Rozdział 25

                         Otworzyłam szeroko oczy i mocno zaczerpnęłam powietrza. Płuca rwały mnie, miałam wrażenie, że zaraz uduszę się. Rozejrzałam się wokoło, na tyle, ile byłam wstanie. Obok mojego łóżka siedział Sasuke, z wystraszoną miną. Jego ekspresja twarzy była dziwna, pierwszy raz ją widziałam. Zmartwienie połączone z ulgą. O ruszeniu czymkolwiek mogłam pomarzyć. Przy delikatnym drgnięciu przeszywał mnie ból tak mocny, że błagałam o kolejną dawkę morfiny.

                         Od razu uderzyły we mnie wspomnienia z poprzedniego dnia. Moja paniczna ucieczka przed Akatsuki, to jak Sasuke wystawił mnie do wiatru. Prawie zginęłam, ledwo dochodzą do parku, a on zwyczajnie nie zjawił się. Od zawsze bawił się mną, a ja głupia wierzyłam w niego. Nawet, gdy powiedział, że mnie kocha... To wszystko było ułudą? 

— Pić. — tyle dałam radę wyszeptać. Zanim zacznę gadać, muszę choć trochę dostać wody. Mam chyba Saharę w gardle. Od razu podał mi napój. Po kilku sekundach było lepiej, więc odezwałam się dalej.— Dlaczego tu jesteś? — dopiero teraz dostrzegłam jego sińce pod oczami, bladą skórę i czerwone oczy. Musiał nie spać całą noc, bądź dwie.— Ile tu leżę?

— Tydzień. Utrzymywali cię w stanie śpiączki, żebyś szybciej zregenerowała miejsce po postrzale. — znów ten wzrok. Pełny współczucia. Nie potrzebuję tego. A raczej nie chcę. Moje serce znów zacznie łaknąć jego dotyku, a tu nie o to chodzi. Wiecznie za nim gonić nie będę, a mogłabym. Ale ostatecznie skończę najgorzej. Dlaczego w tej sytuacji mózg i serce nie chcą razem współpracować? — Martwiłem się o ciebie. Sakura.... — obraz znów się zamglił, a ja osłupiała, próbowałam zrozumieć co się stało.

— Błagam zwiększ dawkę morfiny. — wcisnął przycisk na panelu obok, a ja od razu poczułam ulgę. Uspokoiłam się, a może to leki tak działają?— Zostawiłeś mnie. Prawie tam umarłam. Gdyby nie Sai, który wracał z zajęć...

— Zabrzmi to szczeniacko, nieodpowiedzialnie, ale nie przeczytałem tego liściku na początku. Inaczej bym się zjawił.— obiecanki, cacanki. 

— Nie chce cię widzieć.— nie odezwał się. Na chwilę zastygł w miejscu, ale nie chciałam zmienić jego miny. Liczyłam jak głupie dziecko, że zjawi się. Ciągle myślę, że pora na spokój. Na brak jakichkolwiek walk, po prostu stagnacje. Życie w szkole, jak to było do momentu ucieczki od ciotki. Ale nie potrafię teraz to wszystko zostawić. W tym uczucie zranienia. Sasuke wstał i wyszedł. Trzasnął mocno drzwiami, raniąc przy tym moje uszy. Dlaczego po opuszczeniu przez niego pomieszczenia,  pojawiło się uczucie błogości? 

***

                  Od momentu naszej rozmowy nie zjawił się ani razu. A ja wyjątkowo czułam się z tym dobrze. Zupełnie wyzdrowiałam, rany okazały się głębokie, ale nie uszkodziły żadnych ważnych narządów. Niczym w fanfiction, gdzie główna postać może dostać w głowę, a i tak nic się nie stanie. Minął tydzień odkąd wróciłam ze szpitala. Wybijał już trzydziesty marca, więc ubrałam ciepłą kurtkę i trampki. Złapałam telefon z kartą od busa, kilka innych dyrdymałów i schowałam do kieszeni. Cicho wyszłam z domu, pisząc smsa do Sai'a, że wrócę później. 

