𝒰𝓃𝓉𝒾𝓁 𝓌𝑒 𝓈𝒶𝓎 𝑔𝑜𝑜𝒹𝒷𝓎𝑒 𝑜𝓃 𝑜𝓊𝓇 𝒹𝓎𝒾𝓃𝑔 𝒹𝒶𝓎

Louis nienawidził niedzieli. Nie chodziło o to, że był to dzień kończący weekend i musiał następnego dnia iść do szkoły. Nie. Niedziela była dla niego najgorszym dnie, gdyż kiedyś niemalże co tydzień musiał chodzić z rodzicami do miejsca, które wzbudzały w nim najgorsze uczucia i najczarniejsze wspomnienia.

W tym momencie jednak wpatrywał się w kamienny nagrobek z wyżłobionym imieniem i nazwiskiem. Theodore Wade. Starszy brat blondyna, który pewnego feralnego dnia wyjechał na przejażdżkę motorem.

-Tak obiecuję. Wrócę dzisiaj wcześniej.

Niedziela była dla blondyna dniem, w którym stracił cząstkę samego siebie. Theodore był dla niego nie tylko bratem, był najlepszym przyjacielem. Louie kiedyś co tydzień przychodził na cmentarz wraz z rodzicami, chociaż na początku spędził długie dni w swoim domu, w pokoju, nie wychodząc gdziekolwiek. Nieraz wtedy słyszał "Taki był Boży plan" czy "Jestem pewna, że Theodore znajduje się teraz w lepszym miejscu". Ale jak można wierzyć, gdy traci się tak bliską osobę. Gdy wszystko co się miało w jednej chwili się rozpada i nie zostaje kompletnie nic. Za każdym razem słyszał, że Bóg jest dobry, ale jak miał w to wierzyć, gdy jednego dnia zabrał mu brata.

-To nie fair- mały blondynek zrobił urażoną minę, patrząc jak starsza kopia niego szczerzy się odbijając piłkę.

-Ucz się. Życie nigdy nie będzie fair. Musisz grać tak żeby wygrać, ale pamiętaj bez faulowania przeciwnika. Tak samo będzie, jak dorośniesz. Idź przed siebie, nie zwracając uwagi na przeszkody.

-A jeśli tą przeszkodą jest człowiek? - Theodore uśmiechnął się pod nosem na pytanie brata. Był bystrym chłopcem i wiedział, że jeśli dobrze się spisze jako brat, wyrośnie z niego dobry człowiek.

-Znasz takie powiedzenie do celu po trupach? - chłopiec potaknął lekko głową, a blondyn po chwili kontynuował- To zapomnij. Nigdy nie niszcz kogoś tylko po to, żeby coś zdobyć. Więc jeśli ktoś będzie kiedykolwiek twoją przeszkodą to po prostu ją omiń, nie niszcz tylko omiń.

Louie pokręcił lekko głową, żeby odgonić od siebie bolesne wspomnienie. Czasami zastanawiał się, czy gdyby miał same przykre wspomnienia z bratem to czy ten ból, który odczuwał po jego śmierci byłby mniejszy. Prawdopodobnie. Usiadł na zimnej ławce, z której zgarnął śnieg.

-I co? Popchnął mnie specjalnie, to był faul- burknął zdenerwowany chłopiec idąc obok rodziców i brata, do którego kierował swoje narzekania.

-Tak był.

-I nikt nawet tego nie zauważył. Nie dostał żadnej kartki, powinien...

-Mówiłem ci, że życie jest niesprawiedliwe- powiedział z lekkim uśmiechem blondyn, a chłopiec jeszcze bardziej zirytowany spojrzał na niego i niemalże wykrzyczał.

-Tak! Ale mówiłeś, żeby nie iść do celu po trupach!

-Kochanie spokojnie- głos zabrała matka, która pogłaskała synka po głowie, dobrze wiedziała, że ten mecz był dla niego bardzo ważny.

-Nie! Mówiłeś kiedyś, że nie można tak robić- Chłopiec był coraz bardziej oburzony, za to jego brat patrzył na niego z spokojnym wyrazem twarzy.

