Rozdział 5

             Próbując ochłonąć, jakoś zasnęłam. Nie był to jednak mój typowy sen. Ciągle wyrywałam się w środku, mając dziwne przeczucia.
             O szóstej dałam sobie spokój z męczarnią. Sześć, a nawet mniej godzin snu zawsze lepsze, niż nic. Przeciągle ziewnęłam i wstałam, aby rozprostować kości. Wybrałam z szafy czysty mundurek i strój sportowy, który szczelnie zapakowałam do torby szkolnej. Potem łazienka i te sprawy. Dziesięć minut przed siódmą nie miałam nic do roboty. Telefon zanudzał, nawet społeczności. Do nikogo nie napiszę, bo śpią. I tak nie mam do kogo. Muszę jakoś zdobyć numer do Hinaty, widzę, ze ciągnie ją do Naruto. A może nawet wpadnie w sobotę? To nie byłoby złe, zwiedzę miasto. Kręcąc się na obrotowym krześle, nagle wstałam. Czarne mroczki nastąpiły na sekundę, a potem znikły. Ruszyłam do kuchni, chociaż trochę pomogę gospodarzowi. Z pokoju wychodził już Itachi, który przywitał się zaspanym głosem i machnięciem dłoni. Jak najciszej zeszłam i podeszłam do białowłosego. Wystraszył się i mało nie uderzył mnie z dłonią. Jakoś zablokowałam ją. Wow. Jednak nauka popłaca.

— Przepraszam, Sakurcia. Jakoś nie słyszałem cię. Stałaś tu? — zabrał pięść z mojego przedramienia. Rękę ułożył na karku i nerwowo pocierał, denerwując się.

— Nie. Dopiero przyszłam. Pomóc w czymś? Nie mam co robić. — jego mina była zszokowana. Ale szybko pozbył się jej, na rzecz pięknego uśmiechu.

— Trochę zaspałem, czy mogłabyś zrobić śniadanie dla nas? Saia nie będzie.

— Nie ma problemu, ale dlaczego? Gdzie jest Nii-san? — zbył mnie. Tak zwyczajnie. Oj, nie, nie, nie! Haruno się nie zbywa! Jak nie on, to brat sam odpowie. Ja już się o to postaram. W międzyczasie, kiedy kroiłam warzywa, rozmyślałam nad szatańskim planie wyciągnięcia informacji. Gotowe dania ułożyłam na stole. Siódma dziesięć, gotowe! Naruto czując powiew jedzenia i słysząc mój doskonały głos, przybiegł w trymiga. Starszy Uchiha trochę później, a młody spóźnił się. Kiedy wszyscy siedzieliśmy na swoich miejscach, zaczęliśmy jeść.

— Kakashi-sensei, to jest wyśmienite! — krzyknął blondyn, a na sercu poczułam ciepło. W sumie Uzumaki stał się naprawdę miły, a pierwsze wrażenie, zastąpiła przyjazna aura wokół niego. No nie da się nie lubić go. Zastanawia mnie jedno... Jak może przyjaźnić się z takim megalomanem jak Sasuke?

— Dziś gotowała, Haruno. — dopowiedział gospodarz, zajadając się omletem. Zjadłam tylko kanapkę, jakoś nie mam ochoty na nic więcej.

— Jesteś wspaniała, Sakura-chan! — od kiedy przeszliśmy na ty? Ech, zrobię wyjątek.

— Jest kobietą, więc nadaje się do garów. — swoje trzy grosze wtrącił ciemnowłosy. Miałam taką ogromną ochotę przyłożyć mu, ale z opowiadań i plotek wynika, że jest tak samo dobry w obronie jak Naruto. Pff. Obiecałam z resztą, że obelgi nic mi nie zrobią. Jednak to tak boli, ściska. Nie lubię być w centrum uwagi, a bardziej...krytyki.
Itachi chciał mnie uratować, ale wiem co z tego będzie. Gorsze pośmiewisko. Przerwałam mu.

— Nie mów tak do Saku...

— Nie smakuje, nie jedz. Albo wiem. Mogę od dziś gotować, ale ty nic nie dostaniesz. N-I-C. Może tak być, Kakashi-sensei? — mężczyzna tylko kiwnął głową, rozbawiony. No to masz swoją zapłatę, głupku!

— Nie odważysz się.

— A chcesz się założyć, megalomanie?

— Że kto?

