One thing to do

              Równy rok. Nieciekawy, niesprawiedliwy i pełny goryczy. Jeden błąd, jedna rzecz, która spoczywała na barkach owego mężczyzny, uważanego za boga...
              Co zrobiło bóstwo? To co powinno? Skądże. On nigdy nim nie był. Jedynie dzieciakiem, który bawił się w dorosłego. I zostawił w dodatku swą ukochaną oraz garstkę dzieci.

— Mito-sama, gdzie zanieść te kwiaty?— młoda służąca przystała przy swojej Pani i delikatnie skłoniła się. W dłoniach trzymała chryzantemy, które błyszczały w świetle żyrandolu jak słońce. Jej słowa wytrąciły ją z głębokiej zadumy. Poprawiła kołnierzyk sukienki, wzięła głęboki oddech.

— Wyrzuć je. To już trzecie w tym tygodniu, nie obchodzą mnie poplecznicy Hashiramy i ich sztuczne starania. I odrzuć wszystkie oferty ponownego małżeństwa, czy oni nie mają godności? Jeszcze rok temu chowałam męża, a te zwierzęta już gotowe! — odpowiedziała donośnym głosem. — Wychodzę na bankiet za piętnaście minut, mieszkanie ma być posprzątane na błysk. — po tych słowach udała się do kuchni. Ubrana była w długą i zwiewną sukienkę z rocięciem na prawą nogę. Była koloru krwistego, dokładnie tak jak jej włosy. Te związane zostały w dwa koki. Gdzieniegdzie znajdowały ornamenty w stylu roślinnym. Dostała je od jej ukochanego, chociaż były okropne, zawsze powtarzała, że są świetne i urocze. Teraz się z nimi nie rozstaje. Ostatnim dodatkiem, poza szpilkami, były kolczyki z zawieszonymi talizmanami. Jak do tej pory nie przyniosły szczęścia. Upiła szklankę wody i ruszyła ku samochodowi. Gdy do niego wsiadła, szofer odjechał w stronę bankietu.

          Niecałe czterdzieści minut później znajdowała się już pod przestronną willą. Tu mieszkali jej odwieczni konkurenci, Uchiha. Z niechęcią spoglądała na stary gzyms i dom w stylu wiktoriańskim. Pięknie wyglądał o blasku księżyca, jednak i to nie poprawiło jej humoru. Udała się pod drzwi, które otworzono, gdy tylko podeszła pod próg. W środku panował nastrój odpowiedni dla tego typu przedsięwzięcia. Niechętnie spoglądała na wszystkie twarze bogatych jegomości. Obrzydzały ją do tego stopnia, że każde spotkanie z nimi przeobrażało się w potworne doświadczenie. Kiedy to nastąpiło? Te pełne żalu odczucie? Zapewne wraz ze śmiercią Hashiramy. Chociaż teraz stała się kimś więcej, niż jego żoną. Zdecydowała się, aby ustać na małym balkonie. Oddychała ciężko, zbyt duszno i tłoczno. Zanim dotarła w owe miejsce, niestety musiała przywitać się z kilkoma osoba. Nie każdego oddech był najlepszy...

— Miło mi Panią spotkać, Senju Mito.— grubszy mężczyzna w garniaku z kieliszkiem czerwonego wina podszedł do niej i delikatnie uśmiechnął się. Jego siwe włosy wyglądały okropnie, jakby nigdy o nie nie dbał. Gdyby tylko użył kosmetyków z jej serii...

— Dobry wieczór, Sasaki-san. Nie spodziewałam się ciebie na tym przyjęciu. Nie miałeś być w Singapurze? — odparła ze stoickim spokojem. Jednak w środku już chciała uciec jak najdalej.

—  Nie, odwołano spotkanie biznesowe. — mruknął pod nosem. Dopił ostatni łyk alkoholu i odstawił go na tackę kelnera. — Nadal nie chcesz oddać nam firmy Hashiramy? Nie radzisz sobie z nią. — szerzej otworzyła oczy na jego słowa. Co za cham! Owszem, miała parę problemów z nią, ale to wszystko. A ten dziadyga nadal nalega. Gdyby tylko mogła odprawić go z kwitkiem i w cholerę z nim... Ale to nie jest takie proste. Prowadzenie firmy kosmetycznej, a transportowej nawet trochę nie jest takie same. Jej nerwy już nie były ze stali. Zebrała całą swoją siłę, aby wyperswadować mu swoją opinię.

