Rozdział 18

  Nadszedł w końcu dzień, w którym zaprosiłam Rachelę na prawdziwą randkę.
Przeszukałam kilka, nawet kilkadziesiąt stron z poradami randkowymi, ale były one przeznaczone tylko do śmieci, a potem do spalenia. Do recyklingu się nie nadawały, nic się z nich nie dało zrobić. Powinny zniknąć z powierzchni Ziemi na dobre.
Portale internetowe na nic się zdały, więc przygotowałam własny plan.

1. Restauracja
2. Park

  Prosto, bez szczegółów, ale najlepiej.
  Przy okazji mam pewność, że żadna z nieporządanych osób nas nie zobaczy. Większość ludzi ze szkoły będzie wieczorem na imprezie u Liv Celllion, Laure będzie u Amandy, a znajomi moich homofobicznych rodziców nie mieszkają w tych okolicach. Co prawda nie wiem czy Ray nie chce jeszcze kogoś spotkać, bo nawet nie wie gdzie idziemy, ale jeśli będzie miała jakieś obiekcje, to mi o tym powie.
  Aby nie popełnić wielkiej gafy, zapytałam się Sashy i Arnolda jaka jest ulubiona restauracja Ray. Odpowiedź była banalnie prosta, aż było mi głupio, że wcześniej nie wiedziałam.

  Kolejną ważną kwestią był strój. Z tym był mały kłopot. Spędziłam dobre parę godzin wybierając ubranie, dobierając dodatki, układając fryzurę i robiąc makijaż. Musiało być ładnie, ale nie mogłam przesadzić, nie chciałyśmy zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
  Niby mogłam poprosić o pomoc Sashę, ale chciałam to zrobić sama.
  Ostatecznie wybrałam biały top i podchodzącą pod bardzo jasną zieleń spódnicę w kratkę. Na to beżowy sweter z guzikami i małą torebkę w podobnym odcieniu. Nie miałam zamiaru chodzić boso, więc założyłam stopki i trampki w kolorze śniegu.
  Jako akcesoria wzięłam naszyjnik z prawdziwą perłą i pierścionek z małym zielonym kamyczkiem.
  Nad uczesaniem myślałam dość długo, ale samo układanie nie zajęło mi dużo czasu. Postawiłam na na rozpuszczone włosy i mini koczek, który na szczęście zakrył blond odrosty, których nie chciało mi się znowu farbować.
  Na makijaż poświęciłam najmniej czasu. Pomalowałam lekko usta i powieki, a kreski wyszły mi idealne za pierwszym razem. To dobry znak, ten dzień będzie wspaniały! Mega się cieszę!

  Dla upewnienia, że nic mi się nie pomyliło, któryś już raz sprawdziłam ostatnie wiadomości z Ray.

Ślicznotka 💅:
Masz dzisiaj czas?

Ray gay 🏳️‍🌈:
Ja zawsze mam czas

Ślicznotka 💅:
Świetnie, więc idziemy na randkę, będę o 19 :)

Ray gay 🏳️‍🌈:
Co tak późno

Ślicznotka 💅:
19 to moja szczęśliwa godzina

Ray gay 🏳️‍🌈:
Kłamiesz

Ślicznotka 💅:
Tylko troszeczkę

  Wszystko się zgadza, dzisiaj idę na randkę z najlepszą dziewczyną na świecie!
  Moje szczęście sięga zenitu, a serce bije tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi.
  Stres również jest obecny. Nic dziwnego, w końcu to moja pierwsza randka, nie licząc tej w przedszkolnej piaskownicy z Filipem Dove (dalej pamiętam mojego crusha z zerówki). Nie wiem czy to w ogóle jest możliwe, ale świadomość, że się stresuję trochę mnie uspokaja, ale nie wystarczająco by moje palce u dłoni przestały drżeć.
  Do dziewiętnastej mam jeszcze trochę czasu, więc włączam kolejny odcinek ,,Płazowyżu". To powinno pomóc.

***

  Kreskówka nie pomogła. Skończyłam oglądać sezon i o Boże, Marcela... Bez spoilerów.
  Przynajmniej nie trzęsę się już jak galareta. Idę prosto do domu Racheli, drogę znam już na pamięć i zaznajomiłam się z kilkoma sztuczkami, dzięki którym nie musiałam się przedzierać przez chaszcze.

