/9; fearful clifford/
Red niechętnie zwlokła się z łóżka. A raczej ją do tego zmuszono. Śniadanie miało się za niedługo zacząć, poza tym musiała przyjąć poranną dawkę leków. Od wizyty ciotki chodziła wyraźnie przygnębiona i panujący dookoła nastrój działał na nią chyba jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Nastolatka zerknęła tylko za okno, jakby chciała zobaczyć, czy poza murami szpitala dzieje się coś ciekawego, zaciągnęła na ramiona sweter i wyszła na zimny korytarz. Sanitariusz tylko zerknął na nią i wskazał kierunek na stołówkę, bo chyba był nowy i sam jeszcze w tym wszystkim się gubił. Nastolatka ze zwieszoną głową dotarła na miejsce i usiadła w kącie, aby nikomu nie przeszkadzać.
W pomieszczeniu było raczej tłoczno. Stołówka była nieco mniejsza niż świetlica, ale nikomu to nie przeszkadzało. Poza tym pacjenci nie mieli komu wylewać swoich żali, chyba, że swoim terapeutom, ale czasem nawet to nie pomagało i nie było mowy, aby cokolwiek się zmieniło. A przynajmniej na razie. Wielu pacjentów siedziało przy stolikach, jedząc względnie nadający się do spożycia posiłek, ale Red nie miała zamiaru niczego przełknąć. Nie miała po prostu ochoty, ani też nawet siły, aby gdziekolwiek się ruszać. Tamtego dnia czuła się wyjątkowo osłabiona, a ból głowy, który towarzyszył jej od momentu podniesienia się z materaca był stopniowo coraz mocniejszy. Nastolatka wpatrywała się w jakiś martwy punkt przed sobą, starając się zabić czas w oczekiwaniu na leki. Miała tylko nadzieje, że nie spotka Michaela, bo naprawdę nie miała ochoty na żadne pogaduszki, czy coś w tym rodzaju. Jego nadmierna chęć kontroli i troski, która szczerze mówiąc przestawała być normalna nieco ją niepokoiły, ale nie za bardzo miała ochotę o tym rozmyślać.
W końcu jednak na stołówkę wtoczył się wózek z lekami pchany przez jedną z wielu sanitariuszek. Ubrana w nieskazitelnie biały kitel zatrzymała się na środku, a pacjenci jak na zawołanie utworzyli długą kolejkę. Red podniosła się powoli z miejsca, a potem zajęła swoje miejsce, wbijając przy tym paznokcie w swoje dłonie, aby zmusić resztę swojego ciała do zachowania pionowej postawy. Poczuła, jak kręci jej się w głowie, co raczej nie wróżyło niczego dobrego i tylko zagryzła mocniej wargi. Kolejka powoli przesuwała się do przodu, ale Red to wszystko źle znosiła. W dodatku miała wrażenie, że te uporczywe spojrzenia tylko się nasilają i każdy inny pacjent wierci w jej ciele dziurę.
A potem już niewiele pamiętała, bo tylko ciemność i prawdopodobnie to, że osunęła się bezwiednie na podłogę, a sanitariusze nie mieli pojęcia, co się z nią stało.
:::
Obudziło ją rażące światło bijące od lampy wiszącej pod sufitem. Red nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, ani co dokładnie się stało, ale to na pewno nie był jej pokój i niewygodne łóżko. Ostrożnie przetarła oczy dłonią, przy okazji czując wbitą w nią igłę, a raczej wenflon. Skrzywiła się nieznacznie, a potem podgryzła wargę. Wzrok z każdą chwilą się wyostrzał i kiedy było już na tyle dobrze, że potrafiła normalnie zlokalizować wszystkie rzeczy, a ich kontury nie były rozmazane zaczęła wodzić wzrokiem tu i tam. Nie była w tamtej części szpitala, ale przypuszczała, że to coś na rodzaj niewielkiej kliniki. Przełknęła ślinę, czując, że ma sucho w ustach, ale wolała się nie ruszać samej i nie szukać wody na własną rękę.
