Rozdział 3
Po nieprzespanej nocy nawet kawa mi nie pomogła. Strasznie zazdrościłam Laure, że rodzice pozwolili opuścić jej ten dzień nauki. Robili to nadzwyczaj rzadko, tylko w naprawdę wyjątkowych sytuacjach.
Bardzo starałam się nie pokazywać jak bardzo zmęczona jestem, ale nie wychodziło mi to za dobrze. Pod moim czarnymi oczami pojawiły się jeszcze ciemniejsze wory, a długich białych włosów nie mogłam w żaden sposób okiełznać. Później zaraz po wejściu do szkoły wpadłam na kilka osób. Oczywiście ich szczerze przeprosiłam, ale oni byli chyba zbyt przerażeni tym zajściem, bo od razu uciekli. Miałam ogromną nadzieję, że wystraszyli się mojego marnego wyglądu, a nie mojej osoby.
Przysnęłam także na niektórych lekcjach, co nie spotkało się z aprobatą nauczycieli. Zawsze z większym lub mniejszym zainteresowaniem słuchałam profesorów. Zmęczenie niestety odebrało mi tą możliwość, ich słowa brzmiały jak bełkot, a tykanie zegara mnie usypiało. Bardzo nie chciałam zasypiać, ale to nie było zależne ode mnie. Ostatecznie przespałam całą matematykę i pół biologi, a na reszcie lekcji ucinałam sobie drzemki.
Po zajęciach, tak jak zazwyczaj, od poniedziałku do piątku, chociaż czasami z pewnymi wyjątkami, miałam spotkanie samorządu. Spanie na lekcjach nie wystarczyło, bym była tam aktywna tak jak zwykle. Do tego musiałam jeszcze wytłumaczyć dlaczego Laure się nie pojawiła. Streszczenie tego wypadku sprawiło mi nie małą satysfakcję. Dziewczyna nigdy nie lubiła mówić o swoich błędach, a zapewne jak wróci do szkoły zostanie zasypana masą pytań na temat tego incydentu. Zasłużyła sobie za to lekkomyślne zachowanie. Poza tym, ona zrobiłaby to samo mnie, tak działa siostrzana miłość.
Po opowiedzeniu tej krótkiej historii nadszedł czas na wypełnienie obowiązków. Pewna dziewczyna poskarżyła się na wręcz znikomą ilość wegańskich obiadów w stołówce. Connor, który ewidentnie na plastyce miał problem z farbą, bo całe ubranie i wcześniej roztrzepane blond włosy miał w różowych plamach, obiecał porozmawiać o tym ze szkolną kucharką i w razie potrzeby spróbować znaleźć budżet na kupno odpowiednich towarów. Znając jego, "znalezienie budżetu" oznaczało dołożenie pieniędzy ze swojej kieszeni. Robił to z własnej woli, bo jak zwykł powtarzać "Dla mnie to tylko grosze", plusy z bycia członkiem jednej z najbogatszych rodzin w kraju.
Potem zastanawialiśmy się czy są jeszcze jakieś problemy, którymi musimy się zająć. Poruszyłam temat starego schowka, ale znowu nikt nie zareagował entuzjastycznie.
Susan za to zaproponowała, by odmalować salę chemiczną. Wszyscy się zgodziliśmy, że to dobry pomysł. Skarbnik zaczął liczyć pieniądze, by sprawdzić ile można przeznaczyć na remont, a ja zaoferowałam, że porozmawiam o tym z dyrektorką, panią Kalilah Rom. Przy okazji Andrea i David pokłócili się o kolor na jaki powinniśmy przemalować ściany. Była to strasznie absurdalna wymiana zdań, gdyż dziewczyna była za jasnym czerwonym, a chłopak zaś za ciemnym czerwonym. Oni nigdy nie marnowali okazji do kłótni. Zazwyczaj zakańczam ją ja, ale tym razem nie miałam na to siły, więc zrobiła to za mnie brązowoskóra blondynka wykrzykując "Fioletowyyyy!!". Decyzja zapadła, spotkanie samorządu się skończyło.
***
W moim obecnym stanie powinnam pędzić do domu, żeby odespać noc. Jednak wczoraj poinformowałam rodziców, żeby po mnie nie przyjeżdżali, ponieważ planuję zacząć sprzątanie schowka na graty i wrócę piechotą. Teraz musiałam się wywiązać z obietnicy, bo mogliby się strasznie zdenerwować. Gdy byli w domu co wieczór zdawałyśmy im z siostrą relacje co robiłyśmy danego dnia. Nigdy nie tolerowali kłamstw i łamania obietnic, ta sytuacja nie była wyjątkiem.
