Mury, które nas dzielą
Kiedy Dafne dostała wiadomość, w której Clint kazał jej natychmiast przyjeżdżać do szkoły, bo Steve i Tony biją instrumenty, pomyślała, że przeczytała już wszystko. A gdy tylko dojedzie do szkoły, zobaczy już wszystko.
Wbiegła jak huragan na salę gimnastyczną. Na scenie dwóch największych deklów świata rozbijało perkusje, łamało pałeczki, wyrywało struny i rozbijało gitary. I kto wie, może zatrzymałaby się na chwilę, gdyby robili to bez koszulek, ale na ich nieszczęście, mieli je założone. I to nie byle jakie.
Steve nosił podkoszulek we flagę Ameryki z napisem TEAM CAP, a Tony czerwoną koszulkę z żelazkiem. Clint trzymał w dłoniach Pingwina, który kwakał okrzyki bojowe. Niestety nikt nie wiedział, kogo zagrzewał do walki.
- Co wy do...! - dalsze słowa brunetki zostały zagłuszone przez brzęk niszczonych talerzy perkusji. - Macie...! W tej chwili...! Już... Dość...!
Dziewczyna wtargnęła na scenę, chwyciła pierwsze, co wpadło jej pod rękę, czym był tamburyn i rzuciła w Steve'a. Następnie flet walnął w Tony'ego. Gdy nastolatkowie byli zbyt zajęci bronieniem się przed wkurzoną Dafne, ta wreszcie mogła dojść do słowa.
- Co to ma być?!
- No przecież miała być bitwa kapel, co nie? - warknął Stark, jakby była to największa oczywistość świata.
- Nie taka!
- To tylko próba! Na prawdziwej to się będzie działo! - wyszczerzył się Tony. Oh, jak bardzo Dafne chciała przyłożyć pięścią w te idealne ząbki.
Reszta drużyny pochowała za plecy chorągiewki z inicjałami swojego faworyta i gwizdała niewinnie, jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Nie chcieli jeszcze bardziej denerwować Adler, na której cała ta sytuacja odbijała wyjątkowo duże piętno.
Brunetka spojrzała ponuro na Rogersa. Westchnęła ciężko, tak jak wszyscy znajdujący się w pomieszczeniu. Zanosiło się na kłótnię. Kolejną.
Steve podszedł bliżej swojej dziewczyny.
- Nie wtrącaj się, Daf. Proszę - szepnął, ale w jego głośnie słychać było nakaz, a nie prośbę.
- Chyba będziemy musieli porozmawiać. Znowu - odparła chłodno Dafne.
- Nie chcę się wtrącać - Peter Parker podniósł nieśmiało rękę, jakby był na lekcji i śmiał wytknąć nauczycielowi popełniony błąd. - Ale jesteście beznadziejni w rozmawianiu. W sensie... Każdy z nas się zastanawia, ile kłótni dzieli was od zerwania... - chłopak przełknął głośno ślinę, gdy spadły na niego mordercze spojrzenia Wandy, Natashy i Tony'ego, który, mimo ciągnącej się kłótni, pozostawał wierną fanką swojego ulubionego shipu.
- W sensie... Może zamiast rozmawiać po prostu sobie razem pomilczycie, albo... Będziecie robić coś innego... Gdzieś indziej... Może... Ja nie chcę wnikać w wasze życie, ale może to by pomogło... Czy ktoś jeszcze czuje się niekomfortowo?
Wanda przyłożyła dłoń do czoła. Natasha przyłożyła dłoń do głowy Parkera. Mocno. Pietro zastanowił się chwilę. To nie był głupi pomysł. Zdecydowanie rozładowałoby to napięcie. Ale wolał się nie odzywać, żeby nie zostać zlinczowanym przez siostrę i rudowłosy huragan cierpienia.
Ani Dafne ani Steve nic nie powiedzieli. Milczeli, gdy wychodzili z sali gimnastycznej. Milczeli, gdy opuszczali budynek szkoły. Milczeli, gdy szli wzdłuż ulicy w stronę domu Dafne.
W pewnym momencie Rogers po prostu objął ją ramieniem, przyciągnął do siebie i złożył delikatny pocałunek na czubku jej głowy. Był zmęczony. Wiedział, że nie unikną kłótni, ale skoro jeszcze się nie zaczęła, po co miał się męczyć. A męczył się, gdy nie miał jej przy sobie.
Dziewczyna odsunęła się dopiero wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Otworzyła drzwi domu i oboje weszli do środka. Steve ledwo zdołał zamknąć je z powrotem, a gdy się odwrócił, zaatakowały go usta Adler. Zdziwiony z początku nie oddał pocałunku, ale później włączył się do walki o kontrolę.