Pomieszczenie było utrzymane w sterylnym wystroju. Przy drugiej ścianie stało łóżko. Było puste. Było też okno, ale kraty założone od zewnątrz psuły widok i Red nawet nie fatygowała się, aby wyjrzeć na zewnątrz. Ponadto obok nastolatki stała kroplówka, do której ją podpięto i niewielki stołek. W kącie przeciwległym do tych, w których ustawiono łóżka, znajdowała się jeszcze jakaś większa doniczkowa roślinka, ale nastolatka nigdy nie interesowała się ogrodnictwem, więc nawet nie miała pojęcia, co to za gatunek.
Dookoła było cicho, co z jednej strony jej odpowiadało. Z drugiej strony nie, bo miała świadomość, że jest zupełnie sama i nikt jej nie usłyszy i nie zwróci na nią swojej uwagi, kiedy będzie czegoś potrzebować. Nastolatka zacisnęła drobne dłonie na białej pościeli, a po chwili przez jej kręgosłup przebiegł dreszcz. Było zimno, a brunetka nawet nie wiedziała, czy chodzi już o to, że temperatura w pokoju nie była zbyt powalająca, czy to jest to jej niemalże wrodzone przeświadczenie o tym, że zawsze było jej za zimno. Niezależnie od pory roku, temperatury na zewnątrz i stanu atmosferycznego.
Red westchnęła cicho, a później ułożyła się wygodniej na poduszce. Miała zamiar z powrotem zasnąć, ale akurat wtedy na korytarzu pojawiły się jakieś cienie. Była to jedna z wielu sanitariuszek, prawdopodobnie nawet ta sama, która o poranku wepchnęła wózek na stołówkę, a także ktoś jeszcze. Michael.
- Dzień dobry - przywitał się, kiedy już wszedł do pokoju. Jego ton nie wskazywał na to, że miał pokojowe zamiary. - Dziękuje, siostro. Już sobie poradzę sam. To moja pacjentka. Muszę z nią porozmawiać - dodał, zwracając się do kobiety. Ona tylko wygładziła swój fartuch i skinęła głową, a po tym, jak obdarzyła Red szybkim spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i odeszła.
Michael wypuścił ze swoich płuc nadmiar powietrza, kiedy zobaczył nastolatkę leżącą na łóżku, pośród białej pościeli. W prawdzie niewiele się od niej odróżniała, bo była strasznie blada, ale ucieszył się, że nic jej się nie stało. A przynajmniej nic poważnego. Kiedy tylko usłyszał, że podczas śniadania straciła przytomność, zorientował się, że na jego serce spadł ciężki kamień i towarzyszył mu przez cały ten czas. Psychiatra nie miał pojęcia, o co chodzi, ale czuł dziwaczną odpowiedzialność za tę małolatę i musiał mieć wszystko, co z nią związane pod kontrolą. Inaczej czuł, że jego demony znowu zaczynają się uaktywniać, a to nie było nic dobrego. Choć głos w jego głowie podpowiadał mu, że to najwyższa pora, aby już przejść do czynów, to z drugiej strony powstrzymywał się, twierdząc się, że musi za wszelką cenę rozbudzić w Red jeszcze większe zaufanie.
- D-dzień dobry... - wymamrotała i zarumieniła się lekko, a potem zwiesiła głowę, przygotowując się na solidny opieprz za swoje zachowanie. Nic takiego jednak nie nastąpiło, a jedyne, co zrobił Clifford, to przysunął do siebie krzesło i usiadł na nim.
- Jak się czujesz, Red? - zapytał i wyjął z kieszeni kitla swoje pióro. Założył nogę za nogę, a podkładkę oparł o udo. Wbił w nią swoje spojrzenie, ale nie było lodowate, jak dotychczas. Było jakieś dziwne. Wyjątkowo. Nastolatka nie czuła się już tak mocno osaczona i nieśmiało spojrzała a niego, miętoląc w dłoniach prześcieradło.
- Trochę mi zimno - wymamrotała i z powrotem zwiesiła swoją głowę.