  — Ni.. —już miała podnieść głos, gdy obok pojawił się dość wysoki mężczyzna. I tak była niska, ale jego wzrost powalał. Miał długie czarne włosy i chytrze uśmiechał się. Uchiha Madara!

 — Dzisiejszy bankiet miał odbyć się bez spraw biznesowych, Sasaki. — spojrzał drwiąco na starszego jegomościa. 

  — Co za bezczelność!

 — Bezczelny jesteś jedynie ty! — dodała Mito, ściskając nadgarstki. Nigdy nie czuła się tak upokorzona. Pewnie jej wróg ma ubaw z tego. Do jej oczu cisnęły się łzy. Wcześniej potrafiła ściszyć swoje emocje, dlaczego wybuchły akurat teraz! Zdziwienie to jedyna reakcja jaka u nich wystąpiła. Nie mogąc znieść ciszy, odwróciła się i jak najszybciej pobiegła w stronę ogrodu. Tamtędy bez uwagi wyjdzie jak najdalej stąd. To była zła decyzja, aby zjawić się gdziekolwiek. w domu i firmie było najlepiej. 

  — Czekaj! — mężczyzna bez problemu szedł za nią, jedynie przyśpieszając kroku. Ona w obcasach nie miała tak łatwo. Jednak starała się z całych sił, aby nie doszło do ich ponownego spotkania.

  — Czego chcesz ode mnie Madara?— nie przerywając swojej ucieczki, odwróciła głowę. Ten mężczyzna wyjątkowo działał jej na nerwy. Przez przypadek zahaczyła o coś ręką i wtedy mocno ją zabolała. Przystała i sprawdziła co to. Lewy palec dość mocno krwawił. Uchiha zaraz pojawił się obok niej oraz podniósł ją gwałtownie. Pisnęła, na co zaśmiał się. Posadził ją na niskim murku i przysiadł na jednym kolanie, by obejrzeć ranę. — Zostaw mnie.

 — Nie zostawię kobiety w potrzebie.

  — Nie jestem w potrzebie.

 — Jesteś.

  — Nie.

 — Kobiety, co my z wami mamy. Jesteś i siedź cicho. — chciała coś rzec, ale totalnie ją zatkało. Nawet otworzyła delikatnie usta, ale żaden z dźwięk z nich się nie wydobył. Ścisnęła drugą, zdrową dłoń w piąstkę. — Nie rób tak, bo zrobisz sobie krzywdę.

  — Nie potrzebuje twoich rad. — zacisnęła zęby, ale łzy i tak poleciały w dół. Odwróciła głowę, coraz bardziej płacząc. Ciepłe ramiona przyjaciela zmarłego męża, lekko ją ocuciły. Co ona robi!? Próbowała wyrwać się, ale na marne.

  — Nie sądziłem, że przyjdziesz na moje czterdzieste piąte urodziny, Mito. Tym bardziej, że po śmierci Hashiramy nie wychodziłaś z domu. czasami widywano cię w firmie. Ucieszyłem się. Ale teraz płaczesz, co się dzieje?— nie poznawała go. Przecież on był zwyczajnym dupkiem, który tylko denerwował ją! Zjawiał się w ich domu często pijany, a jej mąż miło witał go. Byli przyjaciółmi, co ją nie dziwiło, ale ta gwałtowna zmiana?

  — Mam dość. Wszystkiego, ale jednocześnie nie chcę opuszczać niczego.— wydusiła z siebie, ściskając jego garnitur i tuląc się mocniej. — Nikt, nawet moja rodzina nie spytała się mnie co czuję po stracie ukochanego. Jeszcze bardziej przeraża mnie to, że z każdym dniem czuję się, jakby nic dla mnie nie znaczył. Jakby dwadzieścia lat małżeństwa przepadło bezpowrotnie. Wszyscy powtarzają mi, że jestem do niczego, że nie potrafię nawet zadbać o firmę. Chociaż staram się jak mogę. 

  — Wypłacz się za wszystkie złe i dobre noce. Jestem tu i nikt inny cię nie usłyszy. — odpowiedział spokojnie. Coś przełamało się w niej. Odepchnęła go tym razem skutecznie. Zdziwił się, ale zaraz przybrał swoją codzienną minę. Obojętność pomieszana z szyderstwem. w tym była idealna, rozpoznawanie jego uczuć. Chociaż czasami i on bywał trudny do rozpracowania. 

