ROZDZIAŁ 2

   Verstappen od chwili przekroczenia progu w akompaniamencie trzaskających drzwi (co widocznie jego „rodzina" miała we krwi, a on nie był wyjątkiem od tej reguły) i wyjściu, a raczej wyskoczeniu na świeże powietrze - biegł i biegł ile sił w nogach przed siebie.
  W mig zaczął przyspieszać napędzany emocjonalnym paliwem, a czuł tak wiele: złość, zawód, gorycz, smutek, niezrozumienie, szok.
  Pędził tak, dopóki nie poczuł bólu mięśni i zmęczenia, przez co zaczął nagle zwalniać – padł na kolana brudząc tym nieco dżinsowe spodnie za sprawą wilgotnej trawy następnie usadowił się pod drzewem opierając się o jego pień.
  Przymknął powieki starając się unormować oddech i pracę serca.
  Nie mógł pojąć, dlaczego życie musi być tak gówniane i niszczy człowieka w najmniej oczekiwanym momencie.
  Max nie mógł uwierzyć ze osoba osoba która była jego bohaterem, która udało mu się poznać, którą podziwiał i miał pełno plakatów z jego osoba w swym pokoju to tak naprawdę jego biologiczny ojciec.
  A te kilka razy kiedy się z nim widział to były po prostu spotkania ojca z synem...
  Poczuł drobne łzy i szybko je otarł nie pozwalając im w pełni się wykształtować, a tym bardziej spłynąć po policzkach.
  A powinien się z tym pogodzić, że życie jest jakie jest ze względu na Josa od którego dostał niezłą szkołę życia.
  Chłopak uświadomił sobie nagle, dlaczego mężczyzna był względem niego taki surowy jako „ojciec" – tu nie chodziło tylko o perfekcję i niepopełnianie tych samych błędów co on, ale i o sam fakt, iż najzwyczajniej w świecie gdzieś podświadomie cierpiał nie mogąc znieść, iż Max nie był jego dzieckiem; że był wynikiem skoku w bok Sophie z jego przyjacielem.
  Mimo tego, iż ta szkoła życia wiele dała młodzieńcowi to nie mógł w pełni przyznać racji temu jak Johannes postanowił go wychować, czuł w tym jakąś pomniejszą zemstę, za to, że chcąc nie chcąc pojawił się na tym świecie niszcząc tym samym spoiwa normalności rodziny Verstappen.
  A najlepszym przykładem tego poczucia było jedno z bardziej traumatycznych wspomnień nastolatka, które dosyć często – a nawet zbyt często potrafiło go bez ostrzeżenia nawiedzić. Tak było i teraz.

  Po kilkuminutowej ciszy i wyczekiwaniu chłopca na uaktywnienie się temperamentu ojca doszło do pierwszego ataku:
  -
Co to miało być do CHOLERY?! - wybuchnął Jos.
  - Wyścig – odpowiedział cicho i nieco bezczelnie chłopak.
  - KPISZ SOBIE?! -
mimo iż prowadził odwrócił się, by warknąć na niego, patrząc mu jednocześnie w wystraszone oczy.
  - Zrobiłem co w mojej mocy! -
w głosie Maxa można było usłyszeć desperację wywołaną chęcią usprawiedliwienia się.
  - TAK! ZROBIŁEŚ WSZYSTKO, CO W TWOJEJ MOCY, BY SPIEPRZYĆ SZANSĘ NA WYGRANĄ! -
wydarł się.
  - Przestań tato! -
poprosił go błagalnie.
  Starszy Holender zignorował jednak prośbę Emiliana, kontynuując swój wywód, nieco spokojniej, ale kładąc nacisk i podnosząc ton głosu w trakcie wypowiadania pewnych słów:

