Part 4


Wybiegłam z laboratorium kiedy tylko nadarzyła mi się okazja i nikt nie patrzył. Dzięki temu , że była pora kolacji, większość kierowała się w stronę stołówki, co działało na moją korzyść. Musiałam być szybka i szybko reagować, gdy ktoś nagle pojawiał się na mojej drodze. To że często chodziłam tymi korytarzami dało mi przewagę, bo wiedziałam gdzie mogę się ukryć i uniknąć kamer. Bez problemu dostałam się do wyjścia którym kilka dni temu uciekłam razem z dziećmi Suly'ego i Miles'em...

Kiedy tylko założyłam maskę i otworzyłam drzwi wiedziałam, że uruchomi się alarm. Miałam mało czasu na to by przebiec przez teren bazy i nie zostać złapana. Odetchnęłam głęboko i otworzyłam drzwi. Byłam gotowa... Biegłam najszybciej jak tylko mogłam, na szczęście nie słyszałam by ktoś za mną krzyczał i nie słyszałam też alarmu. Nieco się zdziwiłam że nie zadzwonił, ale  to nie był moment by o tym teraz myśleć. Skupiłam się na tym by przypomnieć sobie drogę do wioski. Początek pamiętałam bardzo dobrze, ale schody zaczęły się kiedy znalazłam się w środku lasu... Zatrzymałam się i złapałam kilka głębszych wdechów. 

-No i co dalej Mad?- zapytałam samą siebie i zaczęłam się rozglądać.

Drzewa, liście, trawa i inne rośliny wydawały mi się jakieś inne... Wszystko przez ten czas urosło w szybkim tempie. Było tu jeszcze piękniej. Na samą myśl o przyrodzie tej planety uśmiechnęłam się i właśnie wtedy coś przykuło moją uwagę... To były nasiona świętego drzewa. To była Eywa, nigdy nie przypuszczałam ,że ją zobaczę i do  z tak bliska...

-Przepiękna- powiedziałam szeptem kiedy nasiono przyfrunęło bliżej mnie

Wyciągnęłam dłoń, a ona lekko mnie dotknęła, kiedy to się stało poczułam coś dziwnego... To było nie do opisania, nigdy nie czułam czegoś takiego... Czułam ją, Eywe. Niestety chwila ta musiała minąć, nasiono świętego drzewa odleciało ode mnie, ale jednocześnie pokazało mi drogę. Szłam za nim i kiedy zniknęła mi z oczu zorientowałam się, że dobrze znałam dalszą drogę. Eywa zaprowadziła mnie aż do gór Alleluja... Nie miałam z nimi dobrych wspomnień , ale musiałam je pokonać. Inaczej nie dotrę do wioski.

Związałam swoje długie włosy w luźną kitkę i zaczęłam kierować się ku skałą. Tym razem bałam się nieco bardziej, bo byłam zupełnie sama. Gdybym upadła nie miałby kto mnie złapać. Cały czas podczas wspinaczki myślałam o swoim celu. O tym , że muszę ostrzec tych Navi , że muszę zrobić coś dobrego. To właśnie dawało mi siłę. Czując , że mam jakiś cel wszystko szło mi lepiej...niestety tylko do czasu. Pokonałam górę z której prawie spadłam i nie wiedziałam gdzie mam iść dalej... Usiadłam i zaczęłam myśleć co powinnam zrobić. W głowię prosiłam Eywe o pomoc liczyłam, że znowu się pojawi i wskaże mi drogę, ale niestety...

Eywa już raz mi pomogła nie mogłam liczyć na to ,że tak będzie za każdym razem. Skupiłam się przez chwilę i postanowiłam iść dalej. Postanowiłam kierować się intuicją i liczyłam na to ,że kiedy będę jeszcze wyżej znajdę wejście do jaskini z której wylecieliśmy na ikranach... Takiej jaskini nie da się przegapić, więc z nadzieją zaczęłam się wspinać.

