Rozdział 14

  Gdy zorientowałam się, że nie poradzę sobie sama z moimi myślami (a trochę to zajęło), od razu wiedziałam do kogo udam się po pomoc.
  Po wyjściu od pielęgniarki poszłam na poszukiwania Andrei. Dzisiaj nie miałam za bardzo okazji z nią porozmawiać, bo zaraz po powitaniu powiedziała mi, że umówiła się z kimś na przerwie i gdzieś poszła. Cóż, przynajmniej nie kłóciła się z Davidem. W ostatnim czasie powstała nawet tablica z tematami, o które mogli by się posprzeczać. Przez tajemniczą randkę Indianki nie miałam co robić na przerwie, ponieważ Susan i Connor się uczyli, a David gdzieś zniknął, więc podeszłam do Laure, co było błędem. Może jednak wyjdzie z tego coś dobrego.
  Nie miałam pojęcia z kim jest Andrea, ale miałam pewność, że jest gdzieś w szkole, bo dzień wcześniej marudziła, że musi napisać sprawdzian z biologii. Jakby tego nie zrobiła, jej matka na pewno nie pozwoliłaby jej zaadoptować kota (akurat ze schroniska w którym jestem na wolontariacie, z czego ja i Kelly jesteśmy wniebowzięte).
  Do głowy przychodziło mi kilka miejsc gdzie Indianka mogła być. Mogłabym do niej zadzwonić jak normalny człowiek, ale chciałam się zabawić w poszukiwacza skarbów (w tym wypadku Andrei). Chyba też się trochę stresowałam, by jej się zwierzyć. Robiłam to bardzo żadko, z nią głównie narzekałam na Laure, kiedy zjadła mojego począka czy coś takiego. Nic ważniejszego. Z sytuacji w domu podzieliłam się tylko z Ray i to przypadkowo. Sprawa z rudą w tej chwili wydawała mi się w tym momencie dużo poważniejsza. Potrzebowałam chwili, żeby ułożyć sobie w głowie co chcę powiedzieć, a wydawało mi się, że zabawa w Indianę Jonesa da mi na to wystarczająco dużo czasu.

  Miałam do przeszukania salę numer czterdzieści, stołówkę, korytarz przy sklepiku i pokój samorządu. O tej godzinie przy tych pomieszczeniach był niemal zerowy ruch. Dziewczyna najpewniej chciała się schować, zawsze mi mówiła gdzie idzie, nawet jeżeli była na plaży oddalonej od Valenowa jakieś tysiące kilometrów. Tym razem po prostu powiedziała, że się z kimś umówiła i sobie poszła. Powinno to wzbudzić moje podejrzenia, ale byłam zbyt zajęta myśleniem o Racheli.

  Szukając przyjaciółki czułam się jak postać w kryminale. Miałam wystarczająco dużo wskazówek, sprawdzianu jeszcze nie napisała, więc jest w szkole i gdzieś się chowa, wystarczyło ją tylko znaleźć. Tak mało, a jednak tak wiele.
  W klasie numer czterdzieści nie znalazłam Indianki. Przy okazji uświadomiłam sobie, że nigdy nie miałam tam lekcji i zauważyłam, że kartki w kalendarzu od dawna nie były zmieniane.
  Na stołówce też jej nie było. Za to kucharka poczęstowała mnie ciastkiem.
  Korytarz przy sklepiku wbrew moim przypuszczeniom był bardzo zaludniony. Kolejka ciągnęła się przez całą jego długość, więc od razu zrezygnowałam z poszukiwania dziewczyny właśnie tam.
Został jedynie pokój samorządu. Szczerze miałam nadzieję, że tam jej nie znajdę. To pomieszczenie powinno być używane tylko do obrad.  Kiedy ostatnio zobaczyłam moich znajomych jedzących tam lunch, to nagle wydawało mi mniej poważne. Kiedy ustalaliśmy tam ważne sprawy, zawsze miałam poczucie powagi jaka powinna tam panować.
Z drugiej jednak strony, gdyby Ray chciałaby się ze mną tam spotkać, nie potrafiłabym odmówić. Chyba już nawet dla mnie to pomieszczenie straciło na wartości.
Zanim nacisnęłam klamkę, postanowiłam sobie, że to co tam znajdę, będzie znakiem od losu. Jeżeli Andrea tam będzie, opowiem jej o całej sytuacji z Ray, jeżeli jej tam nie będzie, jeszcze raz się zastanowię, czy potrzebuję pomocy.
Zdecydowanie jej potrzebowałam, ale trudno było mi się otworzyć. Może jeszcze uda mi się to wszystko skryć w sobie?