Dafne wchodziła w głąb salonu, rzuciwszy kurtkę na podłogę i robiąc to samo z kurtką blondyna. Szli, krok za krokiem, jakoś unikając starcia z meblami, gdy nagle natrafili na kanapę, którą ktoś z bliżej nieznanych powodów postawił na środku salonu. Przecież to takie nielogiczne. I niebezpieczne dla dwójki całujących się nastolatków, zajętych tylko sobą, a nie otaczającym ich światem.
Oboje upadli na poduszki, zanosząc się śmiechem. Steve uniósł się na łokciach, by nie zgnieść znajdującej się pod nim dziewczyny.
- Co robimy? - spytał.
- Korzystamy z rad Petera? - odparła dziewczyna, sprawiając, że policzki chłopaka oblał łagodny rumieniec. Uśmiechnęła się do siebie na ten widok.
- Nie o to mi chodzi.
- A szkoda - mruknęła pod nosem.
Leżeli przytulenie na kanapie jeszcze przez jakiś czas, z brakiem odpowiedzi wiszącym w powietrzu.
- Daf... Czy ty, no wiesz... Chcesz zerwać?
- Nie - brunetka zacisnęła swoje ramiona mocniej wokół niego, po czym dodała cicho: - kocham cię, kretynie.
I wtedy zdała sobie sprawę, że nigdy wcześniej te słowa nie opuściły jej ust.
- Trochę zły czas na mówienie tego po raz pierwszy - mruknęła w koszulkę blondyna. Wstrzymała oddech i czekała, aż usłyszy te słowa skierowane do niej. Ale nic takiego się nie stało.
Steve pogładził delikatnie głowę brunetki.
- Może po prostu potrzebujemy przerwy - szepnął w jej włosy, a Dafne jak poparzona odsunęła się, wstała z kanapy i wycelowała w niego oskarżycielsko palcem.
- O nie, nie jestem Rachel, a ty nie jesteś Rossem!
- Co? - Rogers zmarszczył brwi, ewidentnie nie nadążając za serialowym uzależnieniem Adler.
- Nie będziemy się bawić w takie pierdoły!
- A w co będziemy się bawić, Daf? - Blondyn ukrył na chwilę twarz w dłoniach, a następnie wbił wzrok w podłogę. - W bycie w tym związku?
Dziewczyna zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech. Czas wokół niej się zatrzymał, ale serce nagle dostało palpitacji. Zasuwało jak rasowa wyścigówka po pustym torze.
- Możesz mi powiedzieć, wiesz - wycedziła. - Możesz mi powiedzieć, że chcesz to skończyć. Nie obiecuję, że niczym w ciebie nie rzucę, ale powiedz mi teraz, bo muszę wiedzieć. Muszę.
Steve wstał z kanapy i skierował się w stronę drzwi. Spojrzał na dziewczynę jeszcze raz, nim wyszedł.
- Daf, kocham cię. Ale nie wiem już, czego chcę.
Dziewczyna patrzyła, jak drzwi zamknęły się za nim z hukiem i poczuła, jak w jej oczach zbierają się łzy. Żadna szalona kolejka górska nie mogła równać się z jazdą, jaką przeżyła tego dnia. Stało się tyle rzeczy, że nie wiedziała, jak to wszystko sobie poukładać.
Gdyby mogła cofnąć czas i wymazać wszystkie swoje pomyłki, zrobiłaby to bez namysłu. I nie popełniłaby już żadnej.
Nie mogła wiedzieć, że jest o krok od popełnienia jeszcze wielu pomyłek, których później przyjdzie jej żałować, jak żadnych innych.
***
Steve i Tony stali na przeciw siebie. Całe szczęście nie otaczały ich żadne instrumenty, Clint, który mógłby nakablować Dafne albo Fury'emu, albo Parker, który swoim urokiem osobistym zaprowadziłby pokój, najpierw między nimi dwoma, a później na całym kuli ziemskiej.
Umówmy się, ta słodka kulka egzystencji była zbyt dobra dla tego świata.
- Załatwmy to raz a dobrze, Stark.
- Jak raz się zgadzamy. A gdzie się podziała mechaniczna śliwka?
Rogers zacisnął pięści.
- Ta kłótnia dotyczy nas. Nikogo więcej. Już nikogo więcej.
Ruszyli na siebie, każdy unosząc pięści i celując w przeciwnika. Każdy kolejny cios był tylko kolejną cegiełką w murze, który dzielił Steve'a i Tony'ego. I nie zapowiadało się, żeby szybko został zburzony.
***
Czuję wenę, ale nie cieszcie się. Będzie drama jakiej jeszcze nie było. Już w sumie jest gotowa, więc pozostaje tylko czekać i się bać! MUHAHAHA
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top