Rozdział Czwarty

Następnego dnia Harry zaskoczył samego siebie, gdy obudził się o brzasku bez udziału budzika lub piania koguta. Uniknął tym samym swojego marudzenia, że po raz kolejny nie mógł się wyspać, ponieważ czuł się zaskakująco wyspany. Leżał więc tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się w sufit i zastanawiając się, dlaczego nie odwiedził jeszcze swojego starego domku na drzewie, który był tuż nieopodal. Przez te kilka dni, od kiedy tu był, nie myślał o nim ani razu, dlatego czuł, że to właśnie dziś był ten dzień, aby w końcu wcielić swoje plany w życie.

Nie kłopotał się ze śniadaniem - po porannym prysznicu i wciśnięciu się w szorty i koszulkę z szerokim dekoltem, udał się po cichu na górę, aby nie zbudzić swoich dziadków, którzy lada chwila mieli stanąć na nogi. Harry zawsze podziwiał ich, jak mogli przywyknąć do takiego stylu życia, gdzie wstawanie o świcie było codziennością, internet słowem obcym, a galeria handlowa dziwnym, niespotykanym dotąd zjawiskiem, które z całą pewnością było spotykane rzadziej, niż UFO.

Na całe szczęście zabrał ze sobą swój telefon, bo kiedy przebiegł kilkanaście metrów i dotarł do wysokiego, rozłożystego drzewa, wdrapał się po drewnianej drabince i w końcu znalazł się na szczycie, zorientował się, że właśnie tutaj jego telefon znalazł najlepszy zasięg. Zanim jednak miał okazję, aby skorzystać z tego daru, który zesłał mu los, schował telefon do tylnej kieszeni swoich szortów i rozejrzał się wokół. Wspomnienia uderzyły w niego ze zdwojoną siłą, gdy na ścianach domku zastał poprzyklejane rysunki z dzieciństwa, szmaciane lalki i misie z guzikami zamiast oczu, połamane kredki świecowe i coś, co miało przypominać skrzynkę w rogu pomieszczenia. Bez zastanowienia klęknął przy niej i starł warstwę kurzu, po czym otworzył wieczko.

- To jeszcze tutaj jest? - wyszeptał sam do siebie i chwycił w dłoń starą, zardzewiałą lornetkę, od której zawsze bolały go oczy, gdy zbyt długo przykładał ją do twarzy. Uśmiechnął się mimowolnie i zwilżył językiem usta. - Zobaczymy, czy jeszcze działa.

Przyłożył lornetkę do twarzy i zmrużył nieco oczy. Podszedł do okna w celu sprawdzenia, czy przyrząd wciąż spełniał swoją rolę i zaczął rozglądać się po okolicy z zapartym w piersi tchem, gdy ujrzał niespotykane dotąd widoki. Powoli, zza horyzontu, zaczęła wyłaniać się złota poświata. Po chwili niebo przybrało żółte, fioletowe i pomarańczowe odcienie, a na ich tle odznaczały się gałęzie drzew, które kołysały się z każdym podmuchem wiatru. Wszystko to, co niedostrzegalne na pierwszy rzut oka, sprawiało wrażenie piękniejszego, niż mogłoby się wydawać.

Oglądał świat dalej, najpierw podziwiając domy w oddali, kolorowe i urządzone w zupełnie innych stylach, wciąż jednak zachowując szykowność i tradycję tutejszej wsi. Podziwiał ptaki, śpiewające na gałązkach drzew i na dachu domu dziadków, i gdy tak wodził wzrokiem po okolicy, nagle dostrzegł jakiś ruch. Powrócił do niego spojrzeniem i gdy przyjrzał się postaci, dostrzegł Louisa, który właśnie opuścił swoją posesję i zmierzał właśnie z dłońmi wciśniętymi w kieszenie swoich spodni w nieznaną mu stronę. Była piąta rano, więc naprawdę nie miał pojęcia, w jakim celu opuszczał dom, ale śledził go dalej. Zwykła ciekawość i nuda kazały mu po prostu obserwować jego poczynania.

