Rozdział 23
Usiadłam w ławce i głęboko odetchnęłam. Moje oczy same zamykały się, choć trochę starałam się panować nad nimi. Nie spałam może od trzech dni? Nie wiem, musiałam w końcu wrócić do szkoły. Na szczęście Orochimaru wpisał mi zwolnienie z powodu specjalnego szkolenia na kilka miesięcy. Nic nie wspomniał o terapii. Na dworze pojawiały się już pierwsze ciepłe promienie słońca. Ja tylko pamiętałam okropną zimę, która do tej pory wydziera ze mnie ostatni wdech i wydech. Już marzec, powinnam cieszyć się, że zaraz koniec szkoły. Ale ja już nie myślę. Odchodzę od zmysłów. Nawet stukanie wskazówki zegara wprawia mnie w złość.
Biedna Hinata próbowała przyjść do mnie i pogadać. Ale zbywałam ją, było to lepsze niż patrzenie na moją okropną twarz. Cienie pod oczami, blada cera. Śmierć Itachi'ego dotknęła cały akademik. Przez pierwszy miesiąc każdy unikał się, nawet nie mówiąc "dzień dobry". Potem chłopcy zaczęli odżywać. Ja nie. Przez całą kurację błagałam buddę, aby oddał mi czarnowłosego. A ten, gdy już zaczęło mu się poprawiać, nagle zmarł. Sam, w środku nocy. Było to nagłe, jak stopnienie śniegu tego dnia. Większym bólem jednak był brak spotkania go ostatni raz na pogrzebie. Służby zabrały jego ciało, aby nie dać rozgłosu. W szkole też mówiono, że się przeniósł. Okropne kłamstwo pod przykrywką pokoju! Przestałam w tamtej chwili szanować organy tej wioski. Nie zawsze zgadzaliśmy się co do ideałów, ale tolerowałam to. Ten czas minął. Minął, gdy przeczytałam list od Itachi'ego, ukryty w pokoju. Wiem o nim tylko ja. I tak pozostanie.
— Sakuro, twój opiekun czeka na ciebie pod szkołą. Możesz już jechać.— Tsunade ustała przy mojej ławce i lekko puknęła mnie w czoło. Wymruczałam pod nosem, że się zbieram. Też była zmartwiona moim stanem. Nie powinna, oczywiście. To ja cierpię, nie ona. Była mi jak matka, tyle, że ta dobra. Mebuki będzie na zawsze moim opiekunem, a nie kochaną osobą, która zrodziła mnie na ten świat. Spakowałam biologię do torby i w ekspresowym tempie wybiegłam do samochodu Kakashi'ego. Sensei zawsze znajdował czas na pomoc, choć był zawalony robotą jak mało kto. Papirologa dawnych źródeł informacji... W dzień szkoła, nocą misje...
— Powinnaś ubierać się cieplej, nawet jeśli wiosna w tym roku przyszła szybciej.— od razu zwrócił mi uwagę. Pokiwałam głową. Wyciągnęłam termos i ogrzałam choć trochę zmarznięte ręce. Nie jechaliśmy długo. Klinika znajdowała się niecałe pięć kilometrów stąd. Gdy tylko wysiadłam, zauważyłam doktora Shikaku, ojca Shikamaru. Nigdy nie odpowiedział na moje pytanie skąd wzięła się jego rana na twarzy. Kiwnęłam głową, żeby Hatake już odjechał. Upewnił się, że dotarłam do wejścia. Zdarzało mi się często uciekać, gdy sesje schodziły na zły tor. Zbyt mocny dla mnie. Standardowo skręcaliśmy w lewy korytarz, a na końcu znajdowała się sala. W środku było bardzo jasno, białe ściany odbijały światło z zewnątrz. Była tam sofa, krzesło i biurko. Na nim laptop, gdzie Nara spisywał wszystkie protokoły z leczenia mnie. Chociaż czasami zatrzymywał coś dla siebie, za co dziękowałam mu. Usiadłam tam gdzie moje miejsce. Oddychałam spokojnie, chociaż denerwowałam się. Powiedziałam już wszystko to, co leży mi na sercu. Nie było sensu trzymać mnie w tym zapyziałym budynku. Ścisnęłam piąstki delikatnie, kładąc je na udach.
— Jak ostatnio się miewasz, Sakuro?— standardowo zapytał, poprawiając swoją sterczącą kitkę.
— Dobrze.— mruknęłam pod nosem. Założyłam zbyt długie włosy za ucho. Sięgały mi już pasa, będę musiała je ściąć. Chociaż szkoda, tyle czasu je zapuszczałam.
