𝒮𝓉𝒶𝓎𝒾𝓃𝑔 𝓊𝓅 '𝓉𝒾𝓁 𝓈𝓊𝓃𝓇𝒾𝓈𝑒 𝒜𝓃𝒹 𝒽𝑜𝓅𝒾𝓃𝑔 𝓈𝒽𝒾𝓉 𝒾𝓈 𝑜𝓀𝒶𝓎

Jolene do samego końca sądziła, że Theo raczej się nie pojawi. Nie myślała o tym, że ją specjalnie wystawi, tylko nawet, że najzwyczajniej w świecie zaśpi. Mimo to poczuła lekki zawód, gdy nie było nikogo przed budynkiem.

Nie trwało to jednak długo, bo gdy tylko dotarła na dach dostrzegła chłopaka, który już siedział na kocu, który najprawdopodobniej sam przyniósł. W momencie, w którym Theo usłyszał kroki, obejrzał się przez ramię i posłał dziewczynie jedynie lekki uśmiech. Kiwnął głową dając jej do zrozumienia, żeby usiadła obok niego.

Siedzieli tak obok siebie wpatrując się w coraz jaśniejsze niebo przez kilka minut do momentu, gdy ciszy nie przerwał głos Jo.

-Szczerze, nie sądziłam, że przyjdziesz- skierowała na niego swój wzrok, ale i bez patrzenia już wiedziała, że na jego twarzy pojawi się ten jeden uśmiech, który coraz częściej sprawiał, że robiło się cieplej na sercu Jolene.

-Mówiłem ci, że będę przy tobie chyba nie? - zapytał z uśmiechem po czym zwrócił swoje spojrzenie na te szare tęczówki, które już tak dobrze znał i coraz częściej lubił się w nich zatapiać.

-Ale nie sądziłam, że o wschodzie słońca też.

-O wschodzie i zachodzie Jonquil- powiedział po czym objął ją ramieniem. Jo nie mogła powstrzymać uśmiechu, który zakwitł na jej ustach. Oparła głowę na jego ramieniu i wbiła wzrok w budzący się do życia nowy dzień.

Dziewczyna po raz pierwszy od jakiegoś czasu czuła, że ten dzień może wzbudzić nową nadzieję, natomiast chłopak czuł, że jego nadzieja na lepszy dzień siedziała właśnie wtulona w niego.

***

Premiera spektaklu zbliżała się wielkimi krokami i Mailey była tego boleśnie świadoma. Czuła, jak czas przepływa jej przez palce i mimo wsparcia i pomocy przyjaciół zarywała kolejne nocy, aby zdążyć ze wszystkim. Musiała bowiem zaliczyć semestr jak najlepiej, czyli musiała pracować jak najciężej od samego początku. Wiedziała, że jeśli zawali, jej rodzice mogą mieć coś przeciwko zajęciom teatralnym, a dobrze wiedziała, że zawsze postawią na swoim. Nie chciała zresztą ich zawieść.

Nie wysypiała się więc aż tak jak wcześniej. W dzień uczyła się do egzaminów, a po nocach przygotowywała się do swojej roli. Nie liczyła nawet ile już płakała odczuwając jedynie zmęczenie. W szkole uśmiech niemalże nie znikał z jej twarzy. Nie pokazywała jak bardzo jest zmęczona. Nie mogła jednak okłamać tej grupki osób, z którymi była już tak bardzo związana, a tym bardziej Jo, która znała ją najlepiej. Za każdym razem opowiadała, że to nic takiego, że sobie poradzi i że nie mają się czym martwić. Trójka jednak wiedziała, że to tylko puste słowa i na własną rękę w jakikolwiek sposób starali się ulżyć jej. Jo wysyłała jej jakieś prace domowe, mówiąc, że zrobiła je wcześniej czy pomagała jej na każdy sposób w jaki była w stanie, Theo rozmawiając z Mailey i rozśmieszając ją niemalże na każdym kroku odsuwał jej myśli od szkoły i rodziców, a Louie wpadał do niej, czasami nawet bez zapowiedzi, żeby tylko przynieść, jakieś jej ulubione jedzenie i spędzić z nią czas na nic nie robieniu.