Jednak z chwilą, w której chłopak zniknął za gęstwiną trawy, w Harrym zrodziło się dziwne poczucie niedosytu. Rzucił lornetkę gdzieś w bok i najostrożniej, ale również najszybciej, jak potrafił zszedł po drabinie z powrotem na dół. Wylądował stopami na miękkiej ziemi i szybko popędził w stronę, gdzie ostatni raz widział chłopaka. Z szybko bijącym sercem przedzierał się tym samym szlakiem, którym podążał błękitnooki i poczuł się jak szpieg, ale był po prostu ciekaw.

W pewnym momencie, gdy kroczył pośród wysokiej, słomianej trawy, ta zaczęła się przerzedzać, ale nie na tyle, aby mógł dostrzec coś po drugiej stronie. Szedł zatem dalej, nie patrząc pod nogi, ale miał wrażenie, że już dawno zgubił trop. Stawiał duże kroki, ale nawet one nie mogły uchronić go przed tym, co nastąpiło później. Harry wykonał bardzo duży krok, ale okazało się być to błędem - wdepnął w coś jeszcze ciepłego i błotnistego, czym okazało się być...

- Co?! Nie! - wrzasnął, nim mógł się powstrzymać. W tym samym momencie dobiegł go głośny, niepohamowany śmiech bardzo blisko, więc podniósł natychmiast swoją głowę.

Po chwili z naprzeciwka wyłonił się Louis, cały czerwony od śmiechu. Jedną dłonią przytrzymywał swoje włosy, a palcem wskazującym drugiej wskazywał na odchody wielkości ludzkiego ciała, w które wdepnął Harry.

- Nigdy, przenigdy nie sądziłem, że będziesz na tyle głupi, aby wdepnąć w końskie gówno - wykrztusił, kręcąc z rozbawieniem swoją głową. - Śledziłeś mnie?

- Ja? Nie, skąd. To był krótki spacer o poranku. - bąknął Harry, wściekły na niego jak i na siebie samego. Wyciągnął nogę i spojrzał z obrzydzeniem na swojego trampka, całego w fekaliach. - Zaraz się porzygam.

- Chodź, tam jest jeziorko. Dosłownie kilka kroków stąd.

Harry nie odezwał się, po prostu ruszył w stronę, którą pokazał mu chłopak. Słyszał za sobą jego kroki, ale nie chciał w tej chwili na niego patrzeć. Jego policzki piekły z zażenowania, że ośmieszył się na jego oczach. Był niemal pewien, że zaraz rozpowie to wszystkim swoim znajomym i całej wsi.

- Więc, śledziłeś mnie? - zagaił ponownie chłopak, przysiadając na wielkim kamieniu obok. - Spoko, nie gniewam się. Wyczaiłem już wtedy, gdy wlazłeś w te krzaki, bo nikt tam zazwyczaj nie chodzi, tylko ja.

- Skąd wiedziałeś, że w nie wlazłem? Bylem kilkanaście metrów od ciebie.

Niechętnie kucnął obok małego strumyka i zanurzył brudną nogę w chłodnej wodzie.

- Znam tę wieś jak własną kieszeń. Za to ty jesteś tu tym, który przyjechał, aby wykonywać osądy. - zakpił chłopak. - Jesteś bratem Alice, prawda?

Harry spojrzał na niego lekko zdziwiony.

- Skąd znasz Alice?

- Moi koledzy podkochiwali się w niej, gdy byliśmy młodsi. Jesteś też wnukiem państwa Branson.

- Cóż, znasz całą moją biografię. Powinieneś napisać książkę. Ja za to nie wiem o tobie nic.

- A co chciałbyś wiedzieć?

