𝒩𝑜𝓌𝒽𝑒𝓇𝑒 𝓉𝑜 𝑔𝑜 𝒶𝓃𝒹 𝓃𝑜 𝓅𝓁𝒶𝒸𝑒 𝓉𝑜 𝒸𝒶𝓁𝓁 𝒽𝑜𝓂𝑒

Jo przez pół nocy nie mogła zasnąć, a gdy już to jej się udało, było po pierwszej w nocy. Tym razem budziła się dwa razy i wstała przed budzikiem. Mimo to czuła się miarę wypoczęta. Włosy był związane w niechlujnego koka, w którym czuła się najlepiej. Szła korytarzem trzymając w dłoniach książki, a w uszach mając słuchawki. Mailey tego dnia miała badania u lekarza, w związku z czym stwierdziła, że nie opłaca się dla niej iść na resztę lekcji. Jo dobrze wiedziała, że głównym powodem tego było ustne zaliczenie z francuskiego. Blondynka co prawda kochała ten język, ale nie było to równoznaczne z tym, że była z niego dobra. Szła więc teraz słuchając utworu Somebody to you od The Vamps i Demi Lovato, gdy w pewnym momencie usłyszała swoje imię. Stanęła w miejscu i obejrzała się przez ramię aby zobaczyć podbiegającego do niej szatyna.

- Jo - W momencie gdy stanął przed nią zdjęła słuchawki.

- Coś się stało?- zapytała, na co Theo lekko zmarszczył brwi jakby zaskoczyła go tym pytaniem.

- Tak to znaczy. Nie. Po prostu. Głupio wczoraj się zachowałem, nie powinienem wpisywać cię na tą listę skoro tego nie chciałaś. Więc przepraszam... chyba. Bo może ostatecznie się zdecydowałaś i nie mam za co przepraszać- powiedział, a ostatnie zdanie dodał z lekkim rozbawieniem w głosie, przez co na jego policzkach pojawiły się dołeczki. Jo jednak z miłym zaskoczeniem stwierdziła, że w oczach chłopaka i tonie jego głosu dostrzegła prawdziwą szczerość, na co uśmiechnęła się lekko.

- Przyjmuję przeprosiny.

- Czyli wciąż jesteś przekonana, że to nie dla ciebie?- zapytał przekrzywiając lekko głowę, a jego ton wyrażał zwykłą ciekawość.

-Nie przepadam za publicznymi wystąpieniami. Raczej wolej zaszyć się w swoim pokoju i tam grać czy śpiewać- powiedziała wzruszając ramionami, bo przecież, przynajmniej dla niej, nie było w tym nic wstydliwego, że nie lubiła przed kimś śpiewać. Chłopak pokiwał lekko głową, a na jego twarzy po chwili pojawił się szczery uśmiech.

- A co by musiało się stać, żebym ja usłyszał to jak śpiewasz?- Popatrzył na nią z góry z uśmiechem, widząc jak Jo kręci rozbawiona głową i przegryza lekko wargę uciekając wzrokiem w bok, po to aby po chwili powrócić do kontaktu wzrokowego z szatynem.

- Nie wiem co musiałoby się wydarzyć, ale ty musiałbyś być prawdziwym szczęściarzem- powiedziała z lekko złośliwym uśmiechem. Mimo to Theo z łatwością dostrzegł na jej twarzy rozbawienie.

- Więc skoro nie chcesz brać udziału w przesłuchaniu to spraw mi tą przyjemność i przyjdź mi pokibicować.- W momencie gdy Jo spojrzała mu w oczy zobaczyła ciemne, niemalże czarne tęczówki, zobaczyła oczy w których odbijała się nadzieja, rozbawienie i coś jeszcze. Coś co w tym samym momencie Theo dostrzegł w jej szarych.

- Niech ci będzie. Sprawię ci tę przyjemność- nie miała już zamiaru dodawać, że już i tak miała taki plan przyjścia na casting, po prostu jako widz- A teraz wybacz, ale muszę iść na lekcję.

- Oczywiście. Nie będę cie zatrzymywać. Na razie Jonquil- powiedział z uśmiechem po czym od razu poszedł w swoją stronę.

