Rozdział 6

Kupiłem mu tego hamburgera (wysępił ode mnie jeszcze Cole) i było między nami dużo śmiechu. Najbardziej zabawne były miny ludzi, których mijaliśmy.  Po tej naszej zwariowanej wycieczce w końcu dotarłem do domu. Otworzyłem drzwi, wszedłem i zostawiłem brudne trampki w przedpokoju. Usłyszałem nucenie i po chwili przyszła moja mama wycierając sobie ręce ściereczką.

-Myślałam, że wrócisz później.- powiedziała i posłała mi mały uśmiech. Dość często się uśmiecha.

-Przecież to była tylko szkolna wycieczka. Nie może zająć więcej niż parę godzin.

-Jesteś może głody?

-Nie, już jadłem z kolegą. - przeszedłem obok niej, otworzyłem drzwi do mojego pokoju i rzuciłem torbę na podłogę. Mama poszła za mną.

-Kolegą? Czy to ten twój normalny znajomy?

-Tak. - w tym momencie dotarło do mnie jak ogromny popełniłem błąd.

-A jak nazywał się ten chłopak? - nie minęła nawet sekunda, a już pojawiła się przede mną.

-K-karma Akabane.- mam nadzieją, że nie skazałem chłopaka na jakieś wielkie cierpienia.

-Karma Akabane, mówisz?- odwróciła się do mnie plecami, jaj ramiona drżały. Już wiedziałem co się dalej stanie. -Mój synek ma chłopaka!

Kobieta, która mnie urodziła zaczęła piszczeć i machać rękami jak jakaś nastolatka.

-No, w końcu, skarbie! Już myślałam, że na zawsze zostaniesz sam.

-Nie przesadzaj, mamo. Jestem dopiero w 3 gimnazjum.

-I co z tego? Im szybciej sobie kogoś znajdziesz tym lepiej. Kiedy mi go przedstawisz?

-Yyy...nigdy?- powiedziałem niepewnie choć do niej i tak już pewnie nic nie docierało.

-Idealnie. To zaproś go w piątek na kolację.

-Czekaj, ma- przerwał mi trzask drzwi. Wyszła.-mo.

Westchnąłem. Jak się na coś uweźmie to w żaden sposób nie da się jej przekonać. Zgarnąłem rzeczy i poszedłem się myć. Oby ta farba zeszła z włosów.

******

Następnego dnia po dotarciu do szkoły rozłożyłem się w mojej ławce i wyjąłem podręcznik do japońskiego. Koro-sensei miał dzisiaj pytać. Byłem dość mocno zaczytany, gdy nagle przed twarzą mignął mi żółty cień. Natychmiast podniosłem głowę.

-Czemu się chowasz w kącie, Koro-sensei? - może i go nie widziałem, ale byłem pewien, że jest schowany za mną. Możliwe, że w rogu sufitu.

-Mogłem się spodziewać, że mnie zauważysz biorąc pod uwagę twój życiorys, Nagisa.

-Mój życiorys?- wiedziałem, że działał szybko. Nie zaskoczyło mnie jakoś bardzo to stwierdzenie.

-Wiem kim jesteś.

W mgnieniu oka odwróciłem się w jego stronę i wystrzeliłem z pistoletu, który miałem schowany za paskiem spodni, kulkami anty-nauczycielskimi. Oczywiście cała moja akcja była za wolna. Nie zdążyłem nawet mrugnąć, a ośmiornica już miała moją broń w ręku.

-Mam nadzieję, że nie skrzywdzisz żadnego z moich uczniów, Nagisa.

-Oczywiście, że nie. Już większe jest prawdopodobieństwo, że ty to zrobisz.

Chciałem jeszcze spróbować dźgnąć go nożem, ale Koro-sensei zaskoczył mnie. Oddał mi moją broń i uśmiechnął się do mnie tym swoim szerokim uśmiechem.

-Jak widzę jesteś idealnym nabytkiem dla tej klasy. - powiedział.

-Co?

-Jesteś kim jesteś, ale nawet ty musisz znaleźć swoją drogę, tak klasa pomoże ci to zrobić.

-Moja droga została mi przyznana w momencie urodzenia.

-Jeśli tak uważasz. - popatrzył na mnie z łagodnym wyrazem twarzy.- Nawiasem mówiąc całkiem uroczo się bawiliście z Karmą, aż przyjemnie się oglądało.

-C-co!?- krzyknąłem i zmierzyłem go oskarżycielskim wzrokiem.- Cały czas tam byłeś?

-Oczywiście, muszę dbać o bezpieczeństwo moich uczniów, gdyby jakaś kulka mogła wam zagrozić natychmiast bym ją powstrzymał.- mówiąc to cały czas chichotał.- W pewnym momencie poleciałem do centrum po popcorn.

Popcorn? Tego już było za wiele, z furią i bojowym okrzykiem rzuciłem się na niego i wymachiwałem nożem. On oczywiście uniknął każdego pchnięcia i cięcia nieprzerwanie chichocząc.

