Rozdział 12
— Czuję się jako nowo-narodzona. — mruknęła Sakura, rozciągając ramiona. Praktycznie wszelkie sprawy zakończyła pozytywnie. Zostały tylko dwie... Cholernie złe. Od czerwonowłosego ani widu, ani słychu, a młodszy Uchiha... Aż szkoda gadać. Siedząc na blacie kuchennym jak to miała w zwyczaju, czekała, aż zupa tofu ugotuje się. Sai pogrążony w konwersacji telefonicznej odruchowo spytał.
— Dlaczego?
—Nie wiem sama. Jakoś tak. — dodała, zeskakując na zimne płytki. Chłód docierał do jej stóp nawet przez skarpetki. Spojrzała przez okno na spadający śnieg. Dziś wigilia. Większość ludzi cieszy się z czasu wolnego, spotkania rodziny. No właśnie. Równo wczoraj dostała wiadomość, że nie spędzi świąt tak jak zamierzała. Miało być spokojnie, przy kominku w ich rezydencji. Ale nie ma i jej i rodzicieli. Delegacja do Stanów Zjednoczonych, nie postarali się z wymówką. Uchiha jadą do reszty rodziny jeszcze dziś, Uzumaki im towarzyszy. Co ten przezabawny blondasek widzi w Sasuke? Przecież jest ponury i taki, taki chamski! Megaloman, jeden! Płatki śniegu utworzyły już gruby puch, aż chciało się wskoczyć w sam środek. — Saaaaai.
—Saaaaakura. —ciemno włosy lekko podniósł kącik ust. Zaraz jednak wrócił do swojej typowej miny "Nie wiem o co chodzi, ale okej." — Co tam?
— Z kim tak romansujesz?
—Z nikim. — odpowiedział od razu. Zmarszczyła gniewnie brwi. Skoczyła na niego, nieudolnie próbując wyrwać mu komórkę. Jednak zamiast upragnionego przedmiotu otrzymała obolałą dłoń, całą w oparzeniach. Wyłączyła kurek od gazu, aby jedzenie doszło do siebie, kiedy jej braciszek bandażował jej pięść. Niezbyt jej przeszkadzała. Rozstawiła talerze, kubki i sztućce oraz zwołała domowników. Uzumaki w trymiga zjawił się przy pożywieniu, a reszta niedługo po nim. Jednogłośnie powiedzieli sobie smacznego i zaczęli smakować cuda spod ręki Haruno.
—Kakashi-sensei, co Pan robi w wigilię? —spytała, jako pierwsza kończąc swoją porcję.
— Nie słyszałaś? Mama Sasuke i Itachiego zaprosiła nas wszystkich. Za gościnę w akademiku "Team7"... —chciał coś dodać, ale starszy z rodzeństwa wciął się w zdanie. Sakurę zastanawiało jedno, przecież ich rodzice nie żyją. Tak usłyszała od Kakashiego, czy chodzi o coś głębszego?
—Powiedziałem cioci Kakegurui, że jesteś bardzo miłą przyjaciółką i wraz z wujkiem Madarą jej bratem chcą cię szczególnie poznać. —na sercu zrobiło jej się ciepło. Ktoś pragnął ją zobaczyć w ten dzień. Ktoś o niej mówi pozytywne rzeczy. To takie... Kojące? Inaczej nie potrafiła tego opisać. Nawet spędzenie kilku dni w pobliżu Sasuke nie psuło jej dobrego nastroju. Lekko wstała i ukłoniła się.
—Dziękujemy. Tak wyszło, że raczej zostali byśmy tutaj.
— Wiem o co chodzi. — i w tej chwili młodszy czuł się niekomfortowo. Czy o czymś wiedział? Dojedli razem posiłek i ruszyli się spakować.
