ROZDZIAŁ 4
Max po całej tej sytuacji z Mickiem został poinformowany przez matkę o tym, iż rozmawiała z Corinną na drugi dzień po wyjawieniu mu prawdy i rodzicielka młodego Schumachera również powiedziała w końcu swoim dzieciom, że mają przyrodniego brata – przyjęli to naprawdę dobrze, a Niemiec wyraził nawet chęć nawiązania braterskiej więzi.
Holender dziękował Bogu, że ani Sophie, ani nikt inny nie wie, że prawie puściły mu nerwy i wpierniczyłby blondynowi.
Miał szczęście, że Mick nikomu nie powiedział, iż się widzieli.
Co ciekawe Beligijka odkrywała przed nim coraz więcej informacji, Jos zaś się wycofał, a Max po prostu słuchał matki, mimo iż wewnętrznie tego nie chciał, nie chciał krążyć wokół faktu, iż przez tyle lat był oszukiwany.
Sophie w jednej z takich rozmów z synem przypomniała mu o jednym z gorszych okresów w jego młodym życiu. Mimo iż powrót do tego był dla niego mocno nieprzyjemny, to jednak dobrze, że tak się stało, ponieważ pozwoliło mu to kolejny raz coś zrozumieć.
Nie było to w sumie tak dawno, ale mózg Maxa i tak jakimś cudem zdołał wyplenić ten czas z jego wspomnień.
Początek roku 2014 był dla niego dosłownie koszmarnym czasem, a końcówka 2013 nic złego nie zapowiadała – jednak gdy tylko nadszedł styczeń zaczął miewać koszmary.
Różniły się od siebie, ale łączyło je to samo – śnieg, narty i... krew.
A ze snu na sen krwi przybywało.
Chłopak sobie z tym nie radził, zaczęło mu iść coraz gorzej w szkole, potrafił zasnąć na lekcji i obudzić się z krzykiem.
Jego ciało powoli upadało z braku odpowiedniej ilości snu, zaczął bać się śniegu, powoli nawet zaczął popadać w paranoję, ponieważ czasami wydawało mu się, iż widzi czerwone wręcz po prostu krwiste plamy na białym puchu.
Męczył się tak calutki styczeń, dopóki Sophie za poradą pedagoga szkolnego nie zabrała Maxa do psychologa – gdzie przez półtora tygodnia chodził prawie codziennie (oprócz weekendów), po czym zostały my przepisane tabletki nazywane przez młodego Holendra wdzięcznie „sproszkowanym gównem" i na zalecenie psycholożki Verstappenowie wyjechali na urlop.
Wybrali Hawaje.
Tak, aby Emilian odpoczął od zimy, nie widział śniegu i mógł w spokoju dojść do siebie.
Niemniej jednak były pewne restrykcje, które musiał przestrzegać – zabrano mu telefon, nie uczył się, zero treningów względem przyszłej kariery kierowcy F1, miał jeść zdrowo i dbać o swe nawodnienie jak i ogółem o samego siebie; ale przede wszystkim zachowywać się jak zwykły dzieciak – mieć wsparcie od rodziców, brać leki, spędzać dużo czasu na powietrzu, prowadzić dziennik, wstawać i kłaść się o jednakowej porze co dzień, nie korzystać z internetu – po prostu żyć, ale nieco inaczej niż zwykle.
Wtedy jedynie Sophie jak i Jos umieli połączyć kropki i bez wahania stwierdzić, że Max podświadomie cierpi przez stan Michaela, że to przez wypadek oraz aktualną walkę o życie Schumachera chłopak ma te koszmary – to po prostu więź ojca z synem, więź która zagrała tu pierwsze skrzypce.
Nastolatek dopiero po tej rozmowie z rodzicielką poukładał to sobie i zrozumiał, ale nadal w jakiś sposób było to dla niego niepojęte.
Był to kolejny zawrót głowy, ponieważ następny puzzel dołączył do układanki i wyjaśnił kolejną rzecz w jego życiu, można było z lekka oszaleć przez coś takiego, przed nadmiar bomb informacyjnych zrzucanych na niego co jakiś czas.
