2.0 Nigdy nie ma się drugiej okazji, żeby zrobić pierwsze wrażenie.

Zielonooki z determinacją parł na przód. Czuł ból z każdym kolejnym krokiem, ale nadzieja, która wypełniała jego serce zwyciężała, prowadząc go do przodu. Nie myślał o tym co będzie, gdy się stąd wydostanie, chciał po prostu być z dala od niebezpieczeństwa, które reprezentował Voldemort. Chciał wrócić do domu, do przyjaciół... W tej chwili tylko to się dla niego liczyło, było jego siłą napędową.

Nie patrzył za siebie na rezydencje, w której zamieszkał najwyraźniej sam Lord Voldemort, nie potrzebował jej widoku, koncentrował się na wysokiej bramie, która była coraz bliżej. Każdy krok przybliżał go do upragnionej wolności.

Przyśpieszony oddech zrównał się z szaleńczo bijącym sercem.

Chłopak poczuł jak na jego usta wpływa szeroki uśmiech, gdy bez problemu otworzył ją i przeszedł na drugą stronę. Dopiero teraz zauważył, że nie byli na jakimś pustkowiu, a to co widział to zwykła iluzja.

Po przekroczeniu bramy ujrzał uliczkę zwykłego, mugolskiego miasta. Zatrzymał się tylko na chwilę, niepewność zasiała ziarno w jego umyśle, ale chłopiec szybko otrząsnął się, pomimo bólu w nogach i świszczącego oddechu nie zamierzał się poddać. Nie gdy wolność była tak blisko.

Ruszył biegiem, nie zwracał uwagi na mijane pojazdy, nazwy ulic, na nic. Liczyło się tylko to by znaleźć się jak najdalej od Voldemorta i jego sługusów.  Na granicy wyczerpania zatrzymał się przy jakimś budynku i dysząc oparł się o chłodną i chropowatą ścianę. Brał głębokie wdechy i wydechy, próbując w miarę uspokoić swój oddech i galopujące serce. Zimny pot spływał po jego ciele pozostawiając po sobie nieprzyjemne uczucie.

Młody czarodziej rozejrzał się powoli z delikatnym niepokojem rejestrując, że oprócz jakiejś starszej kobiety z zakupami i biznesmena rozmawiającego przez telefon, nie było nikogo w zasięgu wzroku. Bojąc się zostawać tu na dłużej niż musi, ruszył w miarę szybkim krokiem przed siebie. Starał się zachować stałą czujność, rozglądając się co jakiś czas i upewniając, że nikt go nie śledzi.

Odetchnął z niejaką ulgą, choć nie pasowało mu, że Voldemort od tak pozwolił mu odejść. Nagle chłopak prawie zaskomlał z bólu, który go zaatakował, złapał się za promieniujące subtelną magią przedramię, zataczając się lekko. Nie wiedział jak, ale mógł wyczuć wściekłość Voldemorta i zdenerwowanie jego zwolenników. Gdzieś na skraju umysłu coś kazało mu uciekać i to jak najszybciej.

Polegając na swoim przeczuciu przez tyle lat, wiedział że nie należy go ignorować. Biorąc kilka uspokajających oddechów, wznowił swoją ucieczkę.

Dla przechodniów wyglądał jak normalny, zagubiony dzieciak. Nic co by go wyróżniało z tłumu oprócz blizny, jasno odcinającej się od bladego czoła.

Chłopak zatrząsł się, gdy wiatr zawiał mocniej, przewiewając cienki materiał ubrań jakie miał na sobie. Nawet nie zwrócił uwagi, że kogoś potrącił ramieniem skręcając w następną ulicę. Dopiero mocne szarpnięcie za ramię i przyparcie do muru, uświadomiły go o jego błędzie i chwilowej dekoncentracji.

Przerażająco spokojne spojrzenie trzymającego go śmierciożercy było gorsze niż jakby ten patrzył na niego ze znaną chłopakowi nienawiścią. Tego właściwie od nich wszystkich oczekiwał, złości i nienawiści za coś co zrobił trzynaście lat temu, zupełnie nieświadomie. Czasami mu się wydawało, że ludzie nienawidzili go po prostu za nazwisko i nieżyjących rodziców, właściwie działało to w obie strony.