  - Jak będziesz tak dalej wszystko ROZPIERNICZAĆ włącznie z twoim gokartem to NICZEGO nie osiągniesz, a ja nie mam zamiaru przyznawać się do tego, że jesteś moim...
  - JESTEM TYLKO DZIECKIEM! -
zawył w końcu młodzik.
  - TO NIC NIE ZNACZY! A PO DRUGIE NIE WAŻ SIĘ NA MNIE PODNOSIĆ GŁOSU I W DODATKU MI PRZERYWAĆ GÓWNIARZU! -
wywrzeszczał z pełną mocą Jos.
  Obaj
po tym umilkli mimo nabuzowania negatywnymi emocjami, ale atmosfera nadal była gęsta i napięta. Chcieli już być w domu i rozejść się w swoje strony, by od siebie odpocząć.
  Prawie kwadrans trwał ten napięty stan, kiedy po prawej stronie Johannesowi zamajaczyła stacja paliwowa.
  Jak gdyby nigdy nic podjechał w to miejsce i zatrzymał samochód.
  - Wysiadaj - powiedział oschle, ale z dobrze wyczuwalną
nutą agresji w głosie.
  - Ale...
  - POWIEDZIAŁEM WYPIEPRZAJ Z SAMOCHODU GNOJU! - wybuchnął po raz kolejny, tym razem jednak nie zaszczycając Emiliana spojrzeniem w oczy.
  Dzieciak, czując, że nie ma innego wyjścia odpiął pasy, otworzył drzwi i wyszedł.
  Ledwo zamknął drzwi, a
Franciscus wściekle odjechał zostawiając go samego, nie reagując na błagalne krzyki syna, gdy ten zaczął biec za autem – w pewnym momencie Max po prostu się zatrzymał uświadamiając sobie, iż nie ma to najmniejszego sensu; ponieważ starszy Verstappen jest uparty jak osioł, jak coś sobie postanowi to zdania nie zmienia nawet jeżeli racji nie ma.
  Powłócząc nogami wrócił na stację i usiadł na krawężniku przy wejściu do sklepu, westchnął ciężko podciągając przy tym
nogi do klatki piersiowej i oplatając je rękoma, zaś brodę oparł o prawe kolano; było mu tak najzwyczajniej wygodnie, ale i pomagało się rozgrzać w ten zimny październikowy dzień.
  Nawet nie wiedział kiedy, a myśląc o tym co się wydarzyło zaczął pociągać nosem, a z oczu zaczęły lecieć mu łzy – nie
miał nawet bladego pojęcia gdzie jest konkretnie, jak daleko ma do domu, ale co najważniejsze jak do tego domu ma niby wrócić.
  Po paru minutach poczucia kompletnej bezsilności oraz strachu połączonego z paniką Max przypomniał sobie o pieniądzach których nie wydał na cole z automatu, a które dostał od matki. 

  Otarł szybko łzy i zaczął się rozglądać - na jego szczęście za nim znajdowała się budka telefoniczna.

  Błyskawicznie podniósł się na nogi i udał się do środka, wyjął z kieszeni spodni monety i włożył odpowiednią ilość, po czym wpisał numer Sophie.

  - Halo? - odezwał się nagle głos po drugiej stronie słuchawki.

  - Mamo! To ja!

  - Max? Jesteś już w domu? - zapytała oderwana od pracy i zdziwiona telefonem syna.

  - Nie... Tata zostawił mnie na stacji paliwowej...

  - ŻE PRZEPRASZAM CO?! - westchnęła ciężko i wściekle. - Gdzie jesteś? - szybko się opanowała, chcąc rozwiązać jak najszybciej zaistniały problem.

  - Nie do końca wiem... wokół są same pola...

  - Ok... Prawdopodobnie wiem gdzie jesteś, ale dla pewności spytam – czy na parkingu po twojej prawej jeżeli stoisz w budce, znajduje się stary zdezelowany czerwony Volkswagen Garbus?

  Chłopiec z nadzieją spojrzał w wypowiedzianą przez rodzicielkę stronę i ku wielkiej uciesze ujrzał opisany przez nią samochód.

  - Tak!

  - To dobrze. Kamień z serca. Zostań tam, gdzie jesteś, nigdzie się nie ruszaj i uważają na siebie. Przyjadę najszybciej jak będę mogła. Kocham cię. - rozłączyła się, uniemożliwiając synowi odpowiedzenie jej tego samego.

