Ferie cz. 2
— Kim dla siebie jesteśmy? — Niebieskie oczy Steve'a przeszywały Dafne na wskroś. Teraz jednak jego słowa były mało wyraźnie
Adler nie miała pewności co do tego, czy blondyn w ogóle je wypowiedział. Może usłyszała je tylko i wyłącznie dlatego, że już raz ją o to spytał.
Gdy już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, Rogers zniknął i cała sceneria snu uległa zmianie.
Była na szkolnym korytarzu. Jednak był on pusty i cichy. Znajdowała się na plecach Logana. Miała wrażenie, że coś do niej mówi, ale go nie słyszała. Przeszli kilka kroków i osobą, która niosła Dafne, wcale nie był Wolverine.
Niósł ją Steve. Obrócił dziewczynę tak, że była skierowana do niego twarzą. Otwierał usta, lecz nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Steve jednak szybko zamienił się na Lokiego.
Adler była już nieźle skołowana. Logan, to zrozumiałe, Steve, też... Ale co do cholery robił tam Loki?!
Cała ta dziwna sytuacja trwała jednocześnie długie godziny, jak i krótkie i szybkie sekundy. We śnie nie ma czegoś takiego jak czas.
Nagle znalazła się na korytarzu, ale bynajmniej nie szkolnym. Był bardzo szeroki. Na podłodze leżała czerwona wykładzina, a ściany były pomalowane na beżowo. Droga zdawała ciągnąć się w nieskończoność. Dafne czuła, że reszta ludzi jest albo bardzo daleko do przodu, albo bardzo daleko w tyle.
Szła sama, gdy ktoś pojawił się obok niej.
Wysoki blondyn o niebieskich oczach objął ją ramieniem.
— Powiem ci coś, co powiedział mi kiedyś kolega: odczep się!
Dziewczyna po raz pierwszy usłyszała swój głos. Steve zaczął się śmiać, jednak ten dźwięk pozostał zakryty milczeniem.
Szli dalej, a Rogers dalej obejmował dziewczynę. Nagle szarpnął ją za nadgarstek.
— Zatańczymy? — powiedział i zaczął biec w przeciwną stronę.
Biegli tak już dłuższy czas, a może tylko sekundy, które zdawały się dłużyć. Znaleźli się w salonie, który okupowali już członkowie Avengers. Zaczęli wspólnie latać po całym salonie okładając się poduszkami, gdy nagle zjawiła się Pepper.
Wypowiedziała kilka niesłyszalnych słów i odeszła.
Wtedy Steve pociągnął Dafne z powrotem na korytarz. Zaczął biec. Adler dotrzymywała mu kroku, lecz później zostawała coraz bardziej na tyłach. Nie potrafiła go dogonić. Mogła tylko biec, biec, biec...
****
Daf otworzyła gwałtownie oczy. Znacie to uczucie, kiedy śni wam się, że spadacie i nagle się budzicie? To było dokładnie to samo, tylko brunetka nie spadała.
Leżała chwilę, próbując pozbierać myśli. Nie udawało jej się to zbytnio. Zerknęła na zegarek. 4:56.
Odwróciła się ba prawy bok i zamknęła oczy. Chciała wrócić do tamtego snu. Poznać jego dalszą cześć. To trochę jak poznawanie przyszłości, wystarczy ją tylko odpowiednio zinterpretować.
Zamknęła oczy. Ale tym razem była tylko ciemność.
****
Dafne zeszła na śniadanie z nieznanym sobie powodem do radości. Była naprawdę szczęśliwa. Nie wiedziała dlaczego. Choć sen nie dawał jej spokoju, to przestał odgrywać szczególną rolę w jej głowie.
Wszyscy spojrzeli na nią dziwnie, gdy usiadła przy stole z wielkim uśmiechem na ustach. Niektórzy mogli myśleć, że to trochę wredne po wczorajszej sytuacji.
Mogła powiedzieć Steve'owi tyle rzeczy. A powiedziała tylko "Nic. Nie ma między nami nic."
— Co się tak szczerzysz? — spytał Pietro.
Dafne tylko uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
— Mam dzisiaj dobry dzień — powiedziała zadowolona.