  — Nie będę płakać. To robią słabi. Pewnie i tak wykorzystasz to w przyszłości. Dziś już kończę ten wypad, wracam. — odpowiedziała ze złością. Na co ona sobie pozwala? Nie jest nastolatką, by płakać jak biedna księżniczka na ramieniu księcia. Ich do cholery nie ma. Madara zirytował się nie na żarty. Próbował być miły, a teraz co! Tak mu się odwdzięcza? Co za koszmarna baba!

  — To chociaż zostań na przyjęciu, żeby Sasaki nie myślał, że wygrał. — odburknął niemiło i odwrócił się, aby wrócić na przyjęcie urodzinowe. W cholerę z nią. 

  — Tym razem rada była trafna.— mruknęła pod nosem. Z torby wyjęła mały plaster i przykleiła go na zraniony palec. Wstała z murka i ruszyła za nim, jednak zaczekała z wejściem do środka chwilę. Lepiej, żeby nikt nie szeptał o tym, że coś mają wspólnego. Ona i tej pijaczyna? Jedyne co ma to pieniądze. Przekraczając próg, znów poczuła ten odór alkoholi i starych biznesmenów. Tym razem poczuła się raźniej. Niebawem zobaczy gdzie poprowadzi ją odwaga. Pośród wielu osób, zauważyła tą jedną, która niekoniecznie wyróżniała się. W towarzystwie innych Uchiha, stał ten jeden, który najbardziej był w tej chwili potrzebny. On i jego żona uśmiechali się do siebie. Podeszła bliżej, aby po raz setny tego wieczoru, przywitać się. Po drodze zabrała kieliszek wina. Zawsze coś na rozluźnienie. 

  — Witam państwa, Katherine i Edward jak mniemam. — uśmiechnęła się zawadiacko. Mężczyzna od razu zwrócił na nią uwagę. Obok ustał nie kto inny, jak Madara. Specjalnie irytował ją swoją obecnością!  

 — Tak, to my. A pani? — odezwał się, jako pierwszy. — Pięknie leży na Pani ta sukienka, mówiąc nawiasem. — Kolejny pacan! Kto może mówić tak o innej kobiecie, gdy jego żona jest obok? Jednak udała, że komplement spodobał się jej oraz to, że wcale nie patrzył się na biust.

  —  Senju Mito ze spółki Hashiramy i firmy kosmetycznej "Sekret Mito". Ja właśnie w tej sprawie. Nie chciałaby pani własnej serii kosmetyków, promowanych pod własnym adresem?— gwiazdki wręcz zaświeciły się w jej oczach, ale zaraz przybrała poważny wyraz twarzy. 

  — Ile musiałabym wpłacić, oczywistym jest to, że nie są za darmo. I nie mogą być testowane na zwierzętach, w końcu prowadzę program konkursowy o nich. 

 — Myślę, że wstępna kwota będzie wynosiła dziewięćset tysięcy jenów i wyżej nie wzrośnie. Resztę dopłacimy. Moja firma nigdy nie zniży się do takiego poziomu spokojnie. Jesteśmy znani w całej Azji naturalnych kosmetyków, w których produkcji nie wykorzystano nawet cząstki zwierząt. — odparła dumna z siebie. — Nie musi pani odpowiadać teraz, na odpowiedź poczekam miesiąc. To tyle z mojej strony. — Mito podała jej wizytówkę i odwróciła się. Teraz jest spełniona, może wracać. Dobrze, że ten jeden raz posłuchała Madary, chociaż na tym zyska...

*

           Około dwunastej w nocy dotarła pod swój dom. Zdziwiły ją światła zapalone w całej rezydencji. Wchodząc do środka, zauważyła nietypowego gościa. Bowiem solenizant leżał na kanapie w wejściu, mało co nie wymiotując od nadmiaru alkoholu.

  — To, że miałeś zwyczaj u nas wymiotować, nie znaczy, że teraz tak jest. Wynocha. Z resztą... Można tak uciekać z własnej imprezy?— wstał gwałtownie, przez co cofnęła się wystraszona. Spojrzał na nią przelotnie, podszedł i wpił się w jej usta...

 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top