Po kilkunastu minutach byłam już wykończona. Traciłam siły, dłonie mi już lekko drżały od wysiłku. Wdrapałam się na szczyt i spojrzałam w górę . Oddychałam bardzo szybko i właśnie wtedy w oddali zobaczyłam te jaskinie. Jaskinie, która prowadziła do wioski. Skupiłam wzrok tylko na niej i przez to nie widziałam kiedy i w jaki sposób pojawił się przede mną Navi. Był on jednym z wojowników, który pewnie miał zadanie chronić ten teren przed nieproszonymi gośćmi. Navi który mnie przyłapał od razu powalił mnie na ziemie i przystawił mi nóż do gardła. Nie mówił w ludzkim języku , więc musiałam powiedzieć coś w języku Navi.

-Przychodzę w pokoju, chce was ostrzec przed ludźmi nieba. Chce mówić z Jake Sully- powiedziałam patrząc mu w oczy

Navi od razu zabrał broń i pociągnął mnie do góry. Był w szoku bo  zapewne nie spodziewał się tego , że będę znała ich język. Ulżyło mi kiedy navi zaczął mnie prowadzić w stronę wioski. Kiedy się tam już znalazłam inni patrzyli na mnie tak jak za pierwszym razem kiedy tu byłam. W końcu przed sobą zobaczyłam Sully'ego. Obok niego stał Norm, przyjaciel jego i zmarłej dr. Grace... matki Kiri. 

-Madi?- zdziwił się kiedy przed nim stanęłam

-Zanim coś powiesz, muszę cię ostrzec. Jesteś w niebezpieczeństwie , ty i twoja rodzina...- powiedziałam z lekką zadyszką

Przywódca był zaskoczony tym co powiedziałam, patrzył na mnie i starał się znaleźć szczegóły w moich oczach. Patrzyłam na niego i wiedziałam , że mi uwierzył. Zawołał mnie bym podeszła bliżej i kiedy tylko to zrobiłam rozgonił swój lud i zabrał mnie do namiotu gdzie było chyba jego centrum dowodzenia...

-O co dokładnie chodzi? 

-Słyszałam rozmowę mojej matki z jakimś avatarem, który z pewnością nie należał do kogoś stąd... Był ubrany w moro i przypominał trochę ojca ... pająka- powiedziałam, a Sully spojrzał na Norm'a

-To możliwe?- zapytał, a ten podrapał się po głowię

-Jeśli w jakiś sposób mieli jego DNA i coś w rodzaju dysku pamięci... tak, mogło być to możliwe- odpowiedział, a Sulli warknął pod nosem

-Tato to prawda, że Mad tu jest?!- do namiotu wleciał jak burza Neteyam. Chłopak kiedy tylko mnie zobaczył od razu się uśmiechnął, a ja odwzajemniłam ten gest i pomachałam mu - Co się stało? Jak się tutaj znalazłaś?- pytał

-Sama uciekła z laboratorium i pokonała góry... Przyszła nas ostrzec... Zajmij się nią, a ja pójdę pogadać z matką- odpowiedział mu ojciec, który zaraz po tym zniknął razem z Norm'em

-No proszę, nawet pająkowi nie udało się wejść tu bez pomocy za drugim razem. Ale o jakim ostrzeżeniu on mówił- zapytał zaciekawiony, a ja mu wszystko opowiedziałam.

Neteyam słuchał mnie uważnie i kiedy skończyłam widać było , że nie był z tego zadowolony. Zaczął chodzić w kółko i natarczywie myślał o czymś. Mogłam tylko gdybać o czym dokładnie. Patrzyłam na jego ruchy , na to jak się poruszał, marszczył czoło i napinał mięśnie w pewnym momencie do namiotu przyszła jego matka...  Przywitałam ją tak jak navi zazwyczaj się witają ,ale  ona spojrzała tylko na mnie . Widać dalej nie miała do mnie zaufania...

-Musimy lecieć na patrol, chodź- powiedziała do syna i wyszła

-Miałem cię pilnować, więc lecisz ze mną- powiedział i chciał już wyjść za matką, ale ja w porę go złapałam za przed ramie

-Może będzie lepiej jak tu zostanę... Nic mi nie będzie pójdę do Norma, do ludzi...- spróbowałam go przekonać. Nie chciałam pchać się tam gdzie nie powinnam być, nie chciałam też podpaść Neytiri kolejny raz i liczyłam na to ,że Neteyam mnie zrozumie. I tak się właśnie stało. Chłopak przytaknął i położył dłoń na moim ramieniu...