— Umysł też jakiś mały chyba masz. Język ubogi... — nie odpowiedział. Widziałam w jego pięknych czarnych oczach, jak chce coś powiedzieć. Ale nie wie co. I dobrze, zamknie się. Resztę posiłku rozmawiałam z Itachim. Jest na prawdę zabawny i miły. Pojechałam samochodem do szkoły z nim i Uzumakim. Młodszy odprowadził mnie pod klasę, tłumacząc się, że jestem nowa, ale nie okłamujmy się.

— Podoba ci się Hinata? — zapytałam, kiedy na siłę prowadził konwersację, co chwilę zerkając w okienko i szukając wzrokiem za nią. Tak sądzę. Czuję się trochę dziwnie, on to robi, aby się przypodobać, czy na serio mnie lubi?

— Co, tak, nie, znaczy, etto! — złapał się za blond czuprynę i nerwowo myślał.

— Chce ją zaprosić do nas w sobotę, na chwilę. Jeśli ją lubisz, to dam ci pogadać z nią. Dziesięć minut. Dziesięć. — klepnęłam go w ramię i ruszyłam do drzwi klasy. Na końcu korytarza dostrzegłam idiotę, który zbliżał się po Naruto.

— Jesteś kochana, Sakura-chan! — krzyknął, kiedy wchodziłam. Usiadłam przed czarnowłosą. Czytała książkę, nie wiem jak to możliwe w tym bałaganie. Podniosła swoje blade tęczówki na moje i łagodnie uśmiechnęła się. Jakie cudo. Śliczna i nieśmiała, gdybym była chłopakiem...Dobra, to zaszło za daleko.

— Hejka, Hinata.

— Dzień dobry, Haruno-san.

— Mów mi Sakura, Hinata-chan. — zrobiła się czerwona jak burak.

— Dobrze, Sakura...-san. — nie będę się już kłócić o przedrostki...

— Wpadniesz do mnie w sobotę? Chciałabym poznać miasto, a jakoś jedyna wydajesz się normalna.

— Dz-dziękuję. Zapytam tatę i dam odpowiedź. Jest trochę...rygorystyczny. Ale kochany. — ojciec, tak? Jakoś słabo go pamiętam. Może dlatego, że od urodzenia bywał tylko na moich urodzinach? Dzwonek zadzwonił, więc odwróciłam się w stronę tablicy. Co teraz? Matematyka...

           Jak zawsze, leniwie zebrałam książki z ławki. Fizyka z Tsunade to nie zabawa, a istna mordownia. Dobrze tłumaczy, ma moją sympatię, ale za dużo jak na jedną lekcje.
            Luźnym krokiem szłam w stronę kantorka trenera, gdzie miałam czekać na białowłosego. Jak zawsze spóźni się, więc co tam. Ciekawe, gdzie Ino. Yamanaka jakoś ulotniła się, ma dość zaczepek? A może umarła? Oby. Nagle ktoś zakrył mi oczy. Jak zagra w zgadywanie, mam przewalone.

  — Kto tam? — no to wpadłam.

  —  Eee, Itachi?

  — Bingo. — uff, kamień spadł mi z serca. Jeśli chodzi o obelgi, to potrafię wyszukać nawet mały głosik w tłumie, a w zgadywanie zazwyczaj przegrywam. Co za ironia. No, cóż, jestem kobietą, mogę wszystko. 

  — Co tu robisz? 

  — Mam dziś trening z tobą. Rutynowe ćwiczenia i takie tam. O, nauczyciel idzie. — odwróciłam i go zobaczyłam. Razem poszliśmy na salkę. 

~

  — Było dobrze, Sakura! Na prawdę! — kłamał, ja to wiem. W ciągu walki, tylko dwa razy udało mi się mocniej go uderzyć, w ramię oraz w żebra. Z jego miny wywnioskowałam, że nawet nie poczuł. Jestem okropna. 

  — Jak na drugą lekcję, to wyśmienicie. Dziś już kończymy, jesteś cała poobijana.  — sensei wyszedł, a ja ledwo dychałam.

  — Z ciekawości, Naruto i Sasuke z kim trenują? — bardziej chodziło, rzecz jasna, o Uchihę, ale to byłoby zbyt podejrzliwe. Chcę go pokonać, może jego mistrz pomoże mi?

  — Uzumaki Jiraya, a mój brat z Orochimaru. — facet od WOS-u i powalony matematyk. Fajnie... 

  — A ktoś jeszcze jest? — zapytałam z nadzieją. Chłopak pomógł mi wstać i zaprowadził do samochodu. Opadłam zmęczona na siedzenie. Co za bezwartościowa osoba ze mnie. Ehhh.

  — Nasz Hokage-sama, Tsunade. — ooo. Skoro tak wysoka pozycja, musi coś potrafić? Sama nie wiem w co się pakuję, ale raz się żyje.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top