Rozdział 18

  — Budynek ma jeden główny pawilon i dwie boczne klatki schodowe. Ponadto podejrzewamy, że znajduje się tutaj połączenie z tunelem dawno nie używanego metra. Uważajcie. Oddział trzeci, czwarty i szósty idzie przodem. Sakura ze mną lewą klatką, a Itachi z Asumą. Jasne? — zakomenderowała, stojąc przy mapie tego miejsca. — W razie problemów, natychmiast meldować. Szybko.— Zabrałam mały pistolet, snajperkę i nóż. Jako osoba, która niezbyt ogarnia walkę wręcz brońmi, tylko to mi pozostało. Do tego jestem medykiem, nie powinnam łamać kodeksu.

Wymieniłam się spojrzeniami z Uchihą i ruszyliśmy w swoje strony. Nie podobał mi się pomysł zupełnego rozdzielenia. W końcu jesteśmy trenowani do walk w drużynie, jaki sens ma to wszystko w obecnej chwili? Kurenai ustała przed wejściem. Odwróciła się i gestem ręki wskazała, abym ruszyła jako pierwsza. W gotowej pozycji nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi. Nie było zupełnie nikogo, więc weszłam do środka. Cały czas mierząc przed siebie spluwą, dotarłam na pierwsze piętro, gdzie również wiało pustkami. Coś mi tutaj nie pasowało. Może kryjówka po drugiej stronie miasta jednak jest ich pełna? Kątem oka zauważyłam czarno-czerwony materiał. W oddali usłyszałam cichy szept, od razu schowałam się za ścianą i wyjęłam snajperkę. Wymierzyłam w faceta, który był po drugiej stronie długiego korytarza. Panował tu taki brud i ciemnica, nic dziwnego, że go nie zauważyłam. Delikatnie nacisnęłam spust. Krew rozprysnęła się na ścianie, zaraz za trupem. Czarnowłosa ruszyła pędem, tam gdzie leżał martwy człowiek, a ja za nią. Miał na sobie szaty Akatsuki.

— Napiszę do Asumy i pozostałych ludzi o tym. Osłaniaj mnie. — kiwnęłam głową, by robiła swoje. Cierpliwie czekałam, aż skończy. — Gotowe. — odwróciłam się, a wtedy zauważyłam, że ktoś za nią stał. Mocnym uderzeniem w potylicę obezwładnił ją.

— Kurenai! — krzyknęłam i wyjęłam nóż, ale za późno. Ktoś wytrącił mi go z dłoni, a mnie przybił do podłogi. Podniosłam głowę na tyle, ile mogłam. Zobaczyłam charakterystyczne pomarańczowe włosy. Na nadgarstkach poczułam liny, a wraz z nimi postawiono mnie na nogi. Nieprzytomne ciało kobiety zabrano poza moje pole widzenia. — Co chcecie od nas!? Zostawcie ją!

— Nie my tu odpowiadamy na pytania. — odezwała się fioletowo-włosa kobieta za Yahiko. To jego spotkałam na uniwersytecie! Jakim cudem ktoś taki jak on, przewodzi najniebezpieczniejszej organizacji w mieście? — Zabierzcie ją. Będzie potrzebna niedługo, więc jak najszybciej wydostańcie się stąd. Zaraz będą posiłki. — dodała do sługusów i odeszła z liderem w głąb budynku.

***

— Dostaliśmy informację, że Brzask znajduje się w drugiej kryjówce. — oznajmił Kakashi, pokazując innym wiadomość. — Pospieszmy się.

— Trzeba pomóc Sakurce! — krzyknął entuzjastycznie Naruto. Jego radość przerwał strzał, który cudem go nie trafił.

— Schowaj się idioto, zaraz ciebie będzie trzeba ratować. — nieprzyraźnie dodał Sasuke, chowając się za betonowym filarem. Wychylił się dosłownie na sekundę i trafił przeciwnika w głowę.

— To dziwne. Akatsuki nigdy nie wysyła nikogo w pojedynkę. Z wyjątkiem kilku generałów. Musi być w tym jakiś ukryty sens. — Białowłosy przykucnął i wyjął kilka dokumentów o organizacji. Wszyscy nadstawili uszu, analizując papiery rozłożone na podłodze.

— A co jeśli to pułapka? Może chcą schwytać Sakurę? — zaproponował blondyn.

— Nawet nie żartuj. Po co im ona?

— Cholera, trzeba ją ratować. — Sai nagle wstał i ruszył przed siebie. Reszta podążyła za nim, czekając na wyjaśnienia. — Ja i Sakura jesteśmy Haruno, tak? Tyle, że ja zostałem adoptowany. Nie jestem prawdziwym dziedzicem fortuny, ale Sakura tak. Nasi rodzicie mieli porachunki z niejakim Danzo, co zresztą wiecie, który omal ich nie zabił. Prawdopodobnie któryś ze zwolenników jego władzy chce ją dopaść, aby wznowić dyktaturę w Konosze. Nasza rodzina ma duże poparcie u większości władz w wiosce, a z nią... — kolejne odgłosy strzałów rozniosły się doniosłym hukiem po budynku. Wszyscy wyjęli broń.

— Trzeba ją ratować! — Sasuke panicznie zabijał przeciwników, aby jak najszybciej dotrzeć do jego dziewczyny...

