Tragedia Pod Znakiem Złotych Włosów
Tak jak zapowiadałam, ten rozdział pojawił się później. Wybaczcie. Wszystko przez to, że musiałam rozplanować historię, która (obiecuję), będzie bardzo długa. A może nawet nie jedyna z tego cyklu! W końcu po gimnazjum też dzieje się sporo fajnych rzeczy! Ale to nic pewnego. W każdym razie lecimy z najnowszym rozdziałem. Formuła "ucinamy w najlepszym momencie" dalej będzie się miała świetnie, więc liczę, że moja wąska, ale cudowna grupa czytelników tak samo jak do tej pory będzie z niecierpliwością czekać na kolejne rozdziały :-). A więc do dzieła!
*
Marco nigdzie nie było. A Armin? Totalnie załamany. Przecież nigdy nie tracił spokoju, co musiało się stać..?
- Mnghmn... - wymamrotał coś zza kurtyny włosów.
- O co chodzi Arm
Urwałam. Chłopak jednym szybkim ruchem objął mnie w pasie i zaczął wypłakiwać się w moją bluzę.
- Mghnm(Imię) mnghtgh...
- Armin nic nie rozumiem jak mówisz w sweter. - lekko zachichotałam, ale tak na serio to strasznie się martwiłam. Co takiego się wydarzyło, że jest w takim stanie?
Wtedy wpadł mi do głowy pewien pomysł.
- Słuchaj, jeżeli nie możesz mi teraz powiedzieć, to zawsze możemy pogadać u ciebie, ja cię chętnie wysłucham. Matka wraca później, nie ma żadnego problemu. - przytuliłam go mocno i zaczęłam gładzić po jasnych włosach. Takie delikatne, jak złote nici... Staliśmy tak w kompletnym milczeniu chyba przez jakąś minutę. W końcu oderwałam go od siebie i spojrzałam w oczy.
- To jak będzie? Zgadzasz się? - spytałam cicho i najdelikatniej jak umiałam.
Dalej cicho popłakiwał, ale przytaknął na znak zgody.
- No, już dobrze... - wyjęłam z kieszeni chusteczkę i otarłam mu oczy, po czym przyłożyłam ją do jego nosa.
- Już, dmuchamy! - mówiłam spokojnie i powoli, jak do dziecka. Teraz naprawdę czułam się, jakbym pocieszała malucha po wypadku na rowerze.
Chłopak wykonał polecenie, ale dalej nie chciał nic powiedzieć.
- To co? Zaprowadzisz mnie? - podałam mu bluzę z wieszaka.
Znowu przytaknął i wziął ode mnie kurtkę. Po chwili byliśmy na ulicy. Szliśmy w milczeniu, głównie z winy Armina, który co prawda już nie płakał, ale nic nie chciał z siebie wydusić. Umierałam z niepokoju. Żeby dodać jemu i sobie otuchy, lekko obejmowałam go ramieniem. Stopniowo przestawał drżeć.
W końcu dotarliśmy pod jego blok. To wcale nie było daleko, ale w kompletnej ciszy czas dużo wolniej płynie. Wdrapaliśmy się po schodach na trzecie piętro i weszliśmy do środka.
Dom wyglądał na bardzo stary. Brakowało także wymyślnych ozdób, ale wszystko było schludne i czyste. Zapewne jego dziadek to miłośnik porządku. Ale przecież nie o to tutaj chodzi.
Armin zaprowadził mnie do swojego pokoju. Usiedliśmy na dywanie i przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Chciałam spojrzeniem dodać mu otuchy, ale zamiast tego chyba tylko bardziej zdenerwowałam. Złapałam go więc za rękę i powiedziałam delikatnie:
- Nie chcę na ciebie naciskać, ale wiem, że tłumienie w sobie emocji to coś okropnego. Jeśli komuś o tym powiesz, poczujesz się lepiej. Naprawdę, zaufaj mi. -
Jestem obłudna, aż miło. Mówię mu "wygadaj się" a sama duszę w sobie wszystkie emocje. Przyganiał kocioł garnkowi.
Podniósł głowę i spojrzał na mnie. Oczami pełnymi smutku i bezradności. Nie mogłam się powstrzymać. Objęłam go z całej siły. Chciałam mu pokazać, że nie jest sam. W tym momencie znowu w mojej głowie pojawił się obraz Ackermana. Czy on czuł wtedy w kantorku to samo co ja teraz? Jakie on ma wogóle zamiary? Co chce zrobić? Jego zachowanie kompletnie nie trzyma się kupy. Aż głowa mnie boli od tego wszystkiego...
