auxilium

– I na koniec listy, nowy członek naszego koła, Harry Styles.

Wszystkie oczy zwróciły się wtedy na koniec sali, gdzie siedział pewien nieśmiały chłopak o kręconych, czekoladowych włosach. Rozglądał się po pomieszczeniu swymi wielkimi, zielonymi oczami, pocierając ze stresu dłońmi o swoje kolana znajdujące się pod obdrapanym blatem ławki. Był dużo młodszy od innych uczestników spotkania – w zasadzie był najmłodszą osobą, która kiedykolwiek brała w nim udział. Czuł się onieśmielony tym, że cała uwaga po słowach nauczycielki spoczęła na nim i w jakimś sensie był teraz oceniany przez innych. Miał nadzieję, że nikomu nie będzie przeszkadzać jego obecność. Chodził zaledwie do pierwszej klasy i to dopiero przez tydzień, ale już na pierwszych zajęciach zaimponował pani Thompson i zaproponowała mu ona dołączenie do koła biologicznego.

W tamtej chwili siedział głównie wokół trzecioklasistów, którzy myśleli już na poważnie o wyjeździe z Holmes Chapel na studia. Nie było tu tłumów – wszyscy byli wybitnie uzdolnieni i indywidualnie zaproszeni do uczestnictwa w kole. Nie było tu przypadkowych osób. Uczniowie mieli otwarte umysły i wiele chęci do poszerzania swojej wiedzy. Cechowała ich pracowitość i wysokie ambicje. Aspirowali do dostania się na najbardziej oblegane uczelnie, a wielu z nich marzyło o medycynie czy innych wymagających kierunkach.

Harry jeszcze nie wiedział, co chce robić, gdy skończy się liceum. Ukończenie szkoły wydawało mu się czymś bardzo odległym i na razie nawet o tym nie myślał. Skupiał się na swoich nastoletnich obowiązkach, pracach domowych i doniczkowych roślinkach. Po prostu przyszedł na to piątkowe spotkanie, bo pasowało mu ono w planie, a biologię całkiem lubił. Och, no i pani Thompson wydawała się naprawdę miła, więc nie chciał jej odmawiać bez przekonania się, czy koło mu się spodoba. Był zdania, że zawsze warto spróbować dać czemuś szansę i dopiero potem to oceniać. Nie wiedział wtedy, ile dzięki tej konkretnej decyzji zmieni się w jego życiu.

A raczej – jak całe jego życie się zmieni.

...

Dwudziestoletni Harry z uśmiechem na ustach myślał o szkolnych czasach. Po ukończeniu szkoły mógł śmiało stwierdzić, że uwielbiał liceum, a na każdy piątek czekał wręcz z utęsknieniem. Nie mógł się doczekać kolejnych spotkań koła. Szybko zrozumiał, że biologia to jego pasja i to właśnie z nią chce połączyć swoją przyszłość. I nie tylko z nią, bo także z pewnym trzecioklasistą o najpiękniejszych oczach, jakie kiedykolwiek dane było mu ujrzeć – Louisem Tomlinsonem.

Nauką nie musiał się przejmować przez te trzy lata, bo zawsze szło mu to dobrze bez wielkiego wysiłku. Miał predyspozycje do nauk ścisłych, ale przez jego szerokie humanistyczne zainteresowania bez problemu radził sobie również z angielskim czy historią. Z języków obcych też był całkiem dobry z uwagi na swoje uwielbienie do podcastów, z których szybko podłapywał nowe słówka i błyszczał potem ich znajomością na lekcjach.

Sprawy sercowe nie były jednak takie łatwe. Wydawało się, że w jakimś aspekcie życia Styles musi mieć pod górkę i faktycznie, wystąpiło tu kilka komplikacji, o których wcześniej w ogóle nie myślał. Louis był cudownym człowiekiem – dawał mu wszystko, czego mógł tylko zapragnąć. Był oddany, czuły i lojalny. Do tego jego poczucie humoru było bardzo podobne do tego Harry'ego. Ponadto, nie mieli przed sobą tajemnic i zawsze mógł na niego liczyć. Wiele razy odbierał jego nocne telefony czy pomagał podczas wszelkich trudności. Oprócz namiętnych pocałunków dzielili też swoje największe troski i problemy. Byli najlepszymi przyjaciółmi i niezastąpionym duetem, na przykład na kręgielni, ale też po prostu zakochaną po uszy parą.

Harry kochał Louisa ponad wszystko. Uwielbiał słuchać jego wywodów na temat artykułów w czasopismach medycznych, które dopiero co zdążył odebrać i już całe pochłonął, żeby opowiedzieć swojej miłości o wszystkich nowinkach. Ubóstwiał ich wspólne wieczory pod puchatymi kocami w gąszczu poduszek i z psem Louisa pomiędzy ich nogami. Zachwycał się ich małymi randkami i tym, że starszy czekał na niego po lekcjach, żeby odwieźć go do domu. Szalał za jego czułymi słowami i delikatnymi dłońmi, które pokazały mu świat, jakiego dotąd nie znał.

A Louis nie widział poza Harrym świata. Chociaż może lepiej byłoby napisać, że po prostu młody Styles był tym jego całym światem.

Dlatego tak trudne było ich rozstanie, gdy Tomlinson wyjeżdżał na studia do Londynu, a nasz zielonooki adept biologii musiał zostać tutaj – zostać jeszcze dwa lata w Holmes Chapel, gdy ukochany będzie tak daleko. Było to bolesne dla obu.

Z początku obaj nie radzili sobie zbyt dobrze, nawet jeśli widzieli się praktycznie tydzień w tydzień, ponieważ na zmianę się odwiedzali. Tęsknota zżerała ich od środka, gdyż nie byli przyzwyczajeni do takiej rozłąki.

Louis wynajmował małe mieszkanie niedaleko swojej uczelni. Dostał się tam, gdzie chciał: na medycynę, najlepszą w kraju. Wziął ze sobą psa, Clifforda, żeby nie czuć się tak samotnym bez swojej wielkiej rodziny i cudownego chłopaka obok. Przez pierwsze tygodnie nauki często zdarzało mu się płakać w futro zwierzęcego przyjaciela z tęsknoty za dawnym życiem, ale nikomu o tym nie mówił. Wiedział, że to sprawiłoby, że Harry martwiłby się o niego jeszcze bardziej niż robił to dotychczas.

Mijały miesiące i sytuacja na szczęście stopniowo się polepszała. Wypracowali wspólnie pewne nawyki, które sprawiły, że było im lżej. Dzwonili do siebie codziennie koło dwudziestej drugiej, żeby poopowiadać sobie o swoich dniach, czy po prostu pogadać o głupotach. Czasem wspólnie uczyli się na kamerkach: Louis do kolejnych kolokwiów, a Harry do sprawdzianów.

Jednak najpiękniejsze były przerwy w nauce. Louis wracał wtedy do Holmes Chapel i wszystko było przez kilka czy kilkanaście dni tak, jak na początku. Korzystając z wolnego, starszy odbierał zielonookiego ze szkoły, zabierał na niespodziewane randki, kupował kwiaty i potrafił przesiadywać u niego całymi wieczorami, opowiadając o studiach, nowych znajomych, medycynie i wszystkim, co tylko przyszło mu do głowy. Często sama Anne musiała go wyganiać, mówiąc, że Jay chyba nawet nie wie, że jej syn wrócił do domu, bo cały czas siedzi tylko u Stylesów. Kobiety śmiały się, że młody Tomlinson zapuścił korzenie w pokoju licealisty.