Mogłam też w sumie schować się w kącie i tam się przespać, ale sumienie mi na to nie pozwalało. Ten schowek na graty trzeba było w końcu posprzątać. Może w końcu stanie się czymś przydatnym? Wątpię, ale przynajmniej ja będę się lepiej czuła jak go ogarnę.
Po tym jak uzgodniłam szczegóły z dyrektorką na temat odmalowania sali chemicznej (ekipa malownicza przyjedzie w piątek po lekcjach i skończy pracę w niedzielę, by nie przeszkadzać w czasie zajęć), pognałam od razu do zagraconego pomieszczenia.
Chwyciłam miotłę, chociaż nie miałam zamiaru zamiatać. Chciałam po prostu trzymać coś w rękach. Najpierw wypadałoby sporządzić plan działania, to podstawa. Tylko od czego zacząć? Może najpierw powinnam pozbyć się tych zrujnowanych mebli? Tylko sama zdecydowanie nie dam rady, są za ciężkie... Czy David lub Connor mogliby mi pomóc? Nie, oni ledwo krzesła do sali gimnastycznej przenoszą... Andrea lub Susan? Nie, one zrobią wszystko, by uniknąć pracy fizycznej. Laure? Nie, ona ma złamaną rękę. Kogo jeszcze mogłabym poprosić o pomoc? I wtedy dotarło do mnie, że nie mam wielu znajomych, których mogłabym poprosić o pomoc.
-Coś jest z tobą nie tak, skoro zamiatasz tutaj podłogę. W tym schowku zawsze był, jest i będzie syf. - Odezwał się już znany mi głos. Rachela najwidoczniej była w nastroju do żartów, bo z szerokim uśmiechem roześmiała się widząc jak opieram się o miotłę.
Rude włosy dziewczyny dzisiaj upięte były w niedbałego kucyka. Na sobie miała tą samą kraciastą koszulę i pomazane trampki, ale do tego nałożyła czarną koszulkę na ramionczkach i brązowe shorty. Strój idealnie pasował do urody dziewczyny.
-Na szczęście ja jestem uparta i chcę odnowić to miejsce. W ogóle nie powinnaś tu przychodzić, trwają prace remontowe. - Powiedziałam ziewając.
-Och, ładna dziewczyno, nie wyrzucaj mnie. - Jęknęła dramatycznie, jak te wszystkie użalające się nad sobą kobiety w słabych filmach. - Hej, z worami pod oczami też wyglądasz ślicznie. - Jej usta ponownie wykrzywiły się w żartobliwym uśmiechu. Znowu nie wiedziałam czy ze mnie kupiła, chociaż wolałam uznać, że jednak nie. O dziwo przyszło mi to z łatwością, bo przypomniałam sobie naszą wcześniejszą rozmowę.
-Mam na imię Aurelie.
-Och, przecież wiem to, ładna dziewczyno.
Moje poliki oblał lekki rumieniec.
Jej słowa były urocze, ale jednocześnie wprawiały mnie w małe zakłopotanie. Nie często ktoś nazywał mnie ładną.
A może tak naprawdę tego nie powiedziała, a mnie się to tylko przyśniło?
Rachela podeszła do mnie, ale mój mózg już tego nie zarejestrował. Chciałam zamknąć oczy tylko na chwilę. Wbrew mojej woli nogi poniosły mnie pod ścianę, zsunęłam się po niej do siadu. Dziwnym sposobem poczułam jak ktoś delikatnie dotyka mojej głowy, a potem ona znalazła się na bardzo miękkiej i wygodnej powierzchni, która w mojej wyobraźni przybrała formę poduszki. Taka ciepła i wręcz idealna do przytulania... Czemu tylko w snach takie istnieją? Ale przecież ja jeszcze nie śpię. Może naprawdę takie są produkowane? Próbowałam sprawdzić na czym leżę, lecz oczy nie chciały się otworzyć, jakby ktoś skleił je klejem. Postanowiłam nie kłócić się z moim organizmem. Było mi zbyt dobrze...
Świadomość powoli mnie opuszczała, odpływałam. Powinnam być zaniepokojona, ale przyjemność zapanowała nade mną. Upragniona kraina snów była już bardzo blisko. Ostatnie co poczułam to jak ktoś kładzie na moim ciele koc i czyjąś dłoń przesuwającą się po moich białych włosach. Potem byłam już w zupełnie innym świecie.
***
Stałam na środku wielkiej polany. Słońce przyjemnie prażyło moją skórę. Pod moimi nogami rosły przepiękne kwiaty, a zaraz obok przepływał strumyk. Szum jaki wydawał był bardzo przyjemny dla ucha. Stojąc tam spokój wypełnił moje ciało. Czułam się taka lekka, gdyby zerwał się wiatr pewnie, by mnie porwał. Na to jednak nie było szans, bo to była kraina wiecznego spokoju.