- Na razie Theodorze Larsen- powiedziała za nim przypominając sobie nazwisko, które widziała wczoraj na liście, a gdy zobaczyła rozbawiony wzrok, chłopaka, który obrócił się na chwilę w jej stronę uśmiechnęła się sama do siebie, po czym ruszyła spokojnym krokiem do sali. W końcu zaliczenia nie czekają.

***

Theodore Larsen przez część dnia wiedział, że to co zrobił nie było złe. Przez drugą część tak sobie wmawiał. Natomiast wieczorem zaczęły go dręczyć lekkie wyrzuty sumienia. No bo co jeśli to co zrobił nie było ani trochę dobre. Przecież szatynka wcale nie wyglądała jakby chciała wziąć udział w przesłuchaniu, a on ją zapisał bez jej zgody. Tak więc w momencie gdy zobaczył ją idącą korytarzem, stwierdził, że nie ma na co czekać. Z ulgą zauważył, że Jo wcale nie wyglądała na wściekłą co go niezmiernie ucieszyło. W momencie gdy jednak powiedział przepraszam poczuł jak schodzi z niego cały niepokój. Może było to spowodowane samym faktem wypowiedzenia tych słów, może było to spowodowane tym, że dziewczyna z taką chęcią i łatwością je przyjęła, a może tym, że wcale nie wyglądała jakby jakoś bardzo na nie liczyła.

Theo nigdy nie był typem chłopaka, który wykorzystywał i zostawiał dziewczyny. Nie należał do szkolnej drużyny, ani nie był wybitnym uczniem. Był gdzieś pomiędzy tym wszystkim. Jednak to co naprawdę kochał to była jego pasja, którą w głównej mierze stanowiła muzyka. Fakt, że chodził na kółko teatralne, bo przeciez tam poznał Mailey, ale nie widział siebie w roli aktora. Aktorstwo było dla niego bardziej odskocznią od codzienności. Na próbach wcielał się w kogoś innego, w kogoś kto nie miał takich problemów, wcielał się w kogo tylko chciał. Natomiast muzyka od zawsze stanowiła cząstkę jego duszy. To podczas grania czuł się naprawdę szczęśliwy, to w takich momentach zapominał chociaż na chwilę o swoich problemach.

- Słuchasz mnie?- głos blondyna dopiero po chwili zdał się być zrozumiany dla chłopaka.

- Tak. Sorry. Zamyśliłem się- powiedział na co Louie pokiwał jedynie lekko głową.

Louis Wade był najlepszym przyjacielem Theo od początku liceum. Szybko znaleźli wspólny język. Do tego wszystkiego to właśnie blondyn został osobą, która wiedziała najwięcej o szatynie, z resztą z wzajemnością.

- Pytałem czy pamiętasz. Sobota. Szesnasta- Louie spojrzał na przyjaciela spod lekko uniesionych brwi, a Theo bez patrzenia na jego twarz przewrócił lekko oczami, po czym z westchnięciem wstał z ławki na której siedzieli.

- Pamiętam. Jakbym zapomniał to chyba zabiłbyś mnie na miejscu. Spokojnie. Przecież znacie się już trochę i nie będziecie sami, chyba że dacie do zrozumienia żeby was zostawić- powiedział z uśmiechem, zarzucając plecak na ramię i kierując się do wyjścia z męskiej szatni.

- Wtedy co, porwiesz jej przyjaciółkę na swoje własne randewu?- zapytał z śmiechem patrząc na przyjaciela, który kolejny raz przewrócił rozbawiony oczami.

- Zobaczymy, ale znając ciebie i Mailey, będę tam siedzieć bo oboje będziecie za bardzo się stresować, że coś może pójść nie tak i...- nie zdążył dokończyć, gdyż blondyn trzepnął go w tył głowy- No ej! Prawdę mówię.

Louie pokręcił jedynie głową i przystanął w miejscu.

- Zrozumiesz jak będziesz w takiej sytuacji- jego głos był spokojny, chyba tak jak zawsze. W ich przyjaźni to właśnie blondyn był tym spokojniejszym i bardziej opanowanym.