Było po wyścigu, a Max leżał na czarnej skórzanej kanapie odziany jeszcze w kombinezon, którego ze zmęczenia nie miał ochoty jeszcze zdejmować – jego głowa spoczywała na kolanach matki, która głaskała go ostrożnie (by nie zniszczyć mu misternie ułożonej od nowa po zdjęciu kasku oraz balaklawy fryzury) po niej. Aby uniemożliwić myślą zapanowanie nad jego psychiką, już od jakiś dwóch kwadransów przeglądał w skupieniu media społecznościowe, delektując się ciszą oraz bliskością rodzicielki zupełnie taką jaką dawała mu w czasach dzieciństwa.
Teraz jednak był już pełnoletni, już po jego urodzinach – z okazji których odwołał przyjęcie, nie miał ochoty świętować swoich 18 urodzin przez to wszystko.
No właśnie apropos tego wiekopomnego wieku – oszukiwanie się, że nie ma on nic wspólnego z nazwiskiem Schumacher pomagało (zwłaszcza że nosił nazwisko Verstappen i każdy wierzył, że Johannes jest jego ojcem)... ale do pewnego czasu, dokładniej do dnia w którym wybiło mu 18 lat i to wszystko do niego dotarło, spadło jak lawina na jego świadomość.
Nagle cisza uległa zniszczeniu, przerwana przez czarnowłosą:
- Max? - zagaiła cicho i nieco niepewnie.
- Tak, mamuś? - odpowiedział, prawie natychmiast, bez odrywania oczu od smartfona.
Kobieta westchnęła, po czym uparcie wlepiła w niego wzrok i pewnym tonem głosu powiedziała:
- Już czas.
Chłopak zgasił ekran telefonu odkładając go po tym na bok i spojrzał matce w oczy.
- Możesz jaśniej?
- Czas, abyś poznał swojego prawdziwego ojca. - powiedziała z naciskiem na przedostatnie słowo.
Chłopak, słysząc to momentalnie usiadł z wrażenia wywołanego tymi słowami, a serce zaczęło bić mu młotem, zupełnie jakby przebiegł maraton po torze.
- Ło-o łooo...-zmarszczył czoło nie mogąc się skupić i wydusić z siebie czegoś sensowniejszego.
Kobieta położyła mu czule dłonie na ramionach, co go uspokoiło i pozwoliło skupić się na twarzy rodzicielki.
- Max uwierz mi - jesteś na to gotowy - uśmiechnęła się czule, po czym go przytuliła chcąc mu tym pomóc wszystko przetrawić.
Jednak on czuł, że to puste słowa, chęć przyśpieszenia nieuniknionego – nie czuł tego.
Nie czuł, bo najzwyczajniej w świecie nie był gotowy na tak wielki krok.
Zatopił się w swych myślach ze zmarszczonymi brwiami, ale przyszło wybawienie – chłodne jesienne powietrze podziałało na niego kojąco, zupełnie jakby matka natura otuliła swymi chłodnymi dłońmi nieco zbyt ciepłą twarz młodego Holendra.
Dzięki temu zorientował się, że zmierza wraz z matką do auta – spojrzał na nią, a ona automatycznie wyczuwając to spojrzała na niego i uśmiechnęła się tak jak tylko rodzicielki potrafią w stronę swych pociech.
- Mamo? Mogę o coś zapytać? - wypalił nagle.
- Jasne słonko, o co tylko zechcesz - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, ciesząc w duszy, że po tym wszystkim jej relacja z synem jakoś drastycznie nie uległa zmianie, a co gorsza, że nie rozpadła się na kawałki.
- Wiesz... chodzi mi o ciebie i Michaela... - westchnął, a ona spoważniała i skupiła się na nim kompletnie, spinając się przy tym nieco z powodu wypowiedzianego przez syna imienia. - Ciekawi mnie w sumie... trochę, jak doszło do tego, że jestem na świecie. - wydusił z trudem.
Kobieta zaśmiała się krótko słysząc w jaki sposób nastolatek sformułował swe zdanie.
- Nie chodzi mi o szczegóły! - zarzekł się obrzydzony, ze skwaszoną z tego powodu miną. - Po prostu... no wiesz, bo to w sumie nie jest normalne... Przecież byliście już wtedy z Josem małżeństwem, prawda?
- Prawda – potwierdziła z uśmiechem na twarzy wywołanym rozbawieniem przez syna, który poczuł się nie komfortowo przez samego siebie.