  Wzięłam dwa głębokie wdechy, nacisnęłam klamkę. Przeszłam dwa kroki i zaraz zawróciłam.
Indianka rzeczywiście tam była. Znalazłam ją, Davida przy okazji też. Oboje stali przy ścianie, bardzo blisko siebie, a zwłaszcza ich usta.
Oboje się lubili, ale nie jakoś szczególnie. Woleli robić sobie nawzajem na złość. Na zebraniach czy pozaszkolnych spotkaniach, gdy niechcący się dotknęli, udawali odruchy  obrzydzenie. Raczej starali się stać od siebie jak najdalej
Teraz się całowali.
  Ciekawe, przyszłam pogadać o moim pocałunku, a przyłapałam ich na własnym.
  Wycofałam się z pomieszczenia i trochę oszołomiona szłam prosto. Nie ważne gdzie, byleby tylko znaleźć się daleko i przetrawić ten widok.
  Potrzebowałam jeszcze pomocy Sashy. To chyba dobry moment, żeby jej poszukać.
  Nie zdążyłam zajść daleko, bo usłyszałam krzyki.

-Aurelie! Poczekaj! To nie tak! - Wołała Indianka.

  Nie zatrzymałam się, ale szłam swoim normalnym tępem, więc ona szybko biegnąc mnie dogoniła. Złapała mnie za ramię, dopiero wtedy się zatrzymałam.

-Aurelie! Bo ja i David... No wiesz! To tak wyglądało, ale my nie ten tego! On chciał tylko sprawdzić...

-Całowałam się z Rachelą.

-Co?!

  Było to trochę samolubne z mojej strony, ale Andrea wyglądała na bardzo zadowoloną ze zmiany tematu.
  Opowiedziałam jej wszystko, począwszy od kupywania tortu, aż do dzisiejszego dnia.
  Jej reakcja była prosta, tak jak przewidywałam. Przytuliła mnie, a potem pomogła szukać Sashy.
  Brunetka stała przy swojej szafce, wyciągała z niej książki, po okładce rozroznałam podręcznik od biologii. Nie chciałam naruszać jej prywatności, ale kontem oka dostrzegłam, że przykleiła sobie lusterko do drzwi szafki.
  Gdy tylko ją zobaczyłam, szybko do niej podeszłam. Nie ma co marnować czasu.

-Musimy pogadać.

-Wiesz... Teraz mam biologię, a profesor Valentino nie przepada za mną, a ja jak się spóźnię jeszcze raz to-

-Ray mnie pocałowała.

Gdyby się dało, jej szczęka opadłaby na podłogę. Wypuściła książkę z rąk.

-Musimy pogadać.

***

  Ostatecznie Sasha nie spóźniła się na lekcję, bo umówiłyśmy się w moim domu, żeby mieć ciszę i spokój do rozmawiania.
  Spotkałyśmy się w piątek o szesnastej, bo wtedy Laure była na urodzinach u Amandy. Nie chciałam, by była przy tej rozmowie.
  Andrea przyszła przed czasem, Sasha spóźniła się jakieś pół godziny, ale za to przyprowadziła Brittney. Tym razem miała podbite dwoje oczu. Zauważyłam też, że mają ze sobą wielką, czarną torbę.
Sasha wybrała outfit w niebieskich kolorach co wyjątkowo pasowało do jej karnacji. Jej koleżanka była ubrana identycznie, dobry matching.
  Zamiast pospolitego ,,cześć", brunetka na początku zaczęła się tłumaczyć dlaczego się spóźniła.

-To wszystko jej wina! - Wskazała na Brittney. - Zobaczyła jakiegoś idiotę z klasy i zaczęła się z nim napierdalać!