  Ray czekała na mnie przed drzwiami domu. Kiedy ją zobaczyłam, pobiegłam do niej tak szybko jak tylko mogłam. Opłaca się ćwiczyć na wf.
  Pocałowałam ją, ona się zaśmiała.

-A więc masz tą swoją randkę, cieszysz się?

  Nawet nie wiedziała jak bardzo. Z radości mogłabym nawet latać niczym ptak, gdybym tylko potrafiła.
  Zamiast odpowiedzieć, przytuliłam ją.
  Ruda ubrana była w czarną bluzkę hiszpankę i krótkie ogrodniczki z wyszytym na kieszonce niebieskim motylem. Przy sobie miała torbę przypominającą rybacką sieć. Białe zakolanówki pięknie podkreślały jej uda, a przez trampki na platformie wydawała się wyższa o kilka centymetrów, wciąż jednak niższa ode mnie. We włosy wpięła spinkę z serduszkiem. Nie miała makijażu, co bardzo mnie ucieszyło, bo jej zielone oczy i piegi wyglądają najlepiej bez żadnych upiększeń.
  Rachela prezentowała się zjawiskowo. Co prawda dla mnie zawsze wygląda pięknie, ale dzisiaj mieniła się wyjątkowo ślicznie.
  Podziwiając jej urodę, zauważyłam w oknie jej rodzeństwo, za wszelką cenę starających się ukryć za białą zasłoną. Wyszło im to bardzo nieudolnie, widziałam i słyszałam, bo cały czas się chihrali.
  Ruda pokazała na nich palcem.

-Lepiej chodźmy, zanim zrobię tym dwóm idiotom krzywdę.

  Przytaknęłam.

  Przeszłyśmy kawałek w milczeniu. Podziwiałyśmy piękno lasu. Dla mnie to było dalej nowe, nie często przechadzałam się wśród drzew o takiej porze. Dla Ray pewnie nie było to tak piękne jak dla mnie, ale kątem oka widziałam, że cały czas się uśmiecha. Może się cieszy, że może podzielić się tym pięknem ze mną? Ja bym się cieszyła. Jeśli kiedyś znajdę równie piękne miejsce, pokażę jej je jak najszybciej.
Przez chwilę wpatrywałam się na stokrotkę, która już się chowała. Była śliczna, tak jak dziewczyna obok. Żałowałam, że nie mogę jej powiedzieć tych wszystkich komplementów, ale nie chciałam wprowadzić jej w zakłopotanie.
Mogłam za to zrobić coś innego. Delikatnie  złapałam ją za rękę, gest wyrażający więcej niż wszystkie moje myśli o niej. Inspirowałam się wszystkim obejrzanymi i przeczytanymi romansami, ale uczucia przekazane przez ten mały gest były prawdziwe, szczere, a co najważniejsze, moje.
Serce zabiło mi szybciej, bo przez chwilę myślałam, że mnie puści. Możliwe, że trochę dramatyzowałam, ale czułabym się jak zgnieciony śmieć wyrzucony przy autostradzie, do kałuży, nie zasługujący nawet na przetworzenie. Ale Ray mnie nie puściła, wzmocniła tylko chwyt! Uśmiechnęłam się tak szeroko ze szczęścia i podekscytowania, że pewnie wyglądałam jak... Nawet nie mam porównania, pewnie po prostu bardzo głupio, a Rachela nie wyglądała na mniej szczęśliwą. Zaczęła delikatnie podskakiwać. Uroczo, niczym dziewczynka z baśni.

-Toooo... Dokąd mnie zabierzesz?

  Och, nie mogłam się dołączać, aż zapyta!

-Najpierw do najlepszej restauracji w mieście. Mówię ci, spodoba Ci się! A potem do parku.

-Cóż za aura tajemniczości! Już nie mogę się doczekać jaki lokal wybrała moja piękna dziewczyna.