Ciemnowłosy mężczyzna miał na sobie zwykłe spodnie i koszulę oraz niedbale narzucony na ramiona płaszcz, Harry dziwił się promieniującym od niego ciepłem, samemu czując coraz większy chłód. Czuł jak wcześniejsza nadzieja rozpływa się zostawiając po sobie gorzki smak przegranej. To tylko chwilowy spokój nim Voldemort zrobi z niego maskotkę śmierciożerców.

Zielonooki patrzył z rosnącym przerażeniem na drapieżnie uśmiechniętego śmierciożerce. Przypominał mu on zwierzę, które złapało swoją ofiarę. Oddech młodszego przyśpieszył, gdy w ciszy wpatrywali się w siebie.

- Nie mogłeś zostać w pokoju? Wiesz, że Czarny Pan nie puści płazem tej ucieczki, dzieciaku. - ciemnowłosy mężczyzna miał lekko zachrypnięty głos, był on równie spokojny jak on sam. 

Przerażone zielone oczy przypominały mu czas przed pojedynkiem z Szalonookim Moody'm, nie musiał się wtedy ukrywać, maskować każdego swojego kroku. Ludzie się go obawiali, na ulicach omijali go szerokim łukiem, jakby w obawie, że rzuci się na nich przy świadkach.

Wyrwał się z zamyślenia i pociągnął chłopaka w stronę najbliższego zaułka, by moc się przenieść bliżej rezydencji. Czarnowłosy chłopiec próbował się wyrwać, ale palce mężczyzny zacisnęły się tylko mocniej na jego ramieniu.

W zielonych oczach pojawiły się łzy, Harry czuł bezsilność, gdy starszy mężczyzna zaciągnął go w uliczkę i objął go. Młodszy zadrżał w jego uścisku, spinając się w nadejściu na to co się stanie.

Nagle, bez ostrzeżenia poczuł szarpnięcie w okolicy pępka. Miał wrażenie, jakby ktoś go wyprał w mugolskiej pralce i wyżął go w wyżymaczce. Ogarnęła go ciemność, a gdy odzyskał zdolność widzenia znajdowali się przed wielką bramą, przez którą parę minut wcześniej wybiegł. Uczucie mdłości prawie ścięło go z nóg, upadł by gdyby nie silne ramie trzymające go przy męskim ciele.

Śmierciożerca w ciszy przyglądał się trzęsącemu się nastolatkowi. Blade oblicze chłopca miało w sobie coś przerażającego. Szmaragdowe, pełne łez oczy zerknęły na niego z niemą prośbą.

- Idziemy. - oznajmił i pociągnął chłopca w stronę starego budynku.

Pusty teren wokół dworu był dość zaniedbany. Roślinność żyła tu własnym życiem, rozrastając się w nieokrzesany sposób po całej wolnej przestrzeni. Tylko żwirowa droga wydawała się prawie nietknięta. Choć i na niej widać było kępy trawy bądź bardziej uparty krzak, który chciał przejąć ścieżkę.

Jednak magia będąca w powietrzu najwyraźniej trzymała wszystko w ryzach i nie pozwalała, by domostwo całkowicie zarosło i nie popadło w całkowitą ruinę. Chociaż patrząc na łuszczącą się farbę, brudne okna i ogólne uszczerbki można było wątpić czy magia poradzi sobie z tym wszystkim.

Weranda, na którą wchodziło się po skrzypiących schodkach wydawała się pełna pajęczyn i luźnych desek. Okna na nią wychodzące były lekko przetarte i ukazywały widok ogromnego holu, utrzymanego w eleganckim stylu pełnym bogatych zdobień i marmurowych dodatków.

Wśrodku budynku panował chłód, a z korytarza można było pójść na prawo w stronę przestronnej jadalni i zapuszczonej przez lata kuchni bądź na lewo w stronę pomniejszych domowych pomieszczeń, takich jak zakurzony salon z meblami okrytymi szarymi okryciami, mała biblioteczka połączona z gabinetem i jeszcze parę mniejszych pomieszczeń.