Na chwilę przerwała, by oboje mogli spokojnie wejść do samochodu, ale i aby nikt niepowołany przypadkiem nie usłyszał ich dalszej rozmowy. Chciała po prostu by była to rozmowa w cztery oczy, w końcu nie rozmawiali o byle czym, więc intymność w dalszej konwersacji była jak najbardziej wskazana.
- Wiesz... życie to karykatura czegoś tak idealnego jak bajka. To tak w ramach wstępu. - zaczęła dopiero gdy wyjechała samochodem poza teren toru. - Tak więc, skoro chcesz ugasić swą ciekawość, musimy się trochę, a nawet trochę bardzo cofnąć w czasie... Był to grudzień 1996 roku, Jos wraz ze mną został zaproszony na przyjęcie gwiazdkowe w Szwajcarii u Schumacherów. Byliśmy wtedy we czwórek naprawdę blisko... po prostu byliśmy dobrymi przyjaciółmi, o ile nie najlepszymi. Przyjęcie trwało w najlepsze, na dworze było już ciemno, a my od jakiegoś czasu w kwartecie siedzieliśmy na zabudowanym balkonie przynależącym do ich sypialni odcięci od reszty licznej grupy. Było tam naprawdę przytulnie, ciepło, przyjemnie, a co najważniejsze rozpościerał się stamtąd naprawdę piękny widok, a niebo tej nocy było pięknie rozgwieżdżone. Pamiętam, że Corinna zapaliła świece o zapachu cynamonu i to wieńczyło cały ten świąteczny klimat, zupełnie jak kokarda zapakowany prezent. W pewnym momencie zawitał u nas ktoś z kateringu i Cor mimo zaawansowanej w tamtym czasie ciąży, ruszyła na dół, by rozwiązać zaistniały problem, Jos zaś obeznał się, że nie mamy już alkoholu i podjął się wyprawy do sklepu, a z tego co się okazało i na dole go brakowało, do tego jedzenia zaczęło również nie wystarczać. I tak pierwszy raz od czasów znajomości z Michaelem, on i ja zostaliśmy sami w swoim towarzystwie. Zawsze poruszaliśmy się w parach – on z Corinną, ja z Josem, a czasami było tak, że faceci zostawali sami w swym towarzystwie, albo my kobiety w swoim, ale nigdy nie wymienialiśmy się parami. Było niezręcznie z początku, ale resztki naszych kieliszków trochę nas rozluźniły. Jak się okazało trochę za bardzo. Jednak całe to wydarzenie postanowiliśmy zachować dla siebie i udawać, że nic nigdy się nie wydarzyło. Niemniej dosyć szybko dowiedziałam się o tym, iż spodziewam się dziecka, skontaktowałam się z Michaelem i oboje stwierdziliśmy, że nie możemy tego ukrywać i musimy spotkać się we czworo i oboje powiadomić swe drugie połówki o tym fakcie. I tak w styczniu ponownie zawitałam z Josem w Szwajcarii i całość została wypowiedziana... To wszystko było naprawdę trudne i w jakiś sposób straszne... A najgorsze, w tym wszystkim chyba było to, że w lutym na świat przyszła Gina...
Jos nagle wstał, po nim Michael, a potem Sophie, Corinna zaś siedziała nadal w swoim fotelu zrozpaczona prawdą.
Holender ruszył na przyjaciela, łapiąc go za polówkę, wlepiając w niego gniewny wzrok i obnażając swe białe zaciśnięte zęby:
- TY...
- Jos, uspokój się. - powiedział łagodnie Niemiec, wchodząc mu tym samym w zdanie.
- NIBY JAK MAM BYĆ SPOKOJNY, TY CHOLERNY... - coraz mocniej zaciskał tkaninę w dłoniach.
- Posłuchaj, mnie teraz bardzo uważnie mój przyjacielu – gdy wypowiedział ostatnie słowo, dla całej czwórki wydało się ono teraz bardzo obce, nic nie znaczące, niepasujące ani trochę do rozsypanej w mak długoletniej relacji czy to między Josem i Michaelem, czy Corinną i Sophie lub po prostu całą czwórką łącznie. - Danie sobie po twarzy nic nie zdziała. Mleko już się rozlało.