                 Wiem, że nie spodoba mu się moje spotkanie z Obito. Jestem również głupia, że idę na nie sama. Ale w galerii nie powinien mi nic zrobić? Chyba? Sama zainicjowałam rozmowę. Chciałabym dowiedzieć się wielu rzeczy. Choć prawie mnie zgwałcił, co nigdy mu nie zapomnę-mówiąc nawiasem-, to nie chcę wierzyć, że jest zły do szpiku kości. Poniekąd rozumiem presje rodziny, która od dziecka na nim ciąży. Sasuke i Itachi byli dziećmi głównego rodu, a on zwykłym pachołkiem. Wymagali od niego cuda, co później kształtowało jego charakter. Centrum handlowe "Sarutobi" stało przy pasażu, tuż obok głównej ulicy w mieście. Dość szybko znalazłam się na miejscu, chłopak już czekał na ławce obok w miarę spokojnego baru. Kiwnęłam do niego głową, a on wstał i podszedł do mnie. Jak zawsze prezentował się elegancko, nawet w codziennych ciuchach. Usiedliśmy przy dalszym stoliku i zamówiliśmy kilka rzeczy. 

— Jaki jest cel naszego spotkania?— zapytał od razu, zapalając papierosa. Nie sądzę, by można to było tu robić. Ale nie napomniałam go, choć bardzo chciałam. Dym mi nie przeszkadzał. Sama kiedyś paliłam. Sięgnęłam do jego paczki, którą szybko schował. Zdziwił mnie tym.— Jesteś za młoda.

— Nie jestem. Jak będę chciała to i tak zapalę.— odparłam. — Wracając do pytania... Chciałam uzgodnić kilka rzeczy. Po pierwsze, dlaczego zerwałeś nasze zaręczyny?

— Nie cieszysz się?— podniósł jedną brew do góry. Mogę dać sobie głowę uciąć o to, w ogóle nie przypominał dupka z wcześniej. Odchrząknął, ukrywając dziwne zachowanie.— Dłużej nie jesteś mi potrzebna. Mam inne priorytety. Zwalniam cię z naszej umowy.

— Wydaje mi się to podejrzane. Co muszę zrobić w zamian?

—  Nic.

— Kłamca.

— Kiedyś wykorzystam u ciebie przysługę. Z naciskiem na słowo kiedyś.— sprawdził coś na telefonie, odpisał i znów spojrzał na mnie. Jego czarne oko przenikliwie szukało czegoś na mojej twarzy.— Miałem rację. Byłaś podczas ataku w klubie.— delikatnie dotknął ucho, w miejscu strupa.— Twój chłoptaś nie przyleci tu zaraz i nakrzyczy na mnie?— milczałam. Ta konwersacja prowadziła w złym kierunku, cieszył się tym, że miał nad nią kontrolę. 

— Skąd wiesz o ataku? 

— Byłem na pogrzebie właścicieli. Syn podobno zmarł na miejscu, matka gdy go ratowała. Dramatyczna scena, prawda?— moje płuca zapłonęły ogniem, a ciało zdrętwiało. Dlaczego? Dlaczego kolejni ludzie giną, a to wszystko wina Akatsuki! Gdyby tylko jej nie było, gdybym mogła ją powstrzymać... Wybić wszystkich, zamordować...

—  Sakura.— zupełnie wytrącona z transu, straciłam rachubę czasu. Ile tak myślałam?— Uwielbiam ten pusty wzrok, wzrok mordercy. Masz we krwi te zachowanie. Jak twoi przodkowie, którzy wybili rody szlacheckie. Wiesz, że był powód?— nie ma powodu dla morderstw. Nie powinnam tak myśleć, co się ze mną dzieje?— Sakura. Oni chcieli eksterminacji ludzkości w całym Tokio.

— Przestań, nie stanę się taka jak oni!— uderzyłam pięścią w stół, a szklanki przewróciły się, rozlewając trochę napoju.— Powiedz mi co wiesz o Akatsuki.

— Na początku chcę napomnieć, że to niebezpieczne, ale i tak zrobisz co chcesz. To po prostu organizacja pod nadzorem Pain'a. Chcą porządku świata, powtórzyć to co zatrzymaliście wiele lat temu. Więc będziesz ich głównym celem do eliminacji. Jako jedyna, prawdziwa, następczyni fortuny Haruno, masz prawo do wszczęcia buntu przeciwko nim.— kiwałam głową i wsłuchiwałam się w każde słowo. Gwałtownie doszłam do wniosku. O którym w życiu nie pomyślałabym. 

— Więc ślub ze mną miał na celu nie tylko zyskanie uznania, ale i moją ochronę?— zaskoczony, od razu zaprzeczył. Trafiłam w punkt.— To wszystko dlatego?

— Sakuro, kwiatku. Nie bądź zbyt łapczywa, do kolejnego razu. O ile będzie.— zostawił gotówkę na stole i odszedł. Nie było sensu gonić go. Skoro nie powie mi teraz, to znaczy, że nie zamierza nigdy. Dopiłam sok, również opuściłam bar. 