Harry najbardziej z tych wszystkich chwil uwielbiał wakacje. Wtedy mogli planować wyjazdy i wiele z nich się udało: zwiedzili razem praktycznie całą Anglię i Szkocję. Podczas tych samochodowych wypraw, gdy Louis pożyczał od dziadków auto, mogli się sobą w końcu nacieszyć, a cały dystans, który dzielił ich przez rok szkolny czy też akademicki, znikał. Znów był tylko Louis i Harry. Znowu były tylko dwie szaleńczo zakochane dusze. Spędzali noce pod gołym niebem, patrząc w gwiazdy i planując wspólną przyszłość. Składali sobie nieme obietnice, o których nikt nigdy się nie dowie. Księżyc stał się świadkiem ich miłości.

Ale teraz nie było już odliczania dni do wakacji, nie było wyczekiwania na jakiekolwiek przerwy, nie było skreślania kolejnych dni w kalendarzu. Teraz Harry mieszkał z Louisem w jego małym mieszkanku. A także z kudłatym Cliffordem, który pchał się między ich ciała, gdy zasypiali przytuleni na łyżeczki.

Zielonooki chłopiec z ostatniej ławki już dawno przestał być tym nieśmiałym chłopcem – Harry Styles był studentem pierwszego roku kierunku lekarskiego i wyprowadził się do wielkiego miasta do swojego dwa lata starszego chłopaka. Zaczął z nim dorosłe życie w Londynie. I był tym szczerze zachwycony.

Louis zaproponował mu, aby przyjechał do jego mieszkania dwa tygodnie przed rozpoczęciem zajęć na uczelni. Dzięki temu miał czas pokazać mu okolicę, oprowadzić po kampusie i zabrać po niezbędne rzeczy takie jak fartuch czy pęseta anatomiczna oraz po zapas rękawiczek. Wygrzebali z szafek zakurzone podręczniki i notatki Tomlinsona z pierwszego roku. Zrobili też małe przemeblowanie, żeby Harry czuł się swobodniej. Na spokojnie rozpakowali jego wszystkie rzeczy, tak, że szafa wnękowa w ich sypialni całkiem zapełniła się kolorowymi koszulami, puchatymi swetrami i materiałowymi spodniami. Nie obyło się też bez dokupienia kilku roślin doniczkowych do salonu i powieszenia lampek na ramie łóżka. Na ścianach pojawiły się ich wspólne zdjęcia i różne wyszukane ozdoby.

Starszy nie miał nic przeciwko – wręcz przeciwnie! Był zachwycony, bo mieszkanie w końcu zyskało to ciepło i klimat, a może raczej po prostu był tu Harry, który samą swoją obecnością sprawiał, że życie było piękniejsze. Nie myślał o tym wytłumaczeniu zbyt długo – w końcu jego ukochany był przy nim i tylko to się liczyło. Dostał się na jego uczelnię bez większego problemu. Louis nie zakładał nawet innej możliwości, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze były te obawy, że Stylesa nie będzie przy nim, a tego chyba by już dłużej nie przeżył. Dwa lata związku na odległość nauczyły ich wystarczająco dużo.

Teraz chciał dawać mu buziaka w czoło przed snem, podawać kawę do łóżka z samego rana i wyznawać miłość, patrząc prosto w szmaragdowe oczy, a nie w ekran telefonu. Wiedział, że studia, które obaj wybrali, nie są proste, ale liczyło się to, że w końcu są razem. Samo uginanie się materaca po drugiej stronie było cudownym uczuciem. Nawet te loki wchodzące mu w nocy do buzi były czymś wspaniałym i był przekonany, że już nigdy nie będzie na nie narzekać.

Rok akademicki musiał się jednak kiedyś zacząć. Każdy z nich miał zmierzyć się z nowymi przedmiotami i związanymi z nimi wyzwaniami. Na szczęście mogli liczyć na swoje wsparcie. Dni mijały w zawrotnym tempie, po nich całe tygodnie i miesiące. Tak jak trzy lata wcześniej, nauczyli się na nowo życia ze sobą w tych nieznanych warunkach. Obaj potrzebowali czasu i przestrzeni dla siebie, na naukę czy przyjaciół, ale wieczorami, leżąc w łóżku, zawsze ze sobą rozmawiali. Często któryś zasypiał ze zmęczenia, ale nikt nie miał nikomu tego za złe. Wszystko zaczynało się układać. Louis pomagał Harry'emu w wejściu w rytm nauki, a młodszy powoli znajdywał nowych przyjaciół, chociaż szybko skradł też serca znajomych swojego chłopaka. Zaczęli wspólne, dorosłe życie.

Nauki było dużo, ale nie narzekali. Potrafili znajdować czas dla siebie. Chodzili na randki, zostawiali sobie urocze karteczki na lodówce czy lustrze w łazience, wspólnie się uczyli i godzinami debatowali na rozmaite tematy. Często odbierali siebie nawzajem z zajęć albo na nie odprowadzali, gdy mieli w planach takie możliwości organizacyjne.

Tak też było i dzisiaj – w to ciepłe, kwietniowe popołudnie. Louis czekał na swojego chłopaka oparty biodrem o kamienny murek. Skończył farmakologię dwadzieścia minut wcześniej, co pozwalało mu na spokojne przejście między budynkami i odebranie Harry'ego z ćwiczeń z anatomii. Nie mógł się już doczekać, aż zobaczy swojego chłopca po praktycznie całym dniu wymagających zajęć. Zdążył już za nim zatęsknić. Tak, wcześniej był w stanie wytrzymywać tygodnie, ale teraz już jeden dzień stawał się wyzwaniem. Zielonooki był jego powietrzem.

I faktycznie po kilku minutach zobaczył go w tłumie studentów wychodzących z prosektorium. Tej burzy loków i roześmianych oczu nie dało się przegapić, nawet jeśli wokół było tyle innych twarzy. Odetchnął cicho z małym zachwytem, uśmiechając się pod nosem. Chłopak rozmawiał ze swoim najlepszym przyjacielem, Niallem, żywo gestykulując, czyli był w swoim żywiole. Louis doskonale pamiętał nieśmiałą wersję swojego ukochanego, ale po tych kilku latach nie było po niej śladu, przynajmniej nie publicznie. Teraz nie bał się wyrażać swoich opinii, wchodzić w dyskusje czy po prostu być sobą. I Louis był z niego dumny, cholernie dumny.

Patrzył, jak młodsi żegnają się ze sobą krótkim uściskiem, a potem zielonooki rozgląda się po okolicy. W końcu ich spojrzenia się spotkały. Wtedy na malinowe usta wstąpił najszczerszy uśmiech, jaki tylko istniał. Młodszy poprawił swój plecak i szybkim krokiem, a może nawet radosnymi podskokami, popędził do Tomlinsona.

I było dokładnie tak jak zawsze: Louis ułożył dłoń na jego talii i zacisnął palce na jego boku, gdy Harry lekko się nachylał, aby złączyć ich usta w czułym pocałunku. Starszy zakładał zbłąkany lok zielonookiego za ucho, bo jego koczek jak zwykle nie przetrwał zajęć w nienaruszonym stanie, a Styles uśmiechał się uroczo, patrząc w ukochane, niebieskie oczy.

– Hej, aniele. – wymamrotał niższy, opierając czoło o to drugiego, gdy już przerwali ten pełen miłości pocałunek.

– Cześć, Lou. – odpowiedział młodszy, przymykając na chwilę oczy. W ramionach swojego chłopaka czuł się bezpiecznie i mógł pozwolić sobie na chwilę odpoczynku po tym ciężkim dniu.

– Wracamy do domu, co? – zapytał Louis, łapiąc jego dłonie w swoje. Potarł je czule, wiedząc, jak jego ukochany to kocha. Rzeczywiście dostał w zamian kolejny mały, słodki uśmiech. – Wiem, że w poniedziałek masz kolokwium z anaty, więc myślę, że należy ci się dzisiaj miły wieczór, kochanie. – zauważył.

