0.1 Nowy początek

W kotle zawrzało, diamentowe iskry wystrzeliwały we wszystkie strony, tak oślepiająco jasne, że wszystko inne zmieniało się przy nich w atłasową ciemność. Ale nic więcej się nie stało.

Niech się utopi, pomyślał Harry, niech coś się nie uda.

Nagle eliksir przestał pryskać iskrami. Zamiast nich buchnął kłąb gęstej pary, oddzielając Harry'ego od Glizdogona i Cedrika. Widział tylko mętny wapor wiszący w powietrzu...

Nie udało się, pomyślał... Utopiło się... Błagam... żeby to już było martwe...

Ale właśnie wtedy, poprzez mętną mgłę, ujrzał ciemny zarys postaci, wysokiej i bardzo chudej, wynurzającej się powoli z kotła.

- Odziej mnie. - rozległ się piskliwy, zimny głos spoza kłębów pary.

Glizdogon, jęcząc i szlochając, wciąż tuląc do piersi swoje okaleczone ramię, drugą ręką zebrał z ziemi czarną szatę, podniósł się i narzucił ją na głowę swojego pana.

Chuda postać wystąpiła z kotła, wpatrując się w Harry'ego... a Harry wpatrywał się w tę twarz, która od trzech lat nawiedzała go w sennych koszmarach. Bielsza od nagiej czaszki, z wielkimi, szkarłatnymi oczami i nosem płaskim jak u węża, ze szparkami zamiast nozdrzy.

Lord Voldemort odrodził się na nowo.

Voldemort odwrócił wzrok od Harry'ego i zaczął badać własne, odzyskane ciało. Jego dłonie przywodziły na myśl wielkie, blade pająki; długie palce błądziły po piersi, ramionach, twarzy; czerwone oczy, o wąskich jak u kota źrenicach, rozjarzyły się jeszcze bardziej w ciemności.

Uniósł ręce, kilka razy zgiął i wyprostował palce, a na jego twarzy pojawiło się zadowolenie. Nie zwracał najmniejszej uwagi ani na leżącego na ziemi Glizdogona, który dygotał i krwawił, ani na wielkiego węża, który ponownie wypełzł w mroku i wił się wokół Harry'ego, sycząc gniewnie.

Voldemort sięgnął nienaturalnie długimi palcami do kieszeni, wydobył z niej różdżkę, pogładził ją pieszczotliwie, a potem wycelował w Glizdogona. Ten nagle uniósł się w powietrze, uderzył całym ciałem w płytę nagrobną i osunął się po niej na ziemię, gdzie padł, zgięty wpół, jęcząc i szlochając. Voldemort zwrócił swe szkarłatne oczy na Harry'ego i wybuchnął zimnym, bezlitosnym śmiechem.

Szata, którą Glizdogon owinął kikut ręki, przesiąkła krwią.

- Panie mój... - wycharczał i zakrztusił się łzami. - ...panie... obiecałeś... przecież mi obiecałeś...

- Wyciągnij rękę. - wycedził Voldemort.

- Och, panie... dzięki ci, panie...

I wyciągnął krwawiący kikut, ale Voldemort zaśmiał się ponownie.

- Drugą rękę, Glizdogonie.

- Panie, błagam cię.... błagam...

Voldemort pochylił się, złapał jego lewą rękę i odsunął mu rękaw powyżej łokcia. Harry zobaczył na jego skórze jakiś czerwony znak, podobny do tatuażu - ludzką czaszkę z rozwartymi szczękami, z których wyłaniał się wąż - ten sam znak, który pojawił się na niebie podczas mistrzostw świata w quidditchu: Mroczny Znak.

Voldemort przyjrzał mu się uważnie, nie zwracając uwagi na urywane szlochy Glizdogona.

- Wróciło. - powiedział cicho. - Wszyscy to zauważą... i zaraz zobaczymy... zaraz się dowiemy...

Ucisnął mocno znak długim, białym palcem.

Czoło Harry'ego przeszył ostry ból, a Glizdogon wrzasnął przeraźliwie. Voldemort odsunął palce od przedramienia Glizdogona, a Harry zobaczył, że krwawy znak zrobił się czarny jak węgiel. Na bladej, płaskiej twarzy Voldemorta pojawił się wyraz mściwego triumfu. Wyprostował sie, odrzucił głowę do tyłu i rozejrzał się po cmentarzu.

- Ilu zachowało w sobie dość odwagi, by powrócić kiedy to poczują? - wyszeptał, patrząc teraz w gwiazdy. - A ilu okaże się takimi głupcami, by nie przybyć na moje wezwanie?

