Rozdział 7
Myślałam, że dobrze znam Valenowo, w końcu mieszkam tu od zawsze. Jednak kiedy szukałam domu Racheli, zwątpiłam w swoją orientację w terenie. Nawet Googlemaps nie potrafiło mi pomóc. Musiałam zadzwonić do dziewczyny, żeby dała mi więcej wskazówek jak do niej dotrzeć.
Jednak ona nie była bardziej pomocna od mapy w telefonie, jej wskazówki brzmiały mniej więcej w takie sposób: ,,skręć koło takiego czegoś", ,,Idź prosto koło tych takich...", ,,No i teraz są ten tego... No wiesz, takie coś"
Z trudem dotarłam na miejsce. Z głównego chodnika skręciłam w wysoką trawę, a resztę drogi szłam przez wydeptaną ścieżkę, aż w końcu znalazłam się lesie. W tym mieście znajdował się tylko jeden las i wieloma drogami można było się do niego dostać, a były znacznie bardziej widoczne niż te, które wskazywała mi ruda.
Dopiero po piętnastu minutach drogi zorientowałam się dlaczego Ray radziła mi wybrać akurat tą ścieżkę. Prowadziła ona prosto do jej domu. Budek nie był ogromy, ale wystarczający by pomieścić większą rodzinę. Cały był obrośnięty bluszczem, a ganek przyozdobiono różnymi rodzajami kwiatków, m.in. paprotkami i bratkami.
Zapukałam do drzwi, szukałam dzwonka, ale nie mogłam go znaleźć.
Czekałam przez chwilę, aż w końcu otworzył mi niski mężczyzna o prawie identycznych włosach co Rachela, ten sam kolor, podobna fryzura, tylko on miał więcej loków. Jego twarz porastały równie rude wąsy i kozia bródka. Na nosie miał okulary z czarnymi oprawkami, a jego oczy mieniły się brązem. Wyglądał jakby właśnie wychodził do pracy, miał białą koszulę, czerwony krawat i czarne spodnie.
Obok niego stała znacznie wyższa kobieta z długimi czarnymi włosami związanymi w kucyka. Jej oczy były zielone i ubrana była niemal identycznie co mężczyzna, nie miała jedynie krawatu.
-Och, witaj, ty pewnie jesteś Aurelie, Rachela mówiła, że dzisiaj przyjdziesz. Jestem Artur, jej ojciec, bardzo mi miło. - Uścisnęłam z nim dłoń. - A to moja żona, Lina. - Uścisnęłam dłoń z kobietą. - Wejdź proszę do środka, Rachela pewnie zaraz po ciebie przyjdzie. Niestety my musimy już wychodzić, praca czeka. Miłej nauki!
Podziękowałam i wymieniłam z nimi pożegnania. Naprawdę mili ludzie, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Lina nie była zbyt podobnie do Ray, ale Artur jak najbardziej.
Weszłam do środka i znalazłam się w przedpokoju, który również przyozdobiony był masą kwiatów doniczkowych. Oprócz nich znajdowały się tu jeszcze dwie szafki z butami i kilka wieszaków na kurtki czy bluzy.
Do następnego pokoju prowadziły białe, prawie przezroczyste zasłony. Dostrzegłam tam telewizor, na którym leciał ,,Sowi dom". Przy ścianie rozciągały się schody. Był też stolik, na którym stało pełno brudny, kolorowych kubków. Pod nim leżał czarny, puchaty dywan, a przed nim wielka zielona kanapa z poduchami z przepięknym wzorem pawia. Na nich leżały dwie postacie, jedna ruda z związanym małym kucykiem, a druga miała długie, rozpuszczone czarne włosy.
Nie zdążyłam dostrzec więcej szczegółów, bo zobaczyłam Rachelę zbiegającą ze schodów z taką prędkością, że prawie się wywróciła i zrobiła fikołka. Na szczęście ,,prawie zrobić", a ,,zrobić" to ogromna różnica. Wbiegła przez zasłony i zatrzymała się parę centymetrów ode mnie.
-Hej. - Przywitałam się.