*
Kilka godzin później wszyscy domownicy akademika znajdowali się pod ogromną, żelazną bramą w dwóch samochodach. Wrota po chwili otworzyły się, wprawiając Sakurę w lekką zadumę. Przyzwyczaiła się do ogromnych rezydencji, ale dawno w żadnej nie była. Wtuliła się w ciepły, podgrzewany fotel (a jako, że wszyscy ubrali się elegancko, ona założyła granatową sukienkę w te zimne dni). Nie miała ochoty wychodzić do tylu ludzi, ale jeszcze bardziej nie znosiła samotności w święta. Kiedyś nie wyszła nigdzie w sylwestra, zrobiło jej się smutno na sercu, że jest sama w taki dzień.
— Nie denerwuj się mała.—mruknął Itachi, głaszcząc ją po włosach.— Twój najlepszy przyjaciela, przyszywany braciszek tu jest!— Sai spojrzał na Uchihę zdziwiony i lekko roześmiany. Wiedział co po tym nastąpi.
— Kto cię mianował tym tytułem? Doprawdy, zabawne.— odpowiedziała natychmiastowo i złośliwie.
— Ale Saakii.
— Ale Itaaachi.— zrobił smutną minę i spojrzał rozgniewany w okno. — No dobra, to będzie twój prezent bożonarodzeniowy. Ciesz się.— uśmiech od razu zagościł na jego ustach. Wszyscy patrzyli na mijaną drogę wśród gęstego lasu iglastego. Mijane latarnie dodawały mrocznej atmosfery, aż Sakurę przeszły ciarki. O dziwo, dojechali dość szybko. Dom nie wydawał się taki ogromny, ale nadal był piękny. Jak prawdziwa arystokracka rezydencja. —Wow. Na serio. To takie...wystrzałowe?
— Ale co?— zapytał Sai, pierwszy wychodząc z samochodu. Otworzył siostrze drzwi jak gentlemen, czekając, aż łaskawie wysiądzie. Z lekkim problemem zrobiła to, poprawiając sukienkę przed kolana. Włosy miała rozpuszczone, sięgały jej do połowy tali. Okryta była ciepłą kurtką i szalikiem.
— Rezydencja. — krótko stwierdziła i ruszyła za starszym Uchihą. Nie czekając na drugi samochód, zapukali do drzwi. A raczej wrót, które i tak otworzono z dużą siłą. Niska kobieta, wyższa tylko o kilka centymetrów od Sakury, uśmiechała się od ucha do ucha. Miała długie, czarne włosy, jednak spięła je w niezdarnego koka. Pojedyncze kosmyki spływały jej do pasa. Sakura stwierdziła, że pewnie jest zabiegana, ale taki wygląd i tak był ładny. Ile ona mogła mieć lat? Trzydzieści?
— Oh, dobry wieczór, słoneczko! Jesteś Haruno Sakura, prawda?— zagadnęła pierwsza, nie zwracając uwagę na synów, czy innych ludzi. Wpuściła ich do środka, ale nadal zatrzymywała różowowłosą.— Aleś ty piękna. Jak laleczka. Itachi, Sasuke, gdzie wy ją znaleźliście?— przytuliła kunoichi z małą siłą. Wyglądem przypominała wymienioną dwójkę...
— Mamo, daj jej spokój. Powinna zdjąć kurtkę, no już.— Dziewczyna doznała szoku. Ma-ma? To ich MAMA? Może się przesłyszała? Albo coś podobnego?
— Ah, tak. Przepraszam za moją nieuprzejmość, ale nie mogłam się pohamować!— oddaliła ciało Sakury i podała jej rękę. — Jestem Mikoto Uchiha.
