Marvel

Steve szedł przez niemal zupełnie pustą szkołę z torbą na ramieniu. Zazwyczaj kończył trening razem z innymi, ale tego dnia postanowił zostać dłużej. Dodatkowo nie miał ochoty słuchać Pietra, który pytał o rady w sprawie Dafne.

Nie wiedział, czemu mu to aż tak przeszkadzało. Pewnie dlatego, że Pietro nie był dla niej wystarczająco dobry. Tak, to na pewno tylko i wyłącznie z tego powodu.

Spod drzwi do sali biologicznej wydobywało się światło. Steve spojrzał przez kwadratową szybkę i zobaczył Dafne, pochyloną nad mikroskopem. Odsunęła się na moment, by zapisać coś w zeszycie.

Uśmiechnął się do siebie. Wyglądała uroczo. Jak na koleżankę rzecz jasna.

Nie mógł się zdecydować, czy wejść, czy odejść. W efekcie nacisnął przypadkiem mocno na klamkę i wpadł do klasy. Uderzył czołem o podłogę i jęknął żałośnie. Gdy uniósł głowę, zobaczył stojącą nad nim dziewczynę.

— Nie powiem, że mnie to nie cieszy. Należało ci się, za te wszystkie piłki, którymi we mnie trafiłeś. — Pomogła mu wstać. — Nic ci nie jest? Jak dobrze kiedy to nie ja muszę na to odpowiadać...

— Od dzieciaka biłem się z Buckim. Umiem znieść wywrotkę.

Skinął na mikroskop.

— Co tu tak właściwie robisz?

— Siedzę. Uczę się. Relaksuję po treningach z Sharon, na którym robi wszystko, żeby uprzykrzyć mi życie.

— I Fury nie ma nic przeciwko?

— Zazwyczaj po prostu się cieszy, że ktoś tu siedzi dłużej od niego. — Wzruszyła ramionami. — Nigdy mu to nie przeszkadzało. Zwyczajnie się uśmiechał i wybywał.

— Bo to jest normalna reakcja. Nie siedzenie w szkole — zaśmiał się blondyn.

Dafne wróciła na swoje miejsce, a Steve podążył za nią. Oparł się o blat ławki, obserwując bacznie każdy szczegół jej twarzy. Wcześniej nie zauważył, że ma drobne piegi na nosie i maleńką bliznę przy lewej brwi.

A przecież każdy przyjaciel powinien to widzieć.

— Gdybyś ty widział, jak on szybko wybiega z tego miejsca. Czasem mam wrażenie, że mu się spieszy do żony, albo dziewczyny... Ale później sobie przypominam, kim on jest.

— Nie jestem w stanie wyobrazić sobie Fury'ego w związku.

— Ja tak — mruknęła dziewczyna. — W tym scenariuszu Fury jest piratem, który właśnie porwał księżniczkę z jakiegoś królestwa, ale ona się wydostała i grozi zniszczyć wszystkie jego imprezowe opaski na oko, jeśli nie odstawi jej do domu. I są razem w bardzo dziwnym związku, gdzie zamiast mieć dzieci oboje rządzą liceami i uprzykrzają nam życie.

— Brzmi jak dobry romans.

— Prawda? A poza tym, Sara ciągle siedzi z Thorem i Lokim, a moja mama jest wiecznie czymś zajęta. Wraca później niż ja, albo wychodzi, kiedy tylko wracam do domu, więc... Nie lubię być sama, a tutaj przynajmniej mam zajęcie.

Odgarnęła nerwowo włosy z twarzy. Czuła na sobie jego spojrzenie. Wstała, żeby odłożyć mikroskop na miejsce, ale jakimś cudem udało jej się potknąć o własne nogi. Poleciała prosto na blondyna, a urządzenie uderzyło z hukiem na podłogę.

Dafne leżała na Stevie, z głową przy jego piersi i policzkami płonącymi czerwienią. Oboje próbowali się podnieść. Zderzyli się czołami.

