1. "Nawet Anioł potrzebuje mieć własnego Anioła Stróża."*
13 lat później...
Ich cel był za łatwy. Jej cel był za łatwy.
Zabicie Daniela Wilsona, niskiego w randze Templariusza Edith mogła porównać do przebiegnięcia stadionu narodowego w dziesięć minut.
Łatwe zadanie, ale człowiek mógłby się czasem zdziwić.
Od zawsze uważała, że Samuel, jej ojciec jako Mistrz Asasynów daje jej zbyt banalne misje.
Ale teraz nie miała tak naprawdę czasu by o tym myśleć, bo ona i jej dwóch kompanów walczyli z kilkoma Templariuszami, którzy mieli być za ochronę Wilsona. Coś im chyba nie wyszło, bo ciało Daniela leżało pod ich nogami z raną kłutą w gardle.
Edith właśnie udało się wbić ukryte ostrze w serce przeciwnika i z lekkim trudem wyciągnęła ostrze z ciała.
Kiedy to zrobiła, usłyszała za sobą szybkie "Edith uważaj!" oraz świst.
Odwróciła się do tyłu i przed nią upadło ciało ostatniego nieprzyjaciela z bronią w ręku oraz kulą w głowie.
Chwilę tak stała, zastanawiając się co się właśnie stało.
- Dobra, nie ważne jak i przez kogo zginął, zwiewajmy stąd, bo zejdą się kolejni. - rzucił jeden z kompanów i ruszył z drugim w stronę siedziby bractwa.
Siedemnastolatka jednak spojrzała w stronę, z której poleciała kula. Ujrzała wtedy na dachu wysoką sylwetkę z pistoletem w ręku i ciemnym kapturem na głowie.
Mimo, że widziała postać, to jednak zachodzące za nią słońce, raziło ją w oczy.
O nie, zauważyła mnie, pomyślał Edward, chowając broń.
Co teraz?
Chyba trzeba wiać...
Tak mi się wydaje...
Czy...
Czy ona idzie w moją stronę?
Cholera, rzeczywiście tu idzie...
Zaciekawiona Edith, ruszyła w stronę postaci, gdy ta nagle uciekła, biegnąc po dachach innych budynków. Przyglądała się temu jak skacze z gracją nad przepaściami pomiędzy obiektami.
Było w tym coś charakterystycznego, coś... znajomego?
- Edith! - usłyszała za sobą i pobiegła do swoich kompanów.
Pokój, do którego weszła Edith, był przytulny. Drewniane, zdobione meble oraz ogień, płonący w kominku dodawały temu pomieszczeniu ciepło oraz wygodę. Każdy, kto wszedł do tych czterech ścian rozluźniał się i czuł się tutaj bezpiecznie.
W środku siedziała w dużym, miękkim fotelu ponad czterdziestoletnia kobieta. Z każdym dniem pojawiające się siwe pasma wyraźnie odbijały się na tle czarnych włosów, które kobieta spięła w wysokiego koka. Na twarzy zaczęły się pojawiać pierwsze zmarszczki, których nie dało się już zakryć, a oczy o przyjaznym błękitnym odcieniu skierowane cały czas były na płomień w kominku. W rękach trzymała kubek z wystającym sznureczkiem i karteczką od herbaty, jednak od dłuższego czasu nad napojem nie unosiła się para, gdyż kobieta uwielbiała pić zimny napar.
Patrzyła w ogień i tak siedziała z kocem na nogach. Nie odwróciła wzroku nawet kiedy jej córka weszła do środka i usiadła w fotelu obok.
Edith odetchnęła z ulgą, czując jak się zapada w wygodny mebel. Kiedy wracała do siedziby spotkała jeszcze kilku Templariuszy i biegając dookoła po okolicy zgubiła ich, bo szczerze to nie chciało jej się ich zabijać. Kosztowało ją to jednak wiele wysiłku, a teraz mogła się w końcu trochę odprężyć.
Trochę minęło zanim przypomniała sobie po co tutaj przyszła. Wyprostowała się i poprawiła się w fotelu.
- Pamiętasz może te bajki co mi opowiadałaś jak byłam dzieckiem? - zapytała trochę niepewnie. Kobieta w końcu na nią spojrzała i spytała spokojnym tonem.