Parę metrów na lewo ode mnie stali Connor, Susan, Andrea i David. Wszyscy wyglądali na bardzo szczęśliwych, uśmiechali się od ucha i od czasu do czasu cicho się śmiali.
W tej samej odległóści, lecz po przeciwnej stronie stała Rachela. Ona także była w dobrym nastroju. Zachowywała się niemal identycznie jak tamci po drugiej stronie.
Dwie grupy zaczęły się do mnie powoli zbliżać. Cierpliwie na nich czekałam. Gdy w końcu znaleźli się dostatecznie blisko, zatrzymali się, a mnie ogarnęła niepohamowana radość, chociaż nie do końca wiedziałam dlaczego. Chyba po prostu dlatego, że tu byli. Szczerzyłam się jak głupia i śmiałam razem z nimi, chociaż nikt nie powiedział nic śmiesznego. Właściwie to nikt się nie odzywał. Po prostu staliśmy, ciesząc się nawzajem własną obecnością.
Nagle wszyscy zamilkliśmy. Słońce zostało zakryte przez burzowe chmury. Zaczął padać zimny deszcz. Atmosfera natychmiastowo się zmieniła, wszyscy stali się ponurzy, a ja nie wiedziałam dlaczego.
Wyczułam czyjąś obecność za moimi plecami. W rzeczywistości pewnie nigdy bym się tak szybko nie zorientowała, że ktoś za mną stoi, ale to był przecież sen, w nich wszystko jest możliwe. Tylko, że to chyba jednak był koszmar. Czułam, że ta osoba jest zła.
Chciałam uciec od tej osoby, ale strach mnie sparaliżował. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Stałam nieruchomo jak kaktus na środku pustyni. Czułam złość emanującą zza moich pleców, ale również ogromny ból. Ta osoba bardzo cierpiała. Tylko kim ona właściwie była?
Kierowana ciekakawością zerknęłam za siebie. To był bardzo zły pomysł, który tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że tkwię w koszmarze. Za mną stał ktoś, kto stale mnie irytował i drażnił, ale nigdy by mnie specjalnie nie skrzywdził. Moja siostra, Laure Tempête. Była wściekła, w jej czarnych oczach dostrzegłam furię, a po jej twarzy przebiegł grymas złości. Czułam jak rozeźlenie i ból tkwią w każdym skrawku jej ciała. Sen to naprawdę dziwny stan, potrafię w nim wyczuć emocje innych tak jakby były moimi własnymi, tylko nie były one we wewnątrz, a wokół mnie.
Czarnowłosej najwidoczniej nie spodobało się to, że odkryłam jej tożsamość. Wściekła się jeszcze bardziej. Obiema dłońmi objęła moją szyję i zaczęła mnie dusić.
Chciałam ją odepchnąć, ale moja wyśnione ciało było sparaliżowane. Byłam przerażona. Co się do cholery działo?
Dusiłam się, nie mogłam oddychać, a moje oczy się powoli zamykały. Traciłam przytomnośćć, a może nawet umierałam. Przestałam czuć cokokolwiek. Moje własne emocje jak te innych stały się niewyraźnym wspomnieniem. Przestałam czuć cokolwiek.
Członkowie samorządu wydawali się nie widzieć ani mnie, ani siostry. Nie musiałam nic czuć, by wiedzieć, że jest przerażona. Bali się mnie czy Laure? To właściwie nie miało znaczenia, to był koniec. Umrę w wyśnionym świecie... Tylko, że ja wcale nie chcę umierać, nawet w krainie snów!
Cudownym sposobem odzyskałam władzę w kończynach. Zebrałam w sobie całe siły, uczucia do mnie wróciły. Czułam jak przepełnia mnie moc. Słońce wyszło zza chmur i znów zaczęło przyjemnie ogrzewać moją skórę. Wyrwałam się z śmiercionośnych objęć siostry. Byłam wolna! Fala ulgi przepłynęła w całym moim ciele. Mogłam biegać, skakać, turlać się. Mogłam robić wszystko! Jednak nie zrobiłam nic, stałam cały czas w miejscu. Odwróciłam się do Laure. Młodsza upadła na kolana i zaczęła płakać. Moja zdolońść do wyczuwania emocji innych powróciła. To był szloch przełniony wielkim bólem, smutkiem i cierpieniem. Moja siostra była zrozpaczona, a ja razem z nią. Jej uczucia stały się moimi. Musiałam jej pomóc! Tylko czy byłam w stanie?
Rachela, Susan, Andrea, David i Connor ponownie się zbliżyli. Bił od nich blask dobroci. Byli szczęśliwi, ale także pełni wyrozumiałości. Ich pozytywne nastawienie otoczyło mnie w formie różowej mgły. Pachniała miodem.
