1

~Jack Gilinsky ~

Siedziałem na brzegu swojego łóżka. Po moim pokoju krzątał się mój najlepszy przyjaciel - Jack.

Tak, tak. Oboje mamy te same imiona, ale zupełnie inne charaktery. Nie ważne. Będę po prostu mówił na niego J.

Chłopak biegał od kąta pokoju do drugiego kąta. Nie rozumiałem tego, że był on tak bardzo podekscytowany naszym wspólnym wyjazdem do Paryża. To prawda, że miała to być nasza pierwsza wizyta w kraju Europejskim, ale podekscytowanie pana na J sięgało ludzkich granic.

Mieliśmy wyjechać do Paryża jutro rano. Tak naprawdę, lot mieliśmy zaplanowany na czwartą rano, więc raczej można było nazwać to nocą, a nie rankiem.

Dlaczego chcieliśmy pojechać akurat do Paryża?

To proste. Wczoraj zaczął się dla nas dłuższy weekend listopadowy. Mogliśmy gdzieś pojechać i wybraliśmy właśnie Paryż. To dzięki moim kochanym, i przy okazji całkiem bogatym rodzicom, mogliśmy polecieć właśnie tam. Moi rodzice zafundowali J'owi ten wyjazd, bo chłopak sam nie posiadał wystarczających środków na ten wyjazd.

Paryż fascynował nas od dziecka. Już dawno temu, kiedy tak naprawdę zaczęła się nasza przyjaźń, zaprzysięgliśmy sobie, że jak będziemy starsi, to wybierzemy się do tego miasta.

Kiedy zaczęła się nasza przyjaźń?

Trzynaście? Czternaście lat temu?

Nie jestem tego pewien. Wiem jedno. Byliśmy wtedy bardzo, bardzo młodzi, ale mieliśmy świadomość tego, co się działo.

Może to prawda, że przez to, iż od maleńkości byliśmy prawie nierozłączni, tak bardzo odizolowaliśmy się od naszych rówieśników.

To nie prawda, że się z nikim nie kolegowaliśmy. Mieliśmy kilku dobrych i zaufanych przyjaciół. Byli to Shawn, Nash i Cameron. Poznaliśmy ich w naszej pierwszej szkole i od tamtej pory wszystko w moim życiu nabrało kolorów.

- Jack! Przestań tak rozmyślać, człowieku. Trzeba się pakować, a nie myśleć o Grace. - powiedział J, rzucając we mnie koszulką, którą właśnie wyciągnął z mojej szafy.

Grace. Chyba muszę coś wyjaśnić, mam rację?

Grace to dziewczyna, która chodzi do naszego liceum. Jest w równoległej klasie, a ja od początku szkoły, czyli od trzech lat, się w niej podkochiwałem. Nigdy jednak nie miałem okazji, aby się do niej odezwać. Kiedyś na lekcji francuskiego, usiadła ze mną w ławce, ale tylko z tego powodu, że nie miała tego dnia podręcznika, a ja go miałem. Nie odezwała się wtedy do mnie. Nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi, ale ja nie potrafiłem się tak z dnia na dzień odkochać. Do dziś nie potrafię tego zrobić. J twierdzi, że moja "miłość" do niej nie ma najmniejszego sensu. Może ma rację, ale ja nie mam zamiaru się poddawać. Pewnego dnia się do niej odezwę. Jestem tego w stu procentach pewien.

- Oczywiście, Jack. Już się pakuję. - odparłem z niechęcią w głosie, po czym wstałem. Podszedłem do swojej szafy i wyjąłem z niej kilka najpotrzebniejszych rzeczy, po czym rzuciłem je na swoje łóżko.

Była dwudziesta druga, a ja w dalszym ciągu nie byłem spakowany. J był naprawdę dobrym przyjacielem. Kilkanaście minut temu napisałem do niego wiadomość, w której mówiłem, że jeszcze nie zabrałem się za pakowanie walizki, ponieważ zwyczajnie mi się nie chciało. Chłopak po kilku minutach był już w moim domu i wrzucał do mojej walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Ceniłem sobie jego gest. Zresztą, nie tylko ten jeden. Mogłem wiele razy na niego liczyć. J nigdy mnie nie zawiódł.