– Och, to nieszczęsne kolokwium. – zielonooki jęknął niepocieszony, wydymając dziecinnie wargę, gdy odsunęli się od siebie, już tak na poważnie. Szybko splótł palce z tymi starszego, kiedy ruszyli w stronę wyjścia z kampusu. – Nie umiem za dużo. Dzisiaj uświadomiłem sobie, że ten dział to dla mnie nadal czarna magia. Jama brzuszna i miednica. Za dużo tego na raz. Jeszcze kilka lat temu były z tego oddzielne kolokwia. – westchnął cicho, ściskając dłoń swego chłopaka.

– Hej, Hazz. – Tomlinson zatrzymał go i spojrzał w oczy. – Jeśli ja to zdałem to ty tym bardziej. – zapewnił go spokojnym głosem. – Mam luźny przyszły tydzień. Pouczę się z tobą w weekend. – zaproponował z pocieszającym uśmiechem. – Wiesz, że dla mnie to żaden problem.

– Wiem, dziękuję. – odpowiedział szczerze młodszy. – Jestem naprawdę wdzięczny, że tak mi pomagasz z tym wszystkim. Dzięki tobie zawsze wiem na kogo uważać i mam te wszystkie tajne materiały i bazy z zeszłych lat. Ratujesz mi życie. – dodał cicho.

– Nie słodź mi tak, H. Mądry z ciebie chłopak, chociaż faktycznie dobrze się w życiu ustawiłeś. – zaśmiał się cicho starszy. – Ale wracajmy już do Clifforda. Wezmę go na spacer, a ty możesz wziąć relaksującą kąpiel, bo pewnie jesteś po tym tygodniu cały spięty ze stresu. Potem coś zjemy i może obejrzymy jakiś film, co ty na to? – zapytał, unosząc jego dłoń do swoich ust, żeby po chwili złożyć na jej wierzchu delikatny pocałunek.

– Brzmi jak idealny plan. – zgodził się z nim Harry, kiwając lekko głową.

...

Następnego dnia Harry'ego obudziło śniadanie do łóżka. Zjadł je razem ze swoim ukochanym. Znaleźli też chwilę na małe czułości i kilka pocałunków. To zdecydowanie naładowało Stylesa pozytywną energią i odszukał w sobie zapał do ogarnięcia wszystkiego na to nieszczęsne kolokwium.

Potem, gdy już się ubrali po wspólnym prysznicu, Louis wyszedł z Cliffordem na spacer, a Harry zajął się nauką. To nie było tak, że kompletnie nic nie umiał. Jak zwykle trochę wyolbrzymiał, a stres dokładał swoje trzy grosze. Po prostu miał wiedzę, dość dużą, ale musiał ją jakoś sensownie uporządkować w swojej głowie. Starszy obiecał mu, że popołudniu pomoże mu z problematycznymi zagadnieniami, ale Styles wiedział, że musi sam też włożyć trochę wysiłku w zrozumienie tematu. Jego chłopak radził sobie świetnie na studiach bez niczyjej pomocy, i mimo że zielonooki wiedział, że to nic złego, że on tą pomocną dłoń otrzymuje, to imponowało mu samodzielne zdobycie najlepszych ocen i stypendium od rektora. Od zawsze w jakiś sposób podziwiał Tomlinsona – jego ambicje, elokwencję i otwarte serce. To w tym człowieku się zakochał. To właśnie był jego pierwszy chłopak. Ktoś, kto nie bał się marzyć i do spełnienia tych marzeń dążyć.

Godziny mijały mu w zawrotnym tempie. Samo przeczytanie notatek zajęło kilkadziesiąt minut. Potem przejrzał atlas, ale szybko go odłożył na rzecz obejrzenia na laptopie prezentacji, które Louis robił na pierwszym roku w ramach swoich powtórek. Były one zawsze w punkt – ilustracje starannie dobrane i przejrzyste, tekst dość skrótowy, ale zawierał wszystkie najważniejsze informacje. No i rymowanki do zapamiętania poszczególnych odgałęzień tętnic czy nerwów wychodzących ze skomplikowanych splotów. Tak, często były to powszechnie znane triki, ale duża część była twórczością własną Tomlinsona, która pokazywała, jak dużo myślał o swoim chłopaku nawet w trakcie nauki podczas pierwszego roku rozłąki. Jeśli tylko jakiś termin anatomiczny zaczynał się na H czy S to można było być pewnym, że Louis wykorzysta ten fakt.

W końcu Harry zdecydował, że jest już zmęczony samodzielną nauką, więc zamknął swojego laptopa i odłożył książki oraz zeszyty na bok. Westchnął cicho i przetarł piąstkami oczy. Należała mu się kawa. Zdecydowanie. Wstał z łóżka, przeciągnął się po długim siedzeniu w jednej pozycji i ziewnął. Obciągnął w dół swój sweter i ruszył do salonu, gdzie mieli mały aneks kuchenny.

Uśmiechnął się, widząc Clifforda zwiniętego w kulkę w swoim kojcu i Louisa siedzącego na kanapie z laptopem na kolanach i słuchawkami na uszach. Jego chłopak też nie próżnował – pewnie również się czegoś uczył albo znów załatwiał sprawy związane z kołem naukowym, które prowadził. Neurologia była jego pasją już od pierwszych nerwów poznanych na anatomii. Szybko wkręcił się w temat, dużo doczytywał i chodził na różne konferencje czy ponadprogramowe wykłady. Zapisał się też do wspomnianego koła, a tam po dłuższym czasie doceniono jego zdolności organizacyjne, otwarty umysł i łatwość w kontaktach z ludźmi. Został przewodniczącym i czuł się tam jak ryba w wodzie. Harry był z niego bardzo dumny i serce niemal puchło mu z radości, gdy starszy opowiadał mu o kolejnych planach, organizowanych wydarzeniach czy pisanych pracach naukowych.

Tak, bo to nadal się nie zmieniło – Styles mógł godzinami słuchać swojego chłopaka, będąc w niego wpatrzonym jak w bóstwo. Spijał każde słowo wychodzące z jego ust i chował je głęboko w swoim umyśle. Chciał zapamiętać wszystko. On tym po prostu żył.

Harry zajął się robieniem kawy dla ich obojga, ponieważ nie widział obok Louisa żadnego kubka, więc jego chłopak pewnie czekał na niego z popołudniową dawką kofeiny. Dla siebie zrobił cappuccino, a dla starszego espresso. Podszedł z parującymi naczyniami do malutkiego stolika przed kanapą i położył je na kolorowych podstawkach. Dźgnął udo Tomlinsona palcem wskazującym w dość bolesny sposób, na co niebieskooki podskoczył przestraszony.

– Harry! – jęknął załamany, bo znów młodszemu udało się go zajść tak, żeby on tego nie zauważył. – Och, kawusia. – zamruczał raptem sekundę później, czując miły zapach drażniący jego nozdrza. Cała złość wyparowała, a na usta wpełznął leniwy uśmiech.

Zamknął laptopa i odłożył go na bok, po czym przyciągnął ukochanego bliżej siebie i złączył ich usta na jedną, małą, słodką chwilę.

– Rozumiem, że zarządzasz nam przerwę, tak? – zapytał, trącając jego nos swoim.

– Dokładnie tak. – młodszy pokiwał głową, patrząc mu w oczy.

– Dobrze, w takim razie liczę na jeszcze kilka buziaków w najbliższych minutach. – uśmiechnął się czule, zakładając jeden z loków za ucho Harry'ego. – Jak ci idzie nauka? – dopytał, sięgając po kubek z kawą.