***

Dwóch opryszków rzuciło Sakurę na podłogę, głośno rechocząc ze swojej władzy nad nią. Na tyle, ile mogła, usiadła i rozejrzała się dookoła. Znajdowali się we wspomnianym metrze, wszędzie stały ogromne, drewniane pudła. Kilkadziesiąt osób pakowało je na wagony, a dwójka z nich pilnowała również różowowłosej. Nie miała przy sobie żadnej broni, wszystko zabrali jej oprawcy. Sam jej wygląd był okropny. Różowe włosy posklejane od brudu i potu, podarta koszulka na ramiączka i bojówki. W tej chwili przypominała raczej Larę Croft, niż żołnierza.

— Możecie odejść, teraz ja sprawuję nad nią pieczę. — usłyszała znajomy głos za nią. Po chwili w całej okazałości stał przed nią rekino-człowiek, jak go nazywała, po czym kucnął i pogłaskał ją po głowie. Był ubrany w czarny płaszcz, a na nim widniały czerwone chmury. — Witaj, Sakuro.

— Myślałam, że jesteś moim przyjacielem! A ty najzwyczajniej w świecie, wyciągnąłeś ze mnie informacje! — zezłoszczona, odtrąciła jego dłoń. Świeże rany jakich się nabawiła w szarpaninie po drodze, zapiekły niemiłosiernie, gdy kurz dotarł do nich.

— Bo wiesz, to nie jest tak, jak myślisz. Wszystko co robię, ma głębsze dno, ale nie mogę ci o tym powiedzieć, zanim nie staniesz przed twoim nabywcą. Naprawdę nie chciałem tego. — z lekko smutną miną, odsunął się i usiadł po turecku naprzeciwko niej. Wyjął z kieszeni chusteczkę i przetarł krew z jej twarzy.

— Nie staraj się kłamać, bo ci to nie wychodzi. — mruknęła, nie do końca pewna swoich słów. Bardziej martwiła się stanem Kurenai, która leżała obok, do tego nadal nieprzytomna. Tamto uderzenie mogło zrobić jej poważną krzywdę. — Mam jednak prośbę. Gdybyś jakimś cudem spotkał Sasuke, powiedz mu, żeby nie stracił siebie.

— Co to ma znaczyć? — podniósł zdziwiony brwi.

— Po prostu mu to powiedz. Proszę. — kiwnął głową, zapisując coś na kartce.

— Nie sądzę, aby chciał ze mną gadać, ale kartkę chyba odczyta. — Haruno delikatnie uśmiechnęła się. — Z uśmiechem ci do twarzy.

— Pakować wszystko co się da i jazda! Resztę zostawcie, przybyły posiłki armii Konohy. Szybko! — krzyknął Pain, wskakując do pociągu. Kisame przerzucił dziewczyny przez ramię i z lekkością ruszył w stronę torów.

— Sakura! — rozległ się przeraźliwy krzyk. Bracia Uchiha jak demony wpadły do środka, zabijając każdego po kolei. Wszyscy z oddziału byli brudni od błota i zmachani. Musieli stoczyć niejedną walkę, zanim dotarli tutaj.Tsunade na ich czele, ustała niewiele dalej, niż stał zamaskowany mężczyzna. Wcześniej go tu nie widziała.

— Stójcie, inaczej ta wasza Sakura zginie. — do jej gardła dostawiono kosę o nietypowych rozmiarach oraz wyglądzie. I to nie był Kisame, a ktoś jej obcy. Miał białe włosy, zupełnie jak Kakashi, ale i ametystowe oczy. Postawiono ją na nogi.

— Będzie w porządku! Uciekajcie stąd. — krzyknęła, tak, aby każdy mógł ją dosłyszeć. Nie mogła przecież narażać tylu ludzi, byle by ją ratowali. Tym bardziej nie pragnęła śmierci, któregoś z chłopaków, z akademika. Poczucie winy ciążyło by nad nią sęp do końca życia.

— Jak sami widzicie, idzie z nami. Mam dla was poradę. Jeśli nie opuścicie tego miejsca, nie zostanie po nim nic. Macie pięć minut.— Nieznajomy w pomarańczowej masce odwrócił się i ruszył w stronę pociągu. Sasuke, będąc w amoku, wyrwał się i strzelił w niego. Jednak nie otrzymał żadnych obrażeń, zwyczajnie chybił. Sam nie dowierzał. Był Uchiha, posiadał stuprocentową celność. Długo nie stał, bo to on został postrzelony w bok. Padł na ziemię, trzymając się rany, która dość mocno krwawiła.

— Sasuke! — zapłakana dziewczyna wyrywała się ile sił miała, ale na nic się to nie zdało. Brutalnie wrzucono ją do środka. — Pozwólcie mi go opatrzyć, błagam! — cholernie bała się o niego. Nigdy nie był tak lekkomyślny, jak przed sekundą. Jeśli nie uciekną, ci psychopaci rozwalą cały budynek, jeśli nie kłamali.

— Uśpijcie ją. Może wtedy się uspokoi...— przytrzymano ją, a Kisame wstrzyknął jej coś w żyłę. Przez kilka krótkich chwil szarpała się, ale zaraz padła na ziemię, obok Kurenai...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top