- Odpowiem ci na to gdy faktycznie znajdę się w takiej sytuacji- powiedział z uśmiechem po czym poklepał przyjaciela po ramieniu- A teraz mój drogi, to ty jesteś tym, który potrzebuje pomocy nie ja.

Obaj jednak wiedzieli, że nieważne co by się nie stało, zawsze mogą na siebie liczyć. Ani Theo nie uważał aby Louie miał u niego dług ani na odwrót.

***

Theo nie uśmiechał się podczas powrotu do domu. Był to jeden z niewielu momentów, w których pozwalał sobie na odpoczynek od udawania, że nic się nie dzieje. Co prawda Louis wiedział, że nie wszystko było okey z szatynem, ale zawsze, gdy zaczynał ten tam, Theo szybko go zmieniał, wspominając jedynie, że wszystko gra. Larsen wiedział, że prędzej czy później nadejdzie taki dzień, w którym blondyn odkryje prawdę, ale z dwojga złego wolał te drugie, tak więc odwlekał ten moment wmawiając wszystkim, w tym samemu sobie, że nie dzieje się nic z czym by sobie sam nie poradził.

Dla większości dom kojarzył się tym bezpiecznym miejscem, gdzie zawsze mogą wrócić. Matka Theo- Naomi powtarzała mu, że prawdziwy dom, nie jest tam, gdzie się codziennie zasypia, tylko tam, gdzie można czuć się swobodnie, można mówić to co się myśli i czuje, nie martwiąc się o reakcję, bo w prawdziwym domu, człowiek zawsze będzie zrozumiany. Theo natomiast nie czuł się swobodnie w miejscu, do którego zmierzał. Co prawda jego matka była kochaną kobietą, ale mimo to chłopak, nie czuł, że może jej powiedzieć o tym co czuł, o ciągłym strachu, który był związany z głową rodziny bo Toma Larsena, nie dał rady nazwać tatą czy ojcem. Dla niego Tom Larsen, był kimś, do kogo zwracał się per tato, tylko przez strach. Tom Larsen, kiedyś kochający, troskliwy mąż, z czasem stał się bezrobotnym mężczyzną, który spadł na dno. Całymi dniami potrafił nic nie robić, ewentualnie po całym dniu nieobecności, wracać do domu kompletnie pijany. Jedyne co Theo dostrzegał w nim dobrego, to to, że nigdy nie podniósł ręki ani na swoją żonę, ani na syna. Jednak chłopak nie potrafił przebaczyć ojcu. Kochał go i nadal gdzieś głęboko w nim, była nadzieja, że pewnego dnia Tom wstanie z fotela, na którym zwykł siedzieć, szczerze przeprosi i chociaż spróbuje wziąć się w garść. Bywały takie momenty, w których te marzenia prawie stawały się faktami realnymi, jednak w połowie, lub nawet przy finiszu kończyły się. Z każdą kolejną taką sytuacją Theo przestawał wierzyć w to, że kiedyś się uda.

Bywało ciężko. Można powiedzieć, że pieniądze szczęścia nie dają, ale chłopak nie oszukiwał się. Pieniądze są niezbędne do życia. Dostrzegał to nawet w takich momentach, gdy zauważał bezdomnych na ulicy, którzy żebrali. Gdy nic nie dostawali szli w inne miejsce albo szukali czegoś do zjedzenia po śmietnikach. Czy jednak ktoś oprócz niego zastanawiał się co się dzieje z takimi ludźmi, gdy nic nie znajdą przez kilkanaście dni i żaden człowiek im nie pomoże? Z jednej strony jego umysł podpowiadał, że najlepiej, gdyby ci wszyscy bezdomni poszli do pracy. Z drugiej słyszał głos, który zadawał to samo pytanie, czy ktokolwiek im tą pracę zaoferował? Bo przecież ci ludzie możliwe, że z chęcią robiliby cokolwiek, żeby zarobić na chleb, bo czy ktoś w ogóle zna historię takiego człowieka? Możliwe, że byli tacy sami jak każdy. Czy to znaczyło więc, że i on, sam mógłby pewnego dnia trafić na ulicę? Nie, to niemożliwe. A co, jeśli, ktoś kiedyś właśnie tak pomyślał, a teraz zastanawia się, kiedy następny raz zje cokolwiek?

