Boskie saneczkowanie
Jak to się stało, że Thor był ścigany po drzewie dziewięciu światów przez gigantyczną wiewiórkę? Razem z Lokim próbowali ukraść magiczny żołądź. I jakby nie było dostatecznie zabawnie, byli przy tym naćpani ziółkami Heimdalla.
Z drugiej strony czego innego można się spodziewać po nastolatkach, którzy wyznają filozofię Livin la vida loca.
— Chyba go zgubiliśmy — wydyszał Loki, opierając się o gałąź.
— Ja to chyba płuca zgubiłem — jęknął Thor. — Masz najgorsze pomysły, bracie.
— To nie ja wymyśliłem, że pogłaskam futrzaka — fuknął Kłamca.
— Ty wymyśliłeś, żeby tu wejść!
To była prawda. Kiedy Thor odkrył, że jeden z kamieni jest na ziemi, udał się do Asgardu, by zabrać brata z powrotem do świata śmiertelników. Ten jednak właśnie wpadł na genialny plan, który polegał na podpieprzeniu Heimdallowi ziółek na oglądanie wszystkich dziewięciu światów i odnalezienie reszty kryształów. Był pewien, że pójdzie szybciej, kiedy wespną się na Yggdrasil.
A później ziółka kopnęły i bracia stwierdzili, że dawno nie byli na sankach.
I tak oto poszukiwania kamieni nieskończoności przerodziły się w poszukiwanie żołędzia, w którym mogliby zjechać na dół drzewa światów.
Tak, to były mocne halucynogeny. Tak, prawdopodobnie dealują. Tak, w Walhalli uprawia się pola konopii indyjskiej. Nie pytajcie, skąd wiem.
W każdym razie, Thor i Loki właśnie odłupywali wielki żołądź od gałęzi, kiedy z korony drzewa spadła wielka, puchata wiewiórka z wyraźnie wypisanym wkurwem na pysku. Z jakiegoś powodu Thor uznał ją za najsłodsze zwierzę na świecie i chciał przytulić.
Wiewiórka nie była zadowolona. Nie była też słodka i urocza, bo wyszczerzyła zęby, wydała z siebie głośny pisk i próbowała porozrywać bogów na strzępy. Zrobili więc to, co każda normalna, naćpana osoba zrobiłaby na ich miejscu: chwycili żołądź i uciekali aż się im pod piętami kurzyło.
— Mam nadzieję, że to cholerstwo już nie wróci — mruknął Loki.
— Śmieszne, zazwyczaj mówią tak o tobie.
Kłamca posłała blondynowi piorunujące spojrzenie, odrzucił z gracją włosy do tyłu i przepchał żołądź na krawędź gałęzi.
— Jeszcze będą chcieli, żebym wrócił — mamrotał pod nosem. — To co, jedziemy?
Thor podrapał się po głowie.
— Chyba nie po to tu przyszliśmy. I wypaliliśmy to — pokazał na torebkę z resztą jaskrawo pomarańczowych ruloników. — Mieliśmy coś zobaczyć.
— Zaraz zobaczymy jak nam życie przelatuje przed oczami, jak pojedziemy w dół.
Normalnego Thora nie trzeba było długo namawiać na głupie rzeczy. W upalonym Thorze nie było ani śladu po instynkcie samozachowawczym. Z radosnym "okej" usiadł na kapeluszu żołędzia. Loki zajął miejsce obok niego i zaczęli się gibać na wszystkie strony, żeby zaburzyć równowagę i runąć do przodu.
Nie było z nimi zbyt dobrze w tamtym momencie.
— Ej, już pamiętam! Mieliśmy szukać kamieni...!
Urwał w pół słowa, bo żołądź spadł z gałęzi i zaczął spadać z zawrotną szybkością. Loki miał rację, życie przelatywało im przed oczami. A przez życie ma się rozumieć każdy wcześniejszy głupi pomysł, który z jakiegoś powody wprowadzili w życie.
I tak właśnie dwóch bogów, którzy mieli więcej szczęścia niż rozumu, zorganizowało sobie najszybszą i najniebezpieczniejszą kolejkę górską. A wszystko to śpiewając swój hymn: Livin la vida loca.
*
Steve wyszedł pobiegać po raz trzeci tego dnia. Wprawdzie ograniczył kofeinę, ale w jego żyłach ciągle krążył dziwny napój Tony'ego, przez który miał potężne zapasy energii.
