Rozdział 6
Następny dzień wcale nie był mniej pracowity od poprzedniego, chociaż nad tym nie ubolewałam.
Co tydzień w soboty uczęszczam na wolontariat w pobliskim schronisku i szczerze to uwielbiam. Kocham pomagać zwierzętom, kiedyś nawet zastanawiałam się czy zostać weterynarzem.
Na szczęście w tym dniu nie było wiele do zrobienia, więc szybko się obrobiłam i mogłam pobawić się z futrzakami. Już miałam iść na podwórko z wybiegiem gdzie hasały właśnie psy pod opieką mojej koleżanki wolontariuszki, Kelly Ros, kiedy usłyszałam jak otwierają się drzwi. Trochę mnie to zaskoczyło. Nie było to zbyt popularne schronisko, więc niestety mało osób się tu zjawiało.
Zrezygnowałam z dołączenia do zabawy z psami i podeszłam do drzwi, by powitać potencjalnych nowych właścicieli wspaniałych zwierzaków. Sama z chęcią bym jednego adoptowała, ale rodzice niestety nie chcą się zgodzić, bo jak to mówią ,,Sierściuchy w domu to same problemy"
-Sasha, pomóż mi z tą karmą! Waży chyba z tonę!
-To był twój pomysł, więc sama sobie to dźwigaj!
Do środka weszła Sasha razem z Rachelą która niosła kilku kilogramowy worek karmy dla kotów. Nie tej najtańszej i najbardziej szkodliwej, a tej najlepszej, która ma dobre substancje odżywcze.
Ruda chwiała się na nogach, wór był zdecydowanie dla niej za ciężki. Podeszłam szybko do niej i przejęłam od niej ładunek.
-Och, dzięki wielkie... - Odetchnęła z ulgą. - Chwila moment... Ładna dziewczyna? Co ty tu robisz?
-Wolontariat. - Odpowiedziałam szczerząc się jak głupi do sera.
-Wow, niedość, że ładna, to jeszcze dobroduszna! Dobroduszna dziewczyna, dodam to do zeszytu z ksywkami dla ciebie!
-Masz taki zeszyt? Ile ty mi tych nazw wymyśliłaś? - Zaśmiałam się.
-Aaaa, niewiele.
-464, teraz 465. - Wtrąciła Sasha.
-To nie jest ważne! Są ważniejsze sprawy. - Zmieniła temat Ray. - Jak widzisz, przyniosłam karmę dla kotów, mnie się raczej już nie przyda.
-Och, to naprawdę miłe z twojej strony, na pewno kociaki się ucieszą.
Odłożyłam worek z karmą w kąt, później przeniosę go do specjalnego miejsca na żywność dla zwierząt.
Ruda najwyraźniej nie zamierzała na razie przygarniać kolejnego kota, skoro oddawała jedną z lepszych karm. Strata Garfield była dla niej naprawdę sporym ciosem, to był naprawdę wyjątkowy kot, chociaż sama znałam go tylko z opowieści i zdjęć, tęskniłam za nim.
-Nooo... To my chyba już pójdziemy... - Zaczęła żegnać się ruda, ale krzyk brunetki sprawnie przerwał jej wypowiedź.
-Możemy pobawić się ze zwierzętami?! Proszę!!
-No pewnie! Koty są w tamtym pomie... - Szybko przerwałam widząc zasmuconą minę Racheli. - Psy są na dworze, może tam?
-O tak! Kocham psy! - Zawołała brunetka.
Zaprowadziłam je więc na podwórko, gdzie psiaki radośnie biegały, skakały i robiły inne psie rzeczy. Na początku podeszłyśmy do dziewczyny o ciemniejszej karnacji niż Sasha, niebieskich oczach i zielonych włosach spiętych w kucyka, Kelly. Przedstawiłam je sobie, Ray wydawała się trochę onieśmielona, ale Sasha szybko przejęła inicjatywę, komplementując jej pastelową bluzę i różowe trampki. Dziewczyny odeszły kawałek dalej, by pobawić się z jamnikiem o imieniu Ravi i przy okazji porozmawiać o tym, jak odcień zielonego pasuje do różowych butów czy coś takiego.