Zaczął się przechadzać tam i z powrotem przed Harrym i Glizdogonem, przez cały czas omiatając wzrokiem cmentarz. Po jakimś czasie znowu spojrzał na Harry'ego, a okrutny uśmiech wykrzywił jego twarz węża.

- Harry Potterze, stoisz na doczesnych szczątkach mojego zmarłego ojca. Był mugolem i głupcem... jak twoja ukochana matka. A jednak oboje na coś się przydali, prawda? Twoja matka umarła, broniąc ciebie, swojego dziecka... a ja zabiłem swojego ojca i sam widzisz, jak użyteczny okazał się po śmierci...

Znowu się zaśmiał. Krążył tam i z powrotem, rozglądając się po ciemnym cmentarzu, a wąż wił się nadal wokół grobu.

- Widzisz ten dom na zboczu, Potter? Mieszkał w nim mój ojciec. Moja matka pochodziła z tej wioski. Zakochała się w nim, ale ją porzucił, kiedy się dowiedział, kim ona jest... Nie lubił magii, ten mój ojczulek, nie... Odszedł od niej i wrócił do swych mugolskich rodziców, zanim przyszedłem na świat, tak, Potter, a ona zmarła przy porodzie... Trafiłem do mugolskiego sierocińca... ale przysiągłem sobie, że go odnajdę i zemszczę się na tym głupcu, który dał mi tylko swoje imię i nazwisko... Tom Riddle...

Wciąż krążył, przyglądając się grobom.

- Do czego to doszło... opowiadam ci rodzinną historię... Chyba robię się nieco sentymentalny... Ale... patrz, Harry! Powraca moja prawdziwa rodzina!

Nagle powietrze wypełniło się świstem i łomotem płaszczy. Między grobami, za wielkim cisem, w każdym cienistym miejscu aportowali się czarodzieje. Wszyscy byli zakapturzeni i zamaskowani. Zbliżali się ze wszystkich stron... powoli, ostrożnie, jakby nie dowierzali własnym oczom.

Voldemort stał w milczeniu, czekając, aż podejdą. A potem jeden ze śmierciożerców padł na kolana, podczołgał się do Lorda Voldemorta i ucałował skraj czarnej szaty.

- Panie mój... panie... - wymamrotał.

Pozostali śmierciożercy uczynili to samo. Wszyscy zbliżali się na kolanach do Voldemorta, całowali skraj jego szaty, cofali się i powstawali, tworząc wielki, milczący krąg wokół grobu Toma Riddle'a, wokół Harry'ego, Voldemorta i rozdygotanego strzępu człowieka, jakim był Glizdogon.

W kręgu pozostawiali luki, jakby spodziewali się przybycia większej ilości osób. Natomiast Voldemort zdawał się nie czekać już na nikogo. Spojrzał po zakapturzonych twarzach, a choć nie było wiatru, wzdłuż kręgu przebiegł cichy szelest i szmer, jakby wszyscy zadrżeli.

- Witajcie, śmierciożercy. - powiedział cicho Voldemort. - Trzynaście lat... już trzynaście lat minęło, odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. A jednak odpowiedzieliście na moje wezwanie, jakby to było wczoraj... A więc nadal jednoczy nas Mroczny Znak. Lecz... czy naprawdę jednoczy?

Odchylił w tył swą ohydną głowę i zaczął węszyć, wydymając płaskie nozdrza.

- Czuję winę. W powietrzu jest odór winy.

Krąg lekko zafalował, zakapturzone postacie zadrżały ponownie, jakby pragnęły się cofnąć, lecz nie śmiały tego uczynić.

- Widzę, że wszyscy jesteście zdrowi, pełni sił, fizycznych i czarodziejskich. Cóż za szybka odpowiedź na moje wezwanie! Zapytuję więc sam siebie: dlaczego taka doborowa paczka czarodziejów nie przyszła z pomocą swemu panu, któremu przysięgła wierność?

Wszyscy milczeli. Nikt nie drgną, prócz Glizdogona, który wciąż kulił się na ziemi, opłakując swoją krwawiącą rękę.