– Średnio. – westchnął zielonooki. – Mógłbyś się ze mną teraz pouczyć, wiesz, po tej naszej przerwie? – zapytał z nadzieją.

– Jasne. Skończę tylko pisać maila i do ciebie przyjdę. – uśmiechnął się Tomlinson. – Poradzimy sobie z tym brzuchem. Nie martw się nic.

– Dziękuję, Lou. – powiedział wdzięczny chłopak.

Następne kilkanaście minut spędzili na piciu kawy i luźnej rozmowie o zbliżającym się powrocie do Holmes Chapel na święta wielkanocne. Być może w międzyczasie skradli sobie kilka delikatnych pocałunków i przez kilka długich sekund wpatrywali się w swoje oczy.

Potem, zgodnie z obietnicą, Harry poszedł przygotować jakieś miejsce na łóżku wśród stosu podręczników i atlasów, a Louis skończył pisać maila dotyczącego organizacji kolejnej konferencji. Potem odłożył laptopa, nalał Cliffowi wody do miski i wyciszył telefon, aby nic im nie przeszkadzało. Poszedł do sypialni, gdzie zielonooki już na niego czekał.

Na początku po prostu rozmawiali. Harry opisywał różne struktury anatomiczne, a Louis tylko czasem coś dopowiadał czy poprawiał. Z jamą brzuszną Styles radził sobie całkiem nieźle. Teraz przyszła kolej na miednicę i tutaj zaczęło się robić pod górkę. Chłopak zaczynał być rozdrażniony, bo zapominał o małych szczegółach lub mieszał ze sobą fakty. Do tego ogarniała go ogromna bezsilność, bo nie wiedział już jak ma przyswoić pozostałą wiedzę w zaledwie dzień.

Louis jednak miał i na to swoje sposoby.

– Może zrobimy sobie przerwę, słońce? – spojrzał na niego zmartwiony, pocierając jego kolano. – Jesteś już zdenerwowany. Pouczymy się za godzinę, okej? Zjemy obiad, pobawisz się trochę z Cliffem i na pewno będzie ci lepiej szło. – uśmiechnął się pocieszająco.

– Masz rację. Już jestem zmęczony i zły na siebie. – westchnął młodszy, odkładając na bok swoje notatki.

– Wiem, to naprawdę po tobie widać, Hazz. – zaśmiał się cicho. – No już, już. Zmykaj. – klepnął go w udo z cichym chichotem.

Harry niechętnie podniósł się z łóżka, zostawiając na nim stos podręczników i różnych papierów. Zanim jednak poszedł do salonu to nachylił się do Louisa po małego buziaka na pocieszenie.

Tomlinson westchnął cicho, gdy tylko chłopak wyszedł. Po chwili usłyszał radosne szczekanie Cliffa oraz śmiech ukochanego. Potarł dłonią czoło i rozejrzał się po pokoju, rozmyślając o tym, jak może pomóc drugiemu w nauce. Wiedział, jak mocno stresuje się on każdym kolokwium, a szczególnie anatomią, mimo, że ją szczerze uwielbiał. Chciał jakoś mu to umilić i ułatwić – sprawić, że zagadnienia pozostaną w głowie na długo.

W końcu wpadł na pewien pomysł. Nigdy tak nie robił i nie słyszał o takim sposobie nauki, ale musiał spróbować. Wiedział, że Harry na pewno się zgodzi i może faktycznie jakoś wszystko ułoży mu się w głowie.

Uśmiechnął się pod nosem i kiwnął głową z zadowoleniem. Zaczął zbierać z łóżka różne pisaki, zakreślacze i inne rzeczy, których jego chłopak był wielkim fanem. Zgarnął też trochę książek, bo było ich tu stanowczo za dużo. Poodkładał wszystko do półek należących do zielonookiego. Starał się to zrobić zgodnie z jego systemem, żeby potem nie marudził. Poprawił pościel i wywietrzył nieco pokój. W końcu świeże powietrze zawsze sprawiało, że lepiej mu się myślało, a za kilkadziesiąt minut będzie musiał naprawdę dobrze kojarzyć fakty.

Gdy skończył ogarniać ich sypialnię, wyszedł do salonu, gdzie siedział Styles z Cliffordem na kolanach. Drapał go za uchem i szeptał czułe słówka, jak to Harry. Pies był przez niego naprawdę rozpieszczony. Louis starał się jakoś przekonywać młodszego, że dawanie zwierzęciu nagród za samo bycie słodkim na pewno nie pomoże mu w nauce kolejnych sztuczek, bo Cliff się po prostu rozleniwi. Jednak jego chłopak wiedział swoje i chwalił psiaka za samo funkcjonowanie. Trudno się potem dziwić, że Tomlinson nie mógł zmotywować swojego podopiecznego do nauki zwykłego podania łapy czy turlania się. Ten wolał lenić się z drugim właścicielem, który obsypywał go miłością i nie kazał robić tych wszystkich głupich rzeczy.

– Spaghetti brzmi dobrze? – zapytał, podchodząc do nich. Poklepał psa po głowie, na co ten zamerdał wesoło ogonem.

Harry uniósł wzrok na swojego chłopaka, uśmiechając się delikatnie.

– Tak, mam mega ochotę na makaron. – mruknął zadowolony, przymykając na chwilę oczy, bo Louis zatopił palce w jego lokach i zaczął czule masować skórę jego głowy. Uwielbiał ten kojący dotyk.

– Widzisz, jak ja cię dobrze znam, słońce. – cmoknął starszy. – Więc dzisiaj będzie spaghetti. Odpoczywaj, a ja się wszystkim zajmę.

– Dziękuję. – odetchnął cicho Harry. – Jak już będę po kolokwium to się odwdzięczę za to, że cały weekend nosisz mnie na rękach.

– Harry... – szatyn przewrócił oczami. – Odwdzięczasz mi się cały czas tym ogromem miłości, którym mnie obdarzasz każdego dnia, nawet jak jesteśmy pokłóceni. Poza tym, doskonale wiem, jak się stresujesz i po prostu chcę ci pomóc, na tyle ile mogę. – uśmiechnął się pogodnie.

– Kocham cię. – wyszeptał Styles.

– A ja ciebie, aniele. Najmocniej na świecie. – dodał szczerze.

– To ty jesteś moim aniołem, Lou. – powiedział poważnie. – Aniołem stróżem.

Louis uśmiechnął się rozczulony i ucałował partnera w czoło. Nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo kocha tego człowieka. Mógłby napisać całą książkę o tym uczuciu i wyszłaby grubsza niż cała seria Harry'ego Pottera razem wzięta. Młodszy zachwycał go swoim wielkim sercem, delikatnością i wrażliwością. Dopełniali się. Nawzajem sprawiali, że byli lepszymi ludźmi i nigdy nie mieli siebie dość.

Chwilę później musiał jednak wstać. W końcu obiecał zrobić obiad. Cicho westchnął i odgarnął włosy z czoła. Poszedł do aneksu i zajął się makaronem. Z tym jakoś sobie radził w kuchni.

Zjedli, słuchając ulubionej muzyki i wymieniając ukradkowe spojrzenia. Louis trzymał w swojej dłoni tą drugiego i delikatnie ją pocierał. Czasem, nie mogąc się powstrzymać, unosił ją lekko, aby złożyć motyli pocałunek na jej wierzchu. Potem obaj śmiali się z śladów po sosie pozostałych na bladej skórze Harry'ego.

Louis włożył brudne naczynia do zmywarki, a Harry zaproponował, że podleje ich kwiaty. W końcu była sobota i wiele z roślin już wyczekiwało wody. Niebieskooki, widząc, że młodszy już jest rozluźniony, uśmiechnął się pod nosem. Teraz mógł wcielić w życie swój plan.