Ja z Rachelą usiadłyśmy na trawie. Podbiegł do nas kundelek Zibi, który zdecydowanie domagał się pieszczot. Polizał nas obie po twarzach, ruda z uśmiechem go pogłaskała, a ja wyciągnęłam szczotkę dla psów z kieszeni bluzy i zaczęłam go szczotkować, na co on zareagował wesołym merdaniem ogonem.
-Noooo... Bardzo ładnie pachniesz. - Rozpoczęła rozmowę Ray.
-Weź przestań, wykąpałam dzisiaj z 7 psów, a co najmniej 2 oddały na mnie mocz. - Zaśmiałam się, chociaż zdecydowanie nie pachniałam najładniej.
-Ale nie pachniesz jakbyś używała perfum, a one gryzą mnie w nos. Teraz pachniesz świetnie.
-Skoro tak mówisz... Chociaż masz rację, perfumy czasem są gorsze od naturalnego zapachu... Kojarzysz matematyczkę Panią Jessie Mir?
-Kurde, tak! Miałam z nią lekcje w zeszłym roku! W klasie był taki smród, że ledwo tam wytrzymywałam!
-Prawda? A wszyscy mi mówili, że przesadzam!
Tak rozpoczęła się rozmowa na temat okropnych perfum, a potem rozwinęła się na temat ulubionej postaci w serialu Jessie, uroczych kubkach w kształcie pingwinów, jaki rodzaj żółwia jest najsłodszy i czy puchaty koc jest lepszy od kołdry. Zibi uciekł się bawić z innymi psami gdzieś w połowie rozmowy, przestałyśmy zwracać uwagę na Sashę i Kelly, zaraz po tym jak ta druga na chwilę zniknęła, by pójść nakarmić koty nową karmą.
Zanim się obejrzałyśmy, był już wczesny wieczór. Nie zauważyłybyśmy tego, gdyby nie podeszła do nas Sasha, cała ubrudzona, miejmy nadzieję, że tylko w błocie. Nie wyglądała na zbyt zadowoloną z tego faktu.
-Ray, myślę, że musimy już wracać.
-Taaa, potrzebujesz długiego prysznica. - Patrzyła chwilę na przyjaciółkę, a potem spojrzała na zegarek wiszący na ścianie schroniska. - Kurwa, już 16? Zanim wrócę do domu i ogarnę to czupiradło - brunetka spojrzała na nią jakby zaraz miała ją zabić. - to będzie już noc! I znowu się nie nauczę fizyki!
-Przecież powiedziałam, że mogę Ci pomóc! - Sprzeciwiło się ,,Czupiradło".
-Ale ty nie potrafisz tłumaczyć! Po twoim ostatnim tłumaczeniu myślałam, że świat składa się z leucypów, a nie z atomów!
-Chwila, przecież ja mogę Ci wytłumaczyć! Jestem klasę wyżej, więc już to przerabiałam, a fizykę ogarniam całkiem nieźle.
-Naprawdę byś mogła? No po prostu cię uwielbiam!
Ustaliłyśmy więc godzinę spotkania, Sasha podała mi adres Racheli. Z dziwnych przyczyn podobno bardzo lubiła go podawać.
To może trochę żałosne, ale czułam podekscytowanie, jeszcze nigdy nie udzielałam korepetycji. Kiedyś próbowałam uczyć Laure, ale ona nie była chętna do współpracy. Można powiedzieć, że cieszyłam się na nowe doświadczenia, chociaż trochę też na spotkanie z Ray.
Dziewczyny potem niestety musiały opuścić schronisko. Sasha żegnała się rozsyłając wszem i wobec całusy, a biorąc pod uwagę jej obecny stan, wyglądało to komicznie. Po chwili zniknęły za drzwiami.
Zostałyśmy tylko my, ja i Kelly.
-Wiesz, chyba nie jestem do końca hetero. - Powiedziała.
-To wiem już od dawna.
