Do wojny, gotowi... start




Dafne siedziała z kubkiem herbaty na kanapie w małym mieszkaniu, patrząc na ścianę pokrytą tapetą w młoty i tęcze. Kilka pytań cisnęło jej się na usta, ale postanowiła zostawić je na później. Musiała koniecznie porozmawiać z Thorem: po pierwsze o Lokim, po drugie - co do jasnej cholery Stark i Rogers odpierdzielają.

Rozejrzała się dookoła i zauważyła mnóstwo pustych puszek po coli poukładanych w zamki w kątach pokoju, ołtarzyk poświęcony Mjolnirowi za kanapą, zrobiony ze stolika ogrodowego, kilku świec i poukładanych na blacie oreo oraz przebity w samym środku telewizor. Wolała nie pytać.

Bóg piorunów zajął miejsce obok niej z sześciopakiem coli pod nogami i uśmiechnął się szeroko.

- Co cię do mnie sprowadza? - spytał i pociągnął łyk ze szklanej butelki.

- Loki - odparła dziewczyna. - I ta ściana. - Pstryknęła palcami na tapetę.

- Ah, tak. Wspaniała ta tapeta, czyż nie? Przypomina mi o domu.

Dafne pokiwała lekko głową.

- Tęcze i młoty. Świetnie. To wiele wyjaśnia.

- A co z Lokim? Nie widziałem go od kilku miesięcy.

Dziewczyna usiadła głębiej w fotelu. Patrzyła na kubek, jakby miała nadzieję, że ten przejmie pałeczkę i powie Thorowi o wszystkim za nią. Uśmiech na twarzy chłopaka i absurdalna tapeta jak w dziecięcym pokoju w Ikei bynajmniej nie polepszał sytuacji.

- Widziałam się z nim - powiedziała powoli. - I myślę, że ty też powinieneś.

Uśmiech zszedł z jego twarzy, a mina stała się posępna i ponura.

- Wiele razy dawałem mu szansę, Daf. Może zbyt wiele razy. On już się nie zmieni.

- Jest jedna osoba, która dałaby radę go zmienić. - Oboje spojrzeli po sobie niepewnie. Thor podświadomie wiedział o kogo chodzi i wcale mu się to nie podobało. - Sara.

Napięcie wisiało w powietrzu jak ogromna płachta z napisem: DYSKOMFORT. Adler właśnie musiała powiedzieć swojemu przyjacielowi, żeby odstąpił dziewczynę, która mu się podoba na rzecz swojego psychopatycznego brata, który wiele razy go zawiódł, bo tak będzie lepiej. I dla Sary i dla Lokiego.

Dafne nie wiedziała, co było gorsze. To, że taka sytuacja w ogóle zaistniała, czy to, że bóg po prostu się na nią zgodził. Chciała go jakoś pocieszyć, dodać mu otuchy, ale nie wiedziała jak. Dobrzy ludzie mieli trudno w życiu, bo przekładali dobro innych nad własne. Szczerzy ludzie mieli jeszcze gorzej, bo uczyli innych, jak być dobrym.

- Dziewczyny przychodzą i odchodzą, ale przynajmniej mój Mjolnir zawsze przy mnie będzie - chłopak z czułością popatrzył na swój młot wiszący nad mini ołtarzykiem. - Przynajmniej nie będę musiał znosić kłótni Steve'a i Tony'ego. Tracę dziewczynę, ale zyskuję święty spokój! HA!

***

Dafne rozmawiała jeszcze chwilę z Thorem, zmieniwszy temat na małą wojnę domową w gronie Avengers. Nie dowiedziała się niczego nowego: Steve i Tony zachowują się jak debile, a inni albo gorąco ich w tym popierają, albo trzymają się na uboczu. Podobno kłótnia wciągnęła w swoje objęcia nawet Petera Parkera, który stanął po stronie Starka. Zrobił to tylko dlatego, że bogacz kupił im takie same ciuchy i przez jeden dzień Peter chodził po szkole mówiąc o Tonym "mój bro".

Pogrążona w myślach wracała do domu. Oczami wyobraźni widziała jak wielki opieprz sprzeda tym dwóm dzbanom, jak tylko ich spotka. Odpływała coraz bardziej, gdy na ziemię powrócił ją, niestety, znajomy głos.

- Hej, sąsiadko! - Dafne odwróciła głowę tylko po to, żeby zobaczyć Johnny'ego Storma. Nie znała go, ale już czuła, że za nim nie przepada. Emanował arogancją, pewnością siebie i zadufaniem, a jej limit tolerancji na te cechy kończył się na znoszeniu Starka.

- Pa, sąsiedzie! - odkrzyknęła i pomachała ręką na pożegnanie, ale Johnny nic sobie z tego nie zrobił i zrównał z nią krok. Była już tak blisko domu, dlaczego, oh dlaczego musiała go spotkać.

- Co tak nie miło? Jeszcze pomyślę, że mnie nie lubisz.

- Nie powinieneś myśleć za dużo. Bo ci jeszcze para uszami wyleci.