- No nie wiem - Harry po raz kolejny się zmieszał, obserwując swoje obuwie, które było już czyste, ale na wszelki wypadek zdjął trampka ze swojej stopy. - Nadal śmierdzi, ohyda.

- Uroki życia na wsi. Jestem Louis.

- Wiem to. I masz brata Adama.

- Ty również znasz całą moją biografię - Louis cicho się zaśmiał i wstał, a następnie spojrzał na nogę Harry'ego. - Myślę, że to nie wystarczy. Powinieneś wyprać buty.

- No co ty nie powiesz.

Harry w końcu podniósł się z ziemi i zdjął drugiego buta, stawiając bose stopy na trawie. Na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia na to nieprzyjemne uczucie, ale nie miał innego wyjścia, skoro jak najszybciej chciał wrócić do domu. Chwycił z powrotem swoje trampki w dłonie i podążył w stronę drogi, którą tutaj przyszedł.

- Hej, poczekaj. Obraziłeś się? - usłyszał za sobą głos Louisa, który niestety ruszył za nim. - Jest szósta rano, czemu nie spałeś o tej godzinie?

- Mógłbym spytać ciebie o to samo - wymamrotał, mając nadzieję, że chłopak tego nie usłyszy, ale na całe nieszczęście usłyszał.

- Tutaj ludzie nie śpią o tej godzinie.

Louis dogonił go i zrównał się z nim krokiem.

- Przynajmniej nie ja - dodał, gdy Harry wciąż milczał. - Wiesz, pomagam rodzicom, od siódmej otwieram sklep, a teraz... teraz poszedłem na krótki spacer. Nie śpię już od świtu, ale teraz musiałem się przewietrzyć.

- Ja pewnie budziłbym się za jakieś dziesięć godzin, gdyby nie te głupie koguty, przez które przywykłem do porannego wstawania.

Ponownie dobiegł do niego cichy śmiech Louisa, który irytował go coraz bardziej. Chciał spławić go, aby nie szedł za nim, ale tak naprawdę to Harry śledził go aż tutaj, pobrudził sobie buty i teraz zachowywał się w stosunku do niego niemiło. Nic nie mógł jednak na to poradzić, był w złym nastroju przez porę dnia i sytuację, w jakiej się znalazł. Na dodatek wciąż był zawstydzony tym, że Louis przyłapał go na śledzeniu go i upokorzył się na jego oczach.

- Przyjechałeś tu niedawno, co nie? Dużo się tu o tobie mówi.

- Tak? A co na przykład? - zaciekawił się, spoglądając w końcu na chłopaka.

- Że masz się za lepszego od innych.

Harry zmarszczył swoje brwi, nieco zdezorientowany.

- Nie mam.

- Przynajmniej wszyscy tak twierdzą. Uważają też, że jesteś dziwny. - powiedział jeszcze, wypowiadając te słowa konspiracyjnym głosem, jakby była to jakaś wielka tajemnica. - Nie bywasz ani w centrum, ani na obrzeżach, nikt cię nie widuje, tylko słyszą o tobie.

- Po prostu nie znam wsi - wytłumaczył Harry.

Przedarł się przez wysokie trawy i rozłożyste gałęzie tutejszych drzew, jedną z nich uderzając Louisa w twarz. Usłyszał jego ciche przekleństwo i uśmiechnął się pod nosem, mając nadzieję, że chłopak pójdzie w swoją stronę. Niestety, nadzieja ta okazała się złudna.

- Skoro nie znasz wsi, mogę ci ją pokazać - zaproponował po chwili ciszy.

Harry zatrzymał się nagle i odwrócił w jego stronę, stając z nim twarzą w twarz. Wyraz twarzy Louisa był całkowicie poważny. Wpatrywał się w młodszego chłopaka z dłońmi wciśniętymi w kieszenie szortów i oczekiwał jego odpowiedzi, a Harry po raz kolejny nie rozumiał, dlaczego. Tak, jak wtedy w restauracji, gdy czekał, aż przedstawi mu swoje imię. Zastanawiał się długą chwilę, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jak dotąd chłopak wykazał się niespotykaną uprzejmością, mimo że Harry nie odwdzięczył mu się tym samym ani razu.