Z tych emocji nie zauważyłem męskiej postaci stojącej przy drzwiach.

**********

Lekcje minęły bez większych przeszkód, no może oprócz Karmy rzucającego we mnie kulkami papieru. Oczywiście cała akcja zmieniła się w zażartą bitwę. Z tego co zaobserwowałem klasa miała z nas niezły ubaw.

Na przerwie między matematyką a angielskim wziąłem się w garść i w końcu do niego podszedłem. Musiałem go w końcu zaprosić na tą kolacje, mama by mnie zabiła, gdybym tego nie zrobił. Najgorsze było to, że nie wiedziałem jak zacząć.

Stanąłem przed nim i odchrząknąłem. Nic. Nie zwrócił na mnie uwagi, przed twarzą trzymał Jumpa. Postukałem go w ramie. Nadal nic. Robi to specjalnie.  Odchrząknąłem po raz kolejny.

-Co mogę dla ciebie zrobić, kochanie?- zapytał przewracając kartkę.

-Kochanie? Nie spoufalaj się tak, znamy się dopiero od 3 dni.

-Naprawdę? Ja czuję się jakbyśmy znali się całe życie.

-Nie pajacuj tak. Inni patrzą na nas jak na idiotów. - powiedziałem i skinąłem na nich głową. Wszyscy się dokładnie przypatrywali, najbardziej Kayano.

-A gdzie się podziało to twoje ,, nie obchodzi mnie co myślą o mnie inni''?

-Wyparowało razem z moimi dobrymi intencjami względem ciebie.

-Dobrymi intencjami?- odłożył magazyn i postukał się palem w brodę. Nagle rozłożył szeroko ręce i krzyknął. - Dobrze, Nagisa! Bierz mnie.

Nie mogłem wytrzymać i wybuchnąłem śmiechem. Po tym jak się uspokoiłem uderzyłem go w ramię i podsunąłem sobie krzesło z ławki obok.

-Mówiłem ci, że masz nie pajacować.- na twarzy nadal błąkał mi się uśmiech. Karma jest bardzo zabawny. - Moja mama zaprasza cię do nas na kolacje.

-Czyli już jesteśmy na etapie przedstawiania się rodzicom? Mi pasuje. - na jego przystojnej twarzy pojawił się psotny wyszczerz. Odchylił się na krześle i zaczął balansować na tylnych nogach.

-Nie jesteśmy w związku, Karma. Po prostu chce poznać moich znajomych. - wziąłem jego Jumpa i zacząłem przeglądać.

-Tak, tak tylko żeby się potem nie okazało, że ona uważa iż  jesteśmy zaręczeni. Na to musimy poczekać do ukończenia liceum.

Parsknąłem. Teraz to już klasa patrzyła na nas z tak wielkimi oczami, że myślałem, że w pewnym momencie im wypadną i będę musiał je pozbierać.

-Czemu taki jesteś?- zapytałem, widząc jego niezrozumiały wyraz twarzy pośpieszyłem z wyjaśnieniami.- No, czemu względem mnie jesteś tak dziwny.

-Sprecyzuj.

-Ciągle mówisz o byciu razem, o naszych stosunkach, o naszym ślubie. - końcówkę zdania wyszeptałem z ogromnym rumieńcem pokrywającym połowę mojej twarzy.

-Odpowiedź na to pytanie jest bardzo, mój drogi Nagiso.- Nachylił się nade mną tak, że prawie stykaliśmy się twarzami. - Jesteś moją bratnią duszą.

Znowu mnie przy nim zatkało. Jak on coś palnie to tylko siedzieć i płakać. Nieważne jak to stwierdzenie było głupie, zarumieniłem się jeszcze bardziej.

-Przestań pleść bzdury. Zejdź na ziemie!

-Ale to co mówię to szczera prawda, Nagisa! Gdy tylko cię zobaczyłem mój świat nabrał sensu, poczułem się jakbym w końcu zaczerpnął powietrza, a moje serce zaczęło bić! - mówił to z powagą wypisaną na twarzy, ale w oczach czaił się diabelny błysk. Mogłem wręcz zobaczył unoszący się za nim ogon diabła.

-Naoglądałeś się Zmierzchu.

-Może.

-Nie ważne, w piątek o 18 u mnie, tu masz adres.- wcisnąłem mu do ręki kartkę wyrwaną z zeszytu.

Natychmiast odszedłem od niego i usiadłem przy mojej ławce. Czułem na sobie wzrok całej klasy, ale uparcie wpatrywałem się w okno.

Czemu moje serce tak szybo bije?

__________________-

Jestem z siebie dumna! Strasznie szybko napisałam kolejny rozdział! Normalnie duma do końca życia, obym tego nie zawaliła.

W pisaniu motywowała mnie przyjaciółka, szczerze to ten rozdział napisałam tak szybko, bo zabiłaby mnie gdybym znowu zwlekała tak długo, więc no. ;)

Przepraszam za błędy i pozdrawiam

~Juuzou~


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top