6
- Nie żartuję, Marie. Powiedz mi, gdzie mnie prowadzisz, bo inaczej sobie pójdę. - zagroziłem, na co ona tylko się zaśmiała. Może Marie myślała, że tylko żartowałem, ale byłem całkowicie poważny.
- Zabaw się, Jack. Masz wakacje. - powiedziała. Marie w dalszym ciągu trzymała mnie za rękę, a ja się sobie dziwiłem, że jej na to pozwalałem. Nie mogłem jej tak po prostu odmówić i powiedzieć, że chcę sobie iść, ponieważ pokazałoby to moje złe wychowanie. Niestety, nigdy nie umiałem odmawiać. To był mój największy problem, ale nie mogłem nic na to zaradzić.
Pozwoliłem się prowadzić Marie. Po kilkunastu minutach denerwującego dla mnie spaceru dotarliśmy na miejsce.
- Witaj na Hawajach. - rzekła. Staliśmy przed klubem dyskotekowym o jakże wdzięcznej nazwie "Hawaii Club". Gdybym chciał pójść na dyskotekę, to mógłbym się wybrać na taką nawet w swoim mieście. Postanowiłem sobie, że wytrzymam tutaj góra godzinę, a potem pojadę do Wersalu i będę dobrze spędzał swój wolny czas.
- Nie mogliśmy spędzić tego czasu bardziej po parysku? - spytałem. Nie odpowiadało mi to, aby pójść tańczyć w środku dnia. Nigdy nie byłem typem takiego zabawowego człowieka. Mógłbym się za to założyć, że gdyby Marie przyprowadziła tutaj J'a, ten nie miałby nic przeciwko temu i nie zastanawiałby się dwa razy przed wejściem do klubu.
Niestety, ale jego tutaj nie było. Byłem tutaj ja i to ja musiałem sobie jakoś z tym poradzić.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, a dziewczyna już wciągnęła mnie do klubu. Od samego wejścia mi się tutaj nie podobało. Głośna muzyka, nieprzyjemny zapach, bary z drinkami. To nie było dla mnie.
- Dlaczego tutaj przyszliśmy? - spytałem dziewczyny, próbując przekrzyczeć niesamowicie głośną muzykę. Naprawdę nie wiedziałem, co mogło podobać się J'owi w takich miejscach.
- Trzeba się zabawić, Jack. Już jutro wyjeżdżasz. Chcę, żebyś zapamiętał ten wyjazd do końca twojego życia. - powiedziała, a ja momentalnie zacząłem się bać. Ona chyba nie przyprowadziła mnie tutaj tylko z tego powodu, aby potańczyć i miło spędzić czas. Ona chciała się zabawić. Chyba się co do niej pomyliłem.
Marie znów chwyciła mnie za rękę, po czym pociągnęła mnie na parkiet. Nawet nie zauważyłem, kiedy znalazłem się w tłumie ludzi. Czy oni naprawdę mieli ochotę, aby bawić się w dyskotece, podczas gdy na zewnątrz świeciło słońce i pogoda aż się prosiła, aby iść pozwiedzać to piękne, historyczne miasto.
Nagle dziewczyna zaczęła tańczyć. Miałem tego dość. Nie tak chciałem spędzić swój wymarzony wyjazd do Paryża, który planowałem już od kilku lat. Byłem coraz bardziej zdenerwowany. Nic nie szło według mojego planu. Mój najlepszy przyjaciel zostawił mnie samego, a moje dobre wychowanie i brak umiejętności asertywności sprawił, że zostałem sam. Może i nie byłem sam, jeśli mogłem wliczyć w to Marie, ale spędzanie czasu z tą dziewczyną przestało mnie już bawić. To wszystko schodziło na zły tor.
Marie uśmiechała się do mnie, ale ja nie miałem zamiaru dłużej ciągnąć tej szopki. Wyszedłem z klubu najszybciej jak potrafiłem. Musiałem zniknąć z tego miejsca. Chciałem zwyczajnie zapomnieć o tej dziewczynie i żyć dalej.
Nie minęło dużo czasu, odkąd wyszedłem z klubu, aż usłyszałem za sobą jej głos.
- Co się stało, Jack? Dlaczego tak nagle wyszedłeś? - spytała Marie. Wyglądała na obrażoną.
- Przepraszam, ale mam inne plany. To mój ostatni pełny dzień w Paryżu i chciałbym coś zobaczyć. Nie lubię dyskotek. Przepraszam, Marie. - powiedziałem, po czym odwróciłem się do niej tyłem i ruszyłem przed siebie. Nie czułem się wobec niej źle. Ta dziewczyna chciała mnie wykorzystać dla siebie i wcale nie liczyła się z moim zdaniem.
- Mogę iść z tobą? - spytała. Nawet nie zauważyłem, kiedy mnie dogoniła.
Marie szła obok mnie, ale ja wcale tego nie chciałem. Musiałem cokolwiek wymyślić, aby tylko się od niej uwolnić.
- Nie. Muszę jechać do przyjaciela, a potem mamy razem spędzić dzień. - odparłem, kłamiąc.
- Na pewno nie chcesz, abym poszła z tobą? Jutro wyjeżdżasz i już się więcej nie zobaczymy. - powiedziała. Czy ona naprawdę nie mogła sobie odpuścić? Na początku naprawdę szczerze lubiłem Marie, ale jej towarzystwo zaczynało mnie powoli irytować.