Sypialnie i mniej formalne pomieszczenia znajdowały się na piętrze, na które wchodziło się szerokimi schodami z marmuru, widać było w nich lekkie uszczerbki, ale wciąż prezentowały się w zapierającym dech w piersiach stylu. Czarna poręcz z wzorem winorośli pięła się w górę znikając w ciemnym korytarzu. 

Harry nie miał czasu na podziwianie nowego miejsca, od razu po wejściu do domu Voldemorta został pociągnięty w prawo. W pomieszczeniu, do którego weszli znajdował się długi stół z ciemnego drewna, a przy nim siedzieli mężczyźni i kobiety w różnym wieku. Między nimi panowała cisza i każdy wpatrywał się w stojącego przy kominku czarnoksiężnika.

Czerwone ślepia Voldemorta zmrużyły się, gdy wpatrywał się w trzęsącego się nastolatka, który mimo swojej mizernej postury nie kulił się przed nim ze strachu. Mały głupiec uniósł podbródek w górę, w geście waleczności. Harry Potter nie miał już jednak o co walczyć, to on, Lord Voldemort przecież wygrał. Chłopak był jego.

A jednak śmiał mu się sprzeciwiać, uciekać choć on w geście łaski pozwolił mu przydzielić jeden z pokoi na piętrze, dał mu jedzenie i picie. Dzieciak jednak wciąż się rzucał, sprzeciwiał jego wspaniałomyślności i to jeszcze na oczach jego wyznawców.

Voldemort przeniósł wzrok na stojącego za chłopcem mężczyznę. Evan Rosier.

Dla większości martwy, a jednak wrócił nie wyglądając jakby mijające lata go dosięgły. Wciąż potężny i lojalny jemu. Teraz wpatrywał się obojętnie w niego, czekając na decyzję, która mogła dosięgnąć i jego. Oh, mężczyzna wiedział, że jego pan nie zapomni mu, że to przez niego chłopak uciekł.

Nie wydawał się jednak kulić ze strachu na samą myśl o karze, Voldemort podziwiał to w nim i żałował, że tak niewielu czarodziejów potrafiło zachować taki spokój w obliczu jego gniewu. Większość z nich wolała wić się u jego stóp jak robactwo i błagać o litość.

Czarnoksiężnik skrzywił się i nieśpiesznym krokiem podszedł do tej dwójki. Przemieszczał się bezdźwięcznie aż stanął przed swoim młodym wrogiem. Zielone spojrzenie zrównało się z jego. Ta bezczelność rozjuszyła go, nim ktoś w ogóle spostrzegł wyciągnął różdżkę i prawie wymruczał zaklęcie.

- Crucio.

Kruche ciało opadło bezwładnie na podłogę, wstrząsane bolesnymi drgawkami i wydając z siebie przytłumione dźwięki. Ku wielkiemu zdziwieniu Voldemorta chłopak nie krzyczał i nie błagał go, by przestał. Ten nastolatek przegryzł swoją wargę do krwi, zaciskając powieki, z pod których wydostawały się nieme łzy.

Godne podziwu, przemknęło przez myśli czarnoksiężnika, który przerwał zaklęcie i klęknął obok wciąż trzęsącego się ciała. Chwycił podbródek chłopca i musnął palcem jego zakrwawioną wargę, następnie podnosząc dłoń do swoich ust.

- Jesteś mój, Harry Potterze. Pogódź się z tym.

Ciemnowłosy chłopiec milczał, ciężko łapiąc powietrze i próbując opanować drżenie własnego ciała. Uniósł jednak lekko głowę i spojrzał na zabójce swoich rodziców płonącymi determinacją oczami. Jego usta opuściło tylko jedno słowo.

- Nigdy.

**  *  **  *  **  *  **  *  **

I oto długo wyczekiwany rozdział. Woow, dostałam niezwykły zastrzyk weny i miejmy nadzieje, że za szybko nie zniknie, bo kocham to opowiadanie i nie chce go znowu zostawić na tak długi okres czasu.

Jak zawsze liczę na komentarze i wasze opinie, tekst jest niesprawdzany przez moją bete, więc wszystkie błędy gramatyczne, ortograficzne czy inne takie możecie zgłaszać.

Życzę wam udanego dnia,

S.

// w mediach Linkin Park - Talking To Myself //

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top