Rozdział 16

  Kompletnie nie spodziewałam się reakcji Racheli. Myślałam, że zrobi zdziwioną minę, podskoczy, ucieszy się czy cokolwiek innego.
Ją chyba jednak najbardziej zaskoczyła moja obecność, bo zdziwiony wzrok zamiast na dekoracjach zawiesiła na mnie. Trudno jej się dziwić.
Szybko wróciła do kamiennej miny.

-Znowu to zrobiliście.

-Oczywiście, bo cię kochamy! - Powiedziała Sasha.

-A niektórzy nawet bardziej, wiesz, w ten roman... Ej!

  Brunetka walnęła go w głowę, a ja trochę się zmieszałam. Co z tego, że nie dokończył zdania, skoro i tak wszyscy wiedzieli o co i o kogo chodzi?
  Ray nie zwróciła na szczęście uwagi na jego słowa lub po prostu udawała, że go nie słyszła. Odłożyła niedawno kupiony kij basebollowy i zaczęła głaskać kotkę. To jej się zdecydowanie najbardziej podobało, uśmiechała się od ucha do ucha, co jakiś czas poprawiając włosy. Starałam się na to nie gapić, ale szło mi to z wielkim trudem. Najchętniej wyjęłabym telefon i zrobiła temu widokowi zdjęcie, aby później gapić się na nie w domu, ale to i tak nie dorównałoby temu widokowi na żywo.
Może jak wszystko pójdzie dobrze, to dostanę więcej szans oglądania Racheli tak rozkosznej...

-Kupiliście mi kotka? - Zapytała przeszczęśliwa. Księżniczka obudziła się i zaczęła mruczeć.

  Arnold rzucił ku nam pełne zdziwienia spojrzenie, ja wzruszyłam tylko ramionami, inicjatywę przejęła Sasha.

-No jasne, tak jakby! Nazywa się Księżniczka Pusia.

-Co to za beznadziejne imię.

-Spytaj brata.

-Co za bęcwał! Pewnie tak też wpisał w papierach! Jeszcze dzisiaj będzie martwy! A może ty koteczko zajmiesz jego pokój? Fajnie byłoby cię mieć jako siostrzyczkę.

-Okej, to się robi dziwne, może teraz prezenty, zanim będziesz chciała brać ślub z tym kotem. - Sasha pomogła jej wstać i wszyscy udaliśmy się do altany.

  Brunetka miała zaplanowany unikalny sposób podania podarunków, zaczęła się bawić w małego magika. Udając, że czaruje, wyciągała z czarnej torby oprawione zdjęcie z basenu, na co dostała pstryczka w czoło od jubilatki. Potem podała jej płótno, które Ray pewnie wcześniej zauważyła, bo w końcu było duże. Tym razem jej wdzięczność była większa, prezent oparła o stół i przytuliła przyjaciółkę.
  Arnold wcześniej kupił jej kilka happy meali w maku, przez co Sasha była lekko zawiedziona, że nie mogła ,,wyczarować" tego prezentu.
  Następnie magiczka oznajmiła, że następny prezent jest ode mnie. Pomachałam nieśmiało, a ruda równie nieśmiało się uśmiechnęła.
  Po krótkim ,,dam dam dam", dziewczyna wyciągnęła szkicowniki z torby.
  Rachela przyjrzała im się dokładnie, nieśmiały uśmiech zmienił się w tak szczerą radość jaka tylko mógła powstać na jej twarzy. Delikatnie odłożyła go na stolik i mnie przytuliła.
  Niestety jej uścisk po chwili zelżał, zrobiło mi się przykro, więc mocno ją obiełam. W mojej głowie rozbrzmiewał głos ,,przytul mnie, przytul mnie, przytul mnie, proszę". Och, proszę, proszę, zrób to! Jeżeliby to zrobiła, nie stresowałabym się już aż tak przed wyznaniem.
  Mój oddech delikatnie przyspieszył gdy nic się nie działo, ale szybko się uspokoił gdy jej uścisk znowu się wzmocnił. Wtuliłam twarz w jej włosy, chciałam być blisko niej, dopóki mogłam. Skórę miała taką ciepłą i przyjemną. Tym razem pachniała cytryną. Chyba gdy wrócę do domu, będę wdychać cytrynę, jak ludzie wciągają marihuanę.
  W tym czasie Arnold zajął się tortem, wbił i podpalił świeczki, a następnie pokroił. Nóż i zapalniczkę wcześniej dała mu Ray.
Niestety nasza umowa z kawiarni wciąż obowiązywała, więc nie mogłam się spytać dlaczego nosi takie rzeczy w kieszeniach.

  Rachela płuca miała sprawne, wszystkie świeczki zdmuchnęła na raz.

-Stoooo laaaat, stoooo laaaat, nieeeech żyjeeee, żyjeeee nam.... - I tak dalej, śpiewaliśmy.

-Nieechaj gwiazda pomyślności nigdy nie zagaśnie, nigdy nie zagaśnie, a kto z nami nie wypije, niech się pod stół skryje! - Odpalił się na koniec chłopak, miał dobry głos.