- I odpowiadam sobie... - wyszeptał Voldemort. - Na pewno uwierzyli, że moja moc została złamana na zawsze, że już nie wrócę. Wślizgnęli się między moich wrogów, przysięgając, że są niewinni, że nie wiedzieli, że zostali zaczarowani... Więc pytam się dalej, jak oni mogli uwierzyć, że już nigdy się nie odrodzę? Oni, którzy dobrze wiedzieli, jakie podjąłem kroki, dawno, dawno temu, by uchronić się od nieodwracalnej śmierci? Oni, którzy na własne oczy widzieli bezmiar mojej mocy w czasach, gdy byłem najpotężniejszym spośród wszystkich żyjących czarodziejów? I odpowiadam sobie: może uwierzyli w to, że istnieje jeszcze większa moc, taka, która może unicestwić nawet samego Lorda Voldemorta? Może przysięgli wierność innemu, na przykład temu idolowi i obrońcy prostaków, szlam i mugoli, Albusowi Dumbledore'owi?

Na dźwięk tego nazwiska zakapturzone postacie zadrżały ponownie; niektóre mamrotały coś i potrząsały przecząco głowami. Voldemort nie zwrócił na to uwagi.

- To dla mnie wielki zawód. Muszę przyznać, że jestem rozczarowany.

Jeden ze śmierciożerców nagle wystąpił z kręgu. Drżąc od stóp do głów, runął do stóp Voldemorta.

- Panie! Panie, przebacz mi! Przebacz nam wszystkim!

Voldemmort zaczął się śmiać. Uniósł różdżkę.

- Crucio! - krzyknął.

Śmierciożerca zadygotał, zaczął się wić i wrzeszczeć. Harry pomyślał, że teraz już na pewno usłyszą to w okolicznych domach... Niech przyjdzie policja... ktokolwiek... cokolwiek...

Voldemort ponownie uniósł różdżkę. Udręczony torturami śmierciożerca znieruchomiał na ziemi, dysząc ciężko.

- Weź się w garść, Avery. - powiedział łagodnie Voldemort. - Wstań. Prosisz o przebaczenie? Ja nie przebaczam. Ja nie zapominam. Trzynaście długich lat... Musisz mi za nie odpłacić swoimi trzynastoma latami, wtedy może ci przebaczę. Glizdogon już spłacił część swojego długu, prawda, Gllizdogonie?

Spojrzał z góry na żałosną, szlochającą wciąż postać.

- Nie wróciłeś do mnie z wierności, ale ze strachu przed twoimi dawnymi przyjaciółmi. Zasłużyłeś na ból, Glizdogonie. Wiesz o tym, prawda?

- Tak, panie. - jęknął Glizdogon. - Błagam cię, panie... proszę...

- Ale jednak pomogłeś mi odzyskać ciało. - rzekł Voldemort, przypatrując mu się chłodno. - Jesteś niewiernym zdrajcą, ale mi pomogłeś... A Lord Voldemort wynagradza tych, którzy mu pomagają.

Jeszcze raz uniósł różdżkę i zatoczył nią koło w powietrzu. Różdżka pozostawiła po sobie świetlisty ślad, który zawisł w powietrzu jak plama roztopionego srebra. Z początku bezkształtna, plama zaczęła się kurczyć i zwijać, aż uformowała się w replikę ludzkiej dłoni, rozjarzonej jak księżyc. Dłoń poszybowała w dół i przylgnęła do krwawiącego kikuta ręki Glizdogona.

Glizdogon przestał szlochać. Oddychając chrapliwie i nierówno, podniósł głowę i spojrzał z niedowierzaniem na srebrną dłoń, teraz przytwierdzoną już na stałe do nadgarstka jak lśniąca rękawica. Zgią palce, a potem, cały drżąc, podniósł z ziemi gałązkę i zmiażdżył ją w palcach na proszek.

- Panie mój... - wyszeptał. - Panie... jest cudowna... Dziękuję ci, panie... dzięki ci...

Podczołgał się na kolanach i ucałował skraj szaty Voldemorta.

- Oby twoja wierność już nigdy się nie zachwiała, Glizdogonie.

- Nigdy, panie... już nigdy...

Glizdogon powstał i zajął miejsce w kręgu, wpatrując się w swoją nową rękę. Twarz lśniła mu od łez. [...]

- ... I w ten sposób Harry Potter znalazł się tutaj, poza zasięgiem pomocy i ochrony Dumbledore'a. Trafił prosto w me stęsknione ramiona! I oto jest tutaj... chłopiec, którego wszyscy uważali za moją klęskę...

Zrobił parę powolnych kroków naprzód i odwrócił się twarzą do Harry'ego. Podniósł różdżkę.

- Crucio!

Harry poczuł taki ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył. Kości płonęły mu ogniem, głowa pękała wzdłuż blizny na czole, oczy potoczyły się do wnętrza czaszki... Pragnął tylko jednego: żeby to się skończyło... żeby zemdleć... umrzeć...