- Przepraszam, ale muszę z nim spędzić też trochę czasu. Zrozum, Marie. Z nami i tak nic nie będzie. Nie będziemy razem. Dzieli nas ocean. To nie ma sensu. - wyznałem, zatrzymując się w miejscu, aby móc spojrzeć jej się w oczy. Wydawało mi się, że ją zasmuciłem. - Nie chodzi o to, że cię nie lubię. Po prostu mam inne plany. Już raczej nigdy nie wrócę do Francji, więc chciałbym zobaczyć te miejsca, o których zobaczeniu zawsze marzyłem. Naprawdę miło spędziłem z tobą czas, ale musimy się tutaj pożegnać, Marie. - powiedziałem, wysilając się na sztuczny uśmiech. Lekko i niepewnie przytuliłem dziewczynę. Marie nic nie mówiła, ale ja na to nie nalegałem. Na pożegnanie po prostu się do niej uśmiechnąłem, po czym odszedłem.
Kiedy tylko skręciłem w boczną uliczkę, bezpiecznie odetchnąłem. Gdybym wiedział, że pójście na randkę z tą dziewczyną będzie mnie tyle kosztować, wcale bym się na to nie zgodził. Niestety, ale czasu nie mogłem już odwrócić.
Jak najszybciej zapomniałem o porannym dyskotekowym incydencie, po czym wsiadłem do metra. Po jakimś czasie byłem już w Wersalu.
Zwiedziłem pałac i jego ogrody. Wszystko było tak, jak sobie to wyobrażałem. Fascynowały mnie pałace i średniowieczne zamki, więc odwiedzanie takich miejsc należało do moich ulubionych czynności. Zwiedzanie świata od zawsze uważałem za największy skarb, więc starałam się korzystać z tego, jak tylko mogłem.
Przejście przez pałac i jego wielkie ogrody zajęło mi około trzech godzin. Stałem z czasem idealnie.
Sprawdziłem swój telefon. Żadnych nowych wiadomości. Żadnych nieodebranych połączeń. Idealnie.
Cieszyłem się, że Marie dała sobie ze mną spokój. Byłem pewien, że niedługo znajdzie sobie chłopaka, który będzie ją kochał i przede wszystkim, będzie miał dla niej czas. Gdyby nie to, że codziennie tak się spieszyłem, może polubiłbym ją bardziej. Niestety, ale dla swojego własnego dobra, musiałem o niej zapomnieć i po prostu pamiętać z Paryża tylko te chwile, które naprawdę chciałem pamiętać.
Nie twierdzę, że chwile spędzone z Marie mi się nie podobały. Nasze wieczorne spotkanie pod bazyliką Sacré-Cœur było przepełnione czystą magią, ale z czasem coś się zepsuło.
Po zwiedzeniu pałacu wersalskiego, poszedłem do pobliskiej restauracji, aby zjeść spaghetti. Dzień był idealny. Niebo rozświetlało piękne słońce, a ludzie byli tak zrelaksowani, że aż miło było popatrzeć.
Brakowało mi tylko J'a u boku. Wiedziałem, że mój przyjaciel świetnie się bawi. Nie byłem o niego zazdrosny o to, że spędzał czas z innymi ludźmi. on też miał prawo oderwać się od tej naszej amerykańskiej codzienności. Nie mogłem mieć mu tego za złe, ale musiałem przyznać jedno. Brakowało mi go.
Z nim z pewnością świetnie bym się bawił. J był dla mnie jak brat. Rozumiał mnie bez słów. Śmieszyły nas te same rzeczy, ale za to lubiliśmy zupełnie inne rzeczy. Żałowałem, że go ze mną nie ma.
Po zjedzeniu wyśmienitego paryskiego spaghetti udałem się do metra. Wysiadłem przy Wieży Eiffle'a. Pozwiedzałem okolice, a zanim się obejrzałem, był już wieczór.
Udałem się z powrotem pod Wieżę, którą dzisiaj kilkakrotnie mijałem. Znalazłem jedną z wolnych ławek, po czym na niej usiadłem. Miałem stąd doskonały widok na oświetloną Wieżę i na fontannę.
Prawie na wszystkich ławkach siedziałby zakochane pary. Czułem się, jakbym grał w jakimś filmie. "Zakochane pary i samotny Jack". To mógłby być dobry tytuł.
Nagle usłyszałem dźwięk przychodzącego sms-a. Sięgnąłem po telefon. J.
J : Przepraszam, że nie zdołałem się dzisiaj z Tobą spotkać. Obiecuję, że jutro wszystko Ci wynagrodzę. Pojedziemy do Disneylandu i będziemy się świetnie bawić! :)
Ja : Nie ma sprawy, Jack. Jak ci idzie z dziewczyną?
J : Doskonale! Nie wiem, jak jutro się z nią pożegnam. Zaproponowałem jej, że przed samym wyjazdem się z nią spotkamy. Chciałbym, żebyś ją poznał. Musisz w końcu wiedzieć, o kim przez cały czas Ci opowiadałem. Nie dałbym Ci stąd wyjechać, gdybyś jej nie zobaczył ;)
Ja : Nie ma sprawy. Czyli Disneyland aktualny?
J : Jak najbardziej. Dzisiaj wrócę do hotelu około jedenastej. Baw się dobrze.
Ja : Dzięki :) Powodzenia z dziewczyną.
Już jutro miałem spotkać potencjalną partnerkę J'a na całe życie. Cieszyłem się, że przynajmniej on jest szczęśliwy. Choć w tej chwili podziwianie Wieży Eiffle'a w zupełności mi wystarczało.
Wtem nagle dostałem kolejną wiadomość. Czyżby J o czymś zapomniał?
Niestety, ale to nie był J. Wiadomość była od Marie.
Marie : Przepraszam, że zepsułam Ci wyjazd. Możemy się jutro spotkać? Może być nawet tuż przed Twoim wyjazdem, Jack. Chciałabym się z Tobą tylko pożegnać...
Chyba nie tego się spodziewałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top