-Tak, ale tylko gnojki nie zawracają sobie tym głowy i mają wszystkie zasady gdzieś i nie przejmują się niczym. Zastanów się teraz czy chcesz być takim gnojkiem, czy nie

-Nie zawiodę cię. Nie będę gnojem.

Chłopiec rzucił się z stęknięciem na niezaścielone łóżko Theodore'a, a brat już dobrze wiedział, że coś się stało.

-Co tym razem?

-Trener powiedział, że będę siedział na ławce rezerwowej, a moje miejsce zajmie Mike.- Blondyn westchnął cicho i odwrócił się w stronę chłopca, odrywając się od pracy domowej.

-Życie ssie, nieważne czy masz osiem lat, czy szesnaście, czy czterdzieści. Masz więc dwie opcje albo się do tego przyzwyczaisz i będziesz żył dalej, albo druga opcja, czyli będziesz siedzieć tutaj i użalać się nad sobą. - Theodore odwrócił się do biurka i wyjął z szafki jakieś pudełko, które podał dla brata- Jest twój. Nie korzystam już z niego, a nie chcę, żeby się kurzył.

Chłopiec otworzył pudełko i wyjął z niego aparat fotograficzny. Obejrzał go ze wszystkich stron z uśmiechem, a brat wiedział, że podjął dobrą decyzję.

-A czemu ty już z tego nie korzystasz?

-Ja? Ja mój drogi znalazłem inną cudowną drogę niż fotografia. Teatr. Możesz być kim chcesz. Możesz w jeden dzień grać rycerza na białym koniu, a drugiego totalnego gnoja, którego nikt nienawidzi i wszyscy chcą go zabić.

Louie spojrzał na swoje już czerwone dłonie. Sam nie wiedział czemu nie założył rękawic, które miał w kieszeni. Westchnął cicho i rozejrzał się dookoła. Nie było niemalże nikogo, oprócz pojedynczych nieznajomych, którzy odwiedzali groby bliskich. Po chwili poczuł jak jedna łza spływa po jego policzku, wytarł ją szybko i pociągnął nosem. Czemu tutaj siedział? Czemu poddawał się takiemu masochizmowi? Po to żeby powiedzieć, że spełnił marzenie brata? Żeby pochwalić się, że dostał rolę?

Bo czemu tak naprawdę zgłosił się do kółka teatralnego, zważając na to, że jego pasją była fotografia. Czy chciał uczcić jakoś pamięć Theodora, który kochał scenę całym sercem, ale nigdy nie dane było mu odegrać żadnej roli w blasku reflektorów, przy wielkiej publice i odgłosie oklasków? Możliwe, a wręcz pewne. Louie w głębi miał nadzieję, że gdy zrobi to, to ta cząstka, którą utracił kilka lat temu w pewien sposób odrośnie. Ale czy można tak łatwo odzyskać coś co jest zakopane kilka metrów pod ziemią i przykryte kamieniem?

-Jadę już.

-Theodorze...

-Tak, obiecuję. Wrócę wcześniej- przerwał wypowiedź matki, po czym ucałował jej policzek i zebrał klucze do motoru.

-Jedziesz? - chłopiec był lekko zaskoczony, gdyż jego brat mało, kiedy jechał gdzieś w niedzielę. To był ich, rodzinny dzień.

-Tak. Premiera niedługo. Musimy jeszcze przećwiczyć kilka scen, ale spokojnie. Nie wrócę późno, a jutro pójdziemy wywołać twoje zdjęcia- powiedział z uśmiechem po czym poczochrał włosy brata i wyszedł i już nie wrócił.

-Wiesz, wczoraj poszedłem na randkę...

Telefon rozbrzmiał w salonie, gdy chłopiec przeglądał zdjęcia, które robił przez ostatnie dni, a rodzice oglądali jakiś film. Kobieta wstała z fotela, na którym siedziała i odebrała telefon.

-...z Mailey, mówiłem ci o niej...

-Tak, słucham... Tak z tej strony Rosaline Wade, o co chodzi...

-...to ona tak lubi aktorstwo...