Spakowanie mojej walizki nie zajęło tak długo, jak wcześniej myślałem, że to zajmie. Po niecałej godzinie wszystko było gotowe na wyjazd. J dzisiaj miał zostać u mnie w domu na wieczór. O drugiej w nocy miała po nas przyjechać taksówka, która miała nas zabrać na pobliskie lotnisko. Mieliśmy na miejsce góra piętnaście minut drogi.

Do pierwszej w nocy oglądałem z J'em jakąś pierwszą lepszą komedię, którą znalazłem w swojej szafie. Nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że znajdowały się tam aż tak ciekawe rzeczy.

Po tym udaliśmy się na dół, aby jeszcze zjeść coś przed podróżą.

Przed drugą podjechała pod mój dom taksówka.

- Jack, nie stanie ci się tam nic złego? Uważaj na siebie, dobrze? - mówiła moja mama, która przesadnie mnie pilnowała. Dobrze wiedziałem, że jest ona troskliwa, ale nie lubiłem, gdy bała się o mnie aż zanadto. - Jack, pilnuj go. - powiedziała, tym razem zwracając się do mojego przyjaciela.

- Oczywiście, pani Gilinsky. Będę pilnował Jack'a, jeśli tylko będę w stanie go upilnować. - odparł blondyn, cicho się śmiejąc. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że i tak będziemy robić, co nam przyjdzie do głowy. Odkąd tylko się poznaliśmy, byliśmy nieprzewidywalni, a do naszych głów zawsze wpadały najdziwniejsze pomysły, najczęściej w najmniej odpowiednich momentach.

- Jack, masz uważać. Jestem za ciebie odpowiedzialna. - mówiła mama, patrząc się na mnie ze zgrozą, próbując mnie ostrzec przed wszelkim niebezpieczeństwem. Westchnąłem cicho.

- Będę się pilnował, mamo. Nie wpadnę w żadne hazardowe kłopoty, nie bój się o to. - odpowiedziałem, po czym zacząłem się śmiać.

- Może i masz już te dziewiętnaście lat, ale mądrością to ty nie grzeszysz. - odparła, po czym mnie przytuliła.

Wpakowaliśmy walizki do bagażnika taksówki, po czym oboje do niej wsiedliśmy.

Pomachałem mamie na pożegnanie. Po części czułem szczęście, ponieważ przez kilka dni nie będę musiał wysłuchiwać jej kazań, ale momentalnie poczułem pewien brak, kiedy wyjeżdżaliśmy spod mojego domu. To chyba normalne, że każdy nastolatek, który decyduje się na wyjazd z domu, tymczasowy lub też na stałe, po jakimś czasie zaczyna tęsknić za rodziną i przede wszystkim mamą.

J nie miał takiego problemu, jaki miałem ja. Chłopak stracił swoich rodziców w wypadku samochodowym. Stało się to trzy lata temu. J miał wtedy szesnaście lat. Mimo faktu, że od tego nieszczęsnego zdarzenia minęły już trzy lata, chłopak w dalszym ciągu do siebie nie doszedł. Nie dziwiłem mu się. Sam nie doszedłbym do siebie po stracie rodziców chyba nigdy. Nawet nie chciałem sobie wyobrażać chwili, w której miałem się z nimi pożegnać raz na zawsze. Przechodziły mnie dreszcze. Starałem się zająć swój umysł czymś miłym i przyjemnym. Chyba wycieczka do Paryża była czymś takim.

- Stary, szykuj się na brak snu przez następnych czterdzieści osiem godzin. - powiedział J, uśmiechając się sam do siebie. Chłopak wpatrywał się w widok za oknem. Dojeżdżaliśmy już na lotnisko, więc doskonale było widać stąd samoloty, które startowały, a także te, które lądowały.

- Chyba zapomniałeś o samolocie, Jack. Dobrze wiesz, że żaden z nas nie wytrzyma dwunastu godzin bez snu. - odparłem. Właśnie tyle, czyli dwanaście godzin, miała trwać nasza podróż do Paryża. Przyjaciel spojrzał się na mnie.