  Zapomnieliśmy przynieść talerzy, widelcy czy szklanek, więc piliśmy z butelki, a tort jedliśmy rękami, więc krojenie ciasta nie miało najmniejszego sensu, ale doceniliśmy starania chłopaka.
  Zachowywaliśmy się jak dzieci, ale zabawa była przednia. Cały czas się śmialiśmy, Arnold o mało co się nie udusił. Nie ma nic lepszego od jedzenia rękami pysznego ciasta pani Camilii Renton (ona naprawdę ma talent!)! Znowu byłam małą dziewczynką, której jedynym zmartwieniem było zbite kolano. Aż przypomniałam sobie gdy z Laure zrobiłyśmy kiedyś babkę z piasku i gdyby nie sąsiadka, pewnie byśmy ją zjadły.
  Przez to ciepłe wspomnienie westchnęłam cicho, te czasy już nie wrócą, ale przynajmniej teraz mogłam czuć tą dziecięcą radość.
  Wzięłam większy kawałek ciasta niż zamierzałam i po prostu wypadło mi z dłoni, co wywołało kolejną falę głośnego chichot u nas wszystkich.  Jakby ktoś nas teraz zobaczył, pomyślałby, że jesteśmy opentani.
  Co jakiś czas też zerkaliśmy też na kota, ale on był bardzo grzeczny i nie uciekał, spał przez większość czasu.

  Gdy skończyliśmy jeść, a przy okazji też bawić się jedzeniem i opłukaliśmy się butelką wody, którą jedyny chłopak w towarzystwie wyjął z ogromnej kieszeni bluzy (dzięki tej  butelce umyliśmy też opakowanie po torcie i nalaliśmy Księżnicce picia) Sasha nam oznajmiła;

-Teraz czas na co wszyscy czekaliśmy! Monopoly!

  Ray pisnęła z radości, a Arnold wydał przeciągły jęk.
  Nie rozumiałam tych strasznie różniących się od siebie reakcji.

***

  Już po paru minutach gry zrozumiałam tę różcę reakcji. W to monopoly grało się na własnych zasadach, można było kraść, wyjść z więzienia kiedy tylko się chciało lub jakimś sposobem stać się czarodziejem.
  Rachela często płaciła liśćmi zamiast pieniędzmi, Arnold próbował grać według instrukcji, ale to były pozory, bo tak naprawdę okradał mnie, a Sasha udawała, że tańczy na róże (drzewie), żebyśmy rzucali w nią kasą. Ja głównie broniłam moją fortunę przed lepkimi łapkami chłopaka, co wychodziło mi nawet dobrze, bo on był okropnym złodziejem. Pewnie dlatego niezbyt lubił tą grę, ale i tak wydawał się dobrze bawić.
Rozgrywka zakończyła się kolonizacją Marsa przez Ray, założeniu burdelu przez Sashę, koronowaniem Arnolda na króla i założenia bazy poszukiwawczej Święto Mikołaja przez mnie. Graliśmy kilka godzin.

  Słońce chyliło się ku zachodowi, oświetlając nas swoim pomarańczowym światłem, zwłaszcza twarz Ray była pięknie oświetlona. Jakby słońce zrozumiało, że to ona jest prawdziwą gwiazdą i oddało jej swój blask.
  Dziewczyna leżała na trawie i głaskała kotkę. My siedzieliśmy przy niej i jedliśmy ciasteczka, które były równie pyszne jak tort.

-Ej, Arnold, ty nie miałeś iść do lekarza? - Zagadała Sasha.

-Co? Nie... - Przyjaciółka dała mu kuksańca pod żebra. - Aaaaa. Tego lekarza! Tak! I ty też tam musisz być, bo.... Bo tak lekarz kazał!

  Ruda podniosła się i cała trójka przytuliła się na pożegnanie.
Patrzyłam jak dwójka przyjaciół się oddala. Doskonale wiedziałam, jubilatka pewnie też, że żadnej wizyty u lekarza nie było, to był tylko pretekst, żeby zostawić nas same.
Ray stała do mnie tyłem. Siedziałam jeszcze przez krótką chwilę, a potem szybko wstałam. Jak to mówią, raz kozie śmierć. Nie wycofam się. Zrobię to, choćby się waliło czy paliło.
Stresowałam się strasznie, może nawet ręce mi drżały, nie zwracałam uwagi na takie szczegóły. Nadszedł ten moment, na który przygotowywałam się od paru dni. Czy byłam gotowa? Absolutnie nie.

-Ray... - niedokończałam, przerwała mi.

-Przepraszam, nie powinnam wtedy... No wiesz....

-Nic... - Chciałam się wtrącić.

-Szczerze byłam zdziwiona, że w ogóle przyszłaś, po tym wszystkim pewnie...

-Daj... - BŁAGAM, DAJ MI DOKOŃCZYĆ! Nic z tego nie wyjdzie jak będzie mi ciągle przerywać.

-Zachowałam się okropnie, powinnam z tobą porozmawiać, a dopiero potem...

-Rachela...

-Skoro tu jesteś to znaczy, że chcesz dalej się ze mną przyjaźnić, prawda? Dziękuję. Jeżeli chcesz, możemy zapomnieć o tamtym... Albo coś innego, cokolwiek zech...

  Tym razem to ja jej przerwałam. Im dłużej to by trwało, tym bardziej obie byłybyśmy zżerane przez niepewne emocje, nie o to przecież chodziło. Pewnym krokiem do niej podeszłam, odwróciłam ją ku sobie i złapałam jej czerwone policzki. Mało brakowało, by się rozpłakała. Przyciągnęłam ją ku sobie, zetknęłam nasze usta ze sobą, złączyłam swój język z tym jej. Ciepło rozpierało mnie od środka. Zapach cytryny się nasił, ale ona sama smakowała jak truskawkowe picolo i ciasteczka. Moje pocałunki już zawsze będą mi się kojarzyć z lodami i ciastkami, nie żebym narzekała.
To jest super! Chcę więcej.
Ray spojrzała na mnie niepewnie.

-A więc jesteś moją dziewczyną?

-Raczej ty moją.

  Pocałowała mnie ponownie. Mniam, ciasteczka.
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top