𝐼𝒻 𝓉𝒽𝑒𝓎 𝓌𝒶𝓃𝓃𝒶 𝓁𝑒𝒶𝓋𝑒 𝓉𝒽𝑒𝓃 𝓈𝒽𝒶𝓀𝑒 𝓉𝒽𝑒𝒾𝓇 𝒽𝒶𝓃𝒹 𝒶𝓃𝒹 𝓁𝑒𝓉 𝓉𝒽𝑒𝓂 𝑔𝑜
Theo należał do osób, które kiedyś sobie coś zaplanowały, nigdy tego nie rzucały, chyba że w wyjątkowych sytuacjach. Chłopak właśnie stał przed podjęciem ostatecznej decyzji. Mógł się jeszcze wycofać i zrezygnować. Mimo to zadzwonił dzwonkiem do drzwi domu McClainów. Miał dwie możliwości, drzwi mógł otworzyć Charlie, co by niezwykle ułatwiło sprawę albo zaraz przed nim mógłby stanąć ktokolwiek inny i nie byłoby wtedy tak pięknie.
W głowie chłopaka przemykała myśl, czemu tak naprawdę sam by tego wszystkiego nie załatwił, czyli po prostu nie poszedł do Tony'ego i nie załatwił tego siłą. Mimo, że faktycznie na początku zareagował bardzo żywiołowo. Po namyśleniu zrozumiał, że nie zmieniłoby to za wiele.
Henderson zawsze wygrywał i wszyscy o tym wiedzieli. W tej chwili jednak toczył wojnę z kimś, kto nie odpuszczał zwłaszcza wtedy, gdy wiedział, że ma rację.
-Tak? - zapytał Charlie, gdy otworzył drzwi, a gdy zobaczył chłopaka dodał- Nie ma Jo w...
-Akurat tym razem mam sprawę do ciebie.
-Charlie spojrzał na niego spod lekko przymrużonych powiek, zastanawiając się co on może od niego chcieć. Po chwili jednak otworzył szerzej drzwi i wpuścił chłopaka do środka. Poprowadził go do kuchni, gdzie usiadł na jednym z stołków barowych, a Theo stał oparty o blat, mając skrzyżowane ręce, zastanawiając się jak w ogóle zacząć ten temat.
-O co chodzi?
-To- zaczął, wskazując na jeszcze widocznego siniaka pod okiem- wcale nie powstało tak jak ci powiedzieliśmy.
-No nie żartuj- powiedział z wyczuwalnym sarkazmem, dając jasno do zrozumienia, że nawet na chwilę im nie wierzył. Theo przewrócił delikatnie oczami.
-Wdałem się w bójkę z Hendersonem, a raczej można powiedzieć, że ją zacząłem- kontynuował zerkając na chwilę na chłopaka, który słuchał go, patrząc na niego z powagą. Mógł niemalże zobaczyć jak w jego głowie pracują trybiki, starając się rozumieć, czemu tak naprawdę mu o tym opowiada- Po prostu w wielkim skrócie. Tony założył się o Jo i podsłuchałem jak o tym mówił.
Po jego słowach w pomieszczeniu zapadła kompletna cisza. Theo już w pewien sposób przyswoił do siebie tą wiadomość, ale Charlie słysząc to najpierw się poderwał jakby miał zaraz wstać i pojechać od razu do Hendersona, żeby załatwić to po swojemu, ale jakby po chwili z tego zrezygnował i usiadł na stołku.
-Mówiłeś o tym dla Jo?- zapytał, ale tak naprawdę domyślał się odpowiedzi. Theo pokręcił lekko głową z wbitym w podłogę wzrokiem.
-Wie tylko Louis. Nie chciałem jej mówić.
-Czemu?
-Bo... bo nie chcę, żeby cierpiała. Jest moją przyjaciółką- powiedział podnosząc spojrzenie na chłopaka, który przyglądał mu się badawczym wzrokiem.
-Więc co niby zamierzasz?
-Jak na razie chyba trzymać Jo z dala od tego palanta- wzruszył ramionami- i temu tutaj jestem. Henderson może przyjść tutaj, żeby z nią się spotkać, a nie będzie tutaj ani mnie ani Louisa więc...
-Więc chcesz, żebym za każdym razem, gdy on by przyszedł tutaj, bardziej lub mniej grzecznie go stąd wyprosił tak?