  Nie chciałam wdawać się w szczegóły, ale zadałam jedno pytanie.

-To stąd te śliwy pod oczami?

-Nieeeee, te akurat są sprzed dwóch dni. - Odparła.

   Tyle wiedzy mi wystarczyło.

-Paczka dziewczyn górą! - Krzyknęła nagle Sasha.

   Na to dziewczyna, której kolor włosów idealnie pasował do podbitych oczów, się rozpłakała.
 
-Dziewczyna? - Załkała.

Wtedy wszystkie ją przytuliłyśmy i zaczęłyśmy ją zapewniać, że wygląda bardzo dziewczęco, a nawet lepiej od tych wszystkich modelek na instagramie. Sasha dodatkowo zaczęła jej czytać artykuł o tym, który płat mózgu odpowiada za płeć. Podobno to najbardziej uspokajało jej koleżankę.
Gdy Brittney się uspokoiła i krzyknęła ,,Tak! Jestem dziewczyną! Jebać kutasy!" tak głośno, że moi sąsiedzi wyjrzeli przez okna, aby zobaczyć co się dzieje (chociaż pewnie nic nie zrozumieli), potem udałyśmy się do mojego pokoju.

  Na środku pomieszczenia stał stary stół, który wcześniej przyniosłam ze strychu. Postawiłam na nim chipsy, żelki, ciastka i inne słodycze. Pomyślałam, że do poważnych rozmów przyda się trochę słodyczy.
  Andrea od razu zaczęła pochłaniać swoje ulubione żelki, te bez żelatyny.
  Nie wiedziałam jak zacząć rozmowę, więc po prostu usiadłam na łóżku, nic nie mówiąc. Brittney i Sasha za to zaczęły przeszukiwać torbę. Mimo woli zaciekawiłam się co one tam schowały.
  Na początku wyrzuciły z niej jakieś dziesięć paczek chipsów. Potem brunetka rzuciła we mnie opakowaniem różowego brokatu.

-Prezęcik. - Uśmiechnęła się łobuzersko.

  Na szczęście złapałam prezent i oszczędziłam sobie późniejszego sprzątania.
Dziewczyny wyciągnęły jeszcze dwie butelki fanty, a na końcu wygrzebały ogromny młotek. Wyglądał jak nowy, ale mógł mieć również kilkanaście lat i po prostu nie był używany. Kompletnie nie wiedziałam po co go przyniosły, miałam nadzieję, że nie dostanę nim w głowę. Nigdy nie zostałam uderzona żadnym narzędziem, ale nie trudno było mi wyobrazić sobie ten ból.
Sasha jednak nie wyglądała jakby miała się zaraz zamachnąć. Stanęła wyprostowana jak kij od szczotki.

-Uwaga, uwaga! Zaraz rozpocznie się sąd! - Oznajmiła fioletowłosa dziewczyna. Udała dźwięk trąbki, a ręce poruszyły się jakby na niej grała.

  Tak jak prosiła, cała atencja zwróciła się ku nim.

-Dziękuję bardzo. - Powiedziała Sasha. - Ja jestem sędzią, Aurelie to oskarżona, Andrea to świadek...

-Nie było mnie tam! - Sprzeciła się Indianka.

-Cisza! Jesteś świadkiem i już! Na czym to ja skończyłam.... No tak, Brittney jest... Brittney!

-Ale ważna rola mi przypadła. - Parsknęła przed chwilą wywołana.

-Nie mamy obrońcy ani prokuratora. - Zwróciła uwagę Andrea.

-Nie mamy aż tylu ludzi, a Brit się do tego nie nadaje.

-Ej!

-Dobra, możesz być drugim świadkiem.

  Przewróciłam oczami. Spotkałyśmy tu się porozmawiać i ustalić co powinnam zrobić, a nie bawić się w sąd. Może byłoby szybciej gdybym po prostu porozmawiała z Ray? Tak, zdecydowanie byłoby szybciej i mogłabym to zrobić dużo wcześniej, ale za bardzo się tym stresowałam. Próba ukrycia wszystkiego w sobie nie wyszła i w sumie przez to wszystkie się tutaj znalazłyśmy. Dalej krępowałam się przed tą rozmową.  Fakt, powiedziałam wszystko Andrei, ale to było pod wpływem chwili. Do tego spotkania za to miałam czas się przygotować, przez co dużo myślałam i doszłam do rzeczy z którymi trudno było mi się pogodzić. Może ta zabawa w sąd nie jest wcale takim złym pomysłem? Może choć trochę mnie odstresuje.
  Tylko zostało jedno pytanie....