— J-ja, S-sakura Haruno. Miło mi panią poznać. — nadal zszokowana odwzajemniła gest. Zdjęła zbędne odzienie i ruszyła za rodzicielką obojga. Dotarłszy do salonu, zobaczyła sporo ludzi. Każdy patrzył na nią i jej towarzyszy. Czuła się niekomfortowo. Praktycznie wszyscy byli do siebie podobni. Czarne jak smoła włosy i oczy. Dumna postawa. Ze stresu, Haruno złapała za koszulę swojego braciszka. Uśmiechnął się szeroko, i wiedząc o co chodzi, przywitał się za nich. Itachi prawie od razu pojawił koło nich w asyście Sasuke.
*
Stałam i patrzyłam się jak głupia na ludzi wokoło. Wiedziałam, że ta rodzina jest pewnie duża, ale nie, aż tak. Myślałam, że zjawi się jedna ciota, może dwie. Podeszła do nas trójka ludzi.
— Saki, od lewej to wujek Madara, Obito i mój tata Fugaku. A z tyłu jest jeszcze Izuna. — Pierwszy i ostatni z wymienionych patrzył na mnie niezrozumiałym wzrokiem. Pogardą? Nie. Prawdopodobnie na swój sposób byli zaciekawieni. Najniższy z nich spojrzał na mnie i zaczął się śmiać. Teraz zupełnie ogłupiałam.
— Przypomina mi twoją Mito, Madara.— stwierdził Fugaku.
— Gdzie tam. Prędzej Kakegurui. Chociaż też nie. Ona jest zbyt chaotyczna. — nagle, bez słowa, Sasuke złapał mnie za ramię i ruszył do przodu. Zdezorientowana patrzyłam na jego poczynania.
— Co ty robisz? — cicho zapytałam. To było bardzo nieuprzejme z jego strony, pewnie chciał mnie pogrążyć. Co oni mogli sobie pomyśleć. Przyszła i ich olała! Pana Domu! Zimny pot oblewał mnie z każdą, kolejną myślą.
— Pomogłem ci. Źle?
— Bardzo!— uniosłam ręce w geście bezradności. To zabrzmiało źle. Był wreszcie miły, a ja tak się zachowałam. Nie chciał jednak źle. Ułożyłam dłoń na tali i głęboko wzdychnęłam.— Nie o to chodziło. Dzięki za pomoc, ale nie wypada tak uciec, Sasuke. Wracamy i razem przepraszamy. — dodałam, chwytając go za dłoń, bardzo niepewnie. Ma ją taką dużą i ciepłą. Zupełnie odmienną od jego charakteru. Kiedyś słyszałam, że dłoń to odzwierciedlenie duszy. Pan Fugaku, Madara i Obito skierowali wzrok na nas. Widziałam jak wszyscy delikatnie unieśli jedną z brwi. Nawet nieźle wychodzi mi odczytywanie Uchiha. Uśmiechnęłam się i lekko ukłoniłam, kiedy byliśmy w miarę blisko. Przy okazji poprawiłam sukienkę, bardzo mi się podoba. Chociaż niektórzy sądzą, że róż niezbyt pasuje do granatu. Poprawiając włosy, zobaczyłam, że Sasuke nie zamierza się ukłonić. Kogoś tu trzeba wytresować. Oj, trzeba!— Sasuke!
— Co?
— Ty też przeproś!
— Niby dlaczego?
— Sasuke!
— No dobra! — dodał zrezygnowany. Razem przeprosiliśmy, jak na gości należało. Jego dom, czy nie, zasady jakieś są! Dziwne, że jeszcze nie nakrzyczał na mnie. Praktycznie całe zgromadzenie zaśmiało się głośno i donośnie. Tylko jakoś nam nie było do śmiechu.