I nagle się skończyło. Zawisł bezwładnie w sznurach, którymi był przywiązany do nagrobka ojca Voldemorta. Patrzył w te płonące, czerwone oczy poprzez mgłę. Ciemność nocy rozbrzmiała śmiechem śmierciożerów.

- Teraz chyba widzicie, jak głupio było przypuszczać, że ten chłopiec może być kiedykolwiek silniejszy ode mnie. - rzekł Voldemort. - I nie chcę, by ktokolwiek popełnił taką pomyłkę w przyszłości. * Naznaczę go jako swego sługę, by każdy wiedział, że ktoś taki nie pokona Wielkiego Lorda Voldemorta!

Na cmentarzu zapanowała cisza. Voldemort wydawał się napawać przerażeniem jakie malowało się na twarzy zielonookiego chłopca. Spróbował się on cofnąć przed dłonią, która wręcz z czułością przejechała po jego bladym policzku. Zimny marmurowy posąg sprawiał, że całe jego ciało drżało.

Śmierciożercy przyglądali się czujnie te scenie. Z niedowierzaniem, że ich pan zamierza utrzymać chłopaka przy życiu. Czarna szata załomotała, gdy Voldemort obrócił się gwałtownie do zebranych wokół niego postaci.

Jego upiorną twarz zdobił uśmiech, który mroził swoim widokiem krew w żyłach. Błyski triumfu rozświetlały szkarłatne ślepia, sprawiając, że wydawać by się mogło, że jarzą się one w ciemności nocy. Trupia twarz miała w sobie coś co sprawiało, że po plecach zebranych przeszedł zimny dreszcz.

- Będziecie świadkami, jak ten chłopiec, który został okrzyknięty bohaterem, stanie się zwykłym sługą. Moim sługą.

Śmierciożercy wpatrywali się w swojego mistrza w milczeniu. Żaden z nich nie śmiał choćby pisnąć słówka, a co dopiero się sprzeciwić. Zbyt wielki strach ściskał ich serca, by mogli to uczynić. Byli cichymi świadkami, niekoniecznie chętnymi, ale dla Voldemorta nie miały znaczenia ich chęci. Przysięgli mu wierność i już on zadba o to, by wykonali swoją część umowy.

Uniósł dłoń, w której znajdowała się różdżka i wręcz radośnie wrócił spojrzeniem do kulącego się w miarę możliwości młodego czarodzieja, który marzył tylko o tym, by zniknąć stąd i pojawić się w bezpiecznym miejscu, z dala od przerażającego czarnoksiężnika i jego wiernych ludzi, pragnących jego śmierci.

Długie palce chwyciły boleśnie przedramię chłopca, a po chwili do jego skóry został przyciśnięty rozżarzony do białości koniec różdżki Voldemorta.

Palący ból rozprzestrzeniał się od ręki dalej. Harry miał wrażenie jakby całe jego ciało płonęło, a do przedramienia przyciskany był rozgrzany pogrzebacz, wwiercający się w jego skórę. Po jego policzkach spływały łzy, próba wyrwania się zaowocowała tylko większym bólem. To była męka dla młodego czarodzieja.

Każda komórka jego ciała krzyczała w agonii. Nie potrafił powstrzymać nienaturalnego skowytu, który opuścił jego usta. Rzucał się w wiążącym go uścisku, choć miał świadomość, że to nic nie da. Obezwładniający ból kumulował się w jego przedramieniu.

Wszystko ustało magicznie w jednej chwili, a go przywitała nieprzenikniona ciemność. Już nic nie miało znaczenia, był bezpieczny, a ból zniknął bez śladu.

Jednak wkrótce w ciemności pojawiło się jaskrawe światło, które wręcz krzyczało na niego, by wracał. Nie chciał tego robić, ale nie potrafił się sprzeciwić, oślepiające światło było coraz bliżej, a po chwili pochłonęło go.

================================================================

* Fragment książki pt. "Harry Potter i Czara Ognia"

Coś co zastąpi Anima Valis, które usunęłam ze swojego konta. (nie miałam do tamtego ff dokończonej fabuły więc wolałam je wycofać) Pomysł narodził mi się już w grudniu i pisałam go od przerwy świątecznej, jako że mam już 3rozdziały i całkowity zarys fabuły, stwierdziłam, że czas opublikować pierwszy rozdział!

Proszę o wasze opinie w komentarzach, co można ulepszyć lub gdzie popełniłam błąd.

Miłego dnia, Misiaki! <3

~ Serafie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top