***
Moi rodzice nigdy nie spełniali najlepiej swojej funkcji. Kiedy byłam mała uważałam ich za najwspanialsze osoby na świecie, ale ich obojętność szybko zgasiła mój entuzjazm. Nie obchodziło ich jak się czuję czy czego chcę. Ważne jest, żeby pokazać ludziom jak ,,dobrze nas wychowali" i jak ,,idealną" rodziną jesteśmy. U nas w domu nie ma miejsca na miłość, oni sami przyznali, że wzięli ślub ze względu na korzyści majątkowe. Trochę jak w średniowieczu.
Nie lubię ich, chociaż nie jest to odpowiedni opis. Nie darzę ich żadnymi uczuciami, są mi obojętni. Na razie potrzebuję tylko miejsca do życia, dlatego jeszcze nie uciekłam z domu. Jednak podczas mojego 17-sto letniego życia pod ich dachem opracowałam plan, by nie zwariować.
Do matury robię wszystko czego oczekują, czyli z grubsza to czym mogliby się pochwalić znajomym. Wiadomo, idealną córeczką wszyscy się zachwycają. Na szczęście do tego ważnego testu został mi około rok, skoro tyle czasu już z nimi wytrzymałam to ten odstęp czasowy też przetrwam. Później wyjadę gdzieś daleko na studia, które oni oczywiście zasponsorują, bo będzie to kolejny powód do przechwałek. A gdy ustatkuję się finansowo, mam zamiar odciąć się od nich kompletnie. Ten plan brzmi jakby wymyśliło go dziecko w przedszkolu, ale proste pomysły są najlepsze. Poza tym jest jeszcze plan B, C, D, a nawet E, ale one są tylko w razie gdyby A zawiódł, co nie jest bardzo prawdopodobne.
Nie jest mi wstyd, że wykorzystuję moją rodzinę finansowo. Oni wykorzystują mnie, by mieć lepszą reputację, więc czemu ja nie mogłabym robić tego samego?
Weszłyśmy z Laure do kuchni. Rodzice ustali sobie głupi zwyczaj, że co wieczór musimy im mówić co wartego uwagi, czyli coś czym mogą się pochwalić, w danym dniu zrobiłyśmy. Na szczęście nie musimy robić tego co wieczór, bo często wyjeżdżają na dłuższy okres czasu. Oboje są architektami bardzo oddanymi swojej pracy. Ostanio mają nakład zleceń, więc widujemy ich naprawdę rzadko.
Nie potrzebujemy ich czasu, potrzebujemy wolności, którą dają nam kiedy ich nie ma.
Laure też nie daży ich pozytywnymi uczuciami, ale unikamy rozmowy na ten temat. Wiem jedynie, że ona też chce wyjechać od nich jak najdalej.
Owen i Lula Tempête siedzieli już przy stole i na nas czekali. Zdecydowanie sprawiali wrażenie bogaczy, nawet nie próbowali ukryć swojego statusu majątkowego. Mój ojciec miał czarne, którko przystżyżone włosy, wąsy i kozią bródkę. Twarz miała ostre rysy, cerę miał bladą, a oczy miał tego samego koloru co ja i siostra, czarne. Na ręce nosił dwa zegarki i nawet teraz jego strój składał się z koszuli i granatowych spodni. Chyba nie znał takiego słowa jak ,,wygoda" czy ,,komfort osobisty", zawsze był spięty.
Matka za to miała blond włosy upięte w ciasnego koka. Jej twarz pokrywały liczne zmarszczki, tęczówki miała ciemno szare, przez co wyglądały jakby były czarne. Na nosie miała okulary w okrągłych oprawkach. Zazwyczaj ubierała wytforne sukienki, ale tym razem ubrała koszulę i spódniczkę. Dla lepszego efektu założyła złote bransoletki i naszyjnik, które pewnie kosztowały fortunę. Nie ulega wątpliwością, że ta kobieta lubi sprawiać dobre wrażenie.
Jedynym przejawem tego, że byli ludźmi odczuwającymi jakiekolwiek emocje było to, że zamiast eleganckich butów założyli kapcie. Prawdopodobnie wrócili przed chwilą z pracy, bo nie uwierzę, że chodzili tak cały dzień po domu.