Gdzieś w głębi miała szczerą nadzieję, że jeśli pokaże na co ją stać na premierze, jej rodzice może w końcu zrozumieją, że to właśnie do tego została stworzona i sami zaczną ją motywować do dalszego rozwoju w stronę aktorstwa, że nie będzie musiała w końcu zastanawiać się czy to co robi nie sprawia, że kogoś zawodzi.

Miałą tego wszystkiego dość, z jednej strony kochała teatr całym sercem i było to dla niej cholernie ważne, ale coraz częściej zastanawiała się czy nie zrobić sobie przerwy i nie zostawić spełnienia tego marzenia na później.

Blondynka rozpakowywała drugie śniadanie, gdy poczuła, jak ktoś dosiada się do jej stolika. Nawet nie odwracała głowy, wiedząc po prostu, że byli to Louie i Theo.

-Jo nie ma? - Usłyszała od razu na wstępie głos Larsena.

-Miała dzisiaj pójść na jakieś badanie, mówiła, że jeśli uda jej się wyjść w miarę wcześnie to wróci na część lekcji, jeśli nie to nie będzie jej.

-Dziwne, mi nic nie mówiła- powiedział wzruszając lekko ramionami, a blondynka jakby na zawołanie podniosła głowę i spojrzała na niego.

-Jo nic wczoraj nie mówiła na próbie, dopiero rano do mnie dzwoniła- podniosłą głowę i spojrzała na niego.

-Pisaliśmy dzisiaj- Chłopak jedynie wzruszył lekko ramionami i wyjął papierową torbę.

-A czy przypadkiem nie mówiłeś mi dzisiaj, że musisz dzisiaj iść i zabrać telefon z teatru? - na twarzy Louisa wykwitł chytry uśmiech, dziewczyna po jego słowach spojrzała z zaskoczeniem na Theo, który nawet nie podniósł głowy- Bo wiesz, logiczne jest to, że jeśli wczoraj zostawiłeś telefon i dzisiaj jeszcze go nie masz, to znaczy, że Jo mogła do ciebie napisać, ale ty nie miałeś, jak tego odczytać.

-Jesteś słabym kłamcą Larsen, więc...- zaczęła Mailey, wiedząc już, że nijak nie zostawi tego tematu w spokoju, a już na pewno wspomni o tym dla Jo. W końcu, jeśli to by nic nie znaczyło, Theo mógłby na spokojnie powiedzieć prawdę.

-Więc to nic takiego, między mną a Jo nie ma niczego więcej oprócz przyjaźni, a nawet jeśli by było to byłabyś pewnie pierwszą osobą, która by się o tym dowiedziała- powiedział, a po zaraz po tym spojrzał na przyjaciela- a tyu drugą, żeby nie było. Podsumowując i kończąc twoje zdanie, więc nic.

Blondynka przewróciła lekko oczami po czym spojrzała na Louisa, posyłając mu konspiracyjny uśmiech. Larsen i McClain bowiem nie tylko według Mailey byliby niemalże parą idealną, ale i według blondyna. Już od jakiegoś czasu zauważył, że brunet coraz częściej spoglądał na Jolene bez większego powodu, jakby po prostu chciał wiedzieć, czy jest gdzieś niedaleko, a gdy zwracał mu uwagę, że się zagapił, słyszał zaprzeczenia, albo jakieś kręte wytłumaczenia, że to wcale nie tak.

I Mailey i Louis niemalże byli pewni, że Theo przestał traktować Jo jak tylko i wyłącznie przyjaciółkę. Można powiedzieć, że przecież w przyjaźni również można się o kogoś martwić i chcieć dla kogoś jak najlepiej. To normalne. W sposobie jednak w jaki brunet okazywał swoją opiekuńczość było coś głębszego i kryło się za tym jakieś większe i silniejsze uczucie.