-Hej, cześć, witaj! - Powiedziała dysząc. - Sorki, że ci nie otworzyłam, ale sprzątałam. Zapraszam!
Weszłyśmy do salonu. Teraz widziałam więcej szczegółów, takich jak tapeta w żółwie, półka pełna świeczek i kilka krzyży na ścianie, niektóre z nich były odwrócony.
Dwie postacie siedzące na kanapie odwróciły się w naszą stronę. Ta z upiętymi włosami okazała się być chłopakiem o zielonych oczach. Na twarzy miał całe mnóstwo kolorowych plasterków i wiele srebrnych kolczyków w uszach. Palił papierosa. Drugą osoba była dziewczyną. Jej oczy miały ciemniejszy odcień zielonego niż te rudego, a poznokcie połyskiwały na czarno w świetle lamp. W podobnym odcieniu miała też top i spodnie, tak jak jej towarzysz również paliła papierosa.
-Ej, Ray znalazła sobie dziewczynę! - Zaśmiał się rudy.
-I tak zaraz ucieknie, gdy zobaczy syf w jej pokoju. - Zawtórowała mu czarnowłosa.
-Ej, posprzątałam! I tam nigdy nie było bałaganu, to był nieład artystyczny! - Powiedziała moja przyjaciółka, (bo tak ją już chyba mogę nazywać) wchodząc po schodach, a ja tuż za nią.
-A może chociaż nas przedstawisz? Wiesz, żebym wiedział co napisać na kopercie z ślubnym prezentem. - Zażartował chłopak.
-Ochhh... No dobra! Kochani idioci, to moja PRZYJACIÓŁKA Aurelie, Aurelie, ten debil to Adler, a ta idiotka to Narcyza. Dobra, świetnie, wszyscy się znamy. A teraz dajcie nam spokój!
Pomachałam im, a oni odmachali. Ruda nie zauważyła tego, już wspinała się na górę. Podążałam tuż za nią.
Jej pokój znajdował się dokładnie na przeciwko schodów. Przekraczając jego próg, poczułam jakbym znalazła się w innym świecie. Lub w pokoju wyjętego prosto z pinteresta, chociaż nasze definicje porządku znacznie się różniły. Dla mnie każda rzecz miała swoje miejsce, a dla niej ubrania były rzucone na jedno krzesło, zamiast walać się po całym pomieszczeniu. Kredki, ołówki, farby i pendzle rozwalone były tylko na biurku, a nie na podłodze. Ten bałagan mi jednak nie przeszkadzał, pasował mi do charakteru dziewczyny.
Na ścianach przyklejone były rysunki dziewczyny, większość z nich wykonana była ołówkiem, ale do kilku z nich użyła kredek i farb. Dostrzegłam też portret dziewczyny, która zadziwiająco mnie przypominała.
Dosłownie w każdym kącie stała jakaś roślina. Parapet wypełniony był storczykami, na szafie stały kaktusy. Z sufitu zwisały doniczki z paprotkami. Wokół łóżka, które stało w rogu ściany, zrobiony był krąg z tulipanami w niebieskich doniczkach, a na ścianie wolnej od rysunków przymocowany był bluszcz.
Na środku pomieszczenia, tuż nad zielonym puchatym dywanie, do sufitu przymocowana była drewniana huśtawka. Ten element wydał mi najlepszą rzeczą tutaj. Nie mogłam się powstrzymać, szybko podeszłam, usiadłam i zaczęła się lekko bujać. Naprawdę świetne uczucie!
Huśtając się miałam lepszy widok na rysunki, najbardziej podobał mi się szkic papugi siedzącej na gałęzi zwijającej się w kształt serca. Dostrzegłam też, że pod jednym ze szkiców przyklejona była namalowana flaga biseksualizmu.
-Jesteś bi? - Powiedziałam zanim zorientowałam się, że raczej nie wypada pytać o takie rzeczy.
Ray jednak nie wyglądała na złą czy speszoną. Uśmiechnęła się szeroko.
-Tak, a ty? Lubisz dziewczynki?
