/6; one of hundred one dalmatians and little deal/

Słońce, które powoli wyłaniało się zza chmur było dobrym znakiem. Red westchnęła, wyglądając gdzieś za okno i zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno chce iść do ogrodu. W dalszym ciągu nie była przekonana, pełna niepewności i obaw, a kolejne dni spędzone w psychiatryku odbijały się na niej z coraz gorszym skutkiem. Chociaż cokolwiek jadła, stosując się tym samym do poleceń swojego psychiatry, a noce w większości przesypiała już w miarę spokojnie, to czuła się przerażająco zmęczona. Pod aspektem fizycznym, jak i psychicznym, choć zdecydowanie bardziej pod tym drugim. Nie potrafiła nawet dokładnie opisać, tego wszystkiego, co czuła. Wszystkich tych obaw, czy myśli, które krążyły po jej głowie. Było ich za dużo, a na każdym kroku powstawało coś nowego i nastolatka nie wiedziała, jak temu zapobiec. Bała się do kogokolwiek odezwać, aby się tym podzielić z resztą była chyba jeszcze na etapie duszenia w sobie najmniejszej rzeczy niż otwartego opowiadania, o tym co właśnie czuje, czy też nie. Nie licząc tych dwóch razów z Michaelem, który dosyć dobrze ją podszedł i taką sposobnością wydobył potrzebne informacje. Choć nadal wzbudzał w niej nieufność, to jednak na swój sposób zaczął przyciągać ją do siebie złożoną obietnicą i nie tylko. Miał w sobie coś dziwnie pociągającego, co nawet jej - dziewczynie, która nie oglądała się za mężczyznami - nie umknęło. 

Nastolatka założyła kosmyk włosów za ucho i sięgnęła po swój sprany i znoszony sweter, aby naciągnąć go na pokryte gęsią skórką ramiona. W murach szpitala było bardzo chłodno, więc wolała choć trochę zabezpieczyć się przed zimnem z zewnątrz, gdy już wyjdzie na światło dzienne. O ile jej na to pozwolą. Nic nie zaszkodziło spróbować dowiedzieć się, co takiego Michael wymyślił, jak i go wysłuchać. Kolejny z resztą raz, a musiała przyznać - czy tego chciała czy nie - że słuchało się go wyjątkowo miło, choć był płcią przeciwną, która przecież wyrządziła jej wystarczająco dużo krzywd. Red naciągnęła na siebie poły ubrania i dokładnie się nim okryła. Po schowaniu dłoni w rękawach, nacisnęła klamkę i wyszła na korytarz, zwieszając w dodatku głowę. Przełknęła ledwo słyszalnie ślinę, słysząc jak ktoś krzyczy w niebo głosy, bo ciągną go do izolatki za złe zachowanie. Nie odważyła się spojrzeć w tamtą stronę, bo bała się, że nawet za taką błahostkę również się tam znajdzie, a ostatnio ciemność jakoś jej nie sprzyjała i miała wrażenie, że czai się w niej całe zło z tego budynku i jego zakamarków, jeśli nie z całego świata. 

Pokonała powoli odległość, jaka dzieliła ją od tylnych drzwi, prowadzących prosto do ogrodu. Pora obiadowa już się skończyła, a ona i tak zjadła zeszłego wieczora, więc głód jej tak nie dokuczał. Kucharki faktycznie jej pilnowały i opowiadały Michaelowi o tym, jak się odżywia, a w przeciągu tych siedmiu dni, które minęły, pojawiła się minimalna poprawa. Raz, czy dwa dała się namówić na jakiś kęs z obiadu, czy kolacji, o czym się dowiedział i chociaż niezbyt często się widywali, to psychiatra doskonale wiedział, co się u niej dzieje, albo co zrobiła, czy też nie. Faktycznie była obserwowana, ale biorąc pod uwagę, to co się z nią stało i jak wiele ostatnio się zmieniło, to było to ostatnią rzeczą, jakiej mogła się obawiać, czy też nie. 