Za to Mailey widziała jak Jolene zaczynała inaczej traktować czy nawet reagować na jakieś jej zaczepki dotyczące Larsena. Wcześniej, gdy mówiła o tym, że do siebie pasują i powinni być razem, spotykała się z irytacją, nabieraniem oddechu w geście próby uspokojenia, ale teraz... teraz jakby jej słowa aż tak nie irytowały dziewczyny, a na niektóre komentarze nawet lekko się uśmiechała.

Nie miała pojęcia, w którym momencie do tego doszło, ale wiedziała, że jej przyjaciółka wpadła po uszy. Była pewna, że zakochała się Theodorze Larsenie, w chłopaku, który niemalże każdego dnia sprawiał, że Jo zaczynała na nowo żyć i był powodem wielu uśmiechów na jej twarzy.

I mimo, że dziewczyna miała tego dnia od razu po powrocie do domu znowu usiąść do nauki wiedziała, że najpierw zajdzie do swojej przyjaciółki, żeby w końcu z nią o tym porozmawiać.

***

Dziewczyna będąc już przed domem przyjaciółki zapukała do drzwi i od razu weszła do środka. Jeszcze w holu spotkała Charliego, który już nawet nie był zaskoczony, że Mailey weszła niemalże jak do siebie.

-Co ty cały czas w domu jesteś? Ty w ogóle się uczysz?- zapytała zdejmując kurtkę i wieszając ją na jednym z pustych wieszaków.

-Ty się o mnie nie martw może, uczę się. Jo nic nie mówiła, że przyjdziesz.

-Bo nie wie, to pewnego rodzaju niespodzianka- powiedziała z uśmiechem i ruszyła do przodu, po sekundzie jednak zatrzymała się nagle i spojrzała na brata przyjaciółki.

-Jo ma jakiegoś gościa?

-Nie.

-A ktoś przychodził do niej, albo po nią?

-Masz kogoś konkretnego na myśli?- zapytał z lekkim śmiechem, powoli łącząc punkty i domyślając się w którą stronę to wszystko idzie.

-Śmiejesz się, czyli tak- powiedziała z uśmiechem, jakby właśnie dał jej jakiś wymarzony prezent.

-Powiesz o co ci chodzi?

-Najpierw muszę zebrać wszystko, na razie może być to niebezpieczne- powiedziała wspinając się na górę po schodach.

-Dla kogo niby?

-Nic nie powiem, dopóki sama nie będę miała zbitych dowodów.

Mailey nie musiała mówić nic więcej. Sam domyślał się, że niejaki Theodore Larsen nie bez powodu stał się coraz częstszym gościem w ich domu. Nie wiedzieć czemu, ale nie do końca za nim przepadał. Może i nie miał zamiaru on zranić Jolene, ale miał przeczucie, które jeszcze nigdy go nie zawiodło, że ten chłopak może oznaczać kłopoty.

-Jolene Jonquil McClain, mamy do porozmawiania- usłyszał jeszcze głos blondynki po którym w domu rozniósł się jedynie dźwięk zamykanych drzwi.

-Mailey, nie krzycz. Czy ta rozmowa musi być dzisiaj?- zapytała naciągając wyżej koc.

-Tak musimy dzisiaj. Chora jesteś?

-Źle się trochę czuję, tak słabo. Mogę się założyć, że się przeziębiłam. Mów o co chodzi.

-Gdzie niby mogłaś się przeziębić? Nigdzie nie wychodzisz prawie z tego co wiem, oprócz prób- powiedziała siadając na fotelu i wbijając w nią wzrok, jakby nim chciała wymusić na dziewczynie prawdę.

-O co ci chodzi?

-Odpowiedz na moje pytanie.

-Nie wiem, może jak wracałam to gdzieś mnie przewiało, a co?- powiedziała i spojrzała na blondynkę.

-Nigdzie z nikim nie wychodziłaś? Dzisiaj na przykład?