Takie rozmyślania przerwał mi płacz Armina, który znowu zaczął moczyć mi koszulkę. Wtedy puściły mi nerwy.
- Armin! - powiedziałam twardo i głośno, żeby wyrwać go z tego stanu. Zadziałało. Opamiętał się w try miga i delikatnie odsunął.
Ujęłam jego twarz w dłonie i popatrzyłam w oczy poważnie, ale nie wrogo.
- Posłuchaj mnie. Jesteś moim przyjacielem. Chcę zrobić i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby Ci pomóc. Ale nie będę wiedziała jak, jeśli mi nie powiesz. To jak? Pozwolisz mi? -
Milczał jeszcze przez krótką chwilę, po czym odpowiedział:
- Dobrze... Wszystko powiem. -
W końcu! Uśmiechnęłam się ciepło i płynnym ruchem posadziłam go na łóżku, a sama usiadłam obok.
- No dalej, opowiadaj. Dobrze ci to zrobi.
Przełknął ślinę i nieśmiało otworzył usta...
*
ARMIN POV
- Witaj, masz może chwilkę? - zapytałem drżącym głosem. Nadszedł ten moment. Długo wyczekiwana chwila prawdy. Wóz albo przewóz. Wygram albo przegram.
Obserwowałem najmniejsze zmiany w jej zachowaniu. Na początku wyglądała na zdziwioną, ale szybko się opamiętała i uśmiechnęła.
- O co chodzi Armin? -
Wyglądała tak słodko... Aż wydawało się niemożliwe, żeby mi odmówiła.
- Bo widzisz, jest taka sprawa... - mimo wszystko dopadło mnie zwątpienie. A co jeśli mnie wyśmieje? To najwyżej wyśmieje, przynajmniej nie będziesz pluł sobie w brodę, że nie spróbowałeś! Ogarnij się człowieku! - Masz czas dziś po szkole? Niedawno otworzyli restaurację na sąsiedniej ulicy, bardzo bym chciał, żebyś ze mną poszła! - wyrzuciłem z siebie na jednym wydechu. Zrobiłem to! Udało mi się! Podniosłem głowę i spojrzałem na nią, oczekując reakcji.
Takiego wyrazu twarzy się kompletnie nie spodziewałem. Wyglądała na... rozczarowaną? Smutną?
- Wybacz Armin... Jestem już umówiona... -
Czułem, jak miłość wymyka mi się z rąk i to dość szybko, więc kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy wypaliłem:
- Z kim? - co chyba zabrzmiało jak pretensja.
Rzuciła mi zrezygnowane spojrzenie spod przymkniętych powiek.
- Z Marco. Z Marco Bodt'em. Zaprosił mnie przed zebraniem. Wybacz. -
Serce pękło mi na dwie części, sprawiając niemal fizyczny ból. Starałem się jednak za wszelką cenę tego nie pokazać. Tłumiąc wszystkie emocje w środku, uśmiechnąłem się z wielkim trudem.
- A, to przepraszam. No to życzę miłego spotkania. - i spokojnym krokiem udałem się w stronę drzwi. A kiedy tylko zdobyłem pewność, że zniknąłem z pola widzenia Ilse, puściłem się pędem. Kątem oka zobaczyłem przez okno Marco stojącego na dziedzińcu. Było jasne, na kogo czeka. Nie mogłem już dłużej tego powstrzymywać. Łzy popłynęły mi po twarzy, a oczy zaszły nimi do tego stopnia, że ledwo widziałem, gdzie biegnę. Wiedziałem, że jak tak dalej pójdzie czeka mnie bliskie spotkanie ze schodami, ale miałem to gdzieś. Chciałem... W zasadzie nie wiedziałem, czego chciałem. Nigdy nie czułem się przegrany bardziej niż wtedy. Spełniły się moje najgorsze obawy.
Skupiając wszystkie myśli na Marco i Ilse, kompletnie nie patrzyłem, ani przed siebie, ani pod nogi. Nie mam pojęcia, jakim cudem się nie wywaliłem, ani jak znalazłem się w szatni. W każdym razie spotkałem tam osobę, której widok normalnie by mnie ucieszył, ale w tym momencie nie cieszyło mnie nic. (Imię). Patrzyła na mnie zatroskana, ale i zaskoczona. Nic dziwnego, w końcu pierwszy raz widzi mnie w takim stanie. I znowu, w innych okolicznościach udawałbym, że nic się nie stało, żeby jej nie martwić. Ale nie tym razem.