***

                  Jeszcze kilka chwil temu moje myśli były uporządkowane, przejrzyste, a teraz znów są w rozsypce. Cały ten czas uważałam Obito za psychopatę, a ten okazał się poniekąd sojusznikiem. Kimś, kto chciał zatroszczyć się o moje dobro. Każdy kto próbuje mi pomóc, kończy na tym najgorzej. To wszystko wina moja i tylko moja. Ale użalanie się w nieskończoność wcale nie poprawi obecnego stanu rzeczy. A nawet pogorszy. 

                   Kopnęłam pobliską puszkę i zapatrzyłam się w niebo. Było usłane gwiazdami, miałam wrażenie, że patrzą na mnie. Szepczą do siebie, choć to niemożliwe. Podeszłam do automatu przy drodze, wybrałam numer ósmy i wrzuciłam pieniądze. Wypadła puszka, pełna ukochanej kawy Morimori. Z oddali zauważyłam blond czuprynę, która przyjaźnie machała do mnie. Przy jej boku szedł ktoś inny. Kochana Hinatka. Światła latarni padały idealnie na mnie i kawałek trasy dalej. 

  — Cześć, matołku. Widzę, że na randce byliście.— czarnowłosa zaśmiała się i zarumieniła pod nosem, a Uzumaki nerwowo drapał się po karku. Uśmiechał się, jak to miał w zwyczaju. Kiwnęłam głową do przyjaciółki, a ona odpowiedziała tym samym gestem.

  — A no Sakura, tak jakby. Znaczy tak! Właśnie odprowadzam do metra moją dzie-wczy-ne!— odpowiedział uradowany, dałabym głowę uciąć, że jeszcze minuta, a zacząłby skakać.— A ty co porabiasz? Skąd wracasz?

  — Byłam w galerii, a teraz zmierzam do akademika. Poczekać na ciebie? 

  — Właściwie, to daleko nie zostało. Mogę dojść sama, dziękuję za spacer Naruto-kun. Do jutra. Papa, Sakura-san. — szybko podeszła i pocałowała go w policzek. Prawie dostałam cukrzycy, ooo tak, mój ship działał w stu procentach. Chwilę patrzyliśmy na jej oddalającą się posturę, aż do momentu zniknięcia jej za zakrętem. Niebieskooki bujał w obłokach, po czym z opóźnieniem odpowiedział jej. Co za dureń. Jedno słowo, a mógł podążyć za nią. Bycie w samotności nie sprawiało mi kłopotu.

  — Idziemy  na huśtawki?— zapytałam, pstrykając go w czoło i nie czekając na odpowiedź. — Kto ostatni myje dziś naczynia!— ruszyłam sprintem tak szybkim, jak nigdy do tej pory. Zaczął mnie gonić, na półmetku prawie mnie wyprzedził, a wtedy skorzystałam z okazji i użyłam skrótu. Znalazłam się na miejscu idealnie przed nim. Zmachana, usiadłam na plastiku i zaczęłam bujać się. — Człowieku, jak to możliwe, że w ogóle nie zmęczyłeś się? Masz nieskończoną staminę, czy co?

— Przegrałem, o nie, przegrałem! Jak teraz zostanę hokage, kurde bele! — w ogóle nie słuchał mnie, był zbyt zajęty okropnym lamentem. Uklęknął na kolana i wystawił ręce w stronę niebios. Rzuciłam w niego kamykiem.

— Pomogę ci po kolacji, dobra?— oczy zabłysnęły mu w cieniu, aż ciarki przeszły po moich plecach. Chłopak skoczył na mnie, złapał za pas i wrzucił do piaskownicy. Jak najdelikatniej próbuję otrzepać twarz, przy okazji na ślepo wycelowałam kopniakiem w jego stronę. Uniknął skubany, ten jego lisi refleks.

— Sakura, czy coś cię trapi?— zdziwiona, lekko podniosłam brwi. Trafił w sedno. Milczałam, próbując złożyć konstelacje na niebie. Jestem w tym do bani. Milion zdań, potencjalnych odpowiedzi przeplatało się przez moją głowę. Analizowałam wszystkie za i przeciw. Słysząc drugi raz jego głos, doszłam do jednego wniosku.— Sakura.

— Tak.— podniosłam się na łokcie i spojrzałam prosto w jego oczy.— Zamierzam zniszczyć Akatsuki. 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top