Odłączył się od świata i po prostu biegł, a nogi same zaprowadziły go w znajomą dzielnicę. Mijając dom Dafne coś go tknęło, i, chociaż sam nie wiedział po co, stanął przed wejściem i zapukał w drzwi. Próbował wymyślić, co ma powiedzieć dziewczynie, ale zamiast starszej Alderówny, w progu ukazała się Sara.
Blondynka wymamrotała pod nosem ciche "cześć", wpuszczając go do środka. Następnie usiadła na kanapie, podciągając nogi pod brodę i zupełnie nie zwracając na Rogersa uwagi.
— Jest Dafne? — spytał, ale Sara pokręciła przecząco głową. — Coś nie tak?
Steve spojrzał zmartwiony, ale ta nawet nie podniosła na niego wzroku.
— Wszystko w porządku.
Rogers mógł po prostu jej uwierzyć, wyjść, wrócić do domu i nie zaprzątać sobie tym więcej głowy. Ale to nie było w jego stylu. Zamiast tego usiadł obok dziewczyny i odchrząknął.
— Może nie do końca rozumiem uczucia. Albo kobiety. A już na pewno nie uczucia kobiet. Ale nie jestem totalnym kretynem i widzę, że jednak nie jest w porządku.
Sara przygryzła wargę, jej dłonie drżały lekko. Zastanawiała się, czy skłamać, czy po prostu wyrzucić wszystko to, co ją męczy.
— Miałeś kiedyś tak, że podświadomie doskonale o czymś wiedziałeś, ale jednego dnia doszło do ciebie, jak bardzo to jest realne i miałeś ochotę uciekać? — powiedziała w końcu.
Tak, pomyślał. Miałem tak, kiedy byłem z Nat.
— Co się stało?
Dziewczyna wzięła kilka głębokich oddechów, jej serce biło jak młot o kowadło.
— Jestem biseksualna. — Kiedy tylko te słowa opuściły jej usta, poczuła dziwną ulgę i lekkość, której nie potrafiła wyjaśnić. — Zaczęłam o tym wszystkim myśleć. Podoba mi się jedna dziewczyna i... Ona sama ma skomplikowaną sytuację, więc nigdy się nie zastanawiałam, jakby to wyglądało, gdybyśmy były razem, ale teraz... Wszyscy by wiedzieli. Dopiero teraz to do mnie dotarło. Wszyscy by się dowiedzieli, a ja nawet nie mam pojęcia jak o tym powiedzieć mojej mamie.
— Rozmawiałaś z Daf?
— Dafne to Dafne. — Sara jedynie wywróciła oczami. — Ona jest chora na miłość do całego świata i jest przekonana, że cała reszta ma tak samo nierówno pod sufitem. Wiedziałam, jak zareaguje. Ale mama, tata, nawet wy... Czuję się wystarczająco dziwnie sama ze sobą, mówiąc o tym na głos.
Steve milczał. Nie chciał zasypywać jej dobrymi radami, których nie miał, albo zapewnieniami, że wszystko będzie dobrze, bo przecież nie było źle. Nie chciał się wtrącać, bo chociaż jemu nie wydawało się to aż takie straszne, to nie on musiał się z tym mierzyć.
Robił to, czego nauczyła go Natasha. Słuchał i nie był idiotą.
— Nie chcę, żeby mówili, że to tylko przejściowe, bo wcale tak nie jest. Nie chcę, żeby myśleli, że tak mi się tylko wydaje, albo że jestem w wieku, w którym szuka się samego siebie. Nie chcę, żeby myśleli, że zwariowałam.
Sara pociągnęła nosem, ledwo hamując łzy. Steve instynktownie objął ją i przyciągnął, zamykając w szczelnym uścisku. Nigdy nie miał rodzeństwa, ale teraz poczuł się jak starszy brat, który musi ochronić siostrę przed całym światem.
Nagle zrozumiał, dlaczego Dafne była jaka była. Zawsze zachowywała się jak starsza siostra i opiekowała wszystkimi dookoła.
— Powiem ci coś, co wydawało mi się oczywiste, ale chyba jednak nie jest. Sara, kochamy cię. Nie ma znaczenia, czy zakochujesz się w dziewczynach, czy w chłopakach. Twoja orientacja cię nie zmienia ani nie definiuje. Jesteś swoją własną osobą, a my wszyscy uwielbiamy tą osobę. Tylko to się liczy.