-Co w tym dniu zrobiłaś Aurelie? - Zaczęła matka. Zawsze tak było, bez żadnego ,,dobry wieczór", ,,cześć", czy ,,jak się czujecie". Po prostu przechodziła od razu do rzeczy.
Zaczęłam wymieniać. Parę minut wcześniej sporządziłam sobie listę, by się nie poplątać. Sobota nie była mniej produktywna od piątku, ale w zasadzie była dość spokojnym dniem.
Odrobiłam wszystkie zadania domowe, nauczyłam się na wszystkie zapowiedziane sprawdziany wykułam materiał, który mamy przerabiać w tym tygodniu w szkole, ponad godzinę ćwiczyłam grę na pianinie (nienawidzę tego, ale w życiu im tego nie powiem), a na samym końcu opiekowałam się zwierzętami w schronisku w ramach wolontariatu
Powiedziałam im to wszystko, oprócz tego, że w schronisku spotkałam Sashę i Rachelę, wolałam nie wspominać o tym, że mam nowych znajomych. Zadawaliby wtedy mnóstwo pytań typu: ,,Kim są ich rodzice i ile zarabiają", ,,Ile mają lat", ,,jakie mają oceny". Nie chciałam na nie odpowiadać, przedłużyłoby to tylko rozmowę, a im szybciej się ona skończy, tym lepiej.
Kiedyś strasznie stresowałam się, że to co powiem nie spotka się z ich aprobatą, ale te czasy już minęły. Przyzwyczaiłam się.
Tym razem pokiwali tylko głowami, czyli byli miarę zadowoleni, ale uważają, że stać mnie na więcej. Nie obchodzi mnie to, liczy się tylko to, że będę mieć już od nich spokój aż do następnego wieczora.
-Teraz ty Laure, co dzisiaj zrobiłaś? - Zapytał ojciec.
Laure trochę gorzej znosiła ich pytania i trochę się stresowała, widziałam to po jej nerwowo ruszających się dłoniach za plecami. Próbowałam o tym z nią kiedyś porozmawiać, ale ona tylko wtedy się wściekała i krzyczała, że wcale się nie stresuje. Po kilku takich jej wybuchach zrezygnowałam z prób rozmowy na ten temat.
-Odrobiłam lekcje, nauczyłam się na wszystkie sprawdziany i przerobiłam materiał, który będziemy omawiać w tym tygodniu. - To ostatnie było kłamstwem, bo dziewczyna woli słuchać na lekcji niż uczyć się w domu. Sama nie lubię kłamstwa, ale wcale jej się nie dziwię. Z takimi rodzicami bardzo trudno unikać kłamstwa.
-To za mało, postaraj się jutro bardziej. - Lula zrobiła niezadowoloną minę.
-A-ale mam złamaną i t-trudno jest mi zrobić cokolwiek więcej... - Próbowała się bronić.
-To nie jest wymówka. - Stwierdził Owen.
Zapadła grobowa cisza, rodzice opuścili kuchnię, zostawiając nas same. Laure była na skraju płaczu, ich słowa naprawdę ją zraniły i to nie pierwszy raz.
Chciałam ją pocieszyć, położyłam rękę na jej ramieniu, by wiedziała, że nie jest sama.
Ona tylko się wyrwała i krzyknęła.
-ZOSTAW MNIE W SPOKOJU.
I wybiegła.
Rozumiałam czemu jest zła i smutna, przecież nikt nie chciałby usłyszeć od własnych rodziców, że jest beznadziejny. Nie powiedzieli tego dosłownie, ale taki był przekaz. Miała pełne prawo być wściekła, ale czemu wyładowała się na mnie? Ja chciałam tylko pomóc! Nie zrobiłam nic złego! Przez nią i ja się zdenerwowałam. Ale byłam sama i nie mogłam tej złości na nikim wyładować... A nawet jeśli bym miała, nie zrobiłabym tego. Nie można obarczać kogoś własnym problemami.
Ukrywając w sobie swój gniew, zaczęłam robić kanapkę z morelowym dżemem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top