— Wiesz, że nie lubię tej odpowiedzi.
— A co mam odpowiedzieć? Że jest tylko gorzej!? Coraz bardziej nienawidzę świata, mam mniej ochotę by żyć, codziennie wstaję z myślą, że może łaskawie zginę na misji!? Ale nie potrafię tego zrobić, porzucić wszystko od tak!— łzy zaczęły płynąć stróżkami po moich policzkach, a paznokcie wbijały się z bólem w dłonie.
— Czy to nie znaczy, że wciąż masz w sobie cząstkę motywacji, aby zmienić wszystko na lepsze? To znak, żebyś zaczęła od nowa, nie patrzyła w przeszłość, a teraźniejszość i lepsze jutro?
— Nie, to znak, że jestem tchórzem i nie zabiłam się jeszcze.
— Tchórzem będziesz, gdy to zrobisz.— szerzej otworzyłam oczy i zaniemówiłam. Poruszył mnie tym. Nie spodziewałam się, że tak to ubierze w słowa. Nie utrzymywałam z nim kontaktu wzrokowego. Czuję się wtedy jakby przewiercał mnie na wylot.— Itachi to już przeszłość. Każdy ją ma mniej lub bardziej bolesną. Dam ci przykład, o który wiele razy pytałaś. Skąd ta blizna na twarzy. Podczas rabunku na mój dom, choć jestem ninja jak ty, nie zrobiłem nic. Zabili moją żonę, a syna zdążyłem uratować. Oprawca rozciął mi twarz, ten cios wymierzony był w pięcioletniego Shikamaru. Pogodziłem się z tym, żyje dalej. Pomagam innym.— mówiąc to, głos załamał mu się na sekundę.— Mi los odebrał ukochaną osobę w sposób bolesny, ani chwili nie czekał. Rozumiesz, prawda? Sakuro, musisz żyć dalej. Na dziś to koniec, widzę, że twój stan zdrowia znów się pogorszył.
— Jem normalnie, staram się spać długo, nie przemęczam się nauką. Przejdzie.— mruknęłam i wstałam z siedzenia. Wyszłam cicho i powoli. Na korytarzu na sekundę zatrzymałam się, by rozplątać słuchawki, podniosłam wzrok i zobaczyłam Sasuke. Zdziwiony stał przede mną, trzymając plik kartek. Równie zdezorientowana jak on, wpatrywałam się w jego twarz. Równe rysy twarzy, wydatne usta. Mój mózg dostał chyba jakiegoś laga, bo po chwili zrozumiałam powagę sytuacji. Nikt nie wiedział o psychologu. Nie chciałam, żeby on dowiedział się w pierwszej kolejności. Od samego początku powtarzał, że nie powinnam zamęczać się Itachi'm, bo to jego brat, bla, bla, bla. Ruszyłam szybkim biegiem w stronę wyjścia, nie chcę patrzeć na jego twarz. Wszystkie niezałatwione sprawy wracają i uderzają we mnie jak torpeda. Ostatni raz rozmawiałam z nim kilka dni po "pogrzebie". I koniec. Choć dobijał się do mnie, ja odtrąciłam go. Chociaż to jego rodzeństwo zmarło, członek rodziny... Jest mi tak wstyd za to, ale w tamtej chwili nie odczuwałam takiej emocji. Odwróciłam się, biegł za mną. Zanim zauważyłam, wpadłam na jakiś żywopłot, gałęzie mocno poraniły moje dłonie. To jednak był krzak róży, cholera. Nerwowo próbowałam wyrwać się, ale zanim to zrobiłam, pojawił się i pomógł mi wstać.
— Dz-dziękuję...— wyszeptałam. Już miałam się odwrócić, gdy mocno złapał mnie w ramiona i przytulił.— Sasuke?
— Przepraszam.— zabrakło mi tchu. Dłonie zaczęły drżeć, podobnie reszta ciała. Nie wiem już czy od zimna, czy uczuć mną targających.
— Z-za co-o? — nos wtopił w mój kark, łaskotał mnie po nim delikatnie. Dość niekomfortowo robić to na ulicy.
— Wiem o obietnicy Itachi'ego. Musiałaś cierpieć, prawda? Opisał wszystko to, co ci robili na tym pierdolonym wzgórzu, każdą krzywdę. Opisał ją w liście do mnie. Przepraszam, że tak długo to trwało. Jestem dla ciebie.— te słowa wystarczyły, abym rozpłakała się jak dziecko. Również jestem dla ciebie, mój drogi Sasuke.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top