- Powiem Johannie, aby przyniosła ci później koc. Zostaniesz dzisiaj na noc w klinice, dobrze? - zapisał krótkie zdanie w swoich dokumentach i zerknął na nią. - Nie traci się przytomności z byle czego, ale wydaje mi się, że i tak znam powód - dodał już mniej ciepło. Red przełknęła tylko ślinę i podgryzła bezwiednie wargę. - Obiecałaś mi coś, prawda?
- P-prawda.
- Więc czemu nie jesz? - westchnął i spojrzał na nią. Utkwił w nastolatce swoje zielone oczy, mając nadzieje, że może jakoś wyciągnie z niej to, czego potrzebował.
- N-nie wiem - pokręciła głową. - Nie chce. Nie jestem w ogóle głodna - skłamała, bo już wielokrotnie jej żołądek skręcał się z bólu, najczęściej w nocy, kiedy leżała i wyglądała tęsknie za okno, łudząc się przy tym, że jeszcze kiedyś wyjdzie z tego piekła i będzie normalnie funkcjonować, a przecież to chyba już nigdy nie nastąpi.
- Jakoś ci nie wierzę - powiedział, kręcąc przy tym głową. - To jedzenie może rzeczywiście nie jest jakoś smaczne, ale co powiesz na to, że ja bym ci coś przygotowywał, hm? - dodał, unosząc brew.
- Nie wiem, czy to d-dobry pomysł - spojrzała na niego, a potem ciche westchnienie opuściło jej usta. - Nawet nie zaczęliśmy jeszcze dobrze terapii - dodała, patrząc się w swoją dłoń, w którą wbito wenflon. Zastanawiała się, co to za płyny mieszają się teraz z jej krwią.
- Nie zaczęliśmy, bo ciągle się upierasz przy jednej i tej samej rzeczy - spojrzał na nią z uniesionymi brwiami. - A Pongo zdążył się za tobą stęsknić - dodał mimochodem, czekając przy okazji na jej reakcje.
- N-naprawdę?
- Tak, naprawdę - skinął głową. - Polubił cię. Ale pamiętasz, co ci mówiłem? Nie będzie wizyt Pongo i zabawy z nim, jeśli nie będziesz jeść. I będę się tego trzymał. Nie chce, żeby stała ci się krzywda, a naprawdę jest coś nie tak, skoro straciłaś przytomność. Własny organizm odmawia ci posłuszeństwa, Red. Musisz jeść. Proszę. Już nie jako twój lekarz. Ale jako zwykły człowiek. Martwię się o ciebie.
- O każdą swoją pacjentkę się martwisz? - wypaliła, za nim zdążyła się zastanowić, czy to co powie ma sens.
- Nie o każdą, ale o każdą, która robi mi problemy i nie pozwala sobie pomóc - odparł spokojnie, a później poprawił swoją marynarkę. - To jak, uparciuchu? Pójdziemy na stary układ, który już znasz, czy dalej będziesz się głodzić, aż w końcu wylądujesz tutaj i będą cię karmić przez rurkę?
- Jeśli będę jeść, to będziesz przyprowadzał Pongo? - spytała tylko, aby się upewnić.
Psychiatra uśmiechnął się tylko lekko i przytaknął głową, a później zacisnął mocniej dłoń na swojej podkładce.
- Cieszę się, że się dogadaliśmy - przyznał po chwili. - A kiedy już stąd cię wypuszczą, to spędzimy trochę razem czasu, co? Przyniosę ci jakieś książki, czy film. Możemy pooglądać razem.
- Tak będzie wyglądać terapia? - uniosła brew, nieco się przy tym dziwiąc. Myślała, że to będą raczej te stereotypowe rozmowy i natrętne pytanie o samopoczucie, a także wpajanie, że wszystko będzie dobrze.
- Po części tak, ale będziemy też normalnie ze sobą rozmawiać. Pomyślałem jednak, że przyda ci się taka odskocznia. W twoich papierach było napisane, że lubisz takie rzeczy, więc postaram się coś zorganizować - puścił jej oczko i podniósł się na nogi. - Wpadnę do ciebie jutro, Red. Trzymaj się. Dobrej nocy.
- Do widzenia.
~*~
jest tu ktoś?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top