I tak tego nie przyjmę.
-- Na pewno czujesz się lepiej? -- zapytał Louis w aucie gdy wybierał trasę.
-- Tak, Louis. Czuję się o wiele lepiej niż wczoraj -- mruknął przewracając oczami.
-- Pojedziemy do Iowa City, zajmie nam to jakieś sześć godzin z postojami. Nie będziemy też jechać za szybko na wszelki wypadek jakby coś się stało. Jutro do Chicago, cztery godzinki wolnej jazdy i później dwanaście godzin do Nowego Jorku i rozdzielę to na dwa dni to będzie tak, że zatrzymamy się w Pittsburgh w Pensylwanii. Później prosto do domu.
Harry słuchał uważnie Louisa patrząc na niego jak na obrazek. Z każdym dniem podobał mu się coraz bardziej i nie mógł przeboleć, że za kilka dni ich drogi się rozłączą a jego serce pęknie na miliony kawałeczków.
-- Czyli mamy jeszcze cztery, pięć dni na przyjazd do Nowego Jorku -- odwrócił się do niego i uśmiechnął się pokazując białe zęby.
-- B-będziemy w Chicago? -- zapytał spoglądając w oczy szatyna.
-- Dokładnie, Harry, a co?
-- Po prostu zawsze chciałem pojechać do Chicago. Bardzo mi się tam podoba -- wzruszył ramionami.
-- Jeżeli chcesz zostaniemy tam na dwie noce. Dla mnie to nie ma problemu, przecież wiesz. Poza tym Chicago to piękne miasto, fakt. Nie raz tam bywałem i jak coś to możemy tam trochę pochodzić po mieście. Pójdziemy do jakiś knajpek, odpoczniemy od jazdy.
-- Louis, nie o to mi...
-- Tak -- kiwnął -- zostaniemy tam na dwie noce i dwa dni. To dobry pomysł, Harry.
-- Louis...
-- Tak? -- zapytał zanim odpalił auto.
-- Dziękuje -- uśmiechnął się i odpiął szybko pasy aby pocałować jego policzek -- nie wiem jak ja Ci kiedyś za to oddam.
-- Nie musisz. To dla mnie przyjemność patrzeć na Ciebie gdy jesteś uśmiechnięty, mały -- uśmiechnął się ponownie promiennie i ruszył z parkingu.
-- Ja tak nie umiem, Lou -- jęknął -- kiedyś jak zapracuję to oddam Ci co do funta. Obiecuje. Tylko musisz mi powiedzieć ile.
-- Zero, nic nie musisz mi oddawać, Hazz -- zaśmiał się dźwięcznie -- naprawdę mi to nie przeszkadza. Zobowiązałem się do tego więc tak będę robić.
-- Nadal jednak jestem Ci coś winien i wcześniej czy później Ci oddam to, Louis. Nawet jeżeli miałbym Cię szukać po całym Nowym Jorku -- szepnął do niego.
-- I tak tego nie przyjmę -- wzruszył ramionami.
-- Ale ja i tak Ci to dam i koniec kropka, Louis. Temat jest zakończony! -- krzyknął wręcz i Louis troszeczkę się przestraszył chłopaka -- przepraszam. Za bardzo mnie poniosło. Po prostu nie jestem nauczony takich rzeczy i nie lubię jak ktoś mi czegoś odmawia.
-- Nic się nie stało -- mruknął wyprzedzając tira na autostradzie -- zakończmy temat i nie wracajmy do niego -- powiedział spokojnie -- jesteś głodny? Nic od wczoraj nie jadłeś -- powiedział z troską w głosie.
-- Średnio -- mruknął opierając się głową o szybę.
-- Musimy znaleźć jakąś lepszą restaurację gdzie będzie jakieś bezpieczne jedzenie -- powiedział rozglądając się po poboczach -- jak zobaczysz jakiś zjazd do miasta jakiegoś to mi powiedz, dobrze?
-- Dobrze -- uśmiechnął się do niego słabo.
Oparł głowę o szybę. Była między nimi przyjemna cisza. Cisza, która mogła trwać wiecznie ale niestety nie trwała bo telefon loczka zaczął dzwonić -- przepraszam, to znów mama -- powiedział zaciskając zęby. Miał dosyć codziennych rozmów i najchętniej wyłączyłby telefon ale niestety ze względu na Zayn'a tego nie zrobi -- Mama! Hej! -- założył maskę szczęśliwego syna.
-- Harold Edward Styles! Dlaczego wczoraj nie odbierałeś telefonów?
-- Mamo, mam na imię Harry a nie Harold, proszę Cię nie używaj tego imienia, dobrze?
-- Dlaczego wczoraj nie odbierałeś telefonu? -- Harry mógł usłyszeć jak jego mama mówi przez zaciśnięte zęby.
-- Źle się czułem, mamo. Nie miałem siły.
-- Zapewne jesz te świństwa i tak później reaguje twój organizm.
-- Poszedłem do knajpy i czymś się zatrułem, mamo. Już mi przeszło. Jest wszystko okej.
-- W Nowym Jorku by Ci się to nie stało. Tutaj jest inaczej.
-- Ale jestem w Los Angeles i nie mam zamiaru wracać do Nowego Jorku a jak nawet wrócę to wynajmę sobie mieszkanie na drugim końcu miasta jak najdalej bez Ciebie.
-- Możesz wrócić wkrótce i będziesz pracować u ojca w firmie. Dobrze wiesz, że on Cię przyjmie.
-- Mamo, nie mam humoru do kłótni i proszę Cię nie wspominaj o firmie ojca bo mam już dość. Nie będę u niego pracować i tyle, okej?
-- Nie, Harry. Chce dla Ciebie...
-- Muszę kończyć, cześć mamo -- powiedział szybko do telefonu i rozłączył się.
-- Syn buntownik -- zaśmiał się, Louis spojrzał szybko na loczka.
-- A weź mnie nie irytuj, Lou -- pokręcił głową -- mam dosyć ciągle tego samego tematu. Ciągle tylko, że w domu będzie mi najlepiej, ojciec da mi pracę. Znajdź sobie chłopaka, załóż rodzinę. Mam dwadzieścia jeden lat i myślę, że mam prawo decydować o swoim życiu.
-- To prawda. Nie chce buntować Cię na twoją mamę ale prawo robić to co chcesz i postaraj się z nią nie rozmawiać codziennie. Twój telefon wczoraj wibrował jak wibrator na maksymalnych obrotach -- powiedział a po chwili obaj wybuchli śmiechem.
-- O mój Boże -- Harry wytarł swój policzek od łez -- to Ci wyszło, Loueh.
-- Wiem -- zaśmiał się trochę delikatniej -- chodzi mi o to, że jesteś dorosły. Masz prawo decydować o swoim życiu.
-- Wiem o tym, Louis -- szepnął -- wiem o tym -- powtórzył i spojrzał na niego.
Patrzył na niego tak dłuższą chwilę ponownie obserwując jego twarzy.
Gdy kogoś wyprzedzał jego wargi tworzyły cienką linię albo marszczył brwi zagryzając wargę.
-- Hmm? Mam coś na twarzy? -- zapytał po chwili poprawiając swoje włosy.
-- N-Nie, Louis... -- szepnął natychmiast odwracając swoją twarz.
Zagryzł wargę i uśmiechnął się pod nosem.
Sam nie wiedział dlaczego ale się uśmiechnął.
Czuł, że musiał.
💙🚗🌎💚
Dodane: 07.03.2018r.
Miłego dnia, kochani! ❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top