  Po godzinie Sophie przyjechała po niego zaniepokojona pytając, czy nic mu nie jest – a Max odpowiedział zgodnie z prawdą, że nie.
  Nakazała mu wsiąść do auta, a ona poszła na stację i kupiła mu dwa ciepłe hot dogi i herbatę – w końcu chłopak spędził na zimnie półtorej godziny i nieźle przez to przemarzł.
  Kobieta była wściekła na Josa i przez całą drogę nie mogła uwierzyć w to co zrobił.
  Ze względu na to, że martwiła się o swoje dziecko i to nie nażarty dotarli dosyć szybko do domu.
  Holender wysiadł pierwszy – było już stosunkowo ciemno, a co za tym idzie jeszcze zimniej, a on był już zmęczony i chciał się bardziej ogrzać, ruszał już w stronę domu, ale Belgijka otworzyła drzwi.
  - Max! - zawołała, a on mimo wszystko wrócił się.
  - Tak? - odezwał się jakby poturbowany tym wszystkim.
  - Chcę ci tylko powiedzieć, coś, co i tak pewnie wiesz, ale czuję, że dziś szczególnie potrzebujesz tego zapewnienia i tych ciepłych słów. - spojrzała mu w oczy. - Kocham cię najbardziej na świecie. I wiedz, że masz przeogromny talent którego nie jeden ci zazdrości. Osiągniesz wiele, potrzebujesz tylko czasu i ćwiczeń, a potknięcie zdarzają się każdemu.
  - Ale skąd wiesz o dziś?
  - Widziałam się z mamą jednego z twoich kolegów i mi wszystko opowiedziała.
  - Oh...- zmieszał się nieco i spuścił głowę, ale szybko ją podniósł i spojrzał jej w oczy z lekkim uśmieszkiem. - Dziękuję za wszystko i też cię bardzo kocham.
  Czarnowłosa wysiadła z auta i ucałowała go w czoło, po czym mocno przytuliła.
  - Ok, a teraz leć do domu. - nakazała.

  Max wbiegł na górę najszybciej jak umiał byle by nie nadziać się na ojca, nie chciał tego, miał na tamten dzień dosyć jego osoby.
  Jednak wchodząc już do swojego pokoju, czyli będąc już prawie bezpiecznym, zwrócił uwagę Josa, ponieważ naprawdę bardzo głośno kichnął, sam to odczuł bardzo nieprzyjemnie, bo poczuł nieprzyjemny ból w płucach promieniujący, aż do przełyku.
  Verstappen Senior zmarszczył brwi i wpatrywał się uparcie w chłopca trzymającego się framugi swych drzwi siedząc nadal na salonowej kanapie.
  Dziesięciolatek jednak szybko się pozbierał trzaskając nieco (przez przypadek) swymi drzwiami, po czym usiadł jakby zmęczony swym życiem na łóżku w miło oplatającej go w tym wszystkim ciemności.
  W tym samym czasie Sophie weszła do domu wściekła trzaskając drzwiami tak mocno, że przypadkowe trzaśnięcie syna nie było tak naprawdę trzaśnięciem.
  Emilian słyszał wściekłe kroki matki i po prostu wiedział, że kieruje się ona do salonu.
  Miał rację, ponieważ po chwili usłyszał:
  - Jos czy ciebie do reszty POJEBAŁO?!
  Chłopiec rzucił się na łóżko zakrywając głowę poduszką w białej powłoce, co pomogło stłumić odbywającą się na dole kłótnie lub wręcz awanturę znając temperament obojga jego rodziców.
  - TRZEBA BYŁO SIĘ ZASTANOWIĆ... - usłyszał w pewnym chwili doprowadzony wręcz do białej gorączki głos ojca, który mimo to w pewnym momencie urwał, co dało mu polę do obrony przed tym piekłem na dole - zaczął liczyć.
  Głośno liczyć.
  Liczenie do 33 zawsze go jakoś chroniło.
  Jednak tym razem coś poszło nie tak:
  - No co JOS?! Nad czym niby miałam się zastanowić?!
  Lecz Johannes nie dał za wygraną i postanowił, iż nie wyjawi, o co mu chodziło.
  Złapał za kluczki do auta i kurtkę i wyszedł wściekły z domu trzaskając oczywiście drzwiami następnie odjechał z piskiem opon swym autem.


  Teraz do Verstappena Juniora dotarło co Jos miał wtedy na myśli, a raczej na języku - zapewne chodziło mu o to, że jego żona powinna się zastanowić, zanim przespała się z jego przyjacielem i czego to owocem był sam Max lub – co gorsza – Johannes miał wtedy o wiele bardziej wulgarne słowa do wypowiedzenia, znając jego charakter.
  Jednak Sophie w pewnym sensie zemściła się po tym na mężu, będąc świadoma, co chciał wtedy powiedzieć, tak jak Max teraz po tych wszystkich latach i, jako że po tym jak dziesięciolatek przemarzł na tej stacji, dostał zapalenia płuc; zmusiła, a nawet pilnowała Josa by to on przez całą chorobę syna zajmował się nim i był na jego każde skinienie - co teraz z perspektywy czasu i z powodu nabycia informacji, które rozjaśniały jego przeszłość i zachowania innych (w głównej mierze Josa) dosyć mocno bawiło Maxa.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top