Nie miała zamiaru być nie miła. Tak jakoś wyszło.

- Masz te dni, czy jak? - zaśmiał się blondyn. Dziewczyna wywróciła oczami i westchnęła głośno.

- Johnny, czy mógłbyś, no nie wiem, iść sobie gdzieś?

- Przecież idę. Do domu - odparł wesoło i objął ją ramieniem, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi, którzy tylko się ze sobą droczą. Dafne zrzuciła jego ramię, ale ten wcale się nie zrażając, objął ją ponownie. - Tylko próbuję zakumplować się z nową koleżanką. Mieszkamy na tej samej ulicy, chodzimy do tej samej szkoły... Powinniśmy się chyba poznać?

- Mam chłopaka - oświadczyła sucho, ponownie strzepując jego rękę.

- Oj, Daf, przecież ja ci się nie oświadczam. Nie myśl sobie, że jesteś jakimś chodzącym cudem tego świata, że od razu się w tobie zakocham.

- Cudownie - mruknęła.

- Chyba, że chcesz, żebym się w tobie zakochał.

- O niczym innym nie marzę - poziom irytacji w jej głosie coraz bardziej się podnosił. Już widziała elewację swojego domu, gdy nagle Johnny złapał ją za rękę i obrócił.

- Co ty do jasnej cholery...

Blondyn przysunął się bliżej.

- W komedii romantycznej właśnie zacząłby padać deszcz.

Dafne zmarszczyła groźnie brwi i już miała coś odpowiedzieć - coś niezwykle kąśliwego i wrednego, ale usłyszała chrząknięcie za swoimi plecami. Odwróciła głowę za siebie i spojrzała w błękitne oczy, które patrzyły na nią ze złością i żalem. Steve nie czekając na nic więcej zaczął iść w przeciwnym kierunku. Dafne wyrwała się z uścisku Storma i popędziła za swoim chłopakiem.

Serce biło jej jak oszalałe. Oblała ją nagła fala gorąca. Wstyd, złość?

Dogoniła chłopaka i zatrzymała, łapiąc go za przedramię.

- Steve, czekaj! - Stanęła na wprost niego, łapiąc za ramiona, szyję, policzki. Próbując się do niego przytulić, pocałować. Chłopak odsuwał się za każdym razem. - Proszę cię, to zwykły kretyn. On tak tylko się bawił.

- Ty chyba też dobrze się bawiłaś - burknął.

- Właśnie miałam coś mu zrobić, żeby mnie puścił - powiedziała łagodnie. - Znasz mnie. Nic się nie stało. Nie mogłoby.

- Widziałem. Inaczej to wyglądało.

W jego oczach był chłód, jakiego Dafne nigdy wcześniej nie widziała.

- Nie zachowuj się jak zazdrosny głupek.

- Nie dawaj mi powodów.

- Nie daję.

- Na pewno? - Głos Rogersa był ostry. - Bo mi się wydaje, że trzymanie w napięciu wszystkich dookoła to twoja specjalność.

- Przepraszam? Moja specjalność?

Dafne złożyła ręce na piersiach.

- W zeszłym roku powiedziałaś, że nigdy nie dasz mi szansy, żebym cię przypadkiem nie zranił. Później zaczęłaś się umawiać z tym pożal się boże Loganem. Teraz ewidentnie do gry wchodzi ten blondasek. Może nie musiałbym być zazdrosny, gdybyś nie bawiła się ludźmi!

Dziewczyna osłupiała. Była w takim szoku, że nie wiedziała, jak ma zareagować.

- Nie mówisz tego poważnie - zaczęła kiwać głową. - Znam cię, Stevie. Jesteś zły, nawet nie na mnie, na całą tą kłótnię z Tonym. Sfrustrowany. Ale nie mówisz tego poważnie.

Steve zamknął oczy, a Dafne delikatnie się do niego przytuliła. Nie poczuła jednak jego dłoni otaczających jej talię, czy gładzących ją po plecach. Przez jedną straszną chwilę Dafne naprawdę wierzyła, że Rogers powiedział to wszystko, co czuł. Ale ta chwila zniknęła, gdy jego ramiona zacisnęły się wokół niej.

- Przepraszam - wyszeptał w jej włosy.

Dziewczyna nic nie odpowiedziała. Jego słowa bolały. Ale sama przed sobą mogła przyznać, że nie były kłamstwem. Nie widziała tego wcześniej, ale to co zrobiła, to, jak się zachowywała... Potrzebowali takiej chwili szczerości. Teraz będzie już tylko lepiej. Wystarczy wyprostować sprawę ze Starkiem i będzie tylko lepiej.

***

Nie było lepiej.

Jakimś cudem, wszystko powoli zaczynało robić się jeszcze gorsze. Ta chwila szczerości wcale nie przyniosła ulgi, a tylko zapoczątkowała własną wojnę domową - tym razem między Stevem i Dafne. Koncert obwiniania się o wszystko, co było w przeszłości nie bał się grać największych przebojów: Sharon i Logan.