- Dobrze - zgodził się, chociaż wciąż nie był do końca pewien, czy tego chciał. - To miłe, dzięki.

- Naprawdę? - zdziwił się Louis, ale szybko potrząsnął głową i uśmiechnął się lekko. - No dobrze. Więc... Co powiesz na jutro? Zapytam rodziców, czy będę mógł zrobić sobie dzień wolnego.

- Taa, chyba mam czas - wzruszył nonszalancko ramionami. Tak naprawdę miał czas każdego, następnego dnia, nie mając żadnych planów na najbliższe dwa miesiące.

Starał się brzmieć przekonująco i jak najbardziej naturalnie. Wsparł się dłonią o drzewo i mimowolnie zarumienił się, gdy Louis z przechyloną głową w bok wpatrywał się w niego intensywnie, nie mówiąc nic dłuższy czas. Wyglądał, jakby mu się przyglądał i starał się rozgryźć, jaki był. Było to niesamowicie przytłaczające, w szczególności, że Louis był o kilka centymetrów wyższy, starszy i przede wszystkim przystojniejszy. Harry mógł nawet przyznać, że wyglądał całkiem dobrze w czarnej koszulce i z włosami zaczesanymi na bok. Podobał mu się również jego kolczyk w uchu, ale nigdy mu tego nie powie.

- Więc jutro? - głos Louisa wyrwał go z zamyśleń.

Harry odruchowo poprawił swoje włosy, czując na sobie jego baczne spojrzenie, pod którym się peszył.

- Tak, jutro.

- W takim razie mam nadzieję, że wstajesz każdego dnia o tej godzinie, bo będę z samego rana.

Louis skinął do niego głową i odwrócił się, odchodząc w przeciwną stronę. Harry patrzył jeszcze długi czas na jego plecy i gdy zdał sobie sprawę, że nieświadomie się zapatrzył, potrząsnął swoją głową i jak najszybciej udał się z powrotem do domu, aby nie wzbudzić podejrzenia dziadków. Na całe jego nieszczęście, gdy wrócił do środka, ci już dawno byli na nogach. Rzucił swoje brudne buty w przedpokoju i ruszył przez korytarz boso.

- Już nie śpicie? - zdziwił się, stając w progu kuchni.

Otrzymał równie zdziwione spojrzenia od Judith i Carla, którzy prawdopodobnie nie spodziewali się go tutaj o tej godzinie.

- Wstałem wcześnie, bo nie mogłem spać. Poszedłem na spacer. - wyjaśnił, spiesząc do lodówki, aby zrobić sobie śniadanie. - Spotkałem tego Louisa, zaproponował, że oprowadzi mnie po okolicy.

- Naprawdę?! - ucieszyła się babcia. - Widzisz? A tak za nim nie przepadałeś. Zobaczysz jeszcze, że syn Lancasterów to dobry dzieciak.

Z całą pewnością, pomyślał zirytowany.

Harry chciałby podzielić jej entuzjazm, ale nie potrafił. Wątpił, że spędzi miło czas z zarozumiałym, według niego, chłopakiem. Jednak nuda skłaniała go do przystania na jego propozycję zwiedzenia tutejszej wsi, na co nie miał tak naprawdę najmniejszej ochoty.

***

Następnego dnia pod dom państwa Branson podjechał stary, zardzewiały Chevrolet pickup, dlatego Harry początkowo pomyślał, że to kolejny klient, który zamówił coś u dziadka i przyjechał po odbiór. Jednak gdy wyjrzał przez okno znowu, podczas mycia naczyń w kuchni pod nadzorem babci, zauważył Louisa, który wysiadł z samochodu.

- Ale grat - wyrwało mu się.