Przy drzwiach oczywiście znajdował się jeden z pracowników szpitala. Posłała mu ostrożne spojrzenie zza fali ciemnych włosów, a ten najwidoczniej wiedział już, że ma jej pozwolić wyjść na zewnątrz. Niewielu miało ten przywilej, ale niewielu tak naprawdę z niego korzystało. Przebywając w ogrodzie dało dostrzec się wolność, której każdy pragnął, ale niestety nie mógł posiadać. Tymczasowo, czy już na zawsze. Była na wyciągnięcie ręki, bliżej niż mogłoby się to wydawać, ale strażnicy i psychiatrzy byli jeszcze bliżej. Gotowi, aby podać odpowiedni zastrzyk i unieszkodliwić delikwenta, który porwał się z motyką na słońce, próbując uciekać z Birmingham. Red ostrożnie pokonała trzy stopnie, miętoląc przy okazji rękawy swetra. Ostrożnie rozejrzała się dookoła, podgryzając bezwiednie wargę, która szczerze mówiąc była w opłakanym stanie. Cała w ranach i strupach, bo niestety ten nałóg również uzależnił od siebie Red i czy tego chciała czy nie, robiła to już mimowolnie, nawet nad tym nie panując. 

Michaela nigdzie nie było widać, więc nie wiedziała za bardzo, w którą dokładnie stronę się udać. Powoli ruszyła przed siebie, słuchając tego wszystkiego, o czym tak naprawdę zdążyła zapomnieć. Szumu wiatru, kamieni, które grzęzły na ścieżce pod jej stopami, bzyczenia pszczół i śpiewu ptaków, które uwiły sobie gniazdko na pobliskim drzewie. Natura wydawała się w ogóle nie przejmować tym, że ktoś taki, jak nastolatka zakłócił jej spokój i harmonię. Było wręcz przeciwnie. Brunetka pośród całej tej zieleni, promieni słońca na swojej twarzy i włosów, które dyskretnie tańczyły z wiatrów poczuła się lżej. Nie w takim stopniu, aby rzeczywiście odetchnąć chociaż połową pojemności swoich płuc, ale większą ich częścią już zdecydowanie. Świeże powietrze wdarło się w jej organizm, a ona mrużąc oczy rozejrzała się ponownie, mając na swojej twarzy ślady szczęśliwego uśmiechu. 

- Red! - Michael stojący na samym krańcu ogrodu w końcu ją dostrzegł i pomachał, aby zwrócić jej uwagę na siebie. Na dźwięk swojego imienia, brunetka odwróciła się bardziej w jego kierunku i zakryła dłonią oczy, aby cokolwiek zobaczyć. Powoli ruszyła w jego kierunku, mijając grządki z hortensjami i gerberami. Nie za bardzo wiedziała, jak ma się przywitać, ani czy w ogóle to robić. Zatrzymała się w pewnej odległości od psychiatry i uniosła ostrożnie głowę, mierząc go przy okazji wzrokiem. Miał na sobie czarne spodnie i koszulę z podwiniętymi rękawami do łokci. - Miło cię widzieć, jak się czujesz? - dodał, od razu zaczynając rozmowę. W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami, miętoląc w dłoniach materiał.

- Jakoś - wydusiła w końcu siebie, wpatrując się już w swoje buty. Westchnęła ciężko i kątem oka zerknęła na płaczącą wierzbę, która znajdowała się na przeciwległym końcu ogrodu. Jej gałęzie tańczyły na wietrze, który choć z początku wydawał się niepozorny i całkiem przyjemny, tak po jakimś czasie już taki nie był, a jedyne, co robił to wychładzał organizm. Otworzyła usta, aby dodać coś jeszcze od siebie, ale w końcu nie wiedziała, co to mogłoby by być, więc je zamknęła i założyła kosmyk włosów za ucho.

- Cieszę się, że cokolwiek zjadłaś - zaczął, próbując złapać z nią kontakt wzrokowy, albo chociaż zwrócić z powrotem jej uwagę na siebie. - I że tutaj przyszłaś - dodał, posyłając w jej kierunku lekki uśmiech. Ciężko było mu udawać osobę, którą przestał być już dawno, ale to bardzo dawno temu. Pomimo to chciał się postarać, nawet bardziej niż postarać, chciał, aby uwierzyła, że jest całkiem normalny, tym samym dając mu do siebie dotrzeć, a potem pozwolić, aby zrobił z nią to, czego przecież tak bardzo mocno pragnął od samego początku. 

