprawdziła, czy się nie rozmazała.
— Po co ci to wszystko? — Pietro zaznaczył okrągłym ruchem swoją twarz.
— Żebyś się nie przestraszył. Co tu robisz?
— Po pierwsze: zawsze pięknie wyglądasz. Po drugie: wyciągam cię na urodziny, chodź.
Złapał ją za nadgarstek i pociągnął w stronę balkonu.
— Po pierwsze: nie, kiedy się mnie budzi w środku nocy. Po drugie: wow, wow, wow, przystopuj Romeo, są duże szanse, że się zabiję, próbując zejść z tego balkonu.
— Czym jest romans bez tragizmu.
— Nie wiem, ale mogę ci powiedzieć, czym będziesz bez swojej dziewczyny. Singlem.
Pietro zaśmiał się pod nosem, poczochrał jej włosy i pociągnął za sobą. Dafne się nie zabiła, ale była blisko. Całe szczęście Maximoff schodził pierwszy i robił za materac, kiedy dziewczynie omsknęła się noga i oboje spadli na ziemię.
Ekhem, nie żeby któremuś z nich przeszkadzało leżenie na sobie, ekhem.
Pietro podniósł ją z ziemi, kazał się mocno trzymać i zmienił się na chwilę w roller coaster, a kiedy Dafne otworzyła oczy, znajdowali się w samym środku parku. Altanka była oświetlona girlandami, a w środku rozłożono koce, poduszki i wielki tort czekoladowy.
Dziewczyna nie miała pojęcia jak zareagować. Zamarła na sekundę, myśląc, że to tylko jej się przywidziało.
— Zrobiłeś to wszystko? — spytała szeptem.
Pietro jedynie kiwnął głową.
Usiedli w altance. Otaczała ich idealna cisza, w pobliżu nie było żywej duszy. Księżyc świecił srebrem na bezchmurnym niebie. Mimo wszystkich widocznych wtedy gwiazd, nic nie błyszczało jaśniej niż oczy pewnego białowłosego chłopaka, który patrzył na swoją dziewczynę.
— Mam coś na twarzy? — spytała w końcu Dafne.
— Nie — zaśmiał się Pietro. — Nie o to chodzi.
Tylko to powiedział, Adler udało się obrudzić pół policzka czekoladą. Pietro parsknął śmiechem i przysunął się bliżej, pomagając jej wytrzeć buzię.
— Nie wiem, co cię tak bawi — Dafne zmrużyła na niego oczy, chwyciła kawałek tortu i wtarła w jego twarz. — Ups, niechcący. Masz rację, kiedy to widzę, rzeczywiście jest śmieszne.
Pietro pokręcił wesoło głową, uniósł palcem jej podbródek i pocałował delikatnie.
— Przymknę na to oko, bo masz urodziny — mruknął w jej usta.
— Mhm. A gdybym nie miała urodzin, to co byś zrobił?
— Próbujesz mnie sprowokować?
— Zawsze.
Czuła się dziwnie i nie do końca wiedziała, dlaczego. Coś się zmieniło. Nie była tylko pewna, co to było i wolała nie wiedzieć. Wolała się przekonywać, że wszystko w porządku.
Przyciągnęła go bliżej, pogłębiając pocałunek. Napewno tylko jej się wydawało. Tak, wydawało jej się.
Pietro odsunął się nieznacznie.
— Daf — mruknął, patrząc jej w oczy. — Kocham cię.
***
— Czekaj, czekaj. Pietro powiedział "kocham cię", a ty zaczęłaś się śmiać? — Gamora wpatrywała się w brunetkę z niedowierzaniem.
— Myślałam, że to żart.
— Kto cię skrzywdził?
Dafne tylko się zaśmiała i rozłożyła się na kanapie. Ostatnimi czasy dosyć często przesiadywała w domu, a dokładniej rzecz biorąc piwnicy, Petera Quilla, gdzie Strażnicy Galaktyki mieli regularne próby, które polegały głównie na kłóceniu się o fałszowanie i nazwy piosenek.
— Co się stało później?
— Odprowadził mnie i się pożegnał.
— A ty nic mu nie odpowiedziałaś, bo...?
— A co miałam mu odpowiedzieć?
Gamora uniosła wysoko brew.
— Cokolwiek by się przydało.
Dafne zbyła ją machnięciem ręki.
— Nie mówił tego poważnie.
— No, to prawda, że chłopak nie należy do najpoważniejszych, ale nigdy nie żartował, jeśli o ciebie chodziło.