-Odpowiedz na moje pytanie- powiedziała z uśmiechem Jo, zauważając, że Mailey również nie chce odpowiadać na jej pytanie. Usłyszała jedynie głośne westchnięcie, w tym czasie szatynka pod kocem wyciszyła kompletnie telefon.

-Można powiedzieć, że mam pewną teorię, ale potrzebuję twoich odpowiedzi.

-A tą teorią jest?

-Najpierw odpowiedz mi na jedno pytanie. Kiedy ostatni raz widziałaś się z Larsenem?- zapytała i z uśmiechem zobaczyła zaskoczenie, które wymalowało się na twarzy Jo.

-Czemu...

-Odpowiedz, a ja ci powiem czemu pytam- powiedziała i zobaczyła jak dziewczyna lekko wzdycha.

-Wczoraj. Po próbie odprowadził mnie do domu. A pytasz, bo?

Mailey przyjrzała się przyjaciółce, jakby nie do końca jej wierząc. W końcu mogła kłamać. Nie mogła odnaleźć jednak żadnego znaku tego, że Jo mówiłaby teraz jakąkolwiek nieprawdę. Wręcz przeciwnie. Wyglądała jakby była pewna, że to co mówi to szczera prawda.

-Nienawidzę cię, wiesz o tym? Zawsze potrafisz zepsuć mi moje teorie- powiedziała opierając się wygodniej o fotel. Jolene zaśmiała się na jej słowa.

-Powiesz mi teraz o co dokładnie ci chodziło?

-Chodziło mi o ciebie i Larsena. Moim zdaniem coś między wami coś jest i nawet nie mów mi, że tylko przyjaźń, bo mogę nawet nie patrzeć na to, że jesteś chora tylko ci przywalić- powiedziała, a gdy zobaczyła, że dziewczyna jakoś specjalnie nie zaprzecza, tylko uśmiecha się rozbawiona na jej słowa, pochyliła się lekko na fotelu- czyli to prawda. Coś między...

-Nie zaczynaj. Dobrze się dogadujemy, ale to jeszcze nie oznacza tego, że zakochałam się w Larsenie.

-Nic nie mówiłam, że się w nim zakochałaś...

-Chciałaś, więc nie zaczynaj- powiedziała, słysząc lekkie westchnięcie.

-Co jest z wami nie tak, że nie potraficie przyznać, że to już nie przyjaźń.

-Ale jeszcze nie miłość- powiedziała, wbijając wzrok w sufit. Nie odwróciła głowy, czując na sobie spojrzenie przyjaciółki na sobie. Dobrze wiedziała, że w ten sposób, w jakimś stopniu potwierdziła to co czuła już od jakiegoś czasu i co tak nieudolnie odpychała, a czego Mailey była niemalże pewna. Zaczynała coś czuć do Larsena i nie była pewna czy powinna się cieszyć z tego powodu czy raczej wręcz przeciwnie.

Mailey zmieniła temat. Dostała może niepełną, ale odpowiedź na swoje pytanie i nie miała zamiaru męczyć chorej Jo. Gdy po pół godzinie dziewczyna wyszła z jej pokoju, a następnie z domu, szatynka momentalnie wzięła telefon, gdzie widniało kilka nieodebranych połączeń i kilka wiadomości. Szybka wybrała numer i zadzwoniła.

-Już myślałem, że coś się stało.

-To Mailey. Dobrze, że napisałeś mi o wszystkim.

-Dobrze, że zdążyłem znaleźć telefon na czas. Może teraz trochę odpuści.

-Tak, oby- po jej słowach, zapadła cisza, jakby oboje nie chcieli coś jeszcze powiedzie, ale żadne nie wiedziało, jak zacząć.

Żadne nie mówiło o tym o czym naprawdę w tej chwili myśleli. Spędzili ponad pół godziny na rozmowie o wszystkim i niczym jednocześnie i żadne nie miało ochoty jej kończyć.

-------------------

Jeremy Zucker- all the kids are depressed

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top