- Po co tu jesteśmy? - zapytała niepewnie, oplatając palcami jednej dłoni, ramię drugiej. Zerknęła na niego, oczekując jakieś odpowiedzi i oczywiście przygryzła wargę, co wywołało jakąś dziwną falę gorąca, która spłynęła na psychiatrę.

- Chciałbym, abyś kogoś poznała - westchnął, maskując to, co się z nim stało. Ona chyba nawet nie zauważyła, że coś jest nie tak, bo była na tyle onieśmielona, że jej to umknęło. Przykucnął i gwizdnął przez palce, a zza kilku krzaków z hortensjami wyłonił się dalmatyńczyk z czerwoną obrożą i plakietką. Podbiegł do nich, machając radośnie ogonem. Kilkakrotnie zaszczekał, okazując tym swoją uciechę, po czym polizał psychiatrę po policzku. - Red, poznaj Pongo, Pongo to jest Red - przedstawił ich sobie, gdy nastolatka bezwiednie osunęła się na kolana. 

Uwielbiała każdego czworonoga, bez względu na to, czy był kudłaty, miał krótką, albo długą sierść, oklapnięte czy też nie uszy i długość ogona. Dalmatyńczyk obwąchał ją dokładnie z każdej strony, dając naprawdę wiele radości, dzięki czemu Michael był w stanie zobaczyć kolejny raz uśmiech na twarzy Red, który tylko dodawał jej piękna. Pongo oparł swoje łapki o jej udo i polizał w nos na co zachichotała cicho, jakby zapominając, gdzie się znajduje oraz z jakiego powodu tam trafiła. Przypomniała wtedy psychiatrze jedną z wielu nastolatek, które mijał po drodze do domu, gdy do niego wracał. 

- Jest bardzo kochany - powiedziała cicho, zakładając kosmyk włosów za ucho. Usiadła na ziemi, nie przejmując się tym, że jest zimna i może złapać przez to jakieś zapalenie pęcherza, czy coś jeszcze poważniejszego.

- To straszny pieszczoch, tylko popatrz - wskazał głową na psa, który ułożył się na plecach obok nastolatki, prosząc tym samym, aby podrapała go po brzuchu. - I łakomczuch, przeważnie śpi i je, a jest chudy, jak patyk. Też bym tak chciał - dodał, śmiejąc się. Miał nadzieje, że jego kiepskie żarty mu pomogą i złapie chociaż najmniejszy kontakt ze swoją pacjentką. - Przyprowadziłem go tutaj, aby mi pomógł. 

- W c-czym? - przełknęła ślinę, czując, że to wszystko było po coś, a nie tylko dlatego, aby jakoś do niej dotrzeć, czy znowu ją podejść. 

- Wiem, że mogę zliczyć na palcach jednej ręki wszystkie posiłki, których dotknęłaś w przeciągu wszystkich tych dni i wcale mi się to nie podoba - zaczął i dosiadł się do niej. Okrył ją swoją marynarką, aby nie było jej zimno. Wiatr jakby się nasilił, a to oznaczało, że zaraz mogą pojawić się kolejne chmury i kolejna dawka deszczu. - Musisz jeść Red, bez tego nie dasz sobie rady. Powoli twój organizm zacznie się buntować. Nie będzie to nic szczególnego, bo zawroty głowy, czy bóle, ale w końcu może dojść do tego, że zaczniesz tracić przytomność, a to nic dobrego - pociągnął, mówiąc jej już to prosto w oczy. 

- A-Ale co ma pies do tego ile jem?

- Ma całkiem sporo - pokiwał głową. - Bo jeśli chcesz go znów zobaczyć, będziesz musiała zjeść jutro obiad. Ewentualnie kolację. Śniadań i tak nie jesz, więc nawet na to nie liczę. Ale któreś z tych dwóch dań musisz. Chyba, że mam go już tutaj nie przyprowadzać. To twój wybór. Dogadamy się?

~*~

nareszcie piątek, jezu w końcu:')

co sądzicie o rozdziale?

komentarze i gwiazdki mile widzane or sth

lots of love, red x


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top