Nastąpiła cisza, w której trakcie Schumacher przełknął głośno ślinę, Corinna zaczęła głośno płakać, Sophie spuściła wzrok i westchnęła ciężko, a Johannes o dziwo rozluźnił dłonie oraz puścił Schumiego podchodząc po tym do żony.
- Ty plugawa – wystrzelił w jej kierunku palcem wskazującym i jadem w głosie. - szma... - uciął jednak, widząc napływające do jej oczu łzy i mimo iż chciał ją rozszarpać na strzępy – odpuścił.
Ostatni raz spojrzał gniewnie na byłego już przyjaciela potem szybko i przelotnie na żonę i po chwili już go nie było - zostawił po sobie jedynie echo potężnego trzaśnięcia drzwiami.
Gdy z uszu czarnowłosej odeszło echo, wybudziła się jakby z letargu i spostrzegła Schumachera na kolanach zaabsorbowanego uspokajaniem blondynki.
Poczuła się niezręcznie.
Nadszedł czas.
Czas by wyjść.
Tak też zrobiła, dyskretnie się wymykając i zostawiając małżeństwo w tej intymnej dla nich sytuacji.
Verstappen oczywiście zabrał auto i musiała iść parę kilometrów na piechotę by opuścić teren Schumacherów i móc zadzwonić po taksówkę.
Sophie pamiętała, jak zmarznięta wróciła od Schumacherów do hotelu, spędzając wiele godzin w samotności.
W końcu łapiąc za jakąś książkę, będącą w pokoju, należącą do tegoż dobytku, która o dziwo okazała się całkiem wciągająca.
Jos wrócił późno i gdy tylko podszedł do fotelu, w którym siedziała, poczuła lekki odór alkoholu od jego osoby.
- Soph? - ukucnął przy niej, łapiąc za podłokietnik.
Zamknęła książkę, odłożywszy ją na kolana i spojrzała na niego niepewnie.
- Dużo myślałem... - spojrzał jej w oczy. - To wszystko jest trudne i... pojebane, ale nie chcę cię stracić. Mam w dupie czyje to dziecko, czy moje, czy tego... fajfusa. Damy radę.
Czarnowłosa poczuła, jak w oczach tworzą jej się łzy – nie spodziewała się tego, była przekonana, iż ją zostawi i będzie zmuszona zostać samotną matką, dlatego też uśmiechnęła się, po czym złapała w dłonie jego twarz i uradowana go pocałowała.
Michael zgodził się na ograniczony kontakt z synem – przez to nie widział go w dniu narodzin, stało się to dopiero kilkanaście miesięcy później, kiedy to Sophie odwiedziła Josa z chłopcem przed jednym z wyścigów; a mały Max został po raz pierwszy posadzony za kierownicą bolidu.
Lecz nawet wtedy widział go tylko z daleka, nie chciał narażać się dawnemu przyjacielowi.
Poza tym to właśnie Verstappen zainicjował pomysł rzadkiego kontaktu z malcem, a Corinna go poparła, przez co on i Sophie po prostu musieli się zgodzić.
Gdy Schumi zaakceptował to, The Dutch Devil zmiękł i alimenty na Maxa nie były takie wysokie, jak na początku żądał.
Sophie pamiętała również, jak w pierwszym tygodniu życia Maxa Emiliana, wysłała Michaelowi pierwsze zdjęcie malca, na którym była ona trzymająca noworodka zawiniętego w kocyk, a obok niej stał Jos.
Nie miała jednak zielonego pojęcia, że dla Niemca był to pewnego rodzaju skarb – nikomu nigdy nie pokazał fotografii, zagiął ją tak by było widac jedynie Soph oraz Maxa i umieścił ją w specjalnej nieco ukrytej kieszonce swego portfela.
Wszystko nagle zaczęło nabierać sensu dla Maxa, no bo w końcu jako jedynak powinno czuć się pełną moc miłości obojga rodziców, tymczasem on czuł niekomfortowe napięcie między jego rodzicami przez całe swoje dzieciństwo, jakby podświadomie czując, że chodzi o niego i to właśnie czuł w głównej mierze zamiast miłości; mimo iż Sophie starała się, jak mogła, powtarzając mu bardzo często, iż go kocha oraz oczywiście okazując mu to.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top