Rozdział 2- Gdzie żarcie ?! Nie ma żarcia, jest życie.
Rynek, ile można żreć kukurydzę, ryż i mleko. Czasem nawet taka zgrzybiała chłopka ze stalowym żołądkiem musi zdobyć coś innego. Czasem żebrząc, czasem kupując, czasem szukając odpadków po śmietnikach. Dziś wypadło na to trzecie.
Grzebałam kijem w odpadkach przy śmietnikach ukrytych w alei niedaleko bazarku kiedy nagle usłyszałam pisk.
Aż mi resztki siwych kudłów na czerepie erekcji dostały. Skierowałam się powoli w tym kierunku. Pisk dobiegał z kartonu.
Szturchnełam je lekko kijem, a to wydarło się mocniej.
-O ja p***** to gada!!!
Odskoczyłam przerażona, z pudełka nadal wydobywał się pisk. Albo raczej, łkanie? Powolutku podeszłam do pudełka żeby w razie gdyby był to wściekły szczór lub pies móc odskoczyć.
Zajrzałam do pudła z uniesionym kijem i pisnełam przerażona.
Przestraszyłam się bardziej niż gdyby to był szczuropies władający mocą przywoływania spleśniałych ochłapów mięsa. W sumie to przydałoby się takie cóś...
W środku było niemowle. Konkretnie wychudzony chłopczyk. Był na granicy śmierci głodowej, sama skóra i kości. Skóra opięta na mocno widocznych żebrach unosiła się w raz z nimi gdy dziecko brało kolejny oddech by znowu pisnąć. Twarz to była w zasadzie sama czaszka, z ktorej wystawały wygłodzone oczęta. Odwróciłam się i chciałam odejść. I tak niedługo umrzę.
Jednak coś mi nie pozwoliło. Głupia Momoko, głupia, głupia. Odwróciłam się i powoli podeszłam do kartonu. Dziecko było całkiem nagie. Pomimo bólów reumatycznych zdołałam podnieść pudełko.
Trzymając pudełko w jednej ręce, a w drugiej podpierając się o lasce ruszyłam do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top