***

  Droga do McDonald'a minęła nam na przyjemnej rozmowie o wojnie na mazaki, którą ruda odbyła godzinę temu. Wcześniej tego nie zauważyłam, ale na jej dłoniach widniało mnóstwo kolorowych kresek. Dla porównania pokazała mi zdjęcie siostry. Dziewczyna zdecydowanie nie wyglądała na zadowoloną, ale trudno jej się dziwić, skoro całą twarz i szyję miała w różnokolorowych kreskach.
  Miałam zdecydować kto wygrał. Oczywiście była to Ray, ale nie dlatego, że jest moją dziewczyną, a dlatego, że miała mniej widoczne ślady.
 
  Jedzenie zamawiałyśmy przy automatach. Celem tego wyjścia nie było jedynie spełnienie moich fantazji, ale też szczęście Ray, a unikając wszelkich kontaktów ludzkich, mogłam jej to zapewnić.
  Ja wzięłam dwadzieścia nuggetsów i waliowego shake, a ona McChikera bez sałaty, frytki i colę.
  Rachela już chciała kliknąć ,,zapłać przy kasie", ale ja byłam szybsza. Wybrałam opję płacenia kartą i zanim ona się obejrzała, wszystko było już ppłacone. Dla tej dziewczyny mogłabym wykupić nawet całe menu.

  Wybrałyśmy najlepsze miejsca, przy oknie. Ray boi się rozmawiać z nieznajomymi, ale o dziwo, obserwować bardzo ich lubi.

-Wooow, pierwsza randka w maku, ekskluuuuuzywnie.

-Nie podoba Ci się? - Zażartowałam, przecież widziałam jak się radośnie szczerzy.

-Skądże, tylko tutaj dają takie pysznie mięsopodobne coś.

  Zajęłyśmy się jedzeniem.

-Wiesz co? Jakbyś była kanapką, nazwałabym cię McBeuty.

-Słabe.

-Ale jare.

-Przestań, bo się przez ciebie zrzygam.

***

  Przed wejściem do parku zamilkłyśmy jak zaklęte. Nie dlatego, że tematy nam się skończyły, bo ich akurat miałyśmy sporo.
  Właściwie nie wiem czemu milczałyśmy, ale to nic nie szkodzi. Cisza z nią była wspaniała, nie niezręczna. Gdyby wszyscy nagle ogłuchli na wieczność, właśnie z nią chciałabym spędzić ten czas.
  Złapałyśmy się za ręce i spacerowałyśmy. Nic więcej do szczęścia nam nie było trzeba.

   Przy ławce koło wierzby Rachela się zatrzymała. Lubiłam tą ławkę, mam z nią piękne wspomnienie. Kiedyś siedząc na niej udawałam, że jestem księżniczką, a wierzba to mój rycerz. Chyba kiedyś nawet to drzewo pocałowałam, byłam głupim dzieckiem.
 
-Zmęczyłam się. - Powiedziała ruda i usiadła na ławce, a ja obok niej.

  Patrzyłyśmy na księżyc w pełni. Piękny widok, zwłaszcza gdy jego blask oświetla bliską sercu osobę.
  A może by tak pokazać wierzbie, że nie jestem taka głupia i mogę się też całować z prawdziwymi osobami?
  Każda wymówka, by pocałować rudą jest dobra, nawet tak absurdalna jak ta.
Tylko czy ona tego chcę? W końcu jesteśmy w miejscu publicznym. Może  nikogo nie ma, ale ona może się bać to zrobić tutaj. Albo raczej to ja się boję. To przeze mnie to wszystko ukrywamy.
Ale pokusa była zbyt silna, chciałam znowu poczuć smak jej ust, dotknąć jej skóry. To jak narkotyk. Nawet jeśli czujesz lęk i tak chcesz spróbować.

-Chcę zrobić coś co każdy bohater romansów robi w takiej sytuacji. - Odważyłam się powiedzieć.

-Co cię powstrzymuje?

-Nie wiem, może strach?

-Pozbądźmy się go razem.

  Pocałowała mnie.
Gdybyśmy były w filmie, księżyc oświetlałby nas swoim blaskiem, tak, że wyglądałybyśmy niczym dwie gwiazdy.
Nikt mi nie zabrani tego sobie wyobrażać w taki sposób.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top