Poszedł do ich sypialni. Była całkiem inna niż jeszcze kilka miesięcy temu, gdy mieszkał sam. Styles dodał wiele od siebie: kolorowe plakaty, gramofon i kolekcję winyli. No i miękkie poduszki, które uwielbiał. Nie sposób też nie wspomnieć o kilkunastu doniczkach, małym lusterku przy oknie i kilku lakierach do paznokci w krzykliwych kolorach na ich wspólnym biurku. Tomlinson kochał te małe znaki, świadczące o tym, że nie jest już tu sam.

Wygładził dłonią pościel i usiadł na środku łóżka. Nie było tak wielkie, jakby chciał, ale nie mieli możliwości wstawienia tu czegoś większego. Nie mogli też za bardzo narzekać – obaj się mieścili i mogli spokojnie obracać w nocy. Cliff też wciskał się na materac, układając się przy ich nogach.

Louis zrzucił z siebie koszulkę. Oparł się wygodnie plecami o zagłówek i położył dłonie na brzuchu. Zaczął nimi bębnić o swoją skórę w oczekiwaniu na przyjście swojego chłopaka. Miał nadzieję, że cały ten plan naprawdę wypali.

Chwilę potem do pokoju rzeczywiście wszedł Harry.

Domowe wydanie bruneta było jednym z ulubionych Louisa. Jego włosy były spięte w niechlujnego kucyka, z którego wychodziło kilka pięknych loków okalających jego twarz. Było widać dokładnie jego cerę, wszystkie zaczerwienienia i niedoskonałości, co przekonywało, że on naprawdę istnieje i nie jest żadnym wyobrażeniem Tomlinsona. Do tego fakt, że był w jednym z tych swoich absurdalnych, ogromnych swetrów z wyszywanymi zwierzątkami i dresach o wzorze tie-dye, roztapiał serce niebieskookiego.

– Chodź do mnie, H. – uśmiechnął się czule, rozkładając ramiona w zapraszającym geście.

Harry uniósł brew, gdy jego wzrok natrafił na półnagie ciało swojego chłopaka. To nie wyglądało tak, jakby mieli zajmować się nauką anatomii.

– Ale, Louis, mieliśmy się przecież uczyć. – wymamrotał zagubiony, stojąc nadal w tym samym miejscu.

– Tak, wiem. – zaśmiał się cicho starszy. Jego oczy zabłyszczały radością. – Trochę praktyki ci nie zaszkodzi. Pokaż mi wszystkie rejony brzucha. Dawaj. – poklepał swoje uda ponaglająco. – To taka rozgrzewka.

– Uhm, okej. – Harry pokiwał lekko głową, bo te słowa całkiem go przekonały.

Podszedł do łóżka i wdrapał się na kolana swojego chłopaka. Usiadł wygodnie na jego udach i popatrzył na nagi brzuch. Wziął głęboki oddech i wyciągnął przed siebie dłoń. Przyłożył swoje palce do miejsca pod końcem mostka.

– No to tu jest nadbrzusze właściwe. – zaczął odrobinę niepewnie, po czym położył obie dłonie pod piersiami Louisa, po obu stronach. – Po bokach od niego mam okolice podżebrową lewą – docisnął do jego ciała mocniej swoją prawą rękę. – i prawą. – dodał, uciskając odpowiednie miejsce po drugiej stronie swoją lewą dłonią. – Tutaj okolica pępkowa. – wyjaśnił, dotykając miejsca nieopodal pępka, bardziej nad nim. – Dwie okolice boczne. – powiedział, dotykając jego boków. – Okolica łonowa. – wyszeptał, schodząc poniżej pępka, tak, że naciskał brzuch Louisa przez materiał jego domowych dresów. – I okolice pachwinowe. – dodał, przesuwając dłonie na boki.

– Tak. – uśmiechnął się Tomlinson. – Teraz powiedz mi, gdzie szukałbyś wątroby i pochwal się tą swoją ukochaną łaciną.

– Więc wątroba to hepar. – odpowiedział od razu zielonooki, po czym ułożył dłoń na ciele swojego chłopaka po prawej stronie, mniej więcej na kilku ostatnich żebrach. – O tutaj powinna być.

– Żołądek? – zapytał.

– Gaster. I... to tu. – przeniósł się na lewą stronę, mniej więcej na takiej samej wysokości, którą dotykał poprzednio.

– A co biegnie na przedniej ścianie brzucha? Wiesz, od wewnątrz, pod mięśniami. – dodał Louis, chcąc nieco bardziej sprecyzować swoje pytanie, ponieważ tutaj mogło paść wiele różnych odpowiedzi.

– Pośrodkowo biegnie w fałdzie pępkowym pośrodkowym więzadło pępkowe pośrodkowe, ligamentum umbilicale medianum. – powiedział pewnie. – Po bokach od niego więzadła pępkowe boczne w fałdach pępkowych przyśrodkowych. Między nimi a pośrodkowym jest obustronnie dół nadpęcherzowy, fossa supravesicalis. – wyjaśnił bezbłędnie. – Och, no i jeszcze fałdy pępkowe boczne, tam biegną naczynia nabrzuszne dolne. Bocznie od tych fałdów jest dół pachwinowy boczny, a przyśrodkowo ten przyśrodkowy.

– Dobrze, dobrze. – Tomlinson pokiwał głową z lekkim, ciepłym uśmiechem. – Teraz może opowiesz mi coś o mięśniach, co? Zdejmuj koszulkę. – poklepał młodszego po udach.

– Co? – sapnął Harry, uchylając lekko usta w zaskoczeniu.

– No, co co? Rozbieraj się. U ciebie lepiej to widać. – zaśmiał się starszy, patrząc na zagubioną twarz swojego chłopaka.

To nie tak, że może u niego nie było widać zarysów poszczególnych mięśni, bo było to widoczne. Louis był całkiem wysportowany i dbał o swoją sylwetkę. Jednak Styles zapisał się na początku roku akademickiego na siłownię i trzeba było przyznać, że widać było już efekty. Jego brzuch był pięknie wyrzeźbiony, niczym przez Michała Anioła. Bicepsy odznaczały się pod rękawami piżamy, a uda stały się zdecydowanie bardziej umięśnione. Na ich punkcie Tomlinson szalał i uwielbiał badać je ustami czy po prostu adorować na każdy znany mu sposób.

– Och, okej, okej już. – wymamrotał pospiesznie Harry.

Chwycił za brzeg swojego swetra i sprawnie go z siebie ściągnął. Odłożył go na skraj łóżka i wziął głęboki oddech, czując chłodne powietrze otulające jego ciało. Gęsia skórka pojawiła się na jego ramionach. Spojrzał na Louisa, a ten uśmiechnął się zadowolony, podziwiając nagą skórę bruneta. Widział te cudowne tatuaże, które razem robili, twarde od nagłego chłodu sutki. Małą fałdkę skóry, która zgięła się przy pępku młodszego i pozostałości po dziecięcych boczkach. Czasem musiał się zastanowić, czy Styles nie jest jakimś greckim bóstwem, które zeszło z nudów do śmiertelników i spośród wszystkich ludzi wybrało właśnie jego na towarzysza swojej przygody.

– Te dwa tutaj? – spytał, bo jednak musiał się w końcu otrząsnąć. Muszą się czegoś nauczyć, nie może tak odlatywać w swoich zachwytach, nawet jeśli miał do tego ogromne skłonności.

Przesunął opuszkami palca wskazującego i środkowego po pośrodkowej linii jego ciała od wyrostka mieczykowatego mostka, czyli jego samego końca, po gumkę domowych dresów. Rozsunął palce w okolicy pępka, a potem ponownie zbliżył do siebie.