A to kolejny raz Steve był zazdrosny o dafne, bo Johnny stawał się coraz bardziej natarczywy. A to Dafne miała dość i robiła Steve'owi awantury, gdy ten tylko spojrzał w tę samą stronę, gdzie stała Susan Storm. Do tego regularne kłótnie o Tony'ego.

- Nie rozumiem, czemu po prostu tego nie skończycie - mruknęła Dafne pewnego dnia, gdy Steve odprowadzał ją do domu. - To nie ma najmniejszego sensu.

- ma sens, Daf, ty po prostu go nie widzisz. Dlaczego nie możesz zrozumieć, że Tony obraził Bucky'ego?

- To niech przeprosi Bucky'ego.

- Dafne, James to mój najlepszy przyjaciel. Zawsze był obok mnie, jeśli uważasz, że nie będę go bronić i będę tylko stać i patrzeć, jak Stark w kółko się z niego nabija, to chyba jednak mnie nie znasz.

Chłopak przyspieszył kroku.

- Tony to też twój przyjaciel. Może jednak warto by przestać się izolować i porozmawiać.

- No tak, zapomniałem, przecież jesteś specem w kwestii załatwiania konfliktów. Jaka szkoda, że nie ma jakiejś szkoły, do której mógłbym się przenieść i sprawa załatwiona!

Dafne stanęła twardo na środku chodnika.

- Stevenie Grancie Rogersie - powiedziała, wbijając w niego mordercze spojrzenie. - Mogę ci przypomnieć, że nie jesteś człowiekiem z kryształu i ty też masz swoje na koncie.

- Na przykład?

- Na przykład Sharon! Czy już zapomniałeś, jak umówiłeś się ze mną, a ją w swoim wielce zapchanym kalendarzyku przełożyłeś na kolejny dzień?!

I tak było w kółko. Większość czasu Dafne poświęcała na gapieniu się w sufit i analizowaniu tego, co powiedziała i zrobiła w przeszłości. I nad tym, co powiedział i zrobił Steve, żeby mieć dobre argumenty na później. Wanda i Natasha nie raz próbowały wyciągnąć od niej, co się stało, że ulubiona para w szkole była w sytuacji kryzysowej. Nawet Fury wezwał ją do gabinetu i dawał dobre rady, co zrobić.

Gdyby Dafne mogła wymazać Logana, Johnny'ego, Sharon, Susan... Gdyby oni wszyscy mogli nigdy nie pojawić się w jej życiu. Ale się pojawili. I tak, jak Steve i Dafne niemal nigdy nie mieli poważnych kłótni, tak teraz wszystko zdawało się powoli sypać. Zapadać.

Dopiero co się zaczęło. A już chyliło się ku końcowi.

Dziewczyna leżała na łóżku w swoim pokoju późnym wieczorem, gdy w drzwiach pojawiła się Sara. Oparła się o framugę i spojrzała na siostrę ze smutkiem.

- Jeśli czujesz się tak źle jak wyglądasz, to naprawdę masz kłopoty - stwierdziła, siadając na brzegu łóżka. Dafne podniosła lekko głowę.

- Dzięki, zawsze mogę na ciebie liczyć. - Ponownie opadła na poduszki. - Czego chcesz?

- Pogadać. - Sara położyła się obok niej. - Nie ty jedna nie wiesz, co robić.

Dafne nic nie odpowiedziała. Czekała tylko na to, co siostra ma jej do powiedzenia.

- Thor rozmawiał ze mną kilka dni temu. Chce, żebym wybrała się z nim do Asgardu. Zobaczyła się z Lokim. Porozmawiała z nim.

- Mama w życiu nie pozwoli ci jechać na spotkanie z psychopatą do innego wymiaru. I to jeszcze w środku roku szkolnego.

- Ciebie też nie było, bo byłaś w Asgardzie. - Sara nawinęła pukiel blond włosów na palec.

- Kilka godzin - prychnęła brunetka. - Ale uważam, że powinnaś - dodała cicho.

- Co?

- Powinnaś jechać - westchnęła Dafne. - Sara, nie wmówisz mi, że nie chcesz go nigdy więcej widzieć. Nie wmówisz mi, że nic do niego nie czujesz. Siebie tym bardziej nie przekonasz.

- Z Lokim nic nigdy nie jest pewne - szepnęła młodsza Adler. - Jest jedną wielką niewiadomą. Nie wiem, czy warto. Czy warto ryzykować.

- Na pewno nie warto się poddawać.

Zapanowała chwila ciszy. W końcu Sara przerwała ją pytaniem, które Dafne sama sobie zadawała od jakiegoś czasu.

- A ty, co zrobisz?

Brunetka przełknęła ślinę. Wiedział jedno i postanowiła się tego trzymać.

- Na pewno się nie poddam.


***

Tak, to był dłuuugi okres czasu. Śmiało, bijcie *kryje rękami głowę*. Szykuję też dramę, więc lecę kupić ochraniacze i kamizelkę kuloodporną. *słyszy w oddali motłoch z pochodniami i widłami*. A w między czasie zapraszam do moich nowych książek ^^ Kocham was, nie nienawidźcie mnie. <3

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top