-Coś w tym stylu.
-Co prawda wolałbym inne rozwiązanie, ale niech ci będzie. Tym razem ci zaufam, że wiesz co robisz, ale pamiętaj, że to jak na razie jedyna taka sytuacja. Nie znam cię i nie przyjaźnimy się- powiedział spokojnym tonem, a Theo lekko potaknął głową na jego słowa.
Charlie nie wiedzieć czemu miał dziwne przeczucia do tego chłopaka, z którym jego siostra spędzała coraz więcej czasu. W tej chwili naprawdę widział, że Larsenowi zależy na dobru jego siostry, ale wciąż szukał powodu takiej troski.
-To ja lepiej już pójdę- zaczął brunet po czym powoli ruszył w stronę wyjścia. Charlie wstał, żeby go odprowadzić.
-Larsen-powiedział tym samym zatrzymując go, gdy ten był już na zewnątrz. Theo zatrzymał się i odwrócił w jego stronę- Dzięki.
Brunet tylko kiwnął lekko głową i ruszył w swoją stronę. Może i Charlie nie do końca jeszcze przepadał za chłopakiem, ale był mu wdzięczny. Był wdzięczny, że czuwał nad jego siostrą, gdy go przy niej nie było.
***
Theo siedział w jadalni kończąc swoją kolację. Był wczesny wieczór i jak na zimę przyjemny. Resztki śniegu, które jeszcze gdzieniegdzie zalegały niemalże doszczętnie się stopiły, a on już czuł zbliżającą się małymi krokami wiosnę. Nie przepadał za zimą, mimo że potrafiła być piękna, zdecydowanie wolał wiosnę moment. gdy wszystko się odradzało i wprowadzało go w lepszy nastrój.
-Theodorze Larsen, wziąłeś tego kota, to teraz się nim zajmuj- powiedziała wchodząca do pomieszczenia matka chłopaka, za którą przydreptał zwierzak.
Theo miał zdecydowanie zbyt dobre serce, w którym większość miejsca zajmowała pomoc innym, czyli w większej mierze zwierzakom. Według niego nie wszyscy ludzie po prostu zasługiwali na pomoc.
-Spokojnie- powiedział po czym poszedł w stronę wyjścia, a kot ruszył od razu za nim. Gdy tylko otworzył drzwi, zwierzak wybiegł na dwór. Chłopak ubrany w ciepłą bluzę wyszedł na zewnątrz i usiadł na schodkach.
Po jakimś czasie poczuł, jak zwierzak zaczyna łasić się do jego ręki. Pogłaskał coraz lepszą sierść kota. Nie dał jeszcze mu imienia, nawet nie wiedział czy to kocur, czy kotka. Znalazł go wracając ze szkoły, a jego stan zdrowia tak przygnębił chłopaka, że postanowił wziąć go do domu. Oczywiście nie obyło się od zastrzeżeń i argumentów przeciwko od rodziców, ale Theo nie ustąpił. Nie mógł przecież teraz zostawić go samego, na pastwę losu.
Jego rozmyślania przerwał odgłos kroków. Spodziewał się, że był to jego ojciec, który wyszedł gdzieś wcześniej. Gdy jednak się przysłuchał, mógł usłyszeć, że te kroki różniły się bardzo od tych stawianych przez głowę rodziny. Uniósł wzrok i z niemałym zaskoczeniem zobaczył, że w jego stronę zmierza Jo.
-Jonquil?- zapytał jakby sam nie był pewien czy tylko on ją widzi, czy naprawdę tam jest.
-No co? Nie można już odwiedzić przyjaciela? - zapytała z lekkim uśmiechem i stanęła przed nim, a ich oczy były mniej więcej na tej samej wysokości, po chwili kiwnęła na miejsce obok niego- Mogę?
Theo potaknął lekko, a dziewczyna usiadła obok niego jakby nigdy nic i wbiła wzrok w niebo. Po chwili Jo poczuła, jak na jej udzie jakiś lekki ciężar. Spojrzała na chwilę na kota, który wlazł na nią i wygodnie ułożył się na jej nogach. Dziewczyna zaczęła drapać grzbiet i szyję kota.
-Miło, że przyszłaś, ale...
-Wiem o Hendersonie- powiedziała, a chłopaka spojrzał na nią jeszcze bardziej zaskoczony. Jej głos nie był w żadnym stopniu płaczliwy, był po prostu pusty. Jo czując na sobie jego spojrzenie, nie podniosła wzroku z zwierzęcia.