-Moja matka jest nieufna po tym wszystkim co zrobili jej ludzie... Nie miej jej tego za złe, kiedyś z pewnością cię polubi. Normalnie to pozwoliłbym ci nie lecieć i zostać tutaj, ale dostałem rozkaz

-Ech a już myślałam ,że będę mieć w tobie sojusznika- powiedziałam i z lekkim niezadowoleniem ruszyłam razem z nim

W szybkim tempie dołączyliśmy do rodziców chłopaka i tak jak Neteyam mówił, jego ojciec mnie oczekiwał. Kazał był z nimi leciała i praktycznie na siłę posadził mnie na ikranie Neytiri. Ona tez do końca nie była z tego zadowolona, ale odpuściła. Wzbiliśmy się w powietrze i szybowaliśmy po okolicy. Jake Sulli często dawał różne rady Neteyam'owi , uczył go , a on go słuchał z zapałem. Ja w tym czasie oglądałam widoki i starałam się nie zlecieć ze grzbietu zwierzęcia. W pewnym momencie usłyszałam głos kobiety, która o dziwo chciała mnie poznać...

-Dlaczego chcesz nam pomóc? Dlaczego przyszłaś nas ostrzec?

-Miałam wyrzuty sumienia przez to co się stało kilka dni temu- odpowiedziałam cicho- Źle zaczęłam znajomość z wami . Głupio się z tym wszystkim czułam i kiedy dowiedziałam się ,że chcą was zabić, czułam, że muszę was ostrzec. Nie chciałam już tam być. To było jak więzienie. Wstydzę się , ze moja matka i zapewne ojciec są w to zamieszani - kiedy to powiedziałam Neytiri odwróciła głowę z moją stronę.  Teraz jej wzrok był inny...

-A jak tu trafiłaś? 

- Z pamięci... w pewnym momencie nie wiedziałam kiedy iść , wtedy pojawiła się Eywa i pokazała mi drogę

-Eywa? Ona nigdy nie pokazuję się ludziom- zdziwiła się tak samo jak i ja

Kiedy zaczęłam o tym myśleć Jake zwrócił na siebie uwagę. Rozmawiał z kimś przez komunikator. Neytiri i Neteyam również słyszeli o co chodzi i nie wyglądali na szczęśliwych... coś było nie tak.

-Po cichu się wycofajcie , my już do was lecimy- powiedział Sully, a Neteyam podleciał bliżej niego i mówiąc ,że zna skrót teraz to on nas prowadził.

-Co się stało? Gdzie lecimy- zapytałam już nie czując takiego napięcia i strachu do Neytiri

-Moje dzieci mają kłopoty- powiedziała tylko i pośpieszyła swojego ikrana

Nie minęło kilka minut , a my już wylądowaliśmy w ciemnym i gęstym lesie.  Jake nakazał mi i swojemu synowi zostać , a oni poszli szukać dzieci. Chłopak nie był z tego zadowolony, ale uszanował zdanie ojca. Przynajmniej do czasu. Cały czas nadsłuchiwał i kiedy usłyszał  jakieś dziwne odgłosy musiał mnie zostawić i pobiegł szukać rodziny. Zrozumiałam go i nie miałam mu tego za złe. Zostałam na miejscu i pilnowałam ikranów, które były  nie spokojne.  W pewnym momencie akcja stała się bardziej głośniejsza. Teraz było słychać krzyki i wystrzały z broni. Chciałam to powstrzymać. Biegiem ruszyłam w tamtą stronę i kiedy byłam na miejscu od razu zauważyłam , że Neteyam ma kłopoty.

Chłopak stał przed Tuk i chciał ją stamtąd zabrać , ale nie widział , że ktoś ma go na celu. Szybko pobiegłam w ich stronę i w dosłownie ostatnim momencie rzuciłam się na nich by ich odepchnąć. Niestety przez to ja oberwałam . Krzyknęłam z bólu , ale kiedy opadłam na ziemie ucieszyłam się, ze to tylko muśniecie ... 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top