W tym momencie Adler głęboko żałowała, że zwierzała się tyle Gamorze. Z drugiej strony, tylko z nią mogła być w pełni szczera. Rozmowa z Wandą mogłaby być... ciekawa lekko mówiąc, z Natashą nie chciała rozmawiać o chłopakach, a nawet gdyby zmieniła zdanie, to Natasha nie miała nastroju do rozmawiania z nikim poza Clintem. Sara miała mnóstwo innych problemów na głowie i Dafne wolała być obok i jej pomagać, jak raz będąc dobrą starszą siostrą, niż dokładać jej jeszcze więcej.
Westchnęła ciężko i przyłożyła twarz do poduszki.
— Jak na kogoś, komu ktoś właśnie wyznał miłość, nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą.
— Jestem szczęśliwa! — zaprzeczyła dziewczyna.
— Proszę cię, Daf, kogo ty chcesz oszukać. — Obie nastolatki obróciły się za siebie, gdzie na schodach, opierając się o poręcz, stał Peter Quill. Miał na sobie walące po oczach czerwone spodnie z dziurami, ramoneskę, glany i łańcuch zawieszony na szyi, a włosy ułożył w Irokeza, co dawało komiczny efekt z jego twarzą szczeniaka Golden Retrievera.
— W coś ty się ubrał? — Dafne wytrzeszczyła na niego oczy.
— Jestem punkiem.
— Jesteś idiotą — skwitowała Gamora.
— A od kiedy to przeszkadza w byciu punkiem? — Peter rozłożył się na kanapie między dziewczynami i pstryknął palcami w stronę siedzącego w kącie Draxa. — On wygląda na szczęśliwszego niż ty, kochana.
— Drax nie jest szczęśliwy, tylko zjarany — Gamora wywróciła oczami.
— A czy miłość nie powinna być najwspanialszym narkotykiem? — zaświergotał Quill. — Jeśli tak, to Daf jest na odwyku.
— Ej! To nieprawda! Nie możecie mnie oceniać, jesteście chyba najmniej romantycznymi osobami jakie znam.
— No właśnie — chłopak skinął głową. — I oboje zareagowalibyśmy lepiej, gdyby ktoś na powiedział "kocham cię".
Gamora potarła w zamyśleniu podbródek.
— To zależy. Gdybyś ty to zrobił, też bym cię wyśmiała.
Peter nachylił się nad koleżanką i spojrzał jej głęboko w oczy, w których błyszczało wyzwanie.
— Kocham cię — powiedział, po czym Gamora dała mu z całej siły z liścia. Quill jęknął cicho i przyłożył dłoń do czerwonego policzka. — Myślałem, że się zaśmiejesz!
— Nie prowokuj mnie, bo dostaniesz mocniej!
— To miał być żart!
— Lepiej, żeby kolejny był śmieszny!
— PRZECIEŻ MIAŁAŚ SIĘ ZAŚMIAĆ!
— Pilnuj się, Quill, bo ci wsadzę pałeczkę do perkusji gdzie słońce nie dochodzi!
Peter obrócił się do Dafne, która obserwowała zaistniałą sytuację ze zmarszczonymi brwiami, nie do końca wiedząc, co się dzieje.
— Widzisz, klucz to znaleźć kogoś, kto będzie w stanie złamać ci ręce, nogi i serce, ale tego nie zrobi. Prawda, Gamora...? Gamora? Co robisz z tą pałeczką do perkusji...? Nie, nie podchodź... To był żart! To był tylko żart!
*
To był dziwny czas dla wszystkich dookoła, i nie chodzi mi tu o dziwny, jako normalny dla naszych bohaterów, tylko dziwny dziwny. Jak krojenie pizzy w kwadraty zamiast trójkąty.
Oczywiście zaczęło się od incydentu z nieodwzajemnionym kocham cię, ale od tego momentu piąć się będziemy tylko w górę na skali pojebania.
Poniedziałkowy poranek rozpoczął Stark, który wjechał z Brucem do szkoły na rydwanie zaprzężonym w osły. A to i tak była jedna z normalniejszych rzeczy tego pamiętnego tygodnia.
Wicedyrektor Hill oczywiście natychmiast podbiegła z wrzaskiem do Tony'ego, chcąc wlepić mu karę, ale przestraszyła osły, które poderwały się do jeszcze szybszego biegu i delikatnie ją staranowały. Bruce próbował je zatrzymać, a Tony puścił mimowolnie lejce i wypadł z rydwanu, wpadając prosto w ramiona Steve'a, który nawet nie wydawał się zdziwiony tym, że Stark przywiózł się do szkoły rydwanem zaprzężonym w osły.