-Szczerze to nie mam pojęcia. Chyba całe życie myślałam, że będę mieć męża.
Bujałam się dalej, a ruda zaczęła przygotowywać nam miejsce do nauki, w końcu po to tu przyszłam. Z biurka prosto na podłogę zrzuciła wszystkie przyrządy do malowania i rysowanie. Z szuflady wyrzuciła wszystkie podręczki i podniosła tylko ten od fizyki. Na końcu wyjęła z szafy krzesło (nie mam pojęcia jak ono się tam znalazło) i dostawiła je do biurka.
Tak oto nasz kącik do nauczania był gotowy, a mierna iluzja porządku przestała istnieć.
Ray usiadła na czarnym obrotowym fotelu, a ja tuż obok na krześle z szafy.
-A więc z czym masz największy problem? - Zapytałam.
-Ze wszystkim.
-Okej... To może jaki ostatni temat omawialiście?
Dziewczyna zaczęła przewracać strony książki z prędkością światła. W końcu zatrzymała się na temacie "Opory ruchu".
-To coś. - Powiedziała.
-No dobra... W tym temacie wyróżniamy tarcie i opór środka. Działa wtedy kiedy próbujesz, np. przesunąć ołówek. Tarcie zależy od siły nacisku, czyli od tego jak mocno trzymasz ołówek i od rodzaju powierzchni. - Podniosłam ołówek i położyłam go na biurku, a on się potoczył. - Widzisz? Jak powierzchnia jest gładka to rusza się z łatwością, ale jakbyś położyła go... Hmmm... Na papierze ściernym to nie poruszyłby się tak łatwo.
-Aha, czyli jak położę ołówek na papierze ze szkolnego kibla i on się nie poruszy, to jest tarcie?
-Coś takiego, brawo! I chyba muszę porozmawiać o tym papierze z Connorem... Wracając, opór środka...
Wytłumaczyłam jej czym jest opór środka, siła tarcia statycznego i kinematycznego. Pomogłam jej też zrobić kilka zadań z tego tematu i omówiłam dla niej trzy zasady dynamiki Newton'a. Z tego tematu także zrobiłyśmy kilka zadań.
Naprawdę przyjemnie się nam uczyło, Rachela szybko łapała o co chodzi, tym łatwiej było jej wszystko tłumaczyć. Kompletnie nie rozumiałam czemu na lekcjach nie szło jej dobrze. Jedyną rzeczą do której ktoś mógł się przyczepić to jej problem ze skupieniem, ale ona sobie z tym świetnie radziła. Trzęsła nogą i od czasu do czasu stukała palcami o blat biurka.
Mnie to w żadnym wypadku nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, uważałam to nawet za urocze.
Po około dwóch godzinach zakończyłyśmy naszą wspólną naukę. Dziewczyna próbowała wepchnąć mi zapłatę do kieszeni, ale stanowczo zaprzeczyłam. Przez chwilę przepychałyśmy z banknotami w jej dłoni, ale w końcu stanęło na moim.
Ruda odprowadziła mnie do drzwi, a na schodach wydała się w jeszcze dyskusję z bratem, w której nie uczestniczyłam, ale śmiałam się prawie cały czas.
-I co? Która którą przeleciała? - Zaczął Adler.
-Zamknij się. - Warknęła Ray.
-Bo co? Posmarumiesz mi klamkę pastą, jak tydzień temu? Aleee się boooję!
-Nie, ale pokażę twojemu chłopakowi jak srasz na nocniku. Mam w posiadaniu kilka takich zdjęć!
Adler zamilkł. Poważnych gróźb nie należy lekceważyć.
Potem nadszedł czas na pożegnanie. Już prawie wychodziłam, kiedy ruda zamknęła mnie w swoim uścisku. Uśmiechnęłam się delikatnie. To było przeurocze, zwłaszcza w jej wykonaniu.
-Papa! - Powiedziała.
-Do zobaczenia! - Pożegnałam się, ona z wachaniem mnie puściła.
Wyszłam z jej domu z ogromną satysfakcją. To był naprawdę udany dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top