-A ty w ogóle wiesz jak wygląda rozprawa? - Zapytałam, na co brunetka lekko się oburzyła.

-No wiesz? Kilka lat temu oglądam Annę Marię Wesołowską! Jakoś to ogarnę!

    Wszystkie wzruszyłyśmy ramionami. W końcu nie można się kłócić z umiejętnościami nabytymi dzięki oglądaniu Sędzi Anny Mari Wesołowskiej. Z tym autorytetem nie da się kłócić.

-Okej, a więc zaczynam... Ogłaszam uroczyste otwarcie sprawy....

-Nie powinno być najpierw wejścia sądu? No wiesz, gdzie wszyscy wstają. - Wtrąciła się Britney.

-Nie będę specjalnie wychodzić, żebyście mogły sobie wstać, za dużo roboty. A teraz proszę nie przerywać, tu się sąd toczy! - Pogroziła jej palcem sędzia. - Ogłaszam uroczyste otwarcie rozprawy czy coś takiego. Oskarżona, Aurelie Tempête!

  Stanęłam za stołem z przekąskami, by w tej zabawie zachować choć trochę niemożliwego realizmu. Przy okazji mogłam trochę podjadać.

-Lat siedemnaście, urodzona czternastego lutego, pracuje jako przewodnicząca szkoły, uczęszcza na wolontariat, udziela korków i pewnie robi jeszcze milion rzeczy, o których nie mam pojęcia. Czy to się zgadza?

-Tak, wysoki sądzie.

-Wow, jestem wysokim sądem.... Wracając! Oskarżam cię o całowanie się z Rachelą Maar! Pomińmy pytanie czy rozumiesz, bo to ty nas tu zwołałaś, więc rozumieć musisz. Przejdźmy do sedna... Co się działo tamtego pamiętnego, aczkolwiek cudownego dnia?

   Powiedziałam im wszystko, począwszy od tego jak Ray napisała aby podzielić się ze mną niesamowitą informacją o torcie. Pominęłam tylko takie szczegóły jak ile która z nas zjadła lub jakie lody wybrałyśmy, wszystko to pamiętałam, ale nie wydawało mi się to aż takie ważne.
   Gdy doszłam do momentu pocałunku, o którym dalej było mi trudno myśleć, czułam też rozlewające się w żołądku ciepło. Wtedy Sasha mi przerwała.

-A dobrze całuje?

Tak. Pomyślałam i od razu zaczęłam się zastanawiać czemu nie mogę panować nad swoimi myślami. One jako jedyne były szczerą cząstką mnie. Dużo udawałam przed rodzicami, ta część była mi niezbędna, bym dałej była sobą, ale czasami trudno było mi zaakceptować prawdę. Może gdyby moi rodzice nie byli homofobami, nie przeżywałabym tak bardzo tego wszystkiego i może bym się tak nie starała wyprzeć faktu, że mi się to podobało.
Zamiast powiedzieć prawdę sędzi, krzyknęłam. Przy takim pytaniu raczej było to dopuszczalne.

-Sasha!!

-Oj no dobrze... Czy ktoś chce się jeszcze o coś zapytać?

Andrea i Brittney pokręciły przecząco głową. Możliwe, że prokurator i obrońca mieliby pytania, ale ich akurat zabrakło. Nie wiedziałam czy się z tego cieszyć czy raczej ubolewać.

-Prosimy teraz pokrzywdzoną, Rachelę Marr!

  Wsztkie zamilkłyśmy i zaczęłyśmy wpatrywać się w drzwi, jakby ruda miała za chwilę przez nie przejść. Nic się jednak nie stało, oprócz tego, że odeszłam od stołu i znowu usiadłam na łóżku.
  Po paru minutach gdzie nikt nie wszedł przez drzwi, co było dość logiczne, bo przecież byłyśmy same. Ray pewnie nawet nie wiedziała o tym spotkaniu.
Sasha w końcu zabrała głos.