- W sumie masz rację, Jack. Nie pomyślałem o tym. - odrzekł.

Wkrótce byliśmy już na lotnisku. Zapłaciłem kierowcy taksówki piętnaście dolarów, po czym ja i J wyjęliśmy z bagażnika nasze bagaże. Weszliśmy do budynku lotniska.

- Odprawa do Paryża w okienkach numer dwadzieścia trzy i cztery. - oznajmił J, patrząc się na tablicę odlotów.

Przeszliśmy do odprawy. Oddaliśmy bagaże, przeszliśmy kontrolę paszportową, a na końcu usiedliśmy przy wyjściu do samolotu, które miało być otwarte za około dwadzieścia minut.

- Jack, patrz przed siebie. - powiedział J, szturchając mnie w ramię. Nie rozumiałem, o co mu chodzi, dopóki nie zobaczyłem ślicznej blondynki, która siedziała przed nami i była zajęta czytaniem gazety.

- Jestem pewien, że ta gazeta jest jej zbędna, kiedy jestem tutaj ja. - dodał chłopak, cicho się śmiejąc.

Potarłem ręką czoło. Nawet nie zdążyliśmy wyjechać ze Stanów, a pan na J już miał bardzo ciekawe wizje dotyczące dziewczyn.

- Stary, poczekaj na Paryż, proszę cię. - odparłem, patrząc się ze współczuciem na przyjaciela. On naprawdę rzadko kiedy potrafił się powstrzymać przed flirtem. Myślałem, że to ja byłem królem flirtu, ale kiedy w J'u uaktywnił się syndrom poszukiwania dziewczyny, zmieniłem swoje stanie. J nie mógł wytrzymać ani chwili bez rozmowy z dziewczynami lub chociażby rozmowy z nimi. Rozumiałem jego, jeśli tak to można było nazwać, pasję, ale czasami on mnie naprawdę przerażał.

- Dobra, Jack. Wytrzymam. Ale jeśli to właśnie była wybranka mojego życia, moja jedyna druga połówka na tym świecie, to będę winił tylko ciebie za to, że nie pozwoliłeś mi do niej podejść. - rzekł oburzony blondyn, opierając się o oparcie metalowego krzesła.

- Nie ma najmniejszego problemu, Jack. - odpowiedziałem przyjacielowi, nieznacznie uśmiechając się do siebie.

Po pół godzinie siedzieliśmy już na naszych miejscach w samolocie. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że miejsce koło J'a zajęła jakaś brunetka, którą chłopak już zagadywał.

- Ktoś ci kiedyś powiedział, że masz ładne włosy? Jestem pewien, że nie mówi ci to pierwsza osoba, ale wiedz, że one mi się naprawdę bardzo podobają, choć ty i tak jesteś ładniejsza. - nie mogłem słuchać komplementów, jakie Jack prawił dziewczynie. Założyłem słuchawki i puściłem pierwszą lepszą piosenkę, aby tylko nie słuchać tego, jak J opowiada dziewczynie o swoich wyczynach, które najczęściej po prostu wymyślał, aby przypodobać się danej dziewczynie. Kiedyś J rozmawiał z młodszą o rok szatynką, której imponowali gitarzyści. A co takiego wymyślił wtedy mój najlepszy przyjaciel? Stwierdził, że ma rockowy zespół muzyczny, który jedzie w trasę po Stanach w kwietniu. Kiedy dziewczyna się spytała, kiedy mają być dostępne bilety na koncert owego zespoły J'a, ten już miał większy problem, więc powiedział dziewczynie, że jeszcze nic nie jest pewna, a jeśli już będą mieć jakieś koncerty, to da jej wtedy znać osobiście. Jak pewnie myślicie, nigdy nie dał jej znać.

Po chwili słuchania muzyki zasnąłem. Do końca lotu miałem spokój. Nie musiałem wysłuchiwać tego, jak przez cały lot Jack opowiada tej dziewczynie, o imieniu Amber, jak podbił świat raperów, kiedy miał siedemnaście lat. Mówiłem, że lepiej nie zostawiać go z żadnymi dziewczynami sam na sam.






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top