Une épine au cœur ...

Kolejne drzwi, kolejny świat... Kruchy a jednocześnie brutalny. Tyle tu wszystkiego - dobrych i złych rzeczy. Czy to wszystko znajduje się wewnątrz mojego serca?

Jest tu tak bardzo mroczno. Tak zimno i nieprzyjemnie. Nie czuję tutaj miłości czy oznaki żadnego dobrego uczucia. Tak bardzo nie chcę tu być.

- To nie jest możliwe by ktoś miał tak mroczne serce.

- Na to wygląda, że jednak jest.

Spojrzałem na dziewczyny zszedłem w dół schodami z czarnego marmuru. Czułem mrok. Mrok, który otula moje jestestwo. Czuję go na ramionach, oddycham nim. Czuję jakbym stawał się jednością. Byłem już gotów się poddać i oddać się w błogi spokój. Na chwil kilka zamknąłem oczy. Jak fragmenty roztarganej kartki spostrzegłem wspomnienia. Czyjś uśmiech, czyjąś wyciągnięta dłoń... Twarz taka promienna i radosna... Ten uśmiech. Oddałbym za niego wszystko.

Poczułem czyjś dotyk i delikatne szarpnięcie.

- Ocknij się ! Nim Ciebie pochłonie.

- Wybacz Flarmilla. Już jestem z wami. 

Aurélie jak zwykle stała wycofana, cicha, nieobecna. Przerażona całą sytuacją jakby wszystko co chciała do tej pory uczynić wymykało jej się spod kontroli. Przejście przez ten świat nie będzie łatwe. Muszę zmierzyć się z tym, co od dawna było odkładane na później. Wszystko to, co sprawiło, iż tym miejsce rządzi mrok.

- Zaczekaj !

Odezwała się cichym, słodkim a zarazem przerażającym głosem.  Aurélie - piękna istota niezwykłej urody.  Delikatna i krucha niczym porcelana, a jednocześnie demoniczna i bezwzględna. 

- Dam sobie radę. To właśnie te sprawy, o których mówiłaś. Muszę stawić im czoła. Bez tego nie przejdziemy dalej. 

Poszedłem w tą mroczną otchłań, która mnie przywitała z otwartymi ramionami. Niemalże zostałem serdecznie zaproszony. Czułem się jak w kokonie otoczony czarną mgłą. Mrok i czerń tak gęste, że z trudem łapałem kolejny oddech. Starałem się z całych sił przeciwstawić tej mrocznej sile, ale czułem, że przegrywam. Przez lekko przymknięte oczy zobaczyłem szeroki uśmiech pełen białych zębisk. Duże szmaragdowo bursztynowe oczy wpatrywały się we mnie uważnie. Poczułem coś puszystego na swoich ramionach. 

- Nie ruszaj się - wycedził szeptem przez zęby. 

Widziałem tylko jak za tą dziwną postacią pojawił się ogromny kapelusz. Wyglądał niczym ogromny fioletowy cylinder. Z jego ronda zwisała majestatycznie kokarda jak i srebrne łańcuchy. W środek kokardy był wpięty bukiet kwiatów w przeróżnych odcieniach fioletu.

Nagle wokół wszystko zawistowało, jakby zostało wciągane do ogromnego, lewitującego cylindra. Po chwili nastała głucha cisza. Szum wiatru ustał, delikatny pył upadł na czarno - białą podłogę. 

Upadłem. Poczułem chłód podłogi na policzku. Leżałem tak przez chwilę zanim dziewczyny do mnie nie podeszły.

- Venezuel  w samą porę.

- Oczywiście, że w samą porę. Czy sugerujesz, że kiedyś zawiodłem?

Podfrunął niczym na skrzydłach oplatając  Aurélie puchatym ogonem. Wyglądał coś na kształt smoka skrzyżowanego z kotem. A co najdziwniejsze to zachował praktycznie wszystkie kocie cechy. Jedyne co go różniło od kota to długie ciało i krępe łapy niczym u smoka. Całe jego ciało było pokryte fioletowym futrem. Ogon miał jeszcze zielone paski. Wyglądał niczym niekończący się puszysty szal. 

Podleciał do mnie i trącił pyskiem moją dłoń. Nastawiłem rękę i po chwili byłem posiadaczem szafirowego klucza.

- Wierzę w Ciebie i twoje intencje. To Twoja ostatnie drzwi w tej podróży. Pomyśl dwa razy zanim je tworzysz. 

Przede mną ukazały się złote schody prowadzące do góry. Kolejne drzwi. Kolejna walka. Jestem gotów!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top