- Armin... Dlaczego płaczesz? -
*
READER POV
- Resztę historii już znasz. - wyrzucił z siebie słabym głosem.
Nie byłam w stanie się odezwać. To, co usłyszałam dalej do mnie docierało. Spojrzałam na chłopaka. Wyglądał jak wrak człowieka. Nie mogłam na to patrzeć. Zdjęłam bluzę i okryłam nią Armina po czym przytuliłam go mocno. Wtedy poczułam, że drży na całym ciele.
- Nie musisz się powstrzymywać. Wypłacz się do końca, dobrze ci to zrobi. Pogadamy, kiedy poczujesz się lepiej. - wyszeptałam głaszcząc go delikatnie po głowie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak on musi się teraz czuć.
Kiedy tylko to usłyszał, wznowił szloch, ale już znacznie ciszej niż wcześniej. Skończył po jakichś pięciu minutach.
- Już Ci lepiej? -
- Tak... No i trochę mi już głupio tak ryczeć. - zdobył się na zbolały uśmiech - A tobie pewnie słuchać moich żalów, które przecież wcale cię nie dotyczą... - urwał. Położyłam mu palec na ustach.
- Dotyczą ciebie, więc mnie też jak najbardziej dotyczą. I nie musisz się wstydzić, płacz to nie jest nic złego. O ile nie pogrążasz się w rozpaczy zamiast spróbować rozwiązać problem. -
- Tylko że (Imię)... Ja nie mam pojęcia co robić. Naprawdę mi na niej zależało... - znowu zaczął nierówno oddychać.
Coś we mnie pękło. Albo przestawiła się jakaś wajha. Nie wiem. W każdym razie złapałam jego twarz z obu stron i przysunęłam do mojej. Dzieliło je zaledwie kilkanaście centymetrów.
- Wiesz co ci powiem? MIEJ TO W DUPIE! Czemu ty się przejmujesz? Kim jest ta dziewucha że TY się przejmujesz?! - uznałam, że muszę nim mentalnie potrząsnąć, żeby się opamiętał.
Armin, lekko zmieszany, odpowiedział:
- Już od pierwszego spotkania zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Jakby była z innego świata. To nie tak, że tylko wygląda ładnie. Jest mądra, zdecydowana, ma zdolności przywódcze. Dlatego tak bardzo żałuję. - już pewnym, niełamiącym się głosem. Najwidoczniej pomogło.
Wtedy właśnie usłyszeliśmy za oknem dziwny dźwięk. Po wyjrzeniu na zewnątrz naszym oczom ukazał się naprawdę przykry widok. Marco wychodzący z drogiej restauracji za rękę z jakąś brunetką. Dziewczyna miała na szyi spory rubinowy naszyjnik i trajkotała o czymś do stojącego obok chłopaka.
Armin szybko odwrócił wzrok i spowrotem usiadł na łóżku. Jednak nie wyglądał na smutnego. Z jego twarzy ciężko było cokolwiek wyczytać.
- A-armin..? - zwróciłam się do niego ze sporą dozą wahania. W końcu nie miałam pojęcia jak zareaguje.
Podniósł głowę i spojrzał w moją stronę. Po czym twarz blondyna rozjaśnił uśmiech.
Tym kompletnie zbił mnie z tropu.
- D-dobrze się czujesz..? -
- Też się dziwię. - odparł z delikatnym westchnieniem - Jasne, nadal trochę mi smutno, ale kiedy zobaczyłem Marco tak szczęśliwego... Nie potrafię już się na niego wściekać. - znowu był spokojny i opanowany, a w jego głosie było czuć nutkę autentycznego zadowolenia - To w końcu mój przyjaciel. -
Mrugnęłam kilka razy, żeby się upewnić że dobrze widzę. I dobrze słyszę.
ARMIN POV
- Poza tym to tylko i wyłącznie moja wina. Źle to wszystko rozegrałem i dlatego przegrałem. Byłem tchórzem i jeszcze chciałem zwalić winę na Marco. Idiota ze mnie. -
Wszystko co powiedziałem było prawdą. Cały mój gniew na przyjaciela uleciał nie wiem gdzie. Ale wiem kiedy. Kiedy zobaczyłem szczęście na jego twarzy i błysk w oku. Cóż, wychodzi na to, że Marco jest dla mnie ważniejszy niż ja sam. To takie oczywiste, a musiałem przejść przez to wszystko żeby móc to zrozumieć.
Spojrzałem na (Imię).
I wszystko uderzyło we mnie z mocą tłuczka do kartofli.