-Co? Nie to...- kobieta zakryła usta dłonią, a po chwili z jej gardła wydobył się szloch. Chłopiec wraz z ojcem spojrzeli na nią, a po chwili starszy z nich pokazał, aby syn został tam, gdzie siedzi i podszedł do żony, po czym odebrał od niej telefon, przedstawił się i w ogromnym szoku wysłuchał kobiecego głosu po drugiej stronie.

-Polubiłbyś ją...

-Co się stało?- chłopiec spojrzał na rodziców, gdy ojciec odłożył telefon na miejsce- chcę wiedzieć.

-Theodore...

-... jestem pewien- głos miał załamany, a na zmarźniętą rękę zaczęły spadać kolejne łzy.

-... miał wypadek. Ktoś w niego wjechał. Musimy do niego pojechać. Zawieziemy cię do babci. Ubieraj się, szybko.

-Nie zawiodę cię, obiecuję.

***

Louis kiedyś powiedziałby, że nie istnieje coś takiego jak przypadek. Według niego świat był tak stworzony, że wszystko zostało ułożone i nie można mówić o zbiegach okoliczności.

-Mogę się dosiąść? - usłyszał głos nad sobą, a gdy podniósł głowę, zobaczył ciemnookiego szatyna.

-Tak, jasne.

Nie istniały przypadki, według niego to siła wyższa i w zależności kto w co wierzył, a w co nie, kierowała człowiekiem i jedyne co można było zrobić to albo narzekać, albo się jej podporządkować.

-Louis- blondyn jako pierwszy wyciągnął rękę do nieznajomego. Pierwsza klasa, przydałoby się znaleźć choćby jednego znajomego.

Czyli tak naprawdę nic nie działo się bez przyczyny. Każda ocena, każde słowo, każda znajomość, każdy człowiek pojawiał się w jego życiu w jakimś konkretnym, dla niego możliwe, jeszcze niewidocznym celu.

-Theodore...

Początek przyjaźni z Larsenem nie był najłatwiejszy. W pierwszych dniach miał blokadę i z ukrywaną trudnością zwracał się do niego imieniem, więc starał się tego jak najbardziej unikać.

-Theodore...

-Theo, za każdym razem jak ktoś zwraca się do mnie pełnym imieniem czuję się dziwnie.

Dziwnie. Louie dopiero wtedy poznał idealną definicję tego słowa. Czuć się dziwnie, niekomfortowo, zachowywać się nienaturalnie.

Przez te osiem lat zamknął się na ten temat. Przestał chodzić z rodzicami na cmentarz, stał się bardziej poważny i szybciej dorósł. Nie spodziewał się jednak, że już w tym okresie, gdy miał wkraczać w młodą dorosłość, wszystko nagle do niego wróci. Po powrocie pierwszego dnia ze szkoły, do domu stał się znowu tym samym ośmiolatkiem, który po prostu chciał pójść do pokoju naprzeciwko i po raz kolejny usłyszeć, że życie ssie od tej jednej konkretnej osoby. W jeden dzień, przez jedną osobę, cały jego mur, który budował został zburzony.

Nieraz w późniejszym czasie myślał o tym, że przecież gdyby Larsen nazywał się inaczej to, wszystko potoczyłoby się zupełnie w innym kierunku. Możliwe, że nadal miałby wokół siebie ten ochronny mur, a teraz? Teraz nawet nie był pewien jak miałby go znowu wznieść.

Zaczął więc z powrotem chodzić na grób Theodora i o dziwo stało się to w miarę pomocne, po prostu takie oczyszczające. Czy przestał tęsknić? Oczywiście, że nie. Ale jednak ból z czasem stał się mniejszy, a Louie w końcu poszedł przed siebie. Pamiętał jednak o jednej powinności, względem brata. Miał zamiar spędzić jego największe marzenie.

Sam nie wiedział czy pomysł wstąpienia do kółka teatralnego należał do niego, czy Theo, ale ostatecznie zapisali się obaj. Na początku czuł się dziwnie, ale z czasem zrozumiał całą zabawę i polubił to, co prawda nie było wizja jego przyszłości, ale jako oderwanie od rzeczywistości było cudowne. W pierwszych dniach miał wrażenie, że ukradł to bratu, że była to cząstka Theodora, która należała tylko do niego i nie powinien się w nią mieszać.