— Ona wytresowała Sasuke!— krzyknął Obito, chwytając się za brzuch. Jeszcze chwila, a padłby na podłogę. Dziwnie to brzmi, wytresowałam go? Niby jak? Stojąc i patrząc na zgromadzenie, zaczepiła mnie czerwonowłosa kobieta, wraz z Mikoto. Była ubrana w prostą, ciemnofioletową bluzkę z czerwono-śliwkową spódnicą i jasnożółtym fartuchem. Pierwsza, Mito miała długie jasnoczerwone włosy i duże oczy bez źrenic, to głupie, ale tak to wyglądało. Nosiła wyszukane kimono z wysokim kołnierzem i znakiem na tyle obi, które obwiązane było wokół jej talii. Włosy miała ułożone w koki z z przodu. Używała ciemnego odcienia czerwonej szminki. Na jej ustach również widniał niemały banan. Patrzyły na mnie z ciepłem rodzinnym. To naprawdę kochająca się rodzina.
— Wiedzą panie, o co...no o co im chodzi?— przybliżyłam się bardziej do damskiego grona. Wyższa kobieta, bardziej "odstrzelona", kiwnęła głową. Pani domu również zdawała się znać prawdę.
— No wiesz, słoneczko...Sasuke lubi hasać swoimi drogami, bywa impulsywny...I nikogo się nie słucha. Istny demon! Nawet za dziecka nie chciał przeprosić nauczycielki w przedszkolu. Posłuchasz, prawda? — kiwnęłam głową i ruszyłam za Mikoto. Ta druga, skądś ją znam, ale skąd? Mam to słowo na końcu języka, może przypomnę sobie? Usiadłam wygodnie na kanapie, można rzec, otoczona przez kobiety. Dopiero teraz dostrzegłam mały, ale śliczny kryształ na środku czoła Mito. Pochodzi z Indii? Tsunade-sama miała podobny. — No więc pewnego dnia, kiedy Sasuś miał pięć lat i siedział w przedszkolu...— kontynuowała mama Uchihy, a ja zwróciłam całą uwagę na jej wypowiedź. Pokazywała w albumie zdjęcia małego chłopczyka, a jakże uroczego!— Jakiś chłopczyk zabrał mu zabawkę, a ten go uderzył! Co prawda nie mocno, ale była afera. Jako, że jesteśmy militarną rodziną, był kłopot, jejku, duży!— I jak zawsze brutalny, od małego. Czego oczekiwałam. Uwagi ich mamy były urocze.— Nie chciał przeprosić, powiedział, że tylko i wyłącznie przeprosi Itachiego. Więc zabraliśmy go ze szkoły i przy nim jakoś ich pogodziliśmy.
— Doprawdy był zabawny. — podniosłam dłoń do ust i lekko zaśmiałam się. — Czy mogę o coś spytać?
— Jasne. — odpowiedziały obydwie.
— Pani Mito, tak? Skąd ten kryształ na środku czoła? I czy pani jest jakąś gwiazdą?
— Ah, o to chodzi. — zmieniła trochę wyraz twarzy, ale nadal była uśmiechnięta.— Nazywałam się Mito Uzumaki, po mężu Senju. Mój wspomniany mąż Hashirama zmarł pięć lat temu, spadł z drzewa podczas nagrywania filmu. Mój nowy mąż, Madara, również miał przykry los, a teraz jesteśmy razem. Posiadam firmę kosmetyczną. Perfumy, lakiery do paznokci...
— Dar Mito!— krzyknęłam i od razu zreflektowałam się. — Prze-przepraszam. J-ja... Lubię tą markę i mam kilka rzeczy z niej...
— Miło mi to słyszeć. — dodała.
— Ciociu Mitooo! — rozległ się krzyk, a jego nadawca pojawił się obok i mocno przytulił kobietę. Podniósł ją i zaczął się kręcić wokoło.
— Też tęskniłam, Naruto. — gdy ją postawił, zwołali wszystkich do wigilijnego stołu...
TADADAM, JESTEM! Jak zawsze rozdział krótki, ale cóż >.< Mam tak dużo nauki, że sama nie wiem jak wyrabiam. Więc jest chociaż to. Myślę, że się spodobało, jak czujecie jakiś niedosyt, coś źle napisanie, piszcie w komentarzach! Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top