Prawdziwe zdziwienie przyszło dopiero po południu, kiedy Tony kazał przyjaciołom czekać na niego w sali teatralnej.
— Nie wiedziałem, że mamy salę teatralną — mruknął Clint, rozglądając się dookoła. — To zawsze tu było?
Natasha wzruszyła jedynie ramionami.
— Jego też nie było, a nagle jest — ruda skinęła głową na stertę kamieni przypominającą kształtem człowieka.
— Hej, jestem Korg — kamienna ręka pomachała w ich kierunku. — Jestem tu nowy. Lubię rewolucje.
— Idealnie! Natasha jest Rosjanką, oni tam też lubią rewolucje... — Clint nie dokończył, bo Romanoff strzeliła go w tył głowy.
— No co? A nie lubicie?
Wszyscy zamilkli, gdy z głośników, które ewidentnie też były w sali teatralnej (a czego nie było w tej szkole?), rozległo się dęcie w rogi. Światła zgasły, po czym zapaliły się tylko nieliczne lampki w podłodze i do sali wkroczył Stark. Bo kto inny starałby się o iconic wejścia.
Miał na sobie białą togę, we włosach laury, a na nogach ciągle nosił adidasy, ponieważ Tony nigdy nie nosił sandałów. Nigdy. Ale to inna historia.
— Dlaczego on wygląda jak reklama prześcieradła? — Wanda spojrzała pytająco na Bucky'iego.
— Naprawdę chcesz wiedzieć?
— Racja.
— Pewnie zastanawiacie się, dlaczego was tu zgromadziłem — powiedział głębokim głosem brunet, stając na scenie. — Otóż odpowiedź jest prosta. Ja, Anthony Edward Stark, postanowiłem zrobił remake... — salę wypełnił dźwięk werbli — Iliady!
Zapanowała grobowa cisza, w której wszyscy patrzyli na Starka z absolutnym skonfundowaniem na twarzach.
— Iliady... — powtórzył powoli Bruce. — Czytałeś książkę?
— Pff... Nie. Oglądałem film. Czekaj, była książka?
— Dlaczego nagle mamy robić przedstawienie? — Steve złożył ręce na piersi.
— A dlaczego nie? — Tony wzruszył ramionami. — Tego jeszcze nie robiliśmy. Dbam o to, żeby nie było zbyt nudno.
— Ja myślę, że to świetny pomysł — Dafne klasnęła wesoło w dłonie, bo każdy powód, dla którego mogła unikać spotkań z Pietrem, był dobry. — Masz moją niepodzielną uwagę i zaangażowanie.
— No, i o to chodzi! Bierzcie przykład z Daf, olejcie swoje życie prywatne i skupcie się na sztuce!
Wanda odwróciła się do przyjaciółki i zmierzyła ją podejrzliwym wzrokiem.
— Coś się stało, że tak nagle cię wzięło na aktorstwo?
Dafne jedynie pokręciła głową, a gdy Maximoff zerknęła na swojego brata, ten powtórzył gest.
— Dobrze, mamy mało czasu, wystawiamy to za tydzień... Tak, to jest możliwe. A co tu nie jest możliwe, mamy przyjaciela, który jest bogiem z innego świata... Zacznijmy od obsady. Bucky będzie Parysem, bo chyba wszyscy możemy się zgodzić, że ma najlepsze włosy.
— I najlepszą twarz — dodał Bucky, szczerząc się od ucha do ucha.
— Nie zapędzajmy się tak daleko — skwitował Tony i wrócił do swojej listy. — Steve będzie Hectorem, bo jest koksem, a ja będę Achillesem, bo jestem jeszcze większym koksem. To niezwykle istotne dla fabuły. Co dalej, co dalej...? Heleną miał być Thor, ale nigdzie go nie ma, więc zakładam, że Sara też się nada. Natasha będzie Bryzeidą, a Dafne Androma... Androme... Andora... Ciężkie to imię. W każdym razie gratulacje, Daf, zagrasz żonę Steve'a! Czy są jakieś zażalenia?
Wszyscy podnieśli ręce do góry.
— Świetnie! — krzyknął wesoło Tony. — Sokoro nie ma, to bierzemy się do pracy!
I wzięli się do pracy nad najciekawszym remakiem Iliady jaki kiedykolwiek miał powstać.
— Dlaczego w jednej scenie trzymam helikopter, żeby nie odleciał? — spytał Steve, unosząc na Tony'ego wysoko brew.
— Ponieważ — odparł natychmiast Stark — musimy pokazać, że byłeś kozakiem.
— I żeby to zrobić potrzebna jest scena, gdzie trzymam helikopter, który oczywiście istniał ponad dwa tysiące lat przed naszą erą?