- Jakie bajki?
- Te historie. Głównie chodzi mi o tą o Stróżu.
- Ah, to. - powiedziała kobieta z uśmiechem na twarzy. - Tyle razy ci ją opowiadałam, że aż mi się kończyły pomysły jak ją opowiedzieć.
Edith uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Chodzi bardziej o to, że obiecałaś mi kiedyś, że spotkam swojego takiego Stróża... - powiedziała dziewczyna, na co kobieta zmarszczyła lekko brwi, a w jej oczach można było dostrzec... Niepokój?- Spotkałam go dzisiaj, wcześniej też go kilka razy widziałam, ale teraz... To było dla mnie coś innego.
- Co masz na myśli? - spytała matka, prostując się w fotelu i uważnie słuchając córki.
- Za każdym razem kiedy go widziałam, on już odchodził, a teraz stał i jakby dał mi się dostrzec. Może miałam tylko takie wrażenie, ale tym razem stał i prawie ujrzałam jego twarz, ale zdążył już uciec. - powiedziała Edith.
Kobieta westchnęła, po czym spojrzała na córkę ciepłym spojrzeniem z lekkim uśmiechem.
- To oznacza, że za niedługo poznasz tożsamość swojego Stróża. - powiedziała i wstała, zostawiając kocyk na fotelu, po czym wyszła z kubkiem w ręku
Na dworze było już od dawna ciemno, kiedy Edward wszedł do swojego pokoju przez, na szczęście uchylone okno, tak jak przedtem je zostawił. Zdjął kaptur z głowy i odłożył broń na drewniany stolik pod drugim oknem.
- Ładnie to tak wymykać się ciągle w nocy? - usłyszał za sobą znajomy głos. Odwrócił się i ujrzał siedzącego na jego łóżku, czarnoskórego mężczyznę. Edward mógł śmiało powiedzieć, że gdyby się nie odezwał, nie zauważył by go. - Myślisz, że tego nie widzę?
Brunet przewrócił oczami i powiedział nazbyt spokojnie.
- Mogę wychodzić kiedy chcę i gdzie chcę. Jakbyś tego nie zauważył to jestem już dorosły, Panie Mentorze. - odwrócił się i ruszył w stronę szafy. Starszy mężczyzna, wstał i podszedł do swojego podopiecznego. Dodał jeszcze mniej mile. - A po za tym złożyłem pewną obietnicę i nic ci do tego.
- Jestem Frederick, nie Pan Mentor. - westchnął czarnoskóry mężczyzna i przyjrzał się Edwardowi. - Ile ty dziennie śpisz?
- Tak od trzech do pięciu godzin? - odpowiedział niepewnie i schował bluzę do szafy.
- Kłamać to ty nie umiesz. Może zmienię pytanie. Kiedy ostatnio spałeś?
- Nie wiem, czemu się pytasz? - zapytał niemile Edward.
- Bo się o ciebie martwię! - krzyknął Frederick, trzaskając przed brunetem drzwiami od szafy. - W ogóle nie śpisz, znikasz w nocy i nie wiadomo gdzie jesteś, nie dbasz o siebie, a sam wiesz, że twoja sytuacja nie jest ciekawa!
Westchnął cicho, aby się uspokoić po czym, kontynuował.
- Synu-
- Tylko nie synu! - przerwał mu wściekle Edward. - Jeszcze raz mnie nim nazwiesz to nie żyjesz!
Młody Scott po chwilowym mierzeniu w swojego opiekuna morderczym wzrokiem rzucił się na swoje łóżko. Frederick zamilkł na chwilę, dając Edwardowi trochę ochłonąć.
- Idź spać. Jutro masz ważne spotkanie. - powiedział czarnoskóry spokojnie i ruszył w kierunku drzwi. - Dobranoc Edward.
Scott tylko spojrzał za nim i wymamrotał pod nosem, że ten nie jest jego niańką, po czym stwierdził, że chociaż odrobina snu mu się przyda.
W końcu jest doradcą i zastępcą Wielkiego Mistrza Templariuszy. Musi się dobrze sprawować.
~~~~~~~~~~~~
*Cytat lebo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top