- Harry - babcia spojrzała na niego błagalnie ze swojego miejsca przy stoliku, gdzie przeglądała jakieś stare notesy. - Nie bądź taki negatywnie nastawiony do wszystkiego tutaj.

- Przepraszam, nie powiedziałem, że jego samochód jest brzydki. To ładny grat.

Kobieta westchnęła cicho i podeszła do niego, dłoń kładąc na ramieniu wnuka.

- Wiem, że mama przysłała cię tutaj za karę. Dla ciebie to może być kara, dla mnie to czas, którego wyczekiwałam od dawna, aby spędzić go z wnukiem. Chciałabym ci dać do, co dają ci te wszystkie rozrywki w tych czasach, ale nie potrafię. Robię wszystko, co mogę, aby było ci tutaj jak najlepiej. Chociaż trochę to doceń, dobrze?

Z każdym jej słowem, w gardle Harry'ego zdołała urosnąć duża gula, która utrudniała mu mówienie. Wpatrywał się w babcię bez słowa, ściskając w dłoniach ten jeden, nieszczęsny talerz, który miał wytrzeć ścierką, ale nie był w stanie. Poczucie winy i smutek wypełniło go całego, ale zanim miał szansę przeprosić albo wydukać jakieś słowo, babcia uśmiechnęła się lekko i zabrała mu talerz z dłoni.

- Dobrze, ja mu powiem, aby poczekał, a ty się ubierz. Nie pojedziesz przecież w piżamie.

Harry spojrzał na swoją piżamę i znowu na babcię, ale ta tylko ponagliła go ruchem dłoni. Posłusznie udał się zatem na górę, ale uczucie przygnębienia towarzyszyło mu przez cały czas. Nie był zadowolony z przyjazdu tutaj, ponieważ zmusili go do tego rodzice. Chcąc zrobić im na złość, zaszywał się w swoim pokoju w domu dziadków na całe dnie, ale nie zdawał sobie sprawy, że tym samym ranił babcię i dziadka. W końcu to babcia dzisiaj przemówiła, dając mu do zrozumienia, że zachowywał się jak gówniarz, którym najzwyczajniej w świecie był.

Ubrał długie, jasne jeansy oraz koszulę w kratę, której guziki dopiął pod samą szyję i zbiegł na dół. Na zewnątrz natknął się na babcię, która prowadziła właśnie ożywioną pogawędkę z uśmiechniętym Louisem. Gdy starszy chłopak go dostrzegł, skinął do niego głową. Harry, chcąc nie chcąc, odwzajemnił gest.

- Cześć.

- W takim razie miłej przejażdżki - odezwała się Judith, spoglądając zachwycona na chłopców. - Harry, wrócicie przed czternastą?

- Tak babciu, na pewno.

Chciał dodać, że i tak nie mogło być tu za wiele atrakcji, ale z trudem się powstrzymał. Uśmiechnął się krzywo i wsiadł do samochodu, obawiając się, że ten rozpadnie się podczas jazdy. Na szczęście nic takiego się nie stało, więc kiedy odjechali już spod domu dziadków, Harry odetchnął z ulgą.

- Czy wyglądam wystarczająco wiejsko? - zapytał nagle Harry, zwracając tym na siebie uwagę chłopaka.

Louis zlustrował go wzrokiem i pokręcił swoją głową rozbawiony, zanim z powrotem zwrócił swój wzrok na drogę.

- Myślisz, że skoro mieszkamy na wsi, to chodzimy w słomianych kapeluszach, pijemy mleko prosto z krowiego cycka, kąpiemy się w rzece i śpimy na sianie?

- No nie wiem - Harry się zmieszał, układając dłonie płasko na swoich udach. - Nie żyłem nigdy na wsi.

- Odpowiedź brzmi nie. Chociaż jeśli chcesz, możesz wybrać taki tryb życia, mleko prosto z krowiego cycka jest świeże i dobre, a kąpanie się w rzece oszczędne. Spania na sianie nie polecam.

