Rozdział 10
*Jai*
Otworzyłem ciężkie drzwi wchodząc do środka. Zapach leków, chemikaliów i zbliżającej się śmierci drażnił mój nos. Szedłem nieskończenie długim, ciemnym korytarzem. Mogłem przyjrzeć się niektórym pacjentom i wiem już ze to nie jest miejsce dla mnie. Dotarłem do ostatniego pokoju. Delikatnie uchyliłem drzwi i ujrzałem ją. Moją małą dziewczynkę. Leżała zapewne na nie wygodnym łóżku. Podeszłem do niej zgarniając krzesło, które stało po prawej stronie ściany. Usiadłem na nim. Na twarzy Chli widniał spokój i opanowanie, ale zdecydowanie przerażały mnie te wszystkie kabelki podłączone do jej kruchego ciała. Chwyciłem jej rękę. Była cała blada. Zdecydowanie stwierdzam, że moje serce łamie się na tysiąc kawałeczków. A może na jeszcze więcej ?
- Przepraszam cię Chli – szepnąłem dość cicho – Zawiodłem cię. Przepraszam, że nie przyjechałem wcześniej tylko dopiero po prawie siedmiu tygodniach – to nie możliwe, ale po mojej twarzy spłynęła pojedyncza łza – Siedem tygodni spisz i niczego nie jesteś świadoma, a ja byłem u siebie w domu i nie miałem odwagi tutaj do ciebie przyjechać. Jestem jebanym tchórzem , który wszystkiego się boi – pocałowałem delikatnie jej knykcie – Powiedź, że mi wybaczasz... To dla mnie jak zły sen, a za razem spełnienie marzeń, bo ciebie poznałem, a zły, że tutaj jesteś, że ten koleś cię potrącił i żyje i nic mu nie jest. Przepraszam. Wybacz mi, że to nie ja tutaj leże, że cię nie uchroniłem. Kocham Cię...
____________________
Przyznawać się kto uważał ze Chloe żyje ? :P
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top