Siedzieli na ziemi, śmiejąc się głośno. Dziewczyna oplatała chłopaka nogami, trzymając dłoń na jego kolanie, podczas gdy ten pocierał obolałe miejsce, jedną ręką odruchowo przyciągając ją bliżej.

— Em... Usłyszałem huk i chciałem sprawdzić, czy... Przeszkadzam?

W drzwiach stanął Pietro. Daf i Steve automatycznie się od siebie odsunęli.

— Nie, nie... Właśnie wychodziliśmy.

— Tak, wyglądacie, jakbyście się ścigali do drzwi — skwitował Pietro.

Dafne przygryzła wargę i chwyciła plecak. Steve miał dziewczynę, która była jej dobrą koleżanką. Może nawet przyjaciółką. Nie miała zamiaru robić nic, co mogłoby skrzywdzić Natashę.

Zatrzymała się obok białowłosego chłopaka i uśmiechnęła się do niego.

— Chcesz mnie odprowadzić?

Maximoff wyglądał, jakby zaraz miał zejść na zawał. Pokiwał energicznie głową, nie będąc w stanie już nic powiedzieć. Nim ruszył za brunetką, odwrócił się jeszcze do Rogersa. Pokazał dwoma palcami na swoje oczy, a następnie wytknął palec w stronę blondyna.

— Wyluzuj, stary. Opowiadałem jej o tobie.

Mina Pietra w sekundę zmieniła się z "Gargamela, któremu znowu uciekły smerfy" do "Bucky dostał wór śliwek wielki jak on". Skoczył Rogersowi na szyję.

— Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć! Steve, jesteś gość! Ameryka ci dziękuje!

— Pietro, ona już poszła...

Chłopak z prędkością światła wyleciał z klasy. Steve'owi nie podobało się, że Maximoff będzie się kręcił wokół Dafne.

Był to czysto przyjacielski gest, rzecz jasna.

****

Bucky, Tony i Bruce znajdowali się w nowym... W zasadzie nie wiedzieli, czym dokładnie było to miejsce, ale wystarczał im fakt, że było zajebiste. Ściany były pokryte szkicami komiksów i rysunkami, były tam automaty do gier, stoliki i boksy, strefa wyciszenia, a co najważniejsze - wielka miska darmowych śliwek.

I laski. Było tam dużo lasek, co Tony'emu bardzo się spodobało.

Podeszła do nich wysoka blondynka w czerwono-niebieskim stroju z supernową na bluzce. Uśmiechnęła się do nich i powiedziała o wiele mniej entuzjastycznie:

— Witajcie w Marvelu, miejscu, do którego wejdziesz raz i już na zawsze będziesz chciał tu wrócić. Ja jestem Kapitan Marvel. Pokażę wam stolik.

— Ja mogę ci pokazać raj na ziemi. — Stark posłał jej uwodzicielski uśmiech. Dziewczyna tylko go zignorowała.

— To co bierzemy? — Miliarder otworzył kartę na stronie z drinkami. — Winter Soldier... Sprawi, że zapomnisz kim jesteś, wydaje się groźne, ale tak naprawdę to tylko się pogubiło... Z podwójnym lodem i metalową słomką...

— Stark, nikt ci tu nie sprzeda ci alkoholu. To nie jest biedronka na rogu tylko poważny lokal. Weź to. Captain America Virgin. Smakuje jak Dzień Niepodległości.

Gdy tylko Bucky skończył mówić, dwójka dzieciaków przebiegła obok ich stolika, strzelając z plastikowych pistoletów do staruszka, który również mierzył w nich zabawkową bronią.

— Idźcie stąd, mali gówniarze! To ja, Stan, jestem królem Marvela i nikt nie zrzuci mnie z tronu...!

Przerwał, popatrzył po zdziwionych twarzach trójki nastolatków i strzelił w nos Tony'ego piankowym nabojem. Następnie z szaleńczym śmiechem pobiegł przed siebie.

Stark odchrząknął.

— Moi drodzy, chyba właśnie odkryliśmy raj na ziemi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top