-Dobra, tą część musimy pominąć. Właściwie to Aurelie bardziej nadawałaby się do roli pokrzywdzonej... - W pewnym sensie się z nią nie zgadzałam, ale nic nie powiedziałam. Tak naprawdę nie cierpiałam przez pocałunek, a przez nękające mnie potem myśli. Jak się tak zastanowić, to całowanie było nawet miłym wspomnieniem. - No ale nie będziemy już zmieniać! Trzebaby było zacząć wszystko od początku, bez sensu! Dalej, zapraszam świadka Andreę Black!

  Dziewczyna o truskawkowo blond włosach splecionych w warkocze podeszła do stołu i zaczęła znowu jeść żelki bez żelatyny.
 
-Andrea Black, lat szesnaście, pomocnik samorządu, zgadza się?

-Taaaa. - Powiedziała zielonooka z ustami pełnymi słodyczy.

-Proszę mi powiedzieć co pani widziała.

-No właśnie nic! Nie było mnie tam!

   Parsknęłam śmiechem, a za mną ubraniowa sobowtóra brunetki. Sasha spojrzała na nas groźnie, zaczęła uderzeć swoim wielkim młotkiem o niewidzialny stół.

-Ciszaaaa! Tu jest sąd, a nie cyrk! - Krzyknęła, ucichłyśmy. - Następny świadek, Brittney Walker!

  Andrea odeszła od stołu, ale wzięła ze sobą żelki. Teraz żałowałam, że nie porwałam ze sobą chipsów, bo tęsknie na nie patrzyłam. Nie mogłam do nich podejść, bo nie wypada tego robić w sądzie, nawet takim na niby.
  Brit wstała z podłogi, a wręcz skoczyła na równe nogi. Jak widać przez bójki miała dobrą kondycję. Podeszła do stołu, ale nie zaczęła podjadać. Od naszego ostatniego spotkania pisałam z nią kilka razy i wspomniała, że lubi dbać o dobrą dietę.

-Brittney Walker, lat siedemnaście, potrafi się bić, mój prywatny ochroniarz, czy to prawda? - Podjęła brązowo skóra.

-Jestem twoim ochroniarzem?

-Oraz bliską przyjaciółką oczywiście! Wróćmy do rozprawy! Co wiesz na temat tamtego dnia?

-Nic związanego z tematem. No nie licząc tego co powiedziała Aurelie.... Byłam wtedy w kinie z tobą.

-Zeznania zaakceptowane! Poproszę oskarżonąpokrzywdzoną w jednym.

Dziewczyna odeszła, a ja stanęłam w tym samym miejscu. Tym razem nie popełnię tego samego błędu, wezmę ze sobą niebieską miskę w zielone kropki z moimi ulubionymi paprykowymi chipsami.

-Oj, teraz nie pamiętam co było dalej.... - Zamyśliła się sędzia. - Improwizacja! Aurelie, czy przyznajesz się do tego, że Rachela cię pocałowała?

-Tak, Wysoki Sądzie.

-Teraz powinien przemówić prokurator, a potem obrońca, ale ich akurat nie mamy, więc ja się za nich wypowiem. Sędzia może wszystko.

-Tak właściwie, to nie bardzo. - Zwróciła uwagę Andrea. - Sędzia... - Nie było dane jej dokończyć.

-Cicho! Bo skrócę cię o głowę! Sędzia jest, sędzia może!

  Roześmiałam się, reszta dziewczyn także. Nawet Sasha parsknęła, chociaż z całych sił starała się to ukryć, by nie podważyć swojego sędziowskiego autorytetu.

-Chyba nie będę nazywać Racheli winną, chociaż to ona zawiniła. - Zaczęła. Zwracała się bezpośrednio do mnie. - Z tego co zrozumiałam, to na pączątku prosiła cię o zgodę, ale nie sprecyzowała o co. Nie wiem, może tego nie przemyślała, poniosła ją chwila, wbrew porozom często to robi. Nie będę jej usprawiedliwiać, sama chyba wie, że zrobiła źle, bo inaczej by się przed tobą nie ukrywała. Mogę tylko powiedzieć, że musi jej naprawdę na tobie zależeć. Wiem co mówię, znam ją od przedszkola.