Chłopak westchnął i pokręcił głową, żeby odrzucić od siebie kłębiące się myśli. Wszedł po kamiennych drewnianych schodkach na taras, a następnie do domu. Wiedział, że jego matki, jeszcze nie było, a z salonu jak zwykle dobiegały przytłumione dźwięki telewizora.

-Jak było w szkole? - męski baryton rozniósł się po budynku.

-Dobrze. W razie czego idę odrobić lekcje- odpowiedź już nie nadeszła. Zresztą nie było to zaskoczenie dla Theo.

Gdy znalazł się w swoim pokoju zamiast faktycznie zabrać się za naukę padł na łóżko, wgapiając się w sufit. Wiedział, że powinien otworzyć podręcznik i zabrać się za tą cholerną matematykę, ale wiedział, że się nie skupi i nawet nie warto. Ciężko mu było stwierdzić czy można powiedzieć, że miał dobre dni. Kiedyś, możliwe, ale jeśli tak to już ich nie pamiętał. Nie znaczyło to jednak, że wszystkie dni były złe. Bywały lepsze i gorsze, ale nie idealne. Lepsze dni kojarzył z momentami, które spędzał z wujkiem Cardanem i ciocią Ashley, z przyjaciółmi czy matką bez ojca. Chociaż bywały dni, w których z uśmiechem wspominał twarz Toma, ale nie było ich za wiele. Zdecydowanie za mało niż powinno ich być. Jedyne co zawdzięczał ojcu to niechęć do jakichkolwiek używek. Nie ciągnęło go do alkoholu czy papierosów. Widział co te rzeczy robią z człowiekiem i nie miał zamiaru stać się ich niewolnikiem. Przymknął oczy i z zaskoczeniem stwierdził, że przed jego oczami pojawiła się poranna konfrontacja z Jolene McClain. Przypomniał sobie to co widział. Te szare oczy, w których skrywało się coś, co wydawało mu się tak znajome, ale i obce.

-Co ty ukrywasz Jonquil?- zapytał sam siebie otwierając powieki i wbijając swój wzrok w biały sufit. Westchnął i z lekkim ociąganiem usiadł na łóżku, przecierając twarz dłońmi. Oparł łokcie na kolanach i spojrzał w stronę biurka, gdzie na fotelu znajdował się niechlujnie rzucony plecak. Z niechęcią wstał i ostatecznie wziął się za pracę domową, która tak jak się spodziewał, nie poszła mu jakoś wybitnie, ale po godzinie męczarni udało mu się skończyć. Rozejrzał się po pokoju i położył się na łóżku zrezygnowany. Nie miał niczego czym mógłby się zająć. Nie chciał się uczyć już kwestii roli, o którą się starał, bo jeszcze nie wiedział czy w ogóle uda mu się ją zdobyć. W takich chwilach naprawdę żałował, że nie miał gitary. Nie były jakoś bardzo drogie, a on kochał muzykę, z drugiej strony nie chciał obciążać swojej matki dodatkowymi wydatkami, które tak naprawdę nie były konieczne, do tego nie uśmiechało mu się kojarzyć instrumentu i jego pasji do tego miejsca. Do tej pory muzyka przypominała mu chwile z znajomymi z kółka teatralnego i lepiej, żeby tak zostało. Zszedł na chwilę do kuchni po herbatę i zobaczył, że jego ojca już nie ma w salonie, a matka śpi na kanapie. Sprawdził i tak jak myślał, Tom spał już w sypialni. Jego rodzice już od dawna nie przypominali normalnego małżeństwa, ale Naomi nawet nie myślała się rozwodzić. Theo wziął ciepły koc i nakrył kobietę, po czym pocałował ją w czoło i wyłączył telewizor.

Gdy wrócił do pokoju, wyłożył się tak jak wcześniej na łóżku, a w jego głowie kotłowało się miliony myśli, ale on skupił się na jednej.

-Co ty ukrywasz Jonquil?

-------------

Lost boy- Ruth B

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top