-Jak?- zapytał z zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się od kogo mogła usłyszeć prawdę.
-Deby i Charlie nie potrafią cicho rozmawiać. Podsłuchałam ich- wzruszyła lekko ramionami i dopiero wtedy spojrzała na niego- To prawda? Temu się z nim biłeś? - zapytała, a sam nie wiedział, jak miałby określić ten głos. Pusty... jej głos po prostu nie niósł za sobą w tej chwili żadnych emocji.
-Tak, ale...
-Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć- powiedziała i spojrzała na niego, a dopiero w jej oczach dostrzegł tak wiele uczuć. Od smutku do wdzięczności. Po chwili znowu wbiła wzrok w kulkę futra na jej nogach- Chciałam ci mimo wszystko podziękować. Nie za to, że się biłeś, nadal uważam, że zachowałeś się idiotycznie, ale... to było miłe, że tak stanąłeś w mojej obronie, mimo że mogłeś sobie po prostu przejść i udać, że niczego nie słyszysz- powiedziała za jednym razem, a chłopak patrzył na nią z lekkim uśmiechem- ale następnym razem mi po prostu powiedz- dodała z lekkim uśmiechem.
Theo pokiwał lekko głową na jej słowa, a w tej chwili, po jej słowach nie mógł od niej oderwać wzroku, sam nie wiedział czemu.
-Nie wydajesz się być zła.
-Na ciebie nie mam powodu być zła. Faktycznie, nie powiedziałeś mi prawdy, ale z tego co podsłuchałam to nie po to, żeby wystawić mnie na jeszcze większe pośmiewisko więc...
-Nie chciałem żebyś cierpiała- przerwał jej, a w tym momencie ich spojrzenia się spotkały. Jo patrzyła na niego z lekkim zaskoczeniem, bo szczerze nie mogła do końca uwierzyć, że powiedział to tak wprost- Przyjaźnimy się i mimo, że znamy się mało to jesteś dla mnie ważna i nie chciałem, żebyś musiała płakać przez jakieś palanta.
-Temu postanowiłeś mnie okłamać? - zapytała z lekkim śmiechem.
-Teraz to już się czepiasz szczegółów- zauważył, patrząc na nią rozbawiony- Wiem, że mój plan nie był idealny, ale na pewno był lepszy niż powiedzenie ci wszystkiego.
- Czyli okłamywanie mnie przez ciebie i wciągnięcia do tego wszystkich innych było najlpeszym co wymyśliłeś?
-Wszystkich prócz Mailey- zauważył z lekkim uśmiechem, a na twarzy Jo pojawiło się lekkie zdziwienie- Tak, nic jej nie mówiłem, bo byłem pewien, że mogłaby się wygadać.
Dziewczyna pokiwała lekko głową i oparła się na dłoniach i spojrzała na niebo z zamyśleniem.
-O czym tak myślisz? - zapytał z ciekawskim tonem w głosie.
-Wyobrażam sobie jak będziesz musiał powiedzieć to Mailey, że ona jako jedyna nie wiedziała. Zwłaszcza, że wszystko było tak obmyślone, żebym to ja się o tym nie dowiedziała, a ja wiem o Hendersonie wcześniej od niej. Kop sobie grób Larsen, już po tobie- powiedziała z śmiechem, a Theo z lekkim zaskoczeniem zauważył, że on wcale nie był wymuszany.
-Coś wymyślę- powiedział z lekkim uśmiechem, po czym spuścił na chwilę wzrok, a dopiero po chwili zwrócił go z powrotem na Jo- Może to będzie bardzo głupie pytanie z mojej strony, więc nie musisz na nie odpowiadać, ale nie wydajesz się jakoś bardzo cierpieć- w tej chwili ujrzał w jej oczach jakiś błysk i szybko dokończył- To znaczy wiesz, myślałem, że jakbyś się o tym dowiedziała to w sumie sam nie wiem...
-Zakopałabym się w łóżku i więcej nie wstawała, bo jedyne co bym robiła to bym płakała- dokończyła za niego, a Theo potaknął lekko głową- Może kiedyś. Oczywiście, że to boli, ale już kiedyś zobaczyłam, że jeśli jacyś ludzie odchodzą z mojego życia to nie jest to ani moja wina, ani nie powinnam za nimi biegać. Tony już dawno przestał być częścią mojej historii, więc nieważne jak bardzo by się nie starał, nie wygrałby tego zakładu. Szczerze, nie wiem czy kiedykolwiek go kochałam- powiedziała wzruszając lekko ramionami.