  Zamilkła. W pokoju zapanowała cisza. Nikt nic nie jadł. Andrea i Brit udały, że oglądają coś na telefonie, ale widziałam ich ukradkowe spojrzenia. Czekały na rozwój wydarzeń.
Ja po prostu stałam, nie wiedziałam co robić. Sasha brzmiała szczerze, nie wyglądało na to, że mnie okłamuje ze względu na przyjaciółkę. Zwłaszcza, że Ray powiedziała mi kiedyś, że całowała się dwa razy w życiu i było to z osobami, na których jej najbardziej zależało. Miała kilka przelotnych związków dla zabawy, ale nigdy za bardzo się do siebie nie zbliżyły.

-Czas na wyrok. - Przemówiła ponownie sędzina.

Tylko zamiast powiedzieć czy walnąć młotkiem, usiadła po prostu na podłodze, otworzyła jedną z paczek chipsów przez siebie przyniesionych i zaczęła jeść.
Patrzyłam na nią w osłupieniu.

-Nie powinnaś teraz czegoś powiedzieć? - Podjęłam

-To nie do mnie należy ostateczna decyzja. To ty musisz powiedzieć czego chcesz.

  No jasne. Zabawa w sąd była przyjemna i trochę uspokoiła moje nerwy, ale tylko ja mogła zdecydować co dalej. Żadna z dziewczyn nie mogła mi tego powiedzieć.
  Zaraz przypomniałam sobie wszeszczący głos w mojej głowie ,,Czego chcesz?".
  Czego ja i tylko ja chcę. Nikt inny.
  Odpowiedź była skomplikowana. Laure pewnie by się strasznie wkurzyła, bo kilka lat temu zrobiła przede mną coming out i dalej myślała, że jestem hetero. Do niedawna też tak myślałam, ale wraz z wydarzeniamy przy gumach kulkach moja pewność siebie wyparowała jak woda zmieniająca się w parę.
  Rodzice byliby wręcz wkurwieni...
  To, że o nich w tej chwili pomyślałam, nie poprawiło mi samopoczucia. Najwidoczniej dalej zależało mi na ich zdaniu, chociaż od lat twierdziłam, że wcale tak nie jest.
  Ale tu nie chodziło o nich, ani Laure. Sprawa toczyła się o mnie i o Rachelę. Moje uczucia, emocje, życie. Przecież jeszcze trochę i będę dorosła, czemu mam się nimi przejmować? Czy nie mogę podejmować własnych decyzji? Czemu miałabym nie postawić się przed nimi, chociaż raz?
  Co mogą mi zrobić? Z domu mnie nie wywalą, bo ich nieskazitelna reputacja ległaby w gruzach, z siostrą się jakoś dogadam, kiedyś, chyba.
  Mogę robić co chcę. Zrobię co chcę. A w tej chwili chciałam tylko jednego.
  Ponownie w mojej głowie pojawiło się wspomnienie pocałunku. Rachela z tymi jej rudymi włosami i jej usta. Znowu poczułam jak dotykają moich, delikatnie, jakby miały się zaraz rozpaść pod mocniejszym naciskiem. Wyczułam smak lodów.
  Tym razem nie próbowałam zatrzeć tego obrazu, przeciwnie, chciałam czuć to wszystko dłużej i naprawdę. Chwila mi nie wystarczyła.
  Fala gorąca rozlała się po moich wnętrznościach. Zaakceptowałam, że mi się to podobało. Miałam do tego prawo, nikt mi nie podyktuje co mam lubić, a czego nie. Lubię Ray, bardzo lubię Ray, kocham Ray.

-Chcę być z Rachelą. - Powiedziałam bez ani chwili zawachania.

To tylko zabawa, ale nie mogłam się wycofać. Zrobię to na co mam ochotę. Siedząca Sasha uderzyła młotkiem w niewidzialny stół.

-Wyrok zapadł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top