Tony westchnął teatralnie i przyłożył palce do skroni.
— Dobrze, panie Zgodność Historyczna, możesz trzymać statek jak tak bardzo chcesz.
— Czy to naprawdę konieczne? Gram Hectora. Dosłownie umieram, żeby mój brat mógł żyć.
— Czyli możesz umrzeć, ale trzymanie statku to już za duże poświęcenie, tak?
Takich sprzeczek było o wiele więcej. Z jakiegoś powodu Tony mianował się dyrektorem kreatywnym produkcji i wnosił do sztuki coraz to nowsze i dziwniejsze rzeczy.
Nikt nie wiedział, po co Hectorowi czerwono-biało-niebieska tarcza z gwiazdą, ale taką dostał. Achilles w czerwono-złotej zbroi? Dlaczego nie! Helena trojańska z gazem pieprzowym przy pasie? Tak! Ponieważ żadna nowoczesna kobieta nie może liczyć na faceta w kwestii własnego bezpieczeństwa!
Zatrzymywał się z pomysłami na udoskonalenie Iliady tylko wtedy, kiedy Pepper przychodziła sprawdzić, jak idą przygotowania. Wtedy całą uwagę poświęcał rudej.
Nie było do końca jasne, jaki jest ich status. Nie byli w oficjalnym związku, ale musieli być w jakimś związku, bo Pepper była o wiele mnie poirytowana Starkiem i coraz częściej uśmiechała się do niego i śmiała z jego żartów.
Razem wyglądali naprawdę dobrze, co u Dafne budziło mnóstwo wątpliwości. Z kilometra dało się zobaczyć, co do siebie czuli. Ona nie potrafiła zrozumieć, co czuje do Pietra, kiedy dzieliły ich centymetry, a chłopak wyznawał jej miłość.
Przyłożyła palce do skroni. Myślenie o tym przyprawiało ją o ból głowy. A uciekanie od rozmowy i od swojego chłopaka przez tydzień nie pomagało, ale cóż, lubiła uciekać.
— Nie no, to jest dramat — jęknęła.
— Dokładnie tak! — wrzasnął z zapałem Tony. — To jest dramat! To jest teatr! To jest sztuka! To są emocje!
•
— To nie ma sensu.
Steve stał za kulisami przebrany za greckiego wojownika i przypominał sobie tekst.
— A czy cokolwiek kiedykolwiek miało sens? — odparł filozoficznie Tony.
Rogers spojrzał na niego znad scenariusza.
— Napewno nie to.
— Reżyser ma zawsze rację. A teraz — Stark wyrwał mu kartki i popchnął w stronę kurtyny — wyjdź tam, wypręż biceps i pokaż wszystkim, jak heros zatrzymuje statek przed odpłynięciem!
Nim blondyn zdążył odpowiedzieć, został wypchnięty na drugą stronę. Popatrzył po publice, westchnął ciężko, napiął mięśnie i pokazał wszystkim, jak heros zatrzymuje statek przed odpłynięciem.
— Myślisz, że gdybym kazał mu ściągnąć koszulkę, to byłoby za dużo? — mruknął Tony do stojącej obok Dafne.
Dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem.
— No co? Nie mów, że nie chciałabyś tego zobaczyć.
•
Scena śmierci Patroklusa mogła być zgodna z pierwowzorem, zamiast być aż takim wyciskaczem łez, bo nikt się nie spodziewał tak wielkich emocji. Trzeba to przyznać zarówno Tony'emu jak i Peterowi, należały im się oscary.
W oczach Parkera było widać szczery strach, który jednocześnie malował się na twarzy Starka. Peter objął go mocno ramionami, szepcząc desperacko:
— Nie chcę umierać. Nie... Nie chcę umierać...
Trzymał się Starka jak ostatniej deski ratunku, a tragizmu dodawał fakt, że każdy wiedział, co stanie się później. Po widowni poniósł się zbiorowy szloch, kiedy Peter zamknął oczy, a jego uścisk zelżał. Tony zawył przeraźliwie w żałobie i złożył bezwiedne ciało przyjaciela na ziemi, poprzysięgając mu pomstę. Po jego policzku spłynęła nawet łza, i, chociaż nikt nie mógł tego udowodnić, była prawdziwa.
Kiedy kurtyna opadła, a dwójka aktorów szybko zeszła za kulisy, oboje rzucili się sobie w ramiona.
*
Przedstawienie było w połowie, kiedy nadeszła scena pożegnania Hectora z Andromachą.