Tony nagle wstał od stołu.
— Muszę wam zadać dwa pytania:
1. Kto jej czegoś dosypał?
2. Czy nie uważacie, że jestem przystojny?
— Niczego nie brałam Stark — skwitowała brunetka.
— I nie, nie uważamy, że jesteś przystojny — Natasha uśmiechnęła się sztucznie.
Miliarder usiadł z powrotem na krześle wyraźnie niezadowolony.
Steve siedział i się uśmiechał. Łatwo udawać, że nic się nie stało.
Dafne była dla niego ważna, ale z drugiej strony, on miał dziewczynę. Nie mógł się jednak oprzeć wrażeniu, że Sharon nic dla niego nie znaczy.
Daf tymczasem już skończyła śniadanie i ruszyła cała w skowronkach do wyjścia. Oświadczyła, że idzie na spacer.
Rogers wstał chwilę później. On również potrzebował świeżego powietrza.
Gdy opuścił jadalnię, Clint natychmiast zaczął główkować.
— No dobra. To co robimy, żeby ich wyswatać?
— Nic — powiedział Bucky. — Nie możemy ich zmusić, żeby się w sobie zakochali.
— Do niczego nie będziemy ich zmuszać — mówił dalej Barton. — My im tylko to uświadomimy.
— Ale jak? — spytał zmieszany Thor. — Chyba nie skujemy ich kajdankami i nie zmusimy do swojego towarzystwa.
Tony tylko się uśmiechnął. W jego głowie już zaczął tworzyć się pewien plan.
****
Dafne szła ulicami miasteczka. Nie było tam wielu domów mieszkalnych. Znaczną cześć budynków stanowiły hotele i kurorty narciarskie.
Temperatura utrzymywała się poniżej zera, tak, że dziewczyna widziała swój oddech.
Zaczęła oddalać się od uliczek i turystycznego gwaru. Szła coraz głębiej w śnieżne zaspy.
W pewnym momencie stanęła na lodzie i nie utrzymując równowagi upadła wprost na ziemię pokrytą śniegiem.
Usłyszała gardłowy śmiech.
— Mógłbyś mi pomóc wstać, skoro już tu jesteś — mruknęła.
— Mógłbym — odparł Rogers.
— Tak robią gentlemani.
— Ty chyba nie gustujesz w gentlemanach. — To mówiąc zamiast podać jej dłoń i pomóc wstać, Steve zwyczajnie położył się na śniegu obok dziewczyny.
Odwróciła twarz w jego stronę.
— Logan jest prawdziwym gentlemanem, nie wiem o co ci chodzi-zaśmiała się.
— Na pewno miedzy prychaniem na ludzi i
pluciem na swoich wrogów jest niezwykle taktowny i uprzejmy.
— A żebyś wiedział. — Kąciki ust Dafne szły coraz wyżej i wyżej.
Nagle przed oczami zobaczyła scenę ze snu. Biegnie i biegnie, ale nie potrafi dogonić Steve'a Rogersa.
****
— Daf — szepnął Steve do ucha dziewczyny, która opierała głowę na jego ramieniu. — Daf, obudź się.
Dziewczyna wymamrotał kilka niezrozumiałych słów.
— Dafne. — Blondyn mówił coraz głośniej.
— Co? — margnęła Adler.
— To — odparł Rogers, unosząc swoją prawą dłoń, która była przypięta do lewej dłoni dziewczyny.
Dafne miała taką minę, jakby chciała kogoś zamordować.
A najbliżej był Rogers.
Westchnęła ciężko i zaczęła robić małe okrążenia po podłodze. Ze względu na skutą rękę i niechęć do wstawania Kapitana co chwile skręcała gwałtownie.
Oj, będzie rozmowa z jej przyjaciółmi.
Nie ma nikogo bardziej zdeterminowanego niż wściekła kobieta.
Tak chcą z nią grać? Chcą, żeby tak zakochała się w Rogersie?
Nie. Nie wygrają. Nie będzie z nim. Choćby miała tym ranić wszystkich dookoła. Choćby miała tym ranić samą siebie.
****
I kolejny rozdział. Jak się podobał?
Gwiazdki i komentarze mile widziane!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top