Blondynka parsknęła pod nosem i wtuliła twarz w jego ramię. Siedzieli tak przez dłuższą chwilę, nic nie mówiąc, bo wszystko zostało już powiedziane.
— Dziękuje, Steve — wymamrotała w jego koszulkę.
W końcu Sara odsunęła się i uśmiechnęła, kiedy natrafiła na ciepłe spojrzenie niebieskich tęczówek.
— Masz jakieś plany, czy chcesz dać się zniszczyć w Sports Champions?
*
Kiedy Dafne wróciła do domu, zastała Sarę i Steve'a grających na konsoli w kręgle. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała żeby ktoś tak wczuwał się w kręgle. Przekleństwa latały po całym domu, co chwila któreś darło się w niebogłosy, że wygrywa, a wazon wylądował z hukiem na podłodze, kiedy Steve wziął zbyt duży zamach.
— Hej — powiedziała Daf, stojąc w progu z wysoko uniesionymi brwiami.
— Nie teraz! — krzyknęli oboje, nie odwracając się od telewizora.
Dafne wyszła na ogródek, rozejrzała się dookoła i wróciła do salonu.
— Nie, nie pomyliłam się. To jest mój dom.
Nagle Sara pisnęła radośnie, podskoczyła do góry i zaczęła się poruszać, jakby kopnął ją prąd, co było jej tańcem zwycięstwa.
— I kto jest najlepszy, co Rogers? No kto? Kto wgniótł się w ziemię? Ja! Ssiesz, Rogers!
— A to moja kochana siostrzyczka — mruknęła do siebie brunetka.
Steve wystawił do góry ręce w poddańczym geście i skinął z uznaniem na Sarę. Było coś dziwnego i jednocześnie niesamowitego w przyglądaniu się tej dwójce. Dafne nie była zaskoczona, że się dogadywali, ale zastanawiała się, jak w ogóle do tego doszło.
— Muszę się zbierać. — Blondyn cmoknął Sarę w policzek na pożegnanie, na co brwi Dafne poszybowały jeszcze wyżej.
— Um... Odprowadzę cię — wydukała. Jej mózg nie był w stanie nadążyć za sytuacją.
— Daf, zanim zapomnę — zatrzymała się w pół kroku na głos siostry — mogłabyś podać mi numer do taty? Chciałabym się z nim spotkać.
Dafne wytrzeszczyła na nią oczy i powoli kiwnęła głową.
— O czym wy rozmawialiście? — spytała, kiedy tylko razem ze Stevem znaleźli się na zewnątrz. — Kiedy ostatnio tata przyjechał na święta, Sara nie chciała nawet na niego spojrzeć.
Steve uśmiechnął się tajemniczo.
— O niczym takim.
— Cóż, cokolwiek jej powiedziałeś, podziałało.
— Jak zawsze.
— Nie żartuję.
— Ja też nie. Jestem wspaniały we wszystkim, co robię.
— Mhm, w kręglach też?
— Dałem jej wygrać.
— Skoro tak mówisz — w oczach Dafne błysnął złośliwy ognik, który jednak zaraz zgasł. — Ale teraz tak na serio, to kochane, że jej nie zostawiłeś.
— To cały ja — zaśmiał się pod nosem. — Masz świetną siostrę.
— Wiem. Najlepszą — szepnęła ze wzrokiem wbitym w dal, ale szybko się opamiętała. — Tylko jej nie wspominaj, że to powiedziałam.
— Ty też nie jesteś taka zła.
Dafne wskazała palcem przed siebie i udała rozzłoszczoną.
— Idź już stąd.
Steve włożył ręce do kieszeni i oddalił się spokojnym krokiem. Raz jeszcze tylko obrócił głowę i kątem oka dostrzegł długie, brązowe loki znikające we wnętrzu domu.
W jednej chwili do jego głowy wpadły setki myśli, a wszystkie dotyczące jednej osoby.
Sara była dość odważna, by przyznać, kim była i czego chciała. A teraz Steve musiał zrobić dokładnie to samo.
Wiedział, czego chce. Teraz wystarczyło tylko nie bać się po to sięgnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top