Wszyscy położyli dłonie na moich ramionach. Dodało mi to sił i pewności. Mgła przyległa do mnie i wchłonęła do mojego wnętrza. Koniec z rozpaczą! Pomogę siostrze, mogłam to zrobić. Moi przyjaciele we mnie uwierzyli, ja w siebie też.
Wyciągnęłam w stronę dziewczyny rękę. Czy ją chwyci?
Zanim poznałam odpowiedź wszystko zaczęło się rozmazywać i wirować. Czyżbym znowu mdlała? Nie, po prostu się budzę, opuszczam krainę snów. Nigdy nie poznam odpowiedzi na to czy siostra przyjemnie moją pomoc. Powinnam czuć flustrację i gorycz... Zamiast nich jednak odczuwałam niepohamowaną radość. Nareszcie koszmar się kończył.
***
Otworzyłam oczy zdezorientowana i podniosłam się do siadu. Gdzie byłam? A no tak, schowek na graty, przyszłam tu sprzątać, a właściwie to nic nie zrobiłam. Szczerze nie przypominałam sobie ostatniej połówki godziny. Chyba zasnęłam, ale nie pamiętałam, by cokolwiek mi się śniło.
-Widzę, że już wstałaś.
Usłyszałam głos Racheli i szybko sobie przypomniałam, że ona również tutaj była. Tylko czegoś mi w jej wyglądzie brakowało, ale nie wiedziałam czego, przecież wszystko było na miejscu, rude włosy, piegi, koszulka na ramionczkach...
- Jak ci się spało na moich kolanach?
Zaniemówiłam. Czy to był głupi żart? Natychmiast spuściłam wzrok na jej nogi, a na moich policzkach ponownie pojawił się rumieniec. Na jej skórze były niegroźne, lekko zaczerwienione wgnieciania, które zniknął pewnie jeszcze tego dnia, ale stanowiły dowód na to, że właśnie na nich spałam.
Nie wiedziałam co odpowiedzieć na jej pytanie. Nie chciałam skłamać, lecz szczerą odpowiedź byłaby zbyt upokarzająca. W mojej głowie wybuchła wojna moralna, bo nie ważne co bym powiedziała i tak będę się czuć fatalnie. Milczałam myśląc czy istnieje jakieś wybawienie z tej sytuacji.
-Ray, czy ty zawsze musisz się chować?! Obiecałaś mi, że pomożesz mi zmusić Arnolda do nagrywania parodii "Trudnych Spraw"! - Do pomieszczenia weszła brązowoskóra dziewczyna o zielonych oczach z czarnymi krótkimi, lekko falowanymi włosami. Ubrana była w brązową koszulkę i kremowe szerokie spodnie. Wyglądała jak modelka. Uratowała mnie.
Rudowłosa wstała i podeszła do tryskającej energią nieznajomej.
-Ładna dziewczyno - zaczęła - poznaj brzydką dziewczynę, znaną jako Sashę Renton. A ty brzydka dziewczyno, poznaj ładną dziewczynę, Aurelie Tempête.
Sasha dała pstyczka w czoło rudej i obie się roześmiały. Domyśliłam się, że przezwisko "brzydka dziewczyna" to tylko żart, ponieważ ona wcale nie była szpetna, wręcz przeciwnie, była naprawdę śliczna. Zdecydowanie ładniejsza ode mnie.
Ponownie sobie coś przypomniałam, przecież znałam ją z widzenia. Zielonooka występowała i śpiewała na prawie wszystkich szkolnych apelach. Moim zdaniem mogłaby być znakomitą aktorką lub piosenkarką.
-Hej Aurelie! - Pomachała do mnie, odwzajemniła ten gest z uśmiechem. Miła dziewczyna. - Wybacz, ale muszę porwać ci tą rudą łajzę. Narka!
Złapała rudą za rękę i wybiegła razem z nią ze schowka. Zostałam sama, ale nie poczułam się opuszczona. W końcu nie łączyły nas żadne bliższe relacje, a dziewczyny pewnie mąją swoje sprawy. Właściwie też musiałam już wracać, obiecałam rodzicom, że nie wrócę za późno do domu. Za dużo się nie nasprzątałam, ale przynajmniej ustaliłam od czego zacząć. Przecież to też wliczało się poniekąd w sprzątanie.
Wstałam, a z moich pleców spadł jakiś element ubrania. Już wiedziałam, czego brakowało mi w wyglądzie Racheli, jej zielonej, kraciastej koszuli. Musiała mnie nią przykryć gdy spałam. Muszę przyznać, że służyła za naprawdę ciepły koc.
Podniosła ubranie z podłogi. To na pewno nie było moje ostatnie spotkanie z rudowłosą dziewczyną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top