-...Możesz być kim chcesz.

Te słowa rozbrzmiewały w głowie blondyna za każdym razem, gdy kierowali się z przyjacielem do sali pani Morgan.

Nie wypisał się. Został. Potem poznał Mailey. W pierwszej chwili zauważył jej entuzjazm i pasję na scenie, według niego była urodzoną aktorką, a gdy zaczęła mówić o czymś, słyszał w jej głosie tą samą ekscytację, którą słyszał kiedyś, gdy podczas rodzinnych obiadów Theodore opowiadał o swoich próbach. Był to dla niego kolejny szok, ale dużo mniejszy w odczuciu. Z czasem poznał dziewczyną i w miarę szybko poznali wspólny język.

Oczywiście nie obyło się bez komentarzy ze strony Theo, że powinien w końcu zaprosić ją na jakąś randkę i jakichś dodatkowych komentarzy. Louis odczuwał wtedy nieodparte uczucie, że jego brat zachowałby się w podobny sposób. No a w końcu pewnej niedzieli, gdy siedział przed grobem i wpatrywał się w te same litery, poczuł złość i irytację swoją osobą. Na co on czekał. Miał doświadczenie, że gdy będzie z czymś zwlekał może być później po prostu za późno.

Właśnie temu jego pasją stała się fotografia. Dzięki zdjęciom mógł uwiecznić każdą ważną dla niego chwilę. Oglądając je za którymś razem, nie czuł już dokładnie tego samego co czuł w sytuacji, gdy je zrobił, ale miał przynajmniej namiastkę tych uczuć.

Zastanawiał się więc czemu nie zrobił żadnego zdjęcia z sobotniego wieczora. Spędził świetnie czas i był w tamtej chwili szczęśliwy, za każdym razem, gdy Mailey i Theo docinali sobie nawzajem, a Jo patrzyła na nich z rozbawieniem. Wiedział, że jest we właściwym miejscu z właściwymi osobami. Czemu więc tego nie uwiecznił? Nie chciał tego zapomnieć. Chociaż, czy tak naprawdę byłby w stanie?

Przecież pamiętał wiele chwil z dzieciństwa z momentów, gdy nie robił żadnych zdjęć, a te wspomnienia i tak przewijały się w jego głowie, gdy tylko widział, pomyślał czy usłyszał coś co nawiązywało do nich. Może z tym będzie tak samo. Może za te kilka albo kilkanaście lat przechodząc obok tej kawiarni pomyśli o tym dniu, kiedy siedział tam z przyjaciółmi i spędzał mile czas słuchając śmiechu znajomych. Ostatni raz spojrzał na kamienny nagrobek, po czym wstał i ruszył w stronę bramy. Jego dłonie były czerwone od mrozu, ale na jego ustach widniał lekki uśmiech.

-Zrobiłem już dużo zdjęć- Theodore uśmiechnął się widząc entuzjazm chłopca. Może i czasami go irytował, ale starał się jak mógł, żeby być najlepszym starszym bratem, jakim mógłby tylko być.

Wziął aparat i zaczął przeglądać pamięć. Było kilka z jakiegoś meczu, z jego szesnastych urodzin, na które dostał motor czy nawet z próby w salonie z jego znajomymi.

-Świetne. Masz talent młody. Możesz teraz robić pamiątki z ważnych momentów z życia. Na starość będziesz mieć niezłą pamiątkę.

-A co jeśli nie będę mógł zrobić zdjęcia, a to będzie ważne?- ciekawość Louiego zawsze rozczulała i lekko bawiła chłopaka.

-Jeśli to będzie na serio ważne, to zatrzymasz to w pamięci- wskazał na aparat- a jeśli zapomnisz, to znaczy, że nie było warte zapamiętywania, a już tym bardziej marnowania pamięci a aparacie. 

-----------------

Kodaline- Brother

Pozdrawiam serdecznie moją psiapsi, która to czyta i entuzjazm z pisania rozdziału przelał się na konwersację z nią. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top