-Czyli chcesz mi powiedzieć, że przejmujesz się opinią innych o sobie, ale w sumie nie obchodzi cię to, że ktoś się o ciebie założył?- zapytał a dziewczyna uśmiechnęła się lekko rozbawiona.
-Brzmi jakbym była niezłą hipokrytką. Nie do końca. To znaczy przejmuję, się opinią, która pochodzi od moich bliskich, a Tony zdecydowanie nie jest jednym z nich.
-Przejmujesz się moją opinią?- zapytał mając uśmiech od ucha do ucha, a Jo nie mogła się powstrzymać i patrzyła na niego z równie szerokim uśmiechem.
-Jak na razie twoją jedyną opinią chyba było to, że powinnam wziąć udział w przesłuchaniu, a wiemy oboje, że tego nie zrobiłam.
-Mhm... ale potem z tego co pamiętam mnie przepraszałaś i ostatecznie ćwiczysz na grę na pianinie do premiery, więc...- nie dokończył tylko spojrzał na nią z chytrym uśmiechem.
-Czyli?
-Czyli moja opinia jakoś trochę na ciebie wpłynęła, czyli najprawdopodobniej się nią jakoś przejęłaś, a jak to sama powiedziałaś... przejmujesz się tylko opinią bliskich.
Jo nie odpowiedziała i wbiła wzrok przed siebie kręcąc lekko głową. Po chwili dopiero poczuła jak chłopak się ruszył i lekko się do niej przybliżył. Poczuła oddech na jego policzku, ale nie miała zamiaru odwracać głowy w jego stronę.
-No powiedz to Jonquil. Oboje to wiemy.
-Co takiego niby?
-Że mnie lubisz Jonquil, albo nawet uwielbiasz- powiedział z dumnym uśmiechem, a dziewczyna w końcu spojrzała na niego. Ich twarze dzieliły centymetry, a ona po raz kolejny utonęła w jego ciemnych oczach.
-Lubię cię Larsen. Ale chyba ja też nie jestem ci jakoś tak bardzo obojętna, skoro biłeś się w mojej obronie?- Theo na jej słowa spojrzał na nią lekko zaskoczony, ale ani na chwilę jego uśmiech nie zmalał.
-Jeden, jeden
-To nie jest odpowiedź na moje pytanie, wprost Larsen
-Lubię cię Jonquil.
Siedzieli po prostu patrząc sobie w oczy do momentu, gdy nie otworzyły się za nimi drzwi, na dźwięk których szybko się od siebei odsunęli.
-Theo co ty... oh nie wiedziałam, że masz gościa- odezwała się stojąca w drzwiach mama chłopaka- Może wejdziecie do środka, zaraz zmarzniecie.
Naomi patrzyła na tą dwójkę z uśmiechem.
-Nie. To znaczy. Ja już i tak powinnam się zbierać- powiedziała z lekkim uśmiechem, posyłają przepraszające spojrzenie kobiecie.
-Rozumiem. Może następnym razem.
-Tak, może następnym- uśmiechnęła się lekko, wstając w tym samym momencie, w którym podniósł się chłopak, a kot zbiegł z jej nóg- Dobranoc- powiedziała patrząc na uśmiechniętą kobietę, po czym przeniosła swój wzrok na Larsena- Do jutra Theo.
-Dobranoc.
-Do jutra- usłyszała głos kobiety i chłopaka w tym samym czasie na co się uśmiechnęła i ruszyła w swoją stronę z uśmiechem na ustach.
Gdy Theo wszedł do domu, nie minęła chwila jak usłyszał głos matki"
-Kto to był?
-Jo, przyjaźnimy się, tylko- powiedział, ale kobieta nie wyglądała na specjalnie przekonaną jego słowami.
A on sam miał coraz więcej wątpliwości czy to co powiedział było pełną prawdą.
----------
July (Noah Response)- Beth McCarthy
Rozdział dedykowany dla za pomoc i motywację oraz dla @prokrastynacje za pomoc (i za to, że nie dawała mi spokoju z tym kiedy będzie rozdział)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top