– Proste brzucha. Po łacinie musculus rectus abdominis. – wymamrotał Harry, śledząc uważnie każdy ruch swojego partnera.

– Co jest między nimi? – wyszeptał starszy.

– Kresa biała.

– Linea alba, tak. – zgodził się Louis. – Bardzo ładnie. – pochwalił go, wiedząc, że Stylesa zawsze motywuje to do działania i po prostu czyni szczęśliwszym. Był łasy na miłe słowa i pochwały. – Tutaj mamy musculus obliquus abdominis externus i internus. – powiedział, przesuwając po bocznych stronach brzucha drugiego. – Co jest pod nimi?

– Musculus transversus abdominis. Mięsień poprzeczny brzucha. Też prawy i lewy. – wyjaśnił zielonooki.

– Dokładnie. – Tomlinson skinął głową z zadowoleniem. – Mądry chłopak. A gdybym zjechał... tutaj? – spytał, sunąc opuszkami po brzuchu drugiego mniej więcej na wysokości jego wystających kości biodrowych. – Chodzi mi o taką ważną część rozcięgna mięśnia skośnego zewnętrznego brzucha.

– Myślę, że chodzi ci o więzadło pachwinowe. Ligamentum inguinale. – powiedział, patrząc na palce partnera. – Rozciąga się od kolca biodrowego przedniego górnego do guzka łonowego.

– Mhm, co więcej mi o nim powiesz, kochanie? – Louis uniósł na niego wzrok.

– No jest tu kanał pachwinowy, znaczy to więzadło jest jego ścianą dolną. Zawiera powrózek nasienny u mężczyzn albo więzadło obłe macicy i różne naczynia u kobiet. – wytłumaczył.

– Doskonale, ktoś tu się dużo uczył. – cmoknął z uznaniem niebieskooki. – Dalej, co jest w powrózku?

– Uhm, nasieniowód, tętnica i żyła nasieniowodu, tętnica jądrowa, splot wiciowaty, tętnica i żyła mięśnia dźwigacza jądra, gałąź płciowa nerwu płciowo-udowego. – wymieniał z małymi przerwami na namysł. – I są tam naczynia limfatyczne jeszcze i chyba dwa sploty autonomiczne, ale nie pamiętam dokładnie.

– Tak, splot nasieniowodowy wtórny i jądrowy wtórny. – odpowiedział Tomlinson. – I gdzie dotrzemy, idąc o tu? – dopytał, przesuwając palcem przyśrodkowo i ku dołowi.

– Do jąder. – wymamrotał młodszy.

– Tak. Testis. To dość ważne zagadnienie, z którym miałeś niemałe problemy jeszcze przed godziną. – zauważył, zahaczając palcem o gumkę dresów Harry'ego. – Myślę, że chyba musisz podnieść trochę pupę, bo chcę zobaczyć to, o będziesz teraz mówić. – powiedział pewnie, nie dając po sobie poznać, że trochę obawia się, czy chłopak się zgodzi.

– Louis... – Styles popatrzył na niego z lekko czerwonymi policzkami.

To nie tak, że się wstydził – w końcu Tomlinson niezliczoną liczbę razy widział go nagiego, ale przecież mieli się uczyć. Wynik kolokwium był dla niego naprawdę ważny. Chciał się do niego dobrze przygotować.

– Hej, uczymy się, tak? – starszy szybko zareagował, widząc wahanie na twarzy młodszego. – Nie kwestionuj moich metod. Wszystko w imię nauki. – uśmiechnął się pogodnie.

Harry postanowił mu zaufać. Nigdy nie wyszedł na tym źle. Szatyn na pewno chciał dla niego dobrze, nie było innej opcji. Tak, zdecydowanie.

– Dobrze. – zgodził się cicho.

Uniósł się powolnie z ud starszego i sięgnął do swoich dresów. Zahaczył palcami o ich gumkę i niepewnie zaczął zsuwać je w dół, mniej więcej do połowy kości udowej. Został w bokserkach i spojrzał na swojego chłopaka, który obdarzył go łagodnym i zachęcającym do kontynuowania wzrokiem. Ośmielony tym gestem chłopak zsunął swoje bokserki na tą samą wysokość co wcześniej spodnie.

– Ja... – przełknął cicho ślinę, nie wiedząc, co ma w tym momencie powiedzieć. – Uh. – westchnął cicho, patrząc spod swych długich rzęs na Louisa.

– Czyżby pan doktor się wstydził opowiadać, co właśnie widzimy? – uśmiechnął się Tomlinson, a Harry jeszcze bardziej zarumienił. Wiedział, że to żart, ale naprawdę to go speszyło. – To w porządku. – zapewnił starszy, żeby drugi wiedział, że ma wsparcie i nic się nie dzieje. – Ja chętnie przybliżę panu temat. Trochę się na tym znam. – puścił mu oczko, na co brunet uśmiechnął się nieśmiało. – Ale najpierw mała powtórka z klatki piersiowej. Co my tu mamy? – zapytał, przesuwając dłońmi po jego bokach, aż doszedł do sutków chłopaka, na których się skupił. Potarł czule jego pierś, bo, mówiąc ściśle anatomicznie, to był właśnie sutek.

– Sutek. – sapnął młodszy, czując jak jego ciało przeszedł miły dreszcz spowodowany ciepłymi dłońmi szatyna. – Mamma. – dodał cicho.

– Dobrze, a tutaj? – spytał, przesuwając opuszkami po różniącej się kolorem skórze wokół położonej na środku wypukłości. Była bladoróżowa.

– Uh... To otoczka brodawki sutkowej. Areola mammae. – wymamrotał, uważnie przyglądając się ruchom starszego.

– Mhm, a to? – uśmiechnął się, dotykając w końcu miejsca na samym środku różowego pola.

– Brodawka sutkowa. – wyrzucił z siebie, ale zaraz cicho westchnął, ponieważ drugi zaczął się z nim drażnić, przesuwając po niej opuszkiem swojego kciuka. Harry był wrażliwy na takie pieszczoty i Louis doskonale o tym widział. Czy robił to specjalnie? Pewnie tak, ale Styles i tak niezbyt mógł, a raczej niezbyt miał ochotę, cokolwiek z tym zrobić.

– Łacina, Hazz, gdzie twoja ukochana łacina? – zagruchał starszy, patrząc w zielone oczy z zawadiackim uśmiechem i błyskiem w oku.

– Papilla... Papilla mammaria. – wydusił z siebie.

– Doskonale. A co my tu mamy? – uśmiechnął się, zjeżdżając na dodatkowe sutki bruneta. – Co za niezwykła zmienność osobnicza. – zamruczał zadowolony.

– Tylko około jednego procenta osób tak ma. Chociaż niektóre badania wskazują na aż pięć procent. – wyjaśnił młodszy z mocno bijącym sercem.

– Ale założę się, że nie wszystkie uwielbiają, gdy robi się im tak, hm? – Louis przygryzł swoją wargę, podszczypując lekko małą wypukłość.

– Ja lubię, proszę. – wymamrotał Harry, patrząc błagalnie na drugiego. Nie mógł ukryć tego, że dotykanie sutków na niego działa. Od zawsze to lubił, a Tomlinson zdawało się, że podzielał to zainteresowanie, bo uwielbiał je dotykać, ssać, całować i po prostu poświęcać im całą swoją uwagę.

– Harry, przecież się uczymy, tak? – niebieskooki przechylił lekko głowę i popatrzył na niego rozbawiony. – Nie bądź taki zachłanny.

– Ugh... – jęknął niepocieszony brunet.

Jego chłopak kolejny raz go podszedł i powoli do niego docierało, co to całe przedstawienie miało na celu.