Rany rany rany rany!!! Co ona musi sobie teraz o mnie myśleć?! Pewnie że jestem żałosną beksą i ona z kimś takim to się zadawać nie będzie! Ale wtedy byłem tak załamany, że zupełnie o tym nie myślałem! I co ja teraz zrobię?!
Spanikowany już miałem zacząć jej wszystko wyjaśniać, ale gestem dłoni kazała mi milczeć. Uśmiechnęła się ciepło i spojrzała na mnie jakoś tak dziwnie.
- (Imię)... O co chodzi..? -
- Wiesz Armin, tak mi jakoś lepiej. Jeżeli przyjaźń jest dla was taka ważna... - spuściła głowę i zaczęła się bawić pasemkiem włosów, jakby nie wiedziała co powiedzieć - Po prostu cieszę się, że was mam. - powiedziała na jednym wydechu.
Chwyciłem delikatnie jej dłoń i okryłem swoimi. Odwzajemniłem spojrzenie.
- Też się cieszę. Zawsze możesz na nas liczyć. - naprawdę byłem gotów wiele dla niej zrobić, ale jednak czułem się źle mówiąc to. W końcu... - Ale prędzej to my będziemy musieli liczyć na ciebie. No bo co taka płaczliwa łajza jak ja może dla ciebie zrobić? Ty przecież nawet Levi'a się nie boisz... - chciałem mówić dalej, ale mi przerwała.
- Ta "płaczliwa łajza" dla dobra przyjaźni zgodziła się wyrzec pierwszej miłości. Jak to nie jest odwaga, to nie wiem, co niby jest. Ja w każdym razie na pewno nie dałabym rady tego zrobić. - po czym potargała mi lekko włosy i roześmiała się pogodnie - No już, nie smucimy się! Dziewczyna prędzej czy później wywietrzeje ci z głowy, przecież mamy tylko trzynaście lat! Na prawdziwą wielką miłość przyjdzie jeszcze czas, zaufaj mi! -
Pokiwałem głową na znak zgody. Może faktycznie wystarczy poczekać?
- Dziękuję (Imię). Jesteś naprawdę kochana. - powiedziałem mimowolnie. Po prostu żadne lepsze określenie nie przyszło mi do głowy.
- No dobrze już dobrze, nie dziękuj. To była przyjemność. - mówiąc to przytuliła mnie ostatni raz i wstała z łóżka. Przy okazji zabrała też swoją bluzę - Będę się zbierać. Matka niedługo wraca z pracy, muszę być przed nią. No i wolałabym wyjść zanim przyjdzie twój dziadek, żeby oszczędzić ci kazania. - roześmiała się, ale w sumie miała rację. Nie potrzeba mi takich atrakcji.
- Racja, już i tak za długo cię trzymam. Ale jeszcze raz dziękuję, naprawdę mi pomogłaś. -
- To nic takiego. Zawsze do usług! - powiedziała żartobliwie na do widzenia i zniknęła za drzwiami.
Postanowiłem posłuchać rady (Imię). Z czasem na pewno się odkocham, w końcu jesteśmy młodzi. No i przyjaźń najważniejsza, sam tak mówiłem. Wybór między Marco i Ilse jest oczywisty. Chociaż naprawdę serce mnie boli, bo dziewczyna jest wspaniała. Ale muszę to przeboleć. Dla Marco. On ma za rodziców bogatych prawników, Ilse będzie z nim szczęśliwsza. Ta, i tak by nam nie wyszło. Tak będzie lepiej.
READER POV
Udałam się pospiesznie w stronę domu. Starałam się nie myśleć o Arminie, bo naprawdę nie wiedziałabym, co myśleć. Pierwszy raz widziałam coś takiego. Że też przyjaźń może być dla kogoś tak ważna. Czy ja też kiedyś będę zdolna do czegoś takiego? Może tak. Ale taka bliskość dalej jest dla mnie abstrakcyjna. Zawsze byłam sama, pewnie minie sporo czasu, zanim posiadanie przyjaciół stanie się dla mnie normą. No i nie tylko ich...
Przyłożyłam sobie dłoń do serca i spuściłam głowę.
Pan Smith... Niedługo termin pierwszych odwiedzin. Jak ja sobie poradzę? Jak z nim rozmawiać? To się stało tak nagle... Już trochę oswoiłam się z myślą, że mój ojciec żyje i najwyraźniej kocha mnie dużo bardziej niż matka. Ale czy dam radę? No cóż, czas pokaże.
*
*
*
Wybaczcie obsuwę, sporo się u mnie działo.
Nie no, nie będę sciemniać, nie chciało mi się :-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top