Nie wiedział, czy chłopak powiedział to żartobliwie, czy na poważnie, dlatego nie odpowiedział. Wpatrywał się w mijane budynki w dalekich od siebie odstępach i pojedyncze sklepiki.

- Dlaczego pracujesz u rodziców w sklepie? - odezwał się ponownie Harry po kilku minutach jazdy w ciszy. - To znaczy przepraszam, jeśli to coś osobistego.

- Coś ty - odparł z uśmiechem Louis. - Fajnie, że pytasz. Wiesz, po wakacjach wyprowadzam się w końcu i wyjeżdżam na uniwerek. Póki co chcę trochę zarobić, no i wiadomo, pomóc rodzicom.

- To... fajnie. Większość ludzi, których znam, zawsze bierze pieniądze od rodziców i to oni im opłacają studia.

- Żartujesz? Nigdy nie obciążyłbym moich rodziców w taki sposób. To duże pieniądze, każdy grosz ma znaczenie, a ja chcę pokazać, że potrafię na siebie zarobić. Nie mam pięciu lat, to są moje studia. Spójrz. - nagle wskazał palcem gdzieś za Harrym, który spojrzał w tamtą stronę. Jego oczom ukazał się rząd większych i mniejszych budynków. - Tutaj, jeśli byś chciał, są sklepy. Nie jest to oczywiście galeria handlowa w Londynie ani ulica Nowego Jorku, ale według mnie jest okej.

Louis jechał wolniej, aby pokazać wszystko Harry'emu bardzo dokładnie i przy okazji opowiedzieć historię, aby przybliżyć mu obraz jakiegoś miejsca. A Harry potakiwał jedynie swoją głową na znak, że rozumiał i słuchał. Naprawdę doceniał to, że Louis poświęcał mu swój cenny czas, aby tylko zaspokoić jego zachcianki.

- Tutaj jest bar mleczny - oznajmił, wyłączając silnik, gdy zatrzymał auto na krawężniku. - Masz na coś ochotę?

- Um... nie wiem, co tutaj jest. Nie jadłem śniadania.

- O której wstałeś, że nie jadłeś śniadania?

Obaj wysiedli z samochodu, a Harry podążył niepewnie za Louisem do drzwi.

- Godzinę temu? Ale nie mam pieniędzy.

- To okej, nie jest tu drogo. Poczekasz tutaj?

Harry skinął swoją głową i wsadził dłonie w kieszenie swoich jeansów, czekając przed budynkiem. Ze znużenia zaczął szturchać stopą kamienie i poczuł uścisk w sercu na wspomnienie swoich trampek, które musiał wrzucić do pralki. Na całe szczęście zabrał ze sobą drugą parę mniej ulubionych, białych trampek, które miał właśnie na nogach.

Rozejrzał się po okolicy i zmrużył swoje oczy, gdy słońce podrażniło jego oczy. Okolica była spokojna i zadbana, czasami przejeżdżały jakieś samochody, ku jego zaskoczeniu, a chodnikiem przechadzali się mieszkańcy, robiąc poranne zakupy. Harry nie spodziewał się zastać takiego widoku z samego rana, ale obserwował to zaciekawiony, dopóki Louis nie wrócił do niego z dwiema kanapkami w dłoni.

- Dlaczego się za mną wstawiłeś? - zapytał nagle, siedząc z nim ramię w ramię w jego samochodzie, z wzrokiem utkwionym w swoich kolanach.

Poczuł na sobie jego spojrzenie, ale mimo to nie odwzajemnił go, jedząc powoli swoją kanapkę.

- Nie wiem - odparł szczerze Louis. - Po prostu uważam, że to przesada. Mój młodszy brat lubi sensacje i trochę go ponosi czasami, a ja nie chciałem, aby robił zamieszanie. Poza tym jesteś tu nowy i stwierdziłem, że można cię jeszcze poznać, zanim oceniać.