– Wracamy do twoich ulubionych tematów, czyli miednicy, skoro widzę, że jesteś już gotowy. – te słowa tylko potwierdziły jego przypuszczenia, że starszy chciał go pobudzić, żeby wszystko było lepiej widoczne. – Powiedz mi coś więcej o osłonkach jądra, H.

– Będę mówić od zewnątrz: skóra, w sumie to moszna, błona kurczliwa, powięź nasienna zewnętrzna, powięź mięśnia dźwigacza jądra, mięsień dźwigacz jądra, powięź nasienna wewnętrzna i osłonka pochwowa jądra. – wymieniał dość powoli i z lekkimi zawahaniami w głowie, ale Louis delikatnie kiwał głową, ponieważ się nie pomylił.

– Dobrze, czyli ogólnie jądra są w mosznie, scrotum. Potem jest tunica dartos, fascia spermatica externa, fascia cremasterica, musculus cremaster, fascia spermatica interna i najbardziej wewnętrznie jest tunica vaginalis testis. – powiedział płynnie, dobrze orientując się w temacie. – Scrotum to pojedyncza struktura anatomiczna, pamiętaj. – dodał z lekkim uśmiechem.

– Dobrze Lou. – Harry skinął głową.

– Ale to nie koniec. – uśmiechnął się Tomlinson, dotykając nagiego ciała swojego chłopaka, dokładniej wgłębienia między oboma jądrami. Styles wziął głębszy oddech, a jego oczy stały się spodkami, bo takiego dotyku się nie spodziewał. – Tutaj mamy szew moszny, raphe scroti, który odpowiada przegrodzie moszny, septum scroti, którą mamy wewnątrz. – wyjaśnił spokojnie.

Zielonooki natomiast zdecydowanie już dawno nie był spokojny. Trochę nie wiedział, co właśnie się działo. W jego głowie wirowało od rozmaitych terminów anatomicznych. Zastanawiał się, o co spyta go teraz Louis. Chciał znów usłyszeć, jak mówi po łacinie, chciał, aby pokazał mu wszystkie struktury i dotykał go tak delikatnie, opowiadając o anatomii.

– A które jądro powinno być wyżej? – pytanie szatyna ściągnęło go jednak na ziemię.

– Prawe. – wymamrotał.

– I tak faktycznie jest. – starszy pokiwał głową. – U ciebie też. – puścił mu oczko. – Dobrze, wróćmy jednak do nauki. Tutaj byłyby ciała jamiste. – przesunął opuszkami po bokach trzonu penisa młodszego, na co ten cicho sapnął. – Tutaj gąbczaste. – ponowił ruch, tym razem dociskając palce do jego spodu. – Powiedz mi o nich coś więcej, kochanie.

– Uhm, ciała jamiste, corpora cavernosa, tworzą na przykład odnogi prącia, crura penis, i one są przyczepione do gałęzi dolnych kości łonowych i gałęzi kości kulszowych. – powiedział cicho Harry.

– Okej, dobrze. – skinął szatyn. – A przez co jest umocowany penis?

– Przez więzadło wieszadłowe prącia, ligamentum suspensorium penis, i więzadło procowate prącia, ligamentum fundiforme penis. – odpowiedział, wlepiając swój wzrok w starszego.

– A co mamy tutaj? – zapytał, przesuwając kciukiem po główce penisa drugiego.

Styles, szczerze mówiąc, po prostu ślepo podążał za ruchami i pytaniami swojego chłopaka. Nagle, jakby znał odpowiedź na każde pytanie. Dłonie niebieskookiego były ciepłe i delikatne. Nie do końca rozumiał, na czym polega ta ich nauka, jeśli Louis po prostu go dotyka, ale podobało mu się to. W jakiś dziwny sposób naprawdę odczuwał, że czegoś się już nauczył, a nigdy by nie pomyślał, że coś takiego może mu w tym pomóc.

– To żołądź. Glans penis. – wymamrotał, przymykając oczy, gdy drugi opuszkiem palca czule gładził to jedno z najwrażliwszych miejsc w jego ciele. – Możemy wyróżnić tu szczyt, podstawę zwaną koroną i szyjkę.

– Dobrze. – uśmiechnął się Louis.

Był naprawdę pod wrażeniem wiedzy zielonookiego i tak mu się wydawało, że chyba jego plan działa, bo ten nie myśli nad odpowiedziami – po prostu mówi to, co mu pierwsze przychodzi na myśl i są to same poprawne odpowiedzi. Tak, poczuł dużą ulgę. W końcu mógł wyjść na totalnego idiotę i wypominać sobie ten dzień do końca swoich dni.

– Pokażę ci teraz coś nieco od innej strony. Myślę, że wtedy zapamiętasz już sobie na zawsze. – stwierdził, zabierając dłoń z ciała młodszego.

Sięgnął do jednej z półek w szafce nocnej po jego stronie łóżka. Dobrze, że nie było to daleko i nie musiał się przesuwać z Harrym na swoich kolanach. Wyjął małą buteleczkę i dokładnie wtedy usłyszał cichy głos swojego chłopaka.

– Louis... – Styles spojrzał na niego sceptycznie, unosząc lekko brew.

Nie trzeba było mieć za dużo w głowie, aby połączyć fakty i domyślić się, co Tomlinson chce teraz zrobić. Brunet nie był przekonany do tego, czy to dobry pomysł. To było dość odważne, chociaż ogólnie cały ten nowy sposób na naukę taki był. Mogło się to skończyć albo sukcesem, albo katastrofą. Niczym pomiędzy.

– Rozluźnij się, kochanie. – powiedział starszy. – To rutynowe badanie, czyż nie? – zażartował, chcąc nieco rozpogodzić drugiego i przekonać go do swego pomysłu. – Sam z pewnością wykonasz je nie raz. – dodał z lekkim uśmiechem.

Po chwili namysłu dostał delikatne kiwnięcie głową – Harry się zgadzał.

Otworzył więc buteleczkę z lubrykantem i wylał sobie trochę na palce. Rozgrzał substancję i nałożył jej trochę w okolicy wejścia swojego chłopaka. Po tym zaczął delikatnie masować to miejsce, aby go rozluźnić i odpowiednio przygotować.

– Uh, ja... – westchnął cicho Styles. – Mamy się uczyć. – zauważył, gdy drugi trochę za bardzo się rozpędzał i zaczęło to przypominać całkowicie inną sytuację. Chociaż już i tak wszystko stało na głowie. Jednak to było zbyt przyjemne, żeby potem skupić się na czymkolwiek związanym z nauką.

– I się uczymy. – powiedział Louis, sprawnym ruchem wsuwając palec. – Jest okej? – zapytał, patrząc na buzię bruneta po krótkiej chwili.

– Tak, w porządku. – ten skinął głową.

Tomlinson złożył mały pocałunek na czole Harry'ego, gdy wolną dłonią masował jego nagie biodro. To była intymna chwila. Bardzo pokręcona i, gdy teraz o tym myślał, wiedział, że zapamiętają ją do końca życia. Pewnie za kilkadziesiąt lat będą się śmiać ze swojej głupoty, ale czy od tego przypadkiem nie jest młodość? Od robienia niekoniecznie mądrych rzeczy?

– W takim razie, może sam wiesz, czego teraz dotykam? – zapytał z uśmiechem, gdy usłyszał ciche sapnięcie i zobaczył, że młodszy zamknął oczy. Docisnął palce do tego wrażliwego miejsca.

– Prostata... – wymamrotał zielonooki.

– Dokładnie tak, kochanie. – pochwalił go. – Powiesz mi coś o niej?