Steve i Dafne patrzyli sobie w oczy, udając zakochanych. Ale każdy na widowni czuł, że nie można aż tak dobrze udawać.
Świat zniknął i byli tylko oni. Ich oddechy, mieszające się ze sobą. Ich czoła oparte w czułym geście. Ich oczy zamknięte w stęsknionym spojrzeniu. Ich dotyk, zalewający ciała falami gorąca.
Dafne złapała jego twarz w swoje dłonie, ciągnąc powoli do siebie.
— Kocham cię — wyszeptała. I choć była to tylko kwestia, którą wypowiadała Helena do Parysa, a nie Dafne Adler do Steve'a Rogersa, to autentyczność zdania zawisła w powietrzu.
Wszyscy na widowni wstrzymali oddechy, gdy para połączyła się w pocałunku. Miał trwać tylko chwilę. Miał być muśnięciem warg, delikatnym dowodem szczerości wyznawanych sobie uczuć. Trwał jednak nieco dłużej.
Tony porwał rękę Bruce'a i wbił wzrok w zegarek, licząc mijające sekundy, w których nie oderwali się od siebie.
Dafne wplotła palce w jego włosy. Zadrżał lekko, gdy za nie pociągnęła. Położył dłonie na jej biodrach, nie chcąc pozwolić jej odejść. Wymieniali się pocałunkami, zupełnie zapominając kim są i gdzie są.
— Ktoś im powinien powiedzieć, że ich scena się skończyła — mruknął Tony, wciąż wpatrzony w zegarek.
Pietro zacisnął mocno pięści, ale nic nie powiedział. Po prostu wyszedł, stawiając duże kroki. Sara odprowadziła go wzrokiem. Przecież go ostrzegała. Przecież mu mówiła, jak będzie.
— Serio, niech ktoś ściągnie ich ze sceny. Liżą się tak już półtorej minuty — Stark zaczął tupać ze zniecierpliwieniem nogą. — Miłość jest super i tak dalej, ale teraz moja kolej na bycie zajebistym.
Gdy się od siebie odsunęli, Steve złapał wzrok przyjaciół zza kulis. Sara uśmiechała się cwaniacko, Bruce drapał z zakłopotaniem po głowie, Bucky wystawiał dwa kciuki w górę, a Tony pukał palcem w tarczę zegarka.
Pietro zniknął.
Gdy tylko Dafne zeszła ze sceny, puściła się biegiem za chłopakiem. Dogoniła go dopiero przed szkoła.
— Hej — złapała Pietra za ramię, że zwolnił tempo. — Wszystko w porządku?
Maximoff strącił jej dłoń i prychnął cicho.
— W porządku? Nie. Nie jest w porządku.
Dookoła nikogo nie było, stali zupełnie sami. Dafne objęła się ramionami, czując przeszywający ją dreszcz, który jednak z chłodem nie miał nic wspólnego. Nie spytała już o nic więcej. Nie chciała znać odpowiedzi.
— Kocham cię, Daf. Naprawdę.
— Pietro...
— Ale ty mnie nie. Ty mnie nie. Taka jest prawda. Gdyby było inaczej, powiedziałabyś mi to samo.
— Nie chcę cię okłamać — wyszeptała dziewczyna, wbijając wzrok w czubki butów. W oczach zbierały jej się łzy, ale nie smutku, tylko wstydu. Nie chciała tej rozmowy, nigdy nie chciała o tym rozmawiać. Nie o uczuciach, których nie potrafiła wytłumaczyć.
Pietro otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ostatecznie wybrał milczenie. Jego twarz zrobiła się cała czerwona, palce zacisnął w pięści, oczy zapiekły. Odwrócił się i szybkim krokiem odszedł, zostawiając dziewczynę samą.
Dafne nie mogła go za to winić. Nie tylko uraziła jego dumę, zraniła go i to nie dawało jej spokoju.
Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić. Liczyła w myślach do dziesięciu, wyobrażała sobie łąkę pogrążoną w ciszy i wykonywała każde inne znane jej ćwiczenie na umorzenie złych myśli. I kiedy prawie jej się udało, usłyszała głośny huk, a silny podmuch wiatru przewrócił ją na ziemię.
Zobaczyła obok siebie dwie postacie, oboje wysocy, jeden potężnie zbudowany i roześmiany, drugi szczupły, uśmiechający się nonszalancko.
— Wróciłem — powiedział wesoło Loki, patrząc wprost na Dafne, a w jego oczach igrały złośliwe ogniki.
Dziewczyna przetarła oczy, licząc, że to tylko iluzja. Ale, jak możecie się domyślić, to nie była iluzja.
To był dramat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top