Harry dopiero po usłyszeniu tych słów przeniósł na niego swoje spojrzenie, nie wiedząc, że brodę usmarowaną miał musztardą.

- Dzięki - wydukał z pełną buzią, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Chłopak był inny, niż myślał.

Louis jedynie uśmiechnął się pod nosem i założył przydługie włosy grzywki za ucho, ponownie odsłaniając swój kolczyk w uchu. Teraz Harry mógł stwierdzić, że gdyby był kobietą, uważałby, że był on niesamowicie seksowny. Zarumienił się na samą myśl, że Louis mógłby się o tym dowiedzieć, i chociaż nie wiedział, nagle zapragnął zapaść się pod ziemię za własne myśli.

Nie minęła cała godzina, od kiedy wyjechali w krótką podróż, gdy ich zwiedzanie dobiegło końca. Wieś była niewielka, ale mimo to Harry poznał kilka, ciekawych miejsc, które mógłby odwiedzić, o ile odważyłby się sam wyruszyć do centrum.

Gdy Louis w końcu zatrzymał samochód pod domem dziadków Harry'ego, chłopak odetchnął z ulgą. Dostrzegł swoją babcię na ganku, która wyczekiwała ich uśmiechnięta.

- Dzięki za oprowadzenie - powiedział Harry i odpiął pas bezpieczeństwa, natychmiast wysiadając z samochodu. Oczekiwał, że chłopak za chwilę odjedzie i wróci do siebie, ale jak na złość usłyszał za sobą dźwięk zamykanych drzwi od auta.

Wbiegł po schodkach na ganek i uśmiechnął się do babci, która potarła jego ramię.

- I jak było? Fajne?

- Super, babciu - odparł z entuzjazmem w głosie, tylko po części ją okłamując. Nie było aż tak źle, ale jednocześnie nie było to niezwykle emocjonujące wydarzenie, które mógłby rozpamiętywać do końca swojego życia.

- Może za ten miły gest zaprosisz Louisa do nas na ciasto?

- Co? - spojrzał na babcię niedowierzająco. - Nie, myślę, że nie ma ochoty.

- Wielkie dzięki, akurat miałem ochotę na ciasto - usłyszał za sobą urażony głos Louisa.

Zacisnął swoje usta i obejrzał się przez ramię, spoglądając na chłopaka, który z wysoko uniesionymi brwiami wpatrywał się w Harry'ego. Po chwili potarł palcami swoją szczękę i posłał Judith przyjazny uśmiech.

Harry przez te kilka sekund, przypatrując mu się z tak bliska mógł dostrzec delikatny zarost, który dodawał chłopakowi lat, jego długie, gęste rzęsy, błękitne jak ocean oczy i niesamowicie różowe usta, które zwilżał co jakiś czas językiem. Szybko jednak odwrócił swoje spojrzenie, w duchu błagając, aby Louis już sobie poszedł, a on będzie mógł udać się do swojego pokoju.

- Nie ma sprawy, ja w sumie i tak spieszyłem się do gospodarstwa. Innym razem.

- No dobrze, trzymam cię za słowo, Louis.

- Tak, dzięki za oprowadzenie.

Aby jego wypowiedź nie brzmiała zbyt ironicznie, uśmiechnął się krzywo do Louisa i wszedł do środka, chociaż wiedział, że zawalił. Wypadł w oczach babci i Louisa jak dupek, który selekcjonuje sobie towarzystwo ludzi i stawia samego siebie na szczycie hierarchii, ale tak nie było. Harry żałował swojego zachowania i poczuł się nawet lekko zawstydzony, dlatego stwierdził, że jutro wszystko naprawi. W trakcie wspinaczki po schodach, rzucił ostatnie spojrzenie przez ramię na stojącego w progu Louisa, który odprowadzał go spojrzeniem i gdy tylko ich spojrzenia się spotkały, młodszy chłopak szybko odwrócił głowę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top