– Uh, inaczej gruczoł krokowy, stercz. – powiedział powolnie, patrząc mu w oczy. – Składa się z dwóch płatów bocznych i tak zwanej cieśni, która czasem nazywana jest płatem środkowym. Leży ona między przewodami wytryskowymi, w tylnej części prostaty.

– Mhm, a czemu tak ci dobrze, gdy zrobię tak? – Louis uśmiechnął się chytrze, zaczynając czule masować dotykane miejsce.

– Lou... – jęknął słodko młodszy.

– Tak, dzięki mnie jest ci dobrze, ale to nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. – zaśmiał się cicho, zaprzestając swoich ruchów. Nie chciał być okrutny. Oczywiście trudno było mu się powstrzymywać, ale w końcu obiecał, że jego chłopak czegoś się nauczy. Louis Tomlinson nigdy nie łamał danego słowa.

– Wiem, ja... – westchnął ciężko. – Tu chodzi o gałęzie ze splotu podbrzusznego dolnego. Głównie włókna współczulne.

– Bardzo ładnie. – cmoknął starszy. – Po bokach prostaty są pęcherzyki nasienne, glandulae vesiculosae. Można też wyczuć pęcherz moczowy, konkretniej jego dno. Są tu też dostępne do badania bańki nasieniowodów, czyli ich końcowe części i opuszka prącia, jakbyśmy się postarali. – wytłumaczył. – Tylko to chyba nie tak przyjemne, jak pierwsza struktura, którą omawialiśmy prawda? – uśmiechnął się, wysuwając swój palec.

– Prawda, Lou. – Harry pokiwał lekko głową. – Ale wszystkie są ważne. Pęcherzyki nasienne odpowiadają za ruchliwość plemników, wytwarzając specjalną wydzielinę. No a reszta to raczej wiadomo, że jest bardzo istotna.

– Tak. Ma pan naprawdę dużą wiedzę, panie Styles. – stwierdził dumny niebieskooki. To był czas na koniec tej całej nauki. Teraz miał ochotę na zdecydowanie coś innego i dosłownie widział, że jego chłopak też. – Myślę, że należy się panu w poniedziałek piątka, a teraz może mała nagroda za bycie tak pilnym uczniem, hm? – uśmiechnął się, nachylając do drugiego, żeby złączyć ich usta w pełnym czułości i miłości pocałunku.

– Tak, proszę. – wyszeptał młodszy przy jego ustach.

– Dobrze, aniele. – szepnął niebieskooki.

Możliwe, że kochali się tego popołudnia przy świetle kolorowych ledowych lampek oplecionych wokół ramy ich łóżka i wśród stosów książek leżących gdzieś w ich pościeli. Louis pewnie przeklął kilka razy pod nosem, gdy znów uderzył o coś nogą albo kolejny podręcznik spadł z hukiem na podłogę, a Harry śmiał się z niego, dopóki sam nie walnął głową o twardą okładkę jednego z atlasów anatomicznych.

...

W poniedziałek nadszedł dzień prawdy – kolokwium z anatomii. Miało się okazać, czy Harry rzeczywiście ułożył sobie wszystko w głowie, czy może mu się to nie udało.

Louis stresował się cały dzień. Nadal nie miał pewności, czy wymyślony przez niego sposób na powtórki dał coś młodszemu na dłuższą metę. Może tylko namieszał mu w głowie? Oby nie. Znaczy, okej, obaj nie żałowali tamtych wydarzeń i zielonooki nawet nieśmiało przyznał przy niedzielnym śniadaniu, że chciałby jeszcze to kiedyś powtórzyć, ale Tomlinson błagał niebiosa, żeby mimo przyjemności przekazał drugiemu też trochę wiedzy.

Stał oparty pośladkami o kamienny murek, dokładnie tak jak zawsze. Nerwowo pocierał dłońmi zewnętrzną stronę ud. Chciał już zgarnąć swojego chłopaka w ramiona i zaciągnąć się jego zapachem. Upewnić się, że wszystko dobrze.

Widział, jak z budynku wychodzą kolejne osoby. Niektórzy byli zadowoleni, inni załamani, po niektórych twarzach nie można było domyślić się niczego. Chłopak zauważył też całkiem radosnego Nialla, któremu pomachał z lekkim uśmiechem. Tylko Harry'ego nie było. Nadal. I chociaż Louis doskonale wiedział, że ustne kolokwia rządzą się swoimi prawami to jego niecierpliwość zżerała go od środka. Czyżby Styles wylosował ostatnie miejsce?

Nie, nie wylosował. Tomlinson właśnie zauważył tą rozczochraną na wszystkie strony świata burzę loków. Kamień spadł mu z serca. Był pewien, że usłyszał to w swojej głowie. Przyjrzał mu się na tyle, ile mógł i Harry raczej nie płakał, a naprawdę taki stan zawsze było po nim widać. Szedł spokojnie i powoli, rozglądając się na boki trochę nieprzytomnie, jak w jakiejś mgle. Starszy zmarszczył brwi dość zaniepokojony takim zachowaniem. Chwycił swoją torbę, przerzucił ją szybko przez ramię i ruszył w kierunku swojego chłopaka.

Gdy tylko był wystarczająco blisko, zamknął go w szczelnym uścisku, dając buziaka w odkrytą szyję. Czuł, szybko bijące serce zielonookiego tuż przy swojej piersi.

– Hazz, powiedz, zdane? – wymamrotał przejęty, a Harry tylko chaotycznie pokiwał głową przy jego ciele.

Louis odetchnął. Zdał. Dobrze. Już się bał, że jego stan jest spowodowany oblaniem egzaminu. Dopiero teraz, gdy odsunął się nieco od Harry'ego, zauważył, że cała jego buzia była czerwona, oczy błyszczały, a usta były poprzegryzane. Kojarzył ten widok.

Och. To nie był wygląd młodszego powszechnie dostępny – to raczej było prywatne i zarezerwowane tylko dla nich, w ich domu. Tylko on go takiego oglądał.

– Powiesz mi, co się tam stało, kochanie? – zapytał cicho, kładąc dłoń na gorącym policzku ukochanego. Delikatnie uniósł jego twarz, żeby spojrzeć w zielone oczy.

– Uh, Lou, ja dostałem piątkę. – wymamrotał Styles.

– To wspaniale! – Tomlinson uśmiechnął się szeroko i chwycił go pod udami, żeby już po chwili Harry unosił się w powietrzu. Zakręcił nim kilka razy wokół siebie, gdy młodszy cicho się śmiał. Dopiero po chwili tego szaleństwa jego nogi dotknęły ziemi.

– Tak, to naprawdę wspaniałe, ale bardzo podpasowały mi pytania, które wylosowałem. – wyznał cicho zielonooki.

– Ach tak? Sama jama brzuszna? – dopytał niczego nieświadomy Tomlinson.

– Nie, Boo. – zaśmiał się, kręcąc głową.

– To ja już nic nie rozumiem, Hazz. – Louis wydął dziecinnie wargę. Chciał już poznać prawdę, bo nie przepadał za takim domyślaniem się i różnymi zgadywankami.

– Dokładnie to, co mi pokazałeś w weekend. – mruknął zawstydzony chłopak.

– Och, no i wszystko jasne. – na twarzy starszego pojawił się od razu szeroki, szczery uśmiech. – Mój mądry chłopak. – zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Dał soczystego buziaka w czoło młodszemu i nie mógł być z siebie oraz z niego bardziej dumny. – Z okazji naszego sukcesu zabieram cię na obiad do naszej ulubionej knajpy, a potem, kto wie, może znów cię czegoś nauczę, co? – uśmiechnął się głupkowato. – W końcu nieźle mi idzie w tej roli. – powiedział zadowolony z siebie.

– Myślę, że jesteś